Podglądy

Zajrzyjcie ino do Międzynarodówki

Jest coraz lepiej, a będzie pewnie jeszcze bardziej... coraz. Co prawda nieco z daleka, ale za to regularnie i uważnie: czytam, słucham i podglądam, co się dzieje w moim kraju. I stwierdzam: Litwa rośnie w dobrobyt, siłę, potęgę i pozytywny „ymydż”. Z jakimż zachwytem przeczytałam, że mamy w kraju staruszka, który miesięcznie pobiera 11 tysięcy litów emerytury. Co prawda, tym wypasionym emerytem jest sam prezydent Algirdas Brazauskas, poza tym jest to na Litwie jedyny tak dobrze sytuowany „pensininkas”. Ale schlebia mi już to, że w ogóle taki jest. 11 tysięcy miesięcznie to nie w kij dmuchał. To pozwala mi się tu chełpić przed znajomymi z innych krajów (a mam ich teraz dużo), że u nas też są emeryci kasujący po 3 tysiące euro. Że jest ich sztuk jeden, nie zdradzam. Poza tym przecież nie kłamię.

Może ktoś pomyśli, że zazdroszczę prezydentowi Brazauskasowi. Niech chroszczem nałodygowym porosnę, jeżeli tak jest. Uważam, że mu się jako eks-głowie państwa należy. Martwi mnie tylko nieco rozziew między emerycką średnią krajową i prezydencką. Ta ostatnia jest zwielokrotniona jakieś 25 razy. Trudno się dziwić, że prezydentowi, który i poza tym nędzarzem nie jest (prowadziło się różne biznesy, oj prowadziło!), obce są problemy średnio krajowego emeryta. Nie tylko zresztą emeryta, każdego obywatela-gołodupca. Dlatego też nie warto się obrażać, gdy prezydent czasem na ogół gołudupców gniewnie huknie, fuknie i zasapie (teraz już rzadziej, bo oficjalnie jest na politycznej emeryturze). Ogół bowiem żyje na jednej planecie, on na innej, chociaż pozornie wszyscy przydeptują tę samą „Tevynele Lietuvele”. I problemy każdy ma swoje. Ogół bije się z myślami: jak dociągnąć do najbliższej wypłaty lub emerytury, ewentualnie pospłacać kredyty i nie paść przy tym jak ustrzelona kawka. Jego Ekscelencja: jak zniechęcić przebrzydłych żurnalistów, tych ścierwojadów (cytuję to słowo za znanym polskim politykiem), by mu nie wywlekali jakichś niedopranych biznesów i powiązań. Zgódźmy się więc, że dla prezydenta Brazauskasa nasze troski i frasunki są oglądanym z perspektywy kosmosu gwiezdnym pyłem. I nie oczekujmy od kosmity, że będzie nam współczuł.

10 września na kosmiczne wyżyny wspiął się też cały nasz Sejm. Biesiadował... przepraszam, zainaugurował jesienną sesję w nowo zbudowanej sali posiedzeń. O magnolio gwiaździsta! Jak to cudo zobaczyłam, aż się wystraszyłam, że odleci toto wraz z kompletem naszych parlam...ęczycieli wprost ku gwiazdom. Takie to podobne do UFO. I nie dziwota, wg autorów, to jedna z najnowocześniejszych sal parlamentarnych w całej UE. A jakaż urodna, z widokiem na stare miasto. Wszystkie te śliczności skonfundowały nawet naszego sztandarowego emeryta, zaproszonego na inaugurację nowej sali. Stwierdził, że mogą one „nieco posłów rozpraszać”. E tam, marudzi. Nie wierzę, że istnieje cokolwiek, co mogłoby odwrócić uwagę litewskiego parlamentarzysty od służenia ojczyźnie i narodowi... No, może tylko kapiące z powały krople zimnej wody czy, na ten przykład, awaria sprzętu do głosowania. Fakt, że nowa sala czasem sobie popłakuje, stwierdzili jeszcze przed jej uroczystym otwarciem dziennikarze dziennika Lietuvos rytas. Sprzęt nawalił drugiego dnia po inauguracji. Posłowie musieli wrócić do starej metody (a były nawet głosy, by wrócić do starej sali): męczącego podnoszenia rąk oraz liczenia głosów za pomocą wskazującego palca i oka.

