Oświata

Pierwszowrześniowe kalkulacje

Statystyka

Tego roku w 1502 szkołach ogólnokształcących i gimnazjach działających na Litwie naukę będzie pobierało około 469 tysięcy uczniów. Do klas pierwszych zawitało ich 35 tysięcy. Tzw. koszyczek uczniowski zmieści tego roku 2 333 lity. Bilans strat narybku z powodu niżu demograficznego i emigracji jest znaczny: w porównaniu z rokiem ubiegłym w szkołach znalazło się o 44 tys. uczniów mniej, zaś w klasach pierwszych – o 2 tysiące. Warto przypomnieć, że np. pierwszoklasistów w roku 1992 było 56 648.

W szkołach i klasach z polskim językiem nauczania tego roku mamy około 18 tysięcy uczniów, wśród nich – tysiąc pierwszoklasistów. W porównaniu do „lat tłustych” początku odrodzenia ubyło nam około dwóch tysięcy uczniów. Szukający przyczyn zmniejszania się liczby dzieci w pierwszych polskich klasach, wymieniają dwie: brak polskich przedszkoli na wsi oraz brak dostatecznej liczby (lub nieistnienie) polskich grup przedszkolnych i szkół (klas) początkowych w nowych dzielnicach miasta: w Fabianiszkach, Zameczku (Pilaite), w Jerozolimce. Należy jednak odnotować: tego roku liczba uczniów klas pierwszych nie zmalała – oscyluje w granicach ubiegłego roku lub nieco ją przekracza. Dokładne dane będą wiadome po kilku tygodniach.

Wielkie święto mają Polacy-rodzice w Rudominie. Przy aktywnej pomocy Macierzy otrzymali bowiem tak długo oczekiwane przedszkole. Z kolei społeczność szkoły w Jałówce (już mającej status średniej) cieszy się ze wspaniałej dobudówki – nowoczesnej i jakże potrzebnej w postaci sali sportowej i doskonale wyposażonych pracowni…

W Wilnie na pilne remonty dla szkół samorządowych łaskawie przydzielono 500 tysięcy litów. Jakie nasze państwo ma priorytety, zrozumiemy, kiedy przypomnimy sobie, iż na międzynarodowy koncert grup rockowych, który się odbył w ostatni sierpniowy weekend w Norwiliszkach (rejon solecznicki) – tuż przy granicy z Białorusią i miał służyć jej „udemokratycznianiu”, z państwowej kasy szczodrze sypnięto 700 tysięcy. Koncert odbywał się na prywatnym terenie i ceny biletów wahały się w granicach stu litów, a sceniczne zachowanie się niektórych młodzieżowych idoli dalece odbiegało od norm etyki i estetyki.

Nadal trwa podział na „równych” i „równiejszych”

Urbanizacja obrzeży stolicy wytworzyła sytuację, że rdzenni mieszkańcy jeszcze niedawnych wsi stali się bezprawną mniejszością na swej małej ojczyźnie (jakiż to ładny termin). Tego roku dobitnie to dano nam odczuć w Jerozolimskiej Szkole Średniej. Ta od początku polska szkoła po pewnym czasie została trójjęzyczną – bo taką sobie wymarzyli napływowi partyjniacy, by ludność miejscową do nowego ustroju wdrożyć; była najpierw podstawową, następnie średnią i znów podstawową, zasilając swymi mocnymi uczniami najczęściej szkołę średnią nr 19 (dziś im. Wł. Syrokomli). Na fali tzw. odrodzenia i urbanizacji Jerozolimki znów stała się średnią. Jednak wkrótce pion rosyjski wyrugowano, bo zmniejszyła się liczba uczniów, po czym w kolejce do eksmisji stanął pion polski. Zaczęto wysiedlanie od klas starszych. Co prawda, ich rugowaniu, rzec można, pomogliśmy sami – wyprowadzając dzieci do miejskich szkół.

Słynne przesiedlenie dzieci z Jerozolimki do obecnej szkoły im. A. Wiwulskiego wraz z byłą wicedyrektor ukoronowało robotę: od 1999 roku klas maturalnych w Jerozolimce z polskim językiem nauczania nie zostało. Owszem, dostaliśmy szkołę przy ulicy Minties, która była na gwałt potrzebna do odciążenia „syrokomlówki” w latach odrodzenia, ale czy zdawaliśmy sprawę z tego, co stracimy? Zaczynająca swój żywot jako średnia szkoła im. A. Wiwulskiego, od kilku lat jest podstawówką, bowiem podczas „lat chudych” jej istnienie jako średniej groziło upadkiem dla najstarszej szkoły polskiej w powojennym Wilnie – słynnej „piątki”, dziś szkoły im. J. Lelewela. Ambicje szkoły im. A. Wiwulskiego bycia średnią są zrozumiałe, aczkolwiek należy uwzględniać realia: jest ona potrzebna na tym terenie jako szkoła podstawowa nadal odciążająca „syrokomlówkę”, która w żaden sposób nie może „wyjść” z drugiej zmiany.

