Słownictwo polszczyzny gwarowej na Litwie

Dawno z taką przyjemnością nie brałam do rąk żadnej książki, jak tę: Słownictwo polszczyzny gwarowej na Litwie, która się ukazała nakładem wydawnictwa DiG OBTA (Warszawa 2006). Jest to bowiem pozycja, na jaką od dawna – wespół ze wszystkimi, którzy się interesują naszą kresową polszczyzną – czekałam. Autorami jej jest troje naukowców z Warszawy i Wilna: prof. Janusz Rieger (Uniwersytet Warszawski), dr Irena Masojć (Wileński Uniwersytet Pedagogiczny) oraz dr Krystyna Rutkowska (Uniwersytet Wileński). Współpraca: Katarzyna Czarnecka (Instytut Języka Polskiego PAN), Anna Stelmaczonek-Bartnik (Uniwersytet Warszawski). Ta naukowa symbioza autorów z trzech różnych uczelni pozwoliła zaprezentować własne punkty widzenia, oparte na pracach badawczych każdego z nich.

Historię polszczyzny gwarowej na Litwie oraz temat Białorutenizmy i rusycyzmy w gwarach polskich na Litwie opracował profesor Rieger, Słownictwo polskie na Litwie, jego funkcjonowanie i zróżnicowanie geograficzne – dr Masojć, Lituanizmy w gwarach polskich – dr Rutkowska.

Estetycznie, a nawet elegancko wydany tom (twarda, zabezpieczona folią okładka, zdjęcia „Wileńszczyzny”) zawiera ponad 450 stron, z czego niemal trzy czwarte wynosi ta szczególnie cenna część – Słownik polszczyzny gwarowej autorstwa Ireny Masojć i Krystyny Rutkowskiej.

Na Wileńszczyźnie daje się zauważyć dwojaki stosunek do słownictwa gwarowego – z jednej strony nadużywanie nacechowanych gwarowo wyrazów, nawet w prasie, z innej – kwalifikowanie ich jako błędy językowe, w wyniku – całkowite odrzucenie. Jak zawsze, prawda leży pośrodku i oba krańcowe stanowiska nie są słuszne. Każda gwara jest bowiem ważną częścią składową języka, jego bogactwem. Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że nieprzebranym bogactwem. Zachowuje bowiem nie tylko regionalne formy, słownictwo, ale też chroni od zapomnienia wyrazy i formy, których już w języku ogólnopolskim nie ma.

Jeden z największych współczesnych znawców i miłośników polszczyzny profesor Jan Miodek pisał o gwarach: „...ja mam stosunek do wszelkich odmienności językowych wręcz apologetyczny. Jestem wielbicielem „małych ojczyzn”, ojczyzn językowych też. Mówię „mała ojczyzna językowa”, by wprowadzić pojęcie, które w języku polskim nie istnieje tak, jak np. w języku niemieckim. Ale czy mówię do Lwowiaków, czy mówię do Wilniaków (my mówimy o sobie jako o Wilniukach – uw. Ł. B.), czy wreszcie do moich krajanów Górnoślązaków, to mówię to samo: celem dydaktycznym jest osiągnięcie sprawności w posługiwaniu się językiem literackim. Ale to wcale nie oznacza, że musimy się wstydzić naszej gwary. Musimy mieć jedynie kompetencję stylistyczną, która podpowie nam, w jakich sytuacjach możemy używać gwary, a w jakich obowiązuje nas język literacki. Powroty do języka gwarowego, do języka dzieciństwa są czymś bardzo miłym, czymś, co każdy z nas odbiera z ogromnym wzruszeniem”.

Skąd się wzięła polszczyzna na Litwie? Od jak dawna? O tym się czytelnik dowiaduje z obszernego szkicu profesora Janusza Riegera, według którego polszczyzna północno-kresowa zaczęła się rozwijać w Wielkim Księstwie Litewskim na większą skalę od XV wieku. Obecność znaczącej liczby Polaków na Litwie we wcześniejszym okresie nie jest dostatecznie zbadana. Unia Lubelska (1569) otworzyła drogę na ówczesną Litwę nie tylko szlachcie, lecz i rzemieślnikom osiedlającym się w miastach, spowodowała też napływ ludzi prostych, zwykle towarzyszących osobom znaczniejszym. Na dworach magnackich coraz liczniej pojawiali się pisarze pochodzący z Polski.

Językiem urzędowym WKL do końca XVII wieku był oficjalnie język „ruski” (starobiałoruski), jednakże, jak podaje autor szkicu, już od połowy tego (XVII) stulecia zastępuje go stopniowo język polski. Polszczyznę przynosili też Litwini – studenci Wszechnicy Krakowskiej, później też Akademii Zamojskiej. Powstałe Kolegium Jezuickie w Wilnie również stanowiło centrum kultury polskiej. Rozwojowi polszczyzny sprzyjało również to, że szlachta litewska, biorąca żywy udział w życiu społeczno-politycznym Rzeczypospolitej (np. w różnych sejmikach), posługiwała się tym językiem.