Malkontenci lamentują, że podatnika nie stać było na tak kosztowny, a w dodatku nieco sknocony dar dla lepszej części naszego społeczeństwa. Dokładny koszt budowy cacka jest na razie tajemnicą, w mediach padają kwoty od 50 do 60 milionów litów. Zazdrośnicy (to ci, którzy nie mają mandatu do zasiadania w tym pięknym miejscu) marudzą, że znacznie tańszym kosztem można by zmodernizować starą salę sejmową. Otóż nie! Jest ona od niedawna nietykalnym historycznym zabytkiem, w którym nie można zmienić nawet wykładziny, a co dopiero mówić o jakimś cudowaniu z modernizacją. Stała się tym zabytkiem przez uchwalenie tu 11 marca 1990 roku Aktu Niepodległości Litwy. Co prawda, nie od razu, lecz po latach marudzenia posłów, że mają dość obradowania „w tej ciemnej, brzydkiej, pokomunistycznej dziurze, gdzie wstyd podejmować gości z innych państw”. Gdy jednak udało się wyrwać z budżetu kasę na budowę nowej sali, „dziura” awansowała nagle do rangi narodowej relikwii (no bo jak inaczej wytłumaczyć podatnikowi, że musiał się szarpnąć na taki wydatek?). Wszystko ma tam pozostać jak w owym pięknym, choć dramatycznym marcowym dniu 1990 roku.

Gdy 10 września posłowie żegnali się z relikwią, w roli żałobnej płaczki wystąpił Česlovas Juršenas. Trącał w najczulsze struny dusz swoich kolegów. Przypomniał, że Akt to nie wszystko, że tu wszak i Konstytucję zaaprobowano, i prezydentów zaprzysięgano, i do UE oraz NATO akcesy pichcono, i światowej sławy osobistości podejmowano i nawet jednego z prezydentów pogoniono na szczaw... Że już nie wspomnę o nie tak medialnym, lecz jakże ważnym legislacyjnym znoju wybrańców narodu, którego ta sala przez lata była świadkiem. Słuchając tych wypominek poryczałam się ze wzruszenia jak bóbr. Będąc parlamentarzystą wręcz zaparłabym się, że nie opuszczę tak wspaniałego miejsca. A oni nic. Walnęli sobie w starej sali fotkę i poczłapali żwawo do nowej.

Odtąd w „świątyni demokracji”, gdzie został powity kluczowy dla naszej najnowszej historii dokument, będą celebrowane tylko wyjątkowo uroczyste posiedzenia Sejmu oraz akademie. Jej utrzymanie spadnie na barki podatnika.

E tam, na biednego nie trafiło. Gdyby nie było z czego, nie wysupłalibyśmy kolejnych 134 milionów litów na finansowanie działalności Sejmu w 2008 roku. To o 35 dużych baniek więcej niż w roku bieżącym. Co prawda zarząd Sejmu dopiero złożył w Ministerstwie Finansów projekt sejmowego budżetu, w którym wystąpił o taką właśnie kasę. Ale myślicie, że swój swojemu odmówi?