Dziś, czyli tegorocznego pierwszego września, ujrzeliśmy wyraźnie skutki tego, czym zaowocowała podjęta przed ośmiu laty decyzja. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że tamto opuszczenie przez starszoklasistów swojej szkoły (władze miejskie nawet nową linię autobusową nr 50 uruchomiły, by ta z Jerozolimki przez ul. Minties dowoziła uczniów na Antokol) też było wymuszone – panowała tam bowiem bardzo ciężka i nieżyczliwa polskim klasom atmosfera.

Od 1999 roku w Jerozolimskiej Szkole Średniej klasy polskie są tylko na poziomie podstawówki. Tymczasem tego roku chęć kontynuowania nauki w polskiej klasie XI wyraziło 14 uczniów z Jerozolimskiej i 6 z Rzeszańskiej Szkoły Podstawowej. Ich chęciom stołeczna rada miejska (przy aktywnym udziale radnych z ramienia AWPL) postanowiła uczynić zadość i podjęła decyzję o otwarciu w Jerozolimce klasy XI z polskim językiem nauczania. Przypomnijmy, że w roku ubiegłym poprzednia rada takiej prośbie nie potaknęła. Jednak to, co nastąpiło w wyniku tego kroku, radnym nawet w złym śnie nie mogło chyba się przyśnić. Otóż rodzice uczniów klas litewskich zaskarżyli decyzję rady do sądu. Sąd nie powiedział ani „tak”, ani „nie”, lecz zawiesił decyzję samorządowców.

Uczniowie-jedenastoklasiści na kilka dni przed pierwszym września byli zmuszeni wziąć udział w lekcji braku demokracji, tolerancji i zwykłej ludzkiej życzliwości. Tym boleśniejszej i obrzydliwszej, że, jak na lekcję przystało, uczestniczyli w niej także nauczyciele. Takiej dawki wprost organicznej nieprzyjaźni i zacietrzewienia osobiście nie dostałam od czasu początków tzw. odrodzenia. Rodzice-Litwini oraz nauczyciele wraz z administracją szkoły stanęli na pozycji, że polska klasa XI jest w tej szkole nie do przyjęcia, bowiem pogorszy sytuację uczniów-Litwinów, których szkoła liczy 1 196 i którzy częściowo są zmuszeni chodzić na drugą zmianę. Warto zaznaczyć, że polskich dzieci uczęszcza tu zaledwie 118. Owszem, szkoła jest przeciążona, ale dwudziestka uczniów ani na lepsze, ani na gorsze tej sytuacji nie zmieni. Co ciekawsze, ta sama dwudziestka jest „mile” widziana w litewskiej klasie 11 (takowe są trzy). Propozycję kontynuowania nauki na poziomie klasy XI w klasach litewskich uczniowie otrzymali od administracji szkoły. Zostaliby oni podzieleni według grup; język polski mieliby jako przedmiot dodatkowy, zaś litewskiego uczyliby się jako państwowego.

Co jest w tym rozwiązaniu wątpliwe? Otóż, po pierwsze, to, że niszczy się zespół, klasę. Po drugie, nie takiego finału oczekiwali rodzice, gdy posyłali je do klasy polskiej. Z drugiej strony, obraźliwe podkreślanie przez wicedyrektor, że muszą się pośpieszyć z podjęciem decyzji i zrozumieć, że dla nich to będzie niemalże „zbawieniem”, bo lepiej przygotują się do matury w języku litewskim. „Szanowna” pedagog-administrator, mająca niemały staż pedagogiczny, ani półgębkiem nie napomknęła, że w toku takich zmian może ucierpieć wiedza polskich dzieci. Uczestnicy zebrania natomiast zaniepokoili się, czy aby ewentualna obecność polskich dzieci nie będzie przeszkadzała ich latoroślom zdobywać pełnowartościową wiedzę; czy polskie dzieci nie będą przeszkadzać ze swą niedoskonałą znajomością języka… Ciekawie, na ile pedagogiczne i ludzkie jest stosowanie takiej retoryki, kiedy doskonale się wie, że młodzież w polskich szkołach doskonale sobie radzi na maturze, chociaż – wbrew wszystkim zasadom o ciągłości nauki w języku ojczystym – zmuszona jest po 12 latach nauki po polsku składać maturę w języku państwowym.

