Na tropach bohaterów nie dokończonej opowieści Józefa Mackiewicza

„Krasnyj pomieszczik”

(Dokończenie. Początek patrz w nr nr 7-12 2006 r., nr nr 1-12 ub.r.)

Powrót Matulaitisów do Wilna

Po powrocie z Linkowców do Wilna, Wilhelmina Matulaitisowa zamieszkała u córek Aldony i Laimy, w domu przy ulicy Targowej. W mieszkaniu było im wszystkim za ciasno, bo oprócz trzech (nie zawsze miłych względem siebie) kobiet uwagi i troski wymagała także liczna gromadka dzieci – Majunia oraz dzieci Aldony i Laimy. Stasys Matulaitis wciąż przebywał na zsyłce w Kazachstanie.

Wilno w nowej sowieckiej szacie skutecznie zacierało ślady po Fleurych, Zawadzkich, Mickiewiczach... Niby to samo, a jednak całkiem inne, ponure miasto...

W 1946 wrócił z zesłania doktor Matulaitis. Nie był to powrót wesoły, o czym Matulaitisowa dosadnie napisze w swych wspomnieniach.

Stasys Matulaitis wrócił z Kazachstanu do Wilna straszliwie wymizerowany, odziany jak żebrak i zawszawiony. Odkurzały go, oczyszczały, ubierały. Aldona zdobyła mu dwa amerykańskie palta, zimowe i jesionkę. Stopniowo wracał do siebie. Jak tedy w domu przy ulicy Targowej przybył nam jeszcze jeden „lokator”. Gdy Stasys był już podobny do człowieka, zaczął on często odwiedzać Akademię Nauk, gdzie wydreptał sobie pracę. Z początku przez pewien czas wykładał na Uniwersytecie historię.

W lipcu 1946 dostaliśmy lepsze mieszkanie przy al. Gedymina 4. Laima wraz z dziećmi pozostała w domu na Targowej. Maja ukończyła gimnazjum i wyjechała na wakacje do Bardziszek. Złożyłam w jej imieniu papiery do Instytutu Sztuk Pięknych, z prośbą o przyjęcie na studia. Po powrocie z Bardziszek Majunia została przyjęta na wydział architektury.

„Gość w dom...”

Wiosną 1948 wracałam od Laimy do domu. Na ulicy zaczepiła mnie nieznajoma kobieta. Stała przed domem boso, ubrana była... pożal się Boże... „Pani – czy umiesz po litewsku?“. Na moje „tak” bardzo się ucieszyła. Wysłuchałam omal nie całej historii jej życia. Jej rodzinę, wraz z nią wywieźli w 1940, ale ona z tej zsyłki uciekła. Pochodzi ze Stokliszek, gdzie mieli gospodarstwo na dwunastu hektarach. Na zsyłce przebywała w Archangielsku. Dużo i ciężko pracowała. Tam zmarł jej mąż. Przed swym końcem powiedział: „Umieram. I wy tu pomrzecie”. Wtedy zdecydowała się na ucieczkę, wraz z dziećmi. Udało im się wcisnąć do pociągu i przyjechać do Mińska. Z Mińska do Wilna przywędrowały na piechotę.

Żyła z dziećmi z tego, co udało się użebrać pod Ostrą Bramą. Nie miała gdzie nocować, zgłosiła się na milicję, ale tam nic nie wskórała. Zlitował się nad nią milicjant i przyjął ją z dziećmi do swego domu. Potem znalazła jakąś melinę i tam obecnie mieszka razem z dziećmi. Co będzie robiła dalej, tego nie wie, na razie jest w sytuacji beznadziejnej.

Zaprosiłam ją do domu. Mąż po wysłuchaniu jej opowiadań, bardzo jej współczuł. Daliśmy jej pełną torbę jedzenia. Powiedziałam jej, że w razie potrzeby, niechaj do nas się zgłasza.

Pewnego razu przyszła cała zapłakana. Okazało się, że jej małą córeczkę przejechał samochód. Daliśmy jej pieniądze na trumnę. Potem próbowała, wraz z dwojgiem dzieci imać się jakichś robót. Pomagałam jej w miarę moich możliwości: szyłam dla nich ubrania, dzieliłam się jedzeniem. Poszłam do niej „w odwiedziny”, żeby się przekonać czy rzeczywiście cierpi ona biedę. Okazało się, że nie kłamała.