Z powyższej kwoty 57 mln przeznaczy się na diety poselskie (ostatnio parlamentarzyści podnieśli je sobie o kolejne 500 litów miesięcznie) oraz płace dla pracowników kancelarii. A ponieważ Sejm obecnej kadencji nie dotrwa do końca przyszłego roku, 8 milionów zamierza się sypnąć na odprawy dla tych posłów, którzy już się do UFO nie załapią oraz dla ich doradców. Łzy po utracie mandatu będą nieszczęśnikom ocierane kwotą rzędu 19 tysięcy litów. Pfuj... Co to jest pytam?! Cena kilkuletniego auta średniej klasy? Nie tego, oj nie tego łaskawie nam parlamentujący oczekiwali od społeczeństwa. Dla nie wybranych miały wszak być dożywotnie renty w wysokości od 40 do 75 proc. dotychczasowego poselskiego uposażenia (w zależności od zaliczonych kadencji). Jednak skąpe społeczeństwo podniósłszy dziki jazgot uwaliło projekt, na mocy którego posłowie chcieli sobie te renty przyznać, choć krył się on wstydliwie pod kryptonimem XP-2351. No to będą przynajmniej te dziadowskie odprawy. Co prawda do sławetnego projektu Sejm może jeszcze w każdej chwili wrócić, ale nie sądzę, by się w najbliższych miesiącach na to odważył. Podatnik jeszcze nie przetrawił nowej sali, więc XP-2351 już by nie przełknął. Poza tym, nie wiem czy zauważyliście, ale wraz ze zbliżaniem się wyborów Bóg zwraca naszym posłom nie tylko rozum, ale też pozory sumienia.

Natomiast społeczeństwo w tym czasie bezczelnieje. Jakoś w okolicach swojego wielkiego święta – początku nowego roku szkolnego – do gardła premierowi Gediminasowi Kirkilasowi rzucili się pedagodzy (średnia płaca nauczyciela wynosi na Litwie 1100 litów). Marudzili, że rząd nie dotrzymał wcześniejszej obietnicy i z dniem 1 września nie podniósł im wypłat. Premier był im uprzejmy odpowiedzieć za pośrednictwem Žiniu radijas. „Taką obietnicę istotnie składaliśmy, w nadziei, że będą przesunięcia w budżecie, jednak ich nie było, gdyż Litwa powinna przestrzegać makroekonomicznych kryteriów z Maastricht, jeżeli chcemy dołączyć do strefy euro. Dlatego nadwyżkę budżetową przeznaczyliśmy na pokrycie deficytu budżetowego” – wyrecytował jednym tchem. Konia z rzędem... nie, Bentley`a ze skórzanym obiciem i nawigatorem temu, kto mi przetłumaczy z pana premierowego na ludzki, o co w tym bełkocie chodzi. Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że szef rządu belfrów uspokoił zapewnieniem, iż obiecane podwyżki dostaną od stycznia przyszłego roku, podobnie jak cała budżetówka. Zgadzam się, 1 stycznia to będzie dobry czas na rozpieszczanie tej całej natrętnej hałastry. Pierwsze jaskółki przedwyborcze polatują już nad nami jak jakieś anioły.

Ale na miejscu budżetówki nie byłabym tak natrętna, nawet w wypadku, gdyby się okazało, że po nowym roku robienie dobrze kryteriom z Maastricht znów pożarło kasę na podwyżki. No bo skąd wziąć pieniądze i na kryteria, i na łagodzenie nastrojów „ludu, który dręczy głód” (czy jak tam jest w Międzynarodówce?). Litewski podatnik to nie żadna kura znosząca rządowi złote jaja, więc w jaki sposób ten miałby dogodzić wszystkim gołodupcom? Zresztą nie w głowie mu problemy własnej oświaty, skoro się podjął wspierać obcą. W ramach współpracy z ONZ, za pośrednictwem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, zobowiązał się zbudować (czyli sfinansować) 14 szkół w Afganistanie. Na tę wieść zawyli już nie tylko pedagodzy, ale też rodzice i uczniowie. Szczególnie ci, którzy zdobywają wiedzę w sypiących się i niedogrzanych budynkach, bez sanitariatów i sal gimnastycznych.