Profesor Rieger uważa, że „już w XVII wieku istniały polskojęzyczne wsi szlacheckie, zwane tu zaściankami czy okolicami, zamieszkane bądź przez szlachtę z Korony, bądź przez szlachtę miejscową, spolonizowaną językowo. Jak podaje Halina Turska w pracy O powstaniu polskich obszarów językowych na Wileńszczyźnie, ludność włościańska polonizowała się w XIX wieku.

Należy tu zauważyć, że na temat polskich obszarów językowych uczeni nie są zgodni. Świadczy o tym, między innymi, zamieszczona w omawianej pracy mapa sporządzona według mapy W. Czekmana, P. Gauczasa i I. Grumadiene Granice językowe w południowo-wschodniej Litwie w końcu XX wieku. Wydaje się, że wielu mieszkańcom Wileńszczyzny trudno się będzie z tą mapą pogodzić. Chodzi o to, że według jej autorów, ludność zamieszkała wokół Wilna posługuje się przede wszystkim językiem białoruskim, albo też polskim i białoruskim jednocześnie. Dodajmy tu, że mapa ta w wydaniach litewskich wygląda nieco inaczej: w ogóle nie mówi się tam o języku polskim na tych terenach.

Tak więc, według niej, rdzenni mieszkańcy Ejszyszek, Koleśnik, Solecznik, Solecznik Małych, Jaszun, Turgiel, Butrymańc, Ławaryszek, Miednik, Mickun, Awiżeń i wielu innych miejscowości wokół Wilna w końcu XX wieku rozmawiali nie po polsku, lecz po białorusku. Przy tym nie chodzi tu o nasycenie gwary wyrazami białoruskimi, co jest oczywiście, zgodne z prawdą, lecz w ogóle używanie języka białoruskiego, co z kolei wydaje się być bardzo od prawdy dalekie.

Jeśli wierzyć W. Czekmanowi, P. Gauczasowi i I. Grumadiene, którzy nie uwzględniają polszczyzny nawet jako języka drugiego, oznacza to, że wiejscy mieszkańcy po polsku mówią tylko od święta, w rozmowach z księdzem, z przyjezdnymi z Polski, a na co dzień rozmawiają po białorusku. Wydaje mi się, że są to poglądy nie tyle naukowe, co odpowiadające ideologii sławetnej naszej „przyjaciółki” – Vilniji. Teoriom tym przeczy również fakt, że we wspomnianych miejscowościach zawsze było szkolnictwo polskie. W ciągu 16 lat uczestniczyłam w pracy polonistycznej olimpiady na Litwie i niejednokrotnie miałam okazję przekonać się, że młodzież z rejonu solecznickiego (byłego ejszyskiego) legitymowała się dobrą, a czasem – jak na przykład z Butrymańc i Ejszyszek – bardzo dobrą polszczyzną, którą wyniosła z domu.

Mimo likwidacji szkolnictwa polskiego przez władze carskie i represyjnej polityki wobec dworów szlacheckich, promieniejących kulturą polską na terenach dawnego Wielkiego Księstwa w drugiej połowie XIX wieku – polszczyzna nadal się rozwijała. Trudno więc mówić w tym wypadku o jakiejś narzucanej z góry polonizacji w sytuacji, kiedy to w urzędach i niektórych miejscach publicznych wisiały tabliczki informujące, że razgowariwat’ po polski strogo wosprieszczeno.

Mimo że po I wojnie światowej polszczyzna na terenach Wileńszczyzny należących do Polski miała status języka polskiego, co niewątpliwie wpływało na dalszy jej rozwój, chyba za ryzykowne należy uważać głoszone przez naukowców litewskich poglądy o znacznym jej wpływie na gwary, które, jak wiadomo, kształtują się w ciągu długich okresów. Znaczny proces kurczenia się polszczyzny daje się zauważyć po II wojnie światowej, na co wpłynęły zarówno tak zwana relituanizacja, jak i – a może przede wszystkim – wywózki i przesiedlenia. Nie bez wpływu na stan słownictwa gwarowego jest też szybko postępujący proces urbanizacji. Na przykład, opisywane przez Halinę Turską niektóre wsie polskie pod Wilnem już przed wojną stanowiły przedmieście miasta. Obecnie granice miast bardzo się rozszerzyły, dzięki czemu zakres polszczyzny gwarowej znacznie się skurczył na korzyść bilingwizmu (dwujęzyczności) polsko-litewskiego.