Joanna Bisikirskiene (nareszcie się dowiedziałam jak się nazywała) zaczęła pojawiać się w naszym domu coraz częściej. Zaoferowaliśmy jej z mężem pracę u nas – jako robotnicy domowej. Od tej pory przychodziła już do nas codziennie.

W międzyczasie Stasys Matulaitis odzyskał nasz domek na Zwierzyńcu. Zrobiliśmy remont i w 1951 Stasys tam się przeniósł. Natomiast ja pozostałam w naszym dawnym mieszkaniu, bo nie chciałam opuszczać Majuni. Stasysa ciągnęło na Zwierzyniec, kochał przyrodę, dobrze się tam czuł, ponadto pragnął odosobnienia, bo w tym czasie wyrzucono go z Akademii Nauk.

Za co wyrzucono Matulaitisa z litewskiej AN?

Pisze Wilhelmina Matulaitisowa:

„Stasysa Matulaitisa wyrzucił z Akademii Nauk J. Žiugžda. A wyrzucił za to, że na jednej z prelekcji, której tematem była bitwa pod Grunwaldem Stasys powiedział, że „lepiej by było, gdyby tam w ogóle nie było ruskich”.

Świadkiem „wyczynów” doktora Matulaitisa był znany akademik Juozas Matulis. Po latach, w wywiadzie dla „Tiesy” („Visa gyvenima dirbau Lietuvai”, 17 marca 1989) Juozas Matulis powie: „Z bólem serca przyjąłem wiadomość, że akademik Stasys Matulaitis został wyrzucony z naszej Akademii Nauk. Powiedziałbym tak: na osiemdziesięcioletniego akademika doniósł pastuch. „Matulaitis wygłasza odczyty o treści antyrosyjskiej, rozważa nad tym, co dla Litwy byłoby bardziej korzystne: wygrany czy nie wygrany „cud nad Wisłą“.

Wnuczka Wilhelminy i Stasysa Matulaitisów, Ada nie przypomina dziś sobie jak z tym dokładnie było. Mógł coś takiego palnąć dziadek Stasys Matulaitis. Krnąbrny, przekorny był, zawsze szedł „przeciw“. I zawsze ktoś ze „swoich” biegał „gdzie trzeba” i na niego donosił.

Razem i osobno

Pisze Wilhelmina Matulaitisowa:

Na tym wyrzuceniu go z Akademii Stasys poniósł stratę moralną, ale materialnie całkiem nieźle mu się powodziło. Zaczął otrzymywać emeryturę. Poczuł się wolnym ptakiem. Miał pieniądze, mieszkał we własnym domku. Ja także miałam emeryturę, wystarała się o nią dla mnie córka Franciszka Ejdukiewicza, Albina.

Przy naszym domku na Zwierzyńcu był ogród, więc trzeba było jakoś o niego zadbać. Stasys chciał do tych robót wynająć mężczyznę, ale ja mu wmówiłam, żeby wziął Bisikirskiene. Za pracę płaciliśmy jej po 75 rubli od każdego z nas. W pierwszej połowie dnia Bisikirskiene pracowała u mnie, w drugiej – u męża. Matulaitis chciał, żebym się przeniosła do niego, zaś Maję oddała do bursy. Nie zgodziłam się na to, zostałam przy wnuczce.

Maja ukończyła Instytut Sztuk Pięknych, a potem zrobiła w Moskwie aspiranturę.

Do 1954 roku często odwiedzałam męża, pracowałam w ogrodzie. Ale właśnie w tym pechowym 1954 dopadła mnie podagra i wylądowałam w szpitalu. Pewnego dnia odwiedziła mnie córka Bisikirskiene, Gienia. Przyszła, by uprzedzić mnie o tym, że jej matka chce mnie oszukać – wyrabia dokumenty o spadek po śmierci Matulaitisa, chce zawłaszczyć naszym domem.

Wcześniej, gdy mieszkaliśmy wszyscy razem, Stasys spisał testament. Dom opisał na mnie, a po mojej śmierci miała go dostać Laima, po Laimie – Majunia. Stasys kochał Majunię i często ze Zwierzyńca nadsyłał jej krótkie liściki. Majuni to obrzydło i pewnego razu jeden z tych elaboratów, w obecności Bisikirskiene, spaliła. Joanna Bisikirskiene doniosła o tym Stasysowi. Naturalnie, Matulaitis wpadł w paroksyzm złości.

