Portrety

Liryczny sopran Gabrieli

Gabriela Vasiliauskaite – lat 20; stan cywilny – panna; wykształcenie – studentka wokalistyki, zainteresowania – śpiew, historia, literatura; cechy szczególne… itp.

Na Sylwestra tego roku usłyszał ją praktycznie cały świat, w każdym bądź razie mieli ją możność usłyszeć rodacy na wszystkich kontynentach za pośrednictwem Telewizji Polonia, która na żywo prowadziła transmisję zabawy sylwestrowej w Domu Kultury Polskiej w Wilnie.

Jako solistka „Kapeli Wileńskiej” wyśpiewała swym srebrzystym głosem szlagiery międzywojennego Wilna. I chociaż nie jest to tak całkiem jej repertuar, wypadła znakomicie. A choć na przygotowanie występu mieli bardzo mało czasu, jednak dzięki profesjonalizmowi Zbigniewa Lewickiego udało się ten program zrealizować. W bardzo krótkim czasie (praktycznie nie było prób) musiała opanować repertuar, no i zadbać o stroje z epoki, by maksymalnie przybliżyć widzom tamto Wilno. Ale lubi takie wyzwania. Uważa, że artysta musi siebie wypróbować w różnych stylach. Jednak jej żywioł – to opera. Wie na pewno – stanąć na scenie jako solistka operowa jest jej zawodowym, życiowym celem.

Śpiewała od zawsze, chyba nuciła wcześniej niż zaczęła mówić. W jej domu, to znaczy w domu dziadków: Antoniego i Genowefy Baziuków (którzy m. in. niedawno obchodzili złote gody) śpiewano na co dzień i od święta, traktowano śpiewanie bardzo poważnie. Kiedy zbierała się rodzina, usadawiali się tak, by śpiewać na kilka głosów. Babcia wiodła w tym prym, a też mama Gabrieli – Irena – ma bardzo ładny głos. No, i Gabriela pokochała to śpiewanie tak, że dziś już sobie życia bez niego nie wyobraża. Muzyka jest w niej, wypełnia ją i każe śpiewać, śpiewać, śpiewać… Nie krępuje siebie i nawet idąc ulicą w tłumie potrafi nucić pasjonującą melodię. Nawet w szkole podczas lekcji czasami coś sobie cichutko śpiewała, a nauczyciele nie mieli jej tego za złe.

Jej dzielnica – to Wilejka. Tu, w domu dziadków, wyrosła. Była tzw. domowym dzieckiem, do przedszkola nie chodziła. Pierwszym jej „wielkim światem” była szkoła nr 26, dziś im. J. I. Kraszewskiego. Od razu tę swoją szkołę polubiła i tak już było przez 12 lat nauki. Spotkała tu wspaniałych ludzi, a wśród nich swoją wychowawczynię panią Wiolettę Kierbedź – doskonałego matematyka i wspaniałego człowieka. Gabriela uczyła się praktycznie na celująco. Lecz należała raczej do humanistów, więc matma wymagała z jej strony naprawdę solidnej pracy. To właśnie pani Wioletta dodawała jej otuchy i pomagała ujarzmić tę dyscyplinę. Na maturze Gabriela składała matematykę jako egzamin państwowy (jest ambitna, stąd nie lubi pasować przed trudnościami) i dobrze się spisała.

Obok śpiewu, największą jej pasją była (i jest) historia. Trudno się temu dziwić, bowiem jej nauczycielem był pan Waldemar Szełkowski. Uzyskane 99 punktów na egzaminie państwowym – to wymowny wynik jej stosunku do tego przedmiotu, w którym najbardziej urzekają ją dwa okresy: początki chrześcijaństwa i średniowiecze. Myślała nawet o studiach na historii. Jednak…

Właśnie śpiewanie, które tak lubi, ale którego nigdy nie traktowała jako czegoś nadzwyczajnego (przecież śpiewała ciągle), stało się jej wyzwaniem. Pamięta jak pierwszy raz śpiewała publicznie w kościele podczas swojej Pierwszej Komunii… Potem – jako solistka w szkolnych zespołach pod kierunkiem nauczycielki Janiny Stupienko. Od klasy drugiej rozpoczęła też naukę w szkole muzycznej. Tam dziewczynkę o nieprzeciętnym głosie otoczono serdeczną opieką. Bardzo ciepło wspomina owe lata i życzliwych ludzi: dyrektora Ryszarda Świackiewicza, śp. Edmundasa Kuodysa (przeżyła szok, kiedy się dowiedziała przed odpowiedzialnym koncertem, do którego pan Edmundas ją szykował, że jej nauczyciel zmarł) oraz Natalię Katiliene, która uczyła nie tylko śpiewu, ale też chętnie rozmawiała na tzw. życiowe tematy. Widząc jej talent i prognozując karierę dla swej pracowitej uczennicy, nieraz tłumaczyła Gabrieli, jak niełatwo wypadnie w życiu pogodzić życie osobiste i karierę zawodową.