Jeśli chodzi o dwujęzyczność polsko-rosyjską, rozpoczęła się ona jeszcze w XIX wieku wraz z wprowadzeniem szkół rosyjskich, służby wojskowej, wprowadzeniem języka rosyjskiego jako obowiązkowego urzędowego. Jak wiemy, druga fala nastąpiła po roku 1945. Wszystko to nie pozostało bez wpływu na kształt i zróżnicowanie polszczyzny północno-kresowej na terenach dawnego WKL.

Często używany termin „gwara wileńska” budzi zastrzeżenia naukowców. Chodzi bowiem o to, że nie jest ona jednolita, jako że w różnych terenach ulegała wpływom różnych języków (białoruskiego, litewskiego, rosyjskiego), inaczej się rozwijała. Rzecz jasna, jest wiele wspólnych cech, jak na przykład używanie mianownika zamiast biernika oraz trzeciej osoby zamiast pierwszej (ja widział ładna dziewczyna zamiast widziałem ładną dziewczynę), odmienny od polskiego akcent (w niektórych pozycjach na pierwszej sylabie, np. p’aniczka, b’ialińki, w innych – na ostatniej: przyn’ieś, zub’acz). Natomiast polszczyznę powstałą na podłożu białoruskim cechuje akanie, to jest zastępowanie nieakcentowanych samogłosek o, e przez a, np.: chadzili do liakarza, z kolei wpływy litewskie przejawiają się między innymi w „ukaniu”, polegającym na wymawianiu nieakcentowanego o jako u, lub bardzo do u zbliżonego: ukulica, du duliny, upuwiadali. Przyznam na marginesie, że z tym „ukaniem” ja też stale muszę się mieć na baczności.

Przytoczyłam wyżej tylko kilka przykładów. W powyższej pracy cechy polszczyzny gwarowej na Litwie są szeroko omawiane, co jest jej ogromną zaletą, bowiem wiedza ta jest potrzebna nie tylko naukowcom, ale i – a może przede wszystkim – nam, użytkownikom współczesnej polszczyzny. Koniecznie muszą ją mieć – i tę wiedzę, i książkę nie tylko nauczyciele szkół polskich, studenci polonistyki, ale i wszyscy ci, którzy się chcą posługiwać językiem świadomie, rozumieć i doceniać gwarową odmianę języka jako bogactwo kultury narodowej. Dowiemy się z niej, skąd się wzięły zwroty kręcić mozgi, brzozowa kasza, panienkować, brech’un, szept’un, bałbot’un, a także o wiele innych ciekawych.

Dowiemy się też, że sympatyczny, choć nie grzeszący intelektem poczciwy Litwin Longinus Podbipięta, któremu „hadko było słuchać” facecji Zagłoby, zapożyczył to „hadko” nie z litewskiego właśnie, jakby się zdawało ze względu na miejsce urodzenia, a jak podaje profesor Rieger, z białoruskiego czy nawet z ukraińskiego (hadko, hadota, hadki, hadzić się – prawdopodobnie od gad).

Zajrzyjmy teraz do najbardziej – według mnie – interesującej części książki, jaką jest owoc wieloletniej pracy dr Ireny Masojć i dr Krystyny Rutkowskiej, czyli do Słownika polszczyzny gwarowej na Litwie.

Bołtać, bołtucha, bździk, chtóry, chtóści, chusteczka nosowa, fiksat, gorącować się, grabolić się, grzybowniki, ikawka, jermiak, kaczać jajka, kańcić, karawat, kieturka, kużdy, kwaktucha, łachać, łępa, muraszki, murzaty, nadojadać, szmorhać, natapurzyć się, nieudałota, nietołkowie, niedorobek, osołowiały, badziać się, parsiuczek, pieczyk, brechać, pluchnąć, pojła, tarabanić, przeczchnąć się, przódej, przymanić, przywyczka, redyska, sakotać, siemki, stałbun, szarszatka, trybuszek, wgramolić się, wymanić, zanuda, zołko, żagary, żrebuk, żminda, żmut, żywioła, żywuszczy.

Celowo skończyłam tę uroczą wyliczankę naszych „tutejszych kwiatków” językowych słowem żywuszczy, czyli wytrzymały, trwały, żywotny. Żywotny jak nasza tu na Litwie obecność, nasza polszczyzna. I ta gwarowa, i ta wysoka, literacka. O obie musimy dbać i obu dawać należne miejsce.

Tych, którzy zechcieliby nabyć tę niezwykle cenną (i ciekawą!) książkę, informuję, że można ją zamówić w księgarni „Przyjaźń” („Draugyste) przy alei Giedymina 2.

Łucja Brzozowska

Wstecz