Bisikirskiene okazała się przewrotną intrygantką. Doszło w końcu do tego, że pewnego pięknego dnia mąż zniszczył swój wcześniejszy testament i spisał nowy, według którego stało, że on, Stasys Matulaitis, połowę swego domu przekazuje Joannie Bisikirskiene (z drugą połową nie mógł tego zrobić, bo należała ona do mnie).

Te wszystkie okoliczności zrodziły mnóstwo plotek. Rozpowiadano po mieście, że rzekomo Matulaitisowie się rozwiedli, co nie było zgodne z prawdą. Żyliśmy ze sobą razem i osobno...

Pośmiertny „szpryngiel“, wycięty przez Matulaitisa swej matce-partii...

Doktor Stasys Matulaitis zmarł w Wilnie w 1956, w wieku 90 lat. Po jego śmierci jeden z litewskich krytyków literackich, w swej recenzji na temat spuścizny twórczej Matulaitisa, pisał: „Rząd radziecki wysoko cenił zasługi St. Matulaitisa położone dla narodu. Odznaczono go Orderem Czerwonego Sztandaru Pracy. Swoją twórczością i działalnością, nie zważając na niektóre w tym uchybienia, St. Matulaitis wniósł znaczący wkład w rewolucyjną walkę ludzi pracy Litwy, w skarbnicę litewskiej kultury i literatury”.

Te „uchybienia” – to „Grunwald” i „cud nad Wisłą”, czego naturalnie nie wypadało publicznie nieboszczykowi wypominać.

O Orderze Swiatowo Stanisława s Mieczami, którym odznaczono Matulaitisa w podłych carskich czasach, najlepiej było zapomnieć, bo skompromitowałoby to imię „dobrego bolszewika”, który, jak wiadomo, dzielnie walczył z carskim reżimem i nawet był jego ofiarą, zesłańcem w głąb Rosji. (Zsyłkę do Kazachstanu zafundowaną mu przez Sowietów takoż należało puścić w niepamięć).

„Dobrego, wzorowego” komunistę Stasysa Matulaitisa pochowano (na koszt rządu) z wielką pompą. W miejscu pochówku wystawiono mu piękny pomnik.

Biegły lata, zbliżały się kolejne rocznice urodzin i śmierci „dobrego komunisty”. Należało je jakoś godnie uczcić. O czym rząd, zdawało się, że był już dawno zapomniał. Ale pamiętała rodzina, w szczególności córka Matulaitisa, Aldona. Jak dawniej, jak zawsze – energiczna, aktywna, niezmordowana w działaniach – wpadła na pomysł nazwania jednej z wileńskich ulic imieniem jej sławnego tatusia. Biegała, pisała, zgłaszała prośby i propozycje do najwyższych rządowych i partyjnych litewskich sowieckich instancji. I wszędzie – jak grochem o ścianę i za każdą wizytą u „najwyższych” – głuche milczenie. Aż wreszcie jeden „z tych” towarzyszy odkrył jej skandaliczną tajemnicę: doktor Stasys Matulaitis po swojej śmierci skompromitował dobre imię komunistycznej partii, korespondował z „kontrą”, z wrogiem sowieckiego narodu.

Po śmierci Matulaitisa jego rzeczy z domku na Zwierzyńcu przewieziono do Muzeum Historii Litewskiej Partii Komunistycznej. Były to meble, portrety rodzinne, różne przedmioty osobiste, składające się na odpowiednią całość: ważne rekwizyty ważnego komunisty.

Aliści pech chciał, że podczas przewózki w jednym z tych konterfektów pękła rama (a był to wizerunek zdaje się dziadka) i spod tektury posypały się listy. Były to listy Mykolasa Krupawicziusa pisane do Stasysa Matulaitisa, przekazywane „przez ręce”, drogą nielegalną.

Mykolas Krupawiczius był przywódcą litewskich chadeków, zaciekle zwalczanych przez komunistów, w tym i przez Stasysa Matulaitisa. W 1914 ukończył seminarium duchowne w Sejnach. Potem w Piotrogrodzie, w gorącym roku 1917 ukończył Akademię Duchowną. Przez pewien czas działał w Woroneżu, gdzie był księdzem kapelanem litewskiego gimnazjum. W 1918 wrócił do Wilna, pracował w litewskiej Tarybie. W 1920-1927 był posłem na litewski Sejm. Opowiedział się za reformą rolną, współdziałał na rzecz państwowego (w sowieckiej terminologii – faszystowskiego) przewrotu – 17 grudnia 1926. („Owocem” tego przewrotu była śmierć drugiego (po Pilarze) „zięcia” Stasysa Matulaitisa, Karolisa Pożeły).