Nikt z zebranych nauczycieli i rodziców-Litwinów nie chciał zrozumieć argumentu, że zamieszkałe w Jerozolimce i okolicznych wsiach polskie dzieci, tak samo jak ich litewscy rówieśnicy, mają prawo do nauki w szkole, znajdującej się najbliżej miejsca zamieszkania. Ciasnota placówki oświatowej, jej przeładowanie – to nie jest problem ich, lecz władz oświatowych. Z jego rozwiązaniem w najbliższych latach próbowali zapoznać zebranych wicedyrektor administracji samorządu wileńskiego Jarosław Narkiewicz oraz radny z ramienia AWPL, prezes „Macierzy Szkolnej” Józef Kwiatkowski, co i raz agresywnie i po chamsku przerywani kąśliwymi replikami ze strony zebranych. Owszem, dziś liczebne proporcje nie są na korzyść polskich dzieci, stąd tym bardziej musiałyby one być otoczone szczególną troską. Musiałyby… Natomiast sytuacja przed pierwszowrześniowym świętem w ich rodzinnej szkole wytworzyła się taka, że młody dyrektor (pełni te obowiązki dopiero od roku) zapytany wprost stanowczo odpowiedział, że własnych dzieci nie pozostawiłby w takiej sytuacji w tej szkole, będąc pewny, że uczniowie polskiej klasy XI nie przystaną na „genialny” pomysł administracji (a więc i jego), tylko przejdą do innych szkół.

A mają do wyboru szkołę średnią im. J. Lelewela na Antokolu albo Gimnazjum im. Jana Pawła II w Karolinkach. Droga z Jerozolimki do szkół co rano wydłuży się im w tak zatłoczonym dziś mieście o co najmniej godzinę (tak samo powrotna). W sumie będą musieli ze swego czasu wykreślić dwie godziny, które mogliby wykorzystać w bardziej atrakcyjny i pożyteczny sposób. A swoją drogą, może by to była sprawa dla kontrolera praw dzieci, o ile naprawdę w tym państwie wszystkie dzieci są nasze i równe?

Owszem, radni stołecznego samorządu zaskarżyli decyzję sądu do odpowiedniej instancji. O ile Temida przyzna im rację, administracja szkoły będzie musiała otwierać taką klasę. Ale, jak zaznaczył dyrektor, dopiero w roku przyszłym. Czy aby na pewno polskim dzieciom zechce się jeszcze raz ubiegać o swoje prawa, czas pokaże. Zbyt negatywnie-pokazową lekcję nietolerancji i wręcz wrogości otrzymali ich koledzy. Z kolei ciekawa jestem, jak postąpią w przyszłości, kiedy sami będą rodzicami: oddadzą swe dzieci do szkoły polskiej, czy po tak brutalnej „obróbce” od razu skierują swe kroki do szkoły w języku państwowym?

Już pisałam o tym, że tu i ówdzie pojawiają się projekty łączenia polskich i litewskich szkół pod jednym dachem. Dopatrzone polskie szkoły są łakomym kąskiem dla przybyszy. Naszym „entuzjastom” takich „konglomeratów” chciałabym jednak przypomnieć: przykład Jerozolimki, Połuknia, Niemieża, Solenik, Pogir świadczy dobitnie, że w takich szkołach klasy polskie „topnieją”, aż stają się wręcz intruzami.

Prezydencka lekcja tzw. obywatelskiej demokracji

Tego roku prezydent Valdas Adamkus, jak zresztą obiecał prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu w Juracie, zawitał 1 września do polskich placówek oświatowych. Tyle że na miejsce wizyty głowa państwa wybrał Połuknie, gdzie pod jednym dachem mieszczą się dwie szkoły: polska i litewska, oraz dwa ejszyskie gimnazja – litewskie i polskie. Witając się z uczniami i dorosłymi, prezydent mówił piękne słowa o zgodnym współżyciu narodów, o tolerancji i przyjaźni, o społeczeństwie obywatelskim. Wszystkie te peany (przypuśćmy, że szczere intencje) wzięły jednak w łeb z tej prostej przyczyny, że goszcząc w Połukniu, dostojny gość sprezentował litewskiej szkole komputer, polskiej zaś… nic. Niedopatrzenie doradców, brak funduszy reprezentacyjnych czy jeszcze jakieś państwowej wagi realia spowodowały, że prezydent „zapomniał” o polskich dzieciach.

Z dzieciństwa pamiętam, że kiedy babcia wybierała się do odwiedzenia sąsiedzkiej wielodzietnej rodziny, to ze swej jakże skromnej wdowiej emerytury k a ż d e m u dziecku kupowała kogucika na patyczku i liczyła je przed wyjściem, by, broń Boże, żadnemu dziecku nie zabrakło. Prezydent ze swojej emerytury z pewnością mógłby nie tylko słodyczy kupić, ale nawet kilka komputerów. Niestety… postąpił zgodnie z zasadą, jaka w tym państwie działa od zarania niepodległości, chociaż większą część życia spędził w kraju, gdzie równość obywateli jest niezwykle mocno deklarowana.

Janina Lisiewicz

Wstecz