Doskonale złożona matura dała Gabrieli szansę na ubieganie się o miejsce w Akademii Muzyczno-Teatralnej. Podając kierunki studiów, jako pierwszy wymieniła Akademię, a na drugim miejscu znalazła się, oczywiście, historia. By trafić na Akademię należało też złożyć dodatkowe egzaminy: historię muzyki, solfedżio i śpiew. Prawda, śpiew był jako pierwszy. Jeżeli kandydat go oblewał, nie miał po co tu więcej przychodzić. Sprawdzian ze śpiewu zakładał wykonanie arii, piosenki ludowej i tzw. wokalizę. Przebrnęła przezeń wielce pomyślnie. No, i została studentką Litewskiej Akademii Muzyczno-Teatralnej, na kierunku sztuka wykonania, wokalistyka.

Wyznaje, że nawet mając indeks w ręku nie bardzo wierzyła, że oto ona będzie się uczyła zawodowo śpiewu operowego. Myślała sobie: jak nie poradzę, to przecież zawsze mogę zająć się ulubioną historią. Jednak poradziła, a raczej radzi sobie, rzec można, doskonale: będąc studentką drugiego roku na republikańskim konkursie młodych wykonawców im. Zenonasa Paulauskasa zdobyła (wyśpiewała) pierwsze miejsce!

Jako studentka miała szczęście: jej profesorem od śpiewu został Władimiras Prudnikovas - wspaniały artysta i niezwykle serdeczny człowiek. Z jej grupy (11 osób) nad trójką studentów pieczę roztacza właśnie pan Prudnikovas. Jest tak, że ze swoim profesorem nie tylko mają zajęcia, ale też obcują w czasie wolnym, często goszczą w jego domu. Są przez pana profesora i jego najbliższych traktowani ciepło, wprost rodzinnie.

Jej grupa - to sześć dziewcząt i pięcioro chłopaków. Skład jak na wokalistykę całkiem niezły. Tylko dwie osoby są z Wilna, reszta przeważnie pochodzi ze Żmudzi. Gabriela ze wszystkimi potrafiła się zaprzyjaźnić. Jednak musi przyznać, że na początku była trochę zaszokowana stylem bycia, filozofią większości nowych kolegów. Dorastając, praktycznie nie opuszczała swojej Wilejki: szkoła, szkolne zespoły, parafia – to były jej tereny, na których czuła się pewnie. Tu spotykała i obcowała z ludźmi o podobnym stylu zachowania i poglądach. Na ich kształtowanie ogromny wpływ miała w życiu nastolatki nie tylko rodzina, ale też wspaniały człowiek – siostra zakonna Anna Mroczek. Dziś doskonale wie, że gdyby w jej szkole, w jej życiorysie zabrakło siostry Anny, kto wie, czy wielce by się różniła od swych litewskich kolegów; czy potrafiłaby tak twardo i pewnie kroczyć przez życie swoją drogą. Wiara, jej zasady i prawdy pomagały i pomagają Gabrieli wyznawać i kierować się taką, a nie inną filozofią życiową. O tym nieraz dyskutowała wraz z kolegami nie tylko z siostrą Anną, ale też ze wspaniałym księdzem Wojciechem Górlickim. Już dziś, pomimo swoich zaledwie 20 lat, doskonale zdaje sprawę, jak wiele zawdzięcza tym dwojgu ludziom, bez których jakże uboższy byłby jej świat wewnętrzny.

Kiedy mówimy o kolegach, atmosferze w Akademii, pragnę usłyszeć, jak się czuje Polka wśród litewskiej elity artystycznej, kolegów-Litwinów. Gabriela wyznaje, że bardzo dobrze. Zresztą, nie każdy rozpoznaje w niej Polkę, bowiem ma litewskie nazwisko (tato jest Litwinem) i z językiem litewskim nie ma najmniejszych problemów. A skoro jesteśmy przy znajomości języków, warto podkreślić, że oprócz litewskiego zna rosyjski (nauczył ją go dziadek, każąc czytać rosyjskie komiksy), angielski i uczy się włoskiego – również z praktycznych względów: opera nie może istnieć bez tego języka…