W latach 1927-1929 Mykolas Krupawiczius przebywał we Francji. Studiował tam równocześnie prawo, socjologię, ekonomię i dziennikarstwo. W 1929 wrócił na Litwę. Był tu proboszczem licznych parafii. Równocześnie – nie zaprzepaszczał spraw politycznych, działał wciąż w tej samej partii chadeków. Miał lekkie, cięte pióro. Jego ostre artykuły, z żądaniem zwrócenia prawowitym właścicielom ich własności prywatnej, upaństwowionej przez Sowietów, przysparzały mu przyjaciół, ale takoż i więcej wrogów. Jednym z tych najbardziej zapiekłych był właśnie Stasys Matulaitis. (Publicznie zwalczał Krupawicziusa na łamach podziemnej prasy komunistycznej).

Mykolas Krupawiczius na różne sposoby toczył nieprzejednaną walkę z dwoma okupantami – Sowietami i Niemcami. Wysyłał protestacyjne noty do władz niemieckich. W 1942 aresztowało go gestapo, Krupawiczius został internowany do jednego z niemieckich klasztorów. Po wojnie mieszkał w Niemczech zachodnich. Potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie aż do śmierci uczestniczył w działalności antysowieckiej.

…No i teraz – te listy… Paskudnego „wyciął szpryngla” (jak powiedziałby Witkacy) doktor Matulaitis rodzimej matce-partii. Jego szczęście było, że zrobił to pośmiertnie…

Maja – wciąż ta sama, „osobna”…

Mniej więcej w tym samym czasie litewską sowiecką wierchuszkę partyjną zbulwersuje „karygodny postępek” wnuczki Stasysa Matulaitisa, córki gieroja Sowietskowo Sojuza, Mai Pożelaite. Maja ostentacyjnie rzuci na stół w „rajkomie” partii swoją legitymację partyjną.

Od wczesnego dzieciństwa nie pogodzona ze światem, nieufna wobec najbliższych, zamknięta w sobie nie założyła rodziny. Mieszkała w Wilnie. Była dyrektorką instytutu dekorowania wnętrz. Miała piękne mieszkanie, samochód, dwa psy. Potem, nie wiadomo z jakich powodów – wszystko rzuciła i nie uprzedziwszy nawet kuzynki, przeniosła się do Kłajpedy. Adoptowała chłopca, Estończyka, Ewalda. Długi czas mieszkała w Estonii. Ożenek przybranego syna był dla niej bolesnym ciosem, synowa zdecydowanie nie przypadła jej do serca.

Ostatnio Maja wróciła do Wilna. W kwietniu ub. r. ukończyła 80 lat. Pozostała wciąż „tą samą Majunią” – zawsze „tą osobną”. Z ciotecznymi siostrami kontakty ma bardzo luźne. Lepsze układy miała ze swym przyrodnim bratem, litewskim naukowcem, Jurasem Pożełą, ale ostatnio „coś się tam popsuło”…

W środowisku naukowców Maja jest znana jako autorka interesującej rozprawy o wileńskim baroku.

Duchów obcowanie…

Wilhelmina z Mackiewiczów Matulaitisowa zmarła w 1962 roku w wieku 95 lat. W chronicznej walce z mężem o dominację, zadbała takoż o własne uznanie. Jako „bezpartyjna dobra bolszewiczka” została odznaczona takim samym jak on Orderem Czerwonego Sztandaru Pracy. Do końca życia wychodziła losowi naprzeciw. Zawsze z każdej podbramkowej sytuacji, „spadała na cztery łapy”. Jej córka Aldona, wdowa po rozstrzelanym Janisie Bruninszu, zmarła w 1986; żyła ponad 85 lat. Mimo dramatycznych w układzie sowieckim gorzkich doświadczeń, nie zmieniła swych przekonań. Pozostała „tą niezłomną” twardą komunistką. Czasy swej krasnoarmiejskiej młodości Aldona utrwaliła „na wieczną rzeczy pamiątkę” w książce pt. „Jak zostałam żołnierzem”. Jej syn Wołodar (Darik) zmarł w 1990. Jej córka Aldona (Ada), współczesna pisarka litewska, mieszka w Wilnie. Nigdy nie podzielała poglądów matki, ich wzajemne stosunki rodzinne układały się bardzo różnie. Najmłodsza córka Wilhelminy i Stasysa Matulaitisów, Laima zmarła w 1994 w wieku 87 lat. Jej największą pociechą były dzieci, córka Danguole i syn Jurij. Największym zmartwieniem – utrata męża. Nikołaj Niestierenko, wywieziony w czasie wojny na roboty do Niemiec, najprawdopodobniej zakończył tam życie.