A ja uważam, że dobrze się stało. Skoro pomagamy innym, biedniejszym, to znaczy, że jednak jesteśmy państwem bogatym. I niech tak wszyscy myślą. To służy naszemu „ymydżowi” i leczy kompleksy litewskich polityków. Oni wszak ciągle się czegoś wobec świata wstydzą. A to samolotów, którymi latają, a to aut, którymi jeżdżą, a to gmachów, w których urzędują, a to prominentnych dzielnic, gdzie zmuszeni są znosić sąsiedztwo jakichś szumowin... Niechże więc przynajmniej przez chwilę zaznają rozkoszy bycia filantropami na międzynarodową skalę!

Ale do kogo ta mowa? Nie zdążyli się wyszumieć nauczyciele, gdy przed Sejm przyszli pyszczyć pracujący emeryci, którym SoDra zalega ze zwrotem wstrzymanej niezgodnie z prawem części emerytur. Zagrozili nawet, że będą głodować aż do chwili, gdy sprawiedliwości stanie się zadość. Ot, namolni. A kto, proszę mi powiedzieć, w tym czasie będzie pracował? Kraj targany jest gorączką deficytu rąk do pracy. Zupełnie już wykrwawił w wyniku emigracji zarobkowej na Zachód. Rzeczniczka ochrony praw dziecka (gorliwie wspierana przez pracodawców) już postuluje uprawomocnienie zatrudniania 13-letnich dzieci, a te stare pryki będą uprawiać diety odchudzające kamuflując je pod protestacyjne głodówki? Gdzie wasz patriotyzm, emeryci? Gdzie skromność? Spójrzcie na prezydenta Brazauskasa. Wasz kolega, ale ani głoduje (co widać), ani nie robi z siebie małpy pod oknami UFO.

O, niewdzięczny narodzie! Jeszcze nie przestali bulgotać nasi spasieni podwójnymi dochodami emeryci (bo to wszak i płaca, i szczątki emerytury), gdy jak króliki z kapelusza wyskoczyli dyplomowani bibliotekarze. Ci, goryczka kropkowana, też grożą akcjami protestacyjnymi, bo nie umieją żyć za 800 litów. Myślą pewnie, że za 5 tysięcy (dieta poselska bez dopłat na biuro, benzynę, telefony, doradców i inne tere-fere) przeżyć łatwiej. Mylą się, bo gdyby tak było, ci „szczęśliwcy” nie uprawialiby finansowych afer. Bibliotekarze ze swoimi 800 litami wypłaty nie powinni zapominać, że nie ten jest biedny, kto mało zarabia, jeno ten, komu nie wystarcza na zaspokojenie rosnącego wciąż apetytu.

Pohukiwania bibliotekarzy pewnie nasz rząd rozśmieszyły. Straszenie dziecka karuzelą. Poza tym, kogo dziś obchodzą losy jakichś książkowych moli. Sami sobie winni. Mogli wybrać zawód murarza czy tynkarza. Ci są dziś na fali. Mogą sobie pogrymasić: gastarbeiterowanie w Irlandii czy też dyktowanie warunków litewskim pracodawcom. Mogą nawet, na zlecenie rządu, budować szkoły w Afganistanie.

Powiem krótko: mnie sytuacja w kraju odpowiada... bo w nim nie mieszkam. Międzynarodowy „ymydż” Litwy, budowany przez polityków w ciężkim mozole też podziwiam. Ostatnio noszę nawet przy sobie fotkę UFO. Podsuwam znajomym pod nos jako argument, że moja ojczyzna jest już nie po prostu krajem parlamentarnej demokracji, lecz demokracji wypasionej. Malkontentom zaś dedykuję strofy z Międzynarodówki: Rząd nas uciska, kłamią prawa,/ Podatków brzemię ciąży nam,/ I z praw się naszych naigrawa/ Ten, co z bezprawia żyje sam... Coś wam to przypomina? Zajrzyjcie ino do tekstu tej rewolucyjnej pieśni, a znajdziecie więcej analogii.

Lucyna Dowdo

Wstecz