Wracając natomiast do polskości przyznaje, że nigdy się z nią nie kryje. Odwrotnie, stara się w swym repertuarze w Akademii „zadomowić” utwory m. in. Stanisława Moniuszki… Czuje się Polką nie tylko jako spadkobierczyni narodowości po kądzieli, ale jako cząstka narodu o chlubnej historii, bogatej kulturze – również muzycznej, tradycjach narodowych i chrześcijańskich. Ma bardzo wielu przyjaciół w różnych krajach (zdobyła ich, między innymi, śpiewając w słynnym Chórze Pokoju), jest otwarta na ludzi, bardzo serdeczna w obcowaniu i nie dzieli ludzi na „złych” i „dobrych” według narodowości. Wyznaje jednak, że swego chłopaka widzi wyłącznie jako Polaka. Chciałaby w przyszłości mieć także polską rodzinę.

W ciągu dziesięciu lat, odkąd jako mała dziewczynka stawała przed publicznością, śpiewała w „Pierwiosnkach” i „Melodii”, brała udział w republikańskim konkursie „Dainu dainele” (którego była laureatką); śpiewała na polonijnych spotkaniach w Koszalinie i Mrągowie, brała udział w konkursach, m. in. twórczości Stanisława Moniuszki; występowała jako solistka z Chórem Pokoju; w scholi „Nazaret” przy kościele św. Kazimierza. Wypróbowała nawet rock i ciężki rock… Lubi nowe doświadczenia. Jednak najwięcej czasu poświęca obecnie ćwiczeniu głosu, doskonaleniu się w sztuce śpiewu operowego. Bo w muzyce jest tak, że śpiewak operowy jest największym mistrzem, potrafiącym praktycznie zaśpiewać wszystkie gatunki muzyczne.

Wymaga to jednak ogromnego wysiłku: żmudnego i ciągłego, by krok po kroku doskonalić swój liryczny sopran z dramatyczną perspektywą (tak zawodowo określany jest jej cudowny głos). Już wie, żeby urzeczywistnić swe marzenie – stanąć jako solistka operowa na scenie – będzie musiała przez kilka dobrych lat bardzo intensywnie pracować. Nie przeraża jej ta perspektywa. Jest raczej pracoholikiem. Zna to wspaniałe uczucie satysfakcji, kiedy po maratonie zajęć wprost pada z nóg, a w duszy wszystko gra.

Gabriela jest wielce przyjaźnie nastawiona do bliźnich (nie znosi dwulicowości, a ogromnie ceni poczucie humoru, które jakże wiele mówi o człowieku) i świata – w wielkiej mierze jest to cecha ludzi kochanych i akceptowanych w rodzinie. Jej najbliżsi: dziadkowie, mama, młodszy brat Augustyn (student kolegium budownictwa i projektowania wnętrz, z którym jeszcze nie tak dawno darła koty), tworzą zgraną, solidarną rodzinę. Wszyscy są też zarówno wielbicielami, jak też krytykami i pomocnikami swojej „artystki”. Ona też im się odwdzięcza miłością i oddaniem. Jak mówi mama, jej imię „Gabriela” oznacza: „niosąca dobrą nowinę” i jak dotychczas przynosi do domu tylko dobre wieści.

A kiedy zapowiada, że będzie miała kolejny występ, domownicy wraz z chrzestną mamą – Haliną – mobilizują się. Pani Halina jest bowiem doskonałą krawcową, a co za tym idzie – autorką scenicznych ubrań Gabrieli. Praktycznie każdy koncert wymaga nowych kreacji. Czasami musi pół miasta obiec, by znaleźć potrzebny dodatek, ot, jak chociażby kapelusik na noworoczny występ, który na dodatek przymierzając naderwała, więc było z nim kłopotu. Ale w efekcie miała taki, jaki do tworzonego stylu był jej potrzebny. Do każdego występu szykuje się bardzo odpowiedzialnie. Do dziś dnia nie może się wyzbyć uczucia wdzięczności dla publiczności, że chce ją słuchać. Kiedy po pierwszych koncertach dziękowano jej za występ, ona dziękowała widzom i organizatorom, że dzięki nim ma możność śpiewania na scenie…

Ciągle zabiegana (w domu kultury w Grygajciach dwa razy tygodniowo prowadzi zajęcia z liczącym 9 pań zespołem „Wiosna”), będąca wśród ludzi, w wolnych chwilach lubi pobyć sama lub z najbliższą przyjaciółką posiedzieć gdzieś w cichym, przytulnym kącie kawiarenki. Wtedy jest czas na serdeczne zwierzenia, snucie marzeń. A wśród nich powtarza się to najważniejsze: duża scena teatru i błyskotliwie zaśpiewana aria…

Janina Lisiewicz

Fot. Juozas Balinskis

Wstecz