Groby rodzinne Matulaitisów są na wileńskich cmentarzach, antokolskim i bernardyńskim. Na antokolskim, obok męża, pochowano Wilhelminę Matulaitisową. Na bernardyńskim spoczęła snem wiecznym ukochana ciotka Wilhelminy Idalia Marozzeti oraz jej najbliżsi z linii Antoniewiczów. Na tym samym katolickim cmentarzu spoczęła liczna rodzina protestantów Pilarów von Pilchau.

Okazałe groby Pilarów są z pietyzmem zadbane, bez większego trudu można odczytać zachowane na nich inskrypcje:

Aleksandra Pilar von Pilchau, zmarła 25 października 1901 i Jej siostra Wilunia, zmarła 1 stycznia 1872, lat 6. Pilar z Kulwińskich Joanna, zmarła w 1876. Izabella Pilar von Pilchau Kulwińska, zmarła w 1891 w wieku 83 lat. Zofija Pilar von Pilchau zmarła 28 stycznia 1898 (siostra pochowanej na tym samym cmentarzu Heleny z Januszewskich Dzierżyńskiej, matki Feliksa Dzierżyńskiego, zmarłej w 1896). Aleksander Pilar von Pilchau, sędzia graniczny powiatu wileńskiego, zmarł w 1871 (pradziad Romana Pilara).

Mickuńskie impresje

W byłym podwileńskim rodowym majątku Pilarów, w Mickunach, często „tych Aleksandrów” się myli. Zwłaszcza w kontekście budowy kościoła, pierwotnie będącego kaplicą.

Ojciec Romana Pilara, Aleksander Pilar von Pilchau zmarł 12 października 1939. 12 października 1826 w Mickunach konsekrowano kaplicę zbudowaną o rok wcześniej przez Aleksandra Pilara. (W uroczystościach uczestniczył m. in. młody Juliusz Słowacki z „siostrami” Hersylią i Aleksandrą Becu).

W 1923 założono w Mickunach parafię. Z tej okazji Aleksander Pilar (ojciec Romana a wnuk tamtego Aleksandra) ofiarował parafii trzy dziesięciny ziemi i drewniany dom – odtąd to była plebania.

Ojciec Romana, Aleksander Pilar von Pilchau zmarł w wieku 79 lat, pochowany na mickuńskim cmentarzu. Ubogi to był pogrzeb. Pilarowie żyli w biedzie. Październik 1939 przyniósł na domiar wojnę.

Żona Aleksandra Pilara, matka Romana Helena Pilarowa, zmarła 8 sierpnia 1955 w wieku 91 lat. Do końca życia trwała w nadziei, że jej syn Roman powróci… Z tą wiarą zeszła do grobu. Pochowano ją na tym samym mickuńskim, obok męża, cmentarzu. Za życia zżerała ją nędza. O „ceremonii” pogrzebowej już lepiej nie wspominać – opowiadają dziś starzy ludzie w Mickunach.

Wiarę w powrót syna utrzymywały w niej jego listy. Nie miał prawa korespondować z najbliższą rodziną, zwłaszcza tą „za wrażim rubieżom”. A jednak wynalazł sposób na kontakty z matką.

Miał „niezłomny”, nie łamiący enkawudzistowskich praw czekista, Roman Pilar, wiernego łącznika. Od czasu do czasu pojawiał się w Mickunach, przeważnie o zmroku. Cicho stukał do okna domu-„pałacu” Pilarów. „Kto tam?” - pytała strwożona Helena Pilarowa. „Od Romana”. „Skąd?”. „Z tamtej strony…”.

O czym były te listy? Część z nich, wraz z archiwum domowym Pilarów, w wolnej Litwie, „dzięki decyzji” administracji szkoły spalono w kołchozowej kotłowni. „Jeden z tych listów Pilarowa mi kiedyś była pokazała – wspomina mieszkanka Mickun, emerytowana nauczycielka Halina Radkiewicz. – Był to list Romana pełen tkliwości, miłości do matki…”.

Od roku 1937 kurier od Romana już w Mickunach się nie pojawiał. W 1940 ktoś głośno, natarczywie zastukał do drzwi. W Mickunach „złożyli wizytę” funkcjonariusze NKWD. „Na dziedzińcu przed pałacykiem stara Pilarowa próbowała im coś tłumaczyć, o coś zapytać. W odpowiedzi jeden z tych enkawudzistów kopnął ją brutalnie w tyłek” (z opowiadań Stanisławy Sipowicz).

… Ale byli „litościwi”. Nie skonfiskowali „pałacyku”, nie rozstrzelali, nie wpakowali jej do więzienia. Mieli pewność, że w tej przeraźliwej nędzy wsio rawno długo nie pożyje…

W obecnym „pałacyku” (dokładniej jest to skarlały domek) mieszka Helena Tumaszun z rodziną. Niewiele może powiedzieć o tamtych wydarzeniach. Nie jest rodowitą mieszkanką Mickun. Natomiast dobrze pamięta zakonnicę Eufemię Hryncewicz, zwaną tu siostrą Urszulą. Mieszkały razem w tym samym, Pilarów domu. Eufemia opiekowała się siostrzenicą Heleny Pilarowej, Jadwigą Łopato. Trudno określić, w jakim obie kobiety były wieku. Niedożywione, w byle co odziane wyglądały na „stare”, ale to najpewniej bieda, ciężkie przeżycia tak je wyniszczyły. Potem, bodaj w latach siedemdziesiątych, Eufemia Hryncewicz wyjechała do PRL-u. Co tam porabiała, jak długo żyła, tego Helena Tumaszun nie wie. O losach Jadwigi Łopato, ciotecznej siostry Romana Pilara, takoż nie ma pojęcia. W Mickunach wszelki ślad po nich zaginął. Żadnych listów, zdjęć… Zresztą, one nigdy nikomu nie dały się sfotografować. Rzadko opuszczały dom, chyba tyko wtedy, gdy szły na mszę do kościoła.

„Romuś był dobrym chłopcem, chciał prostym ludziom zrobić dobrze…”

… A jednak był ktoś, komu „się dały”, a nawet zgodziły pozować (o czym się dowiedziałam w końcu Anno Domini 2007). Utrwaliła je na zdjęciu „krasnoarmiejka” Aldona Matulaityte. Przez długie lata ulubiony szwagier Roman Pilar nie schodził jej z pamięci. Często przyjeżdżała do Mickun w poszukiwaniu jego pośmiertnych „śladów”. Fotografowała wszystko, co się tylko z nim wiązało bądź mogło kojarzyć. „Pałacyk” Pilarów, sąsiednie domy, pejzaże, widoki Wilenki, Skajsterki, mogiły na mickuńskim cmentarzu…

„Twarda” komunistka, przekonana ateistka – Aldona Matulaityte. „Niezłomna” w swej wierze, ufna w niezbadane wyroki boskie zakonnica Eufemia Hryncewicz. I – cioteczna siostra Romana Pilara, Jadwiga Łopato, wpędzona w skrajną beznadzieję i nędzę przez system, o który „do ostatniej kropli krwi” walczyli Roman Pilar i jego wuj Dzierżyński.

Co mogło łączyć te trzy kobiety? (Podobno nawet przyjaźniły się ze sobą). Dokładniej – inaczej należałoby postawić pytanie: kto? „Romuś był dobrym chłopcem, chciał prostym ludziom zrobić dobrze” – twierdziły unisono.

Domek-„pałacyk” w obliczu domów-pałaców…

Ładnie dziś „w tych” Mickunach. Dobrze się ludziom żyje. Nie tak jak dawniej, „za ostatnich, starych Pilarów”.

Domy są budowane z okrąglaków lub lekko ociosanych. Mieszkania są przeważnie jednoizbowe, a tam gdzie jest mieszkanie dwuizbowe, to tylko przegrodzone deskami. Mieszkania nie bielone tak wewnątrz, jak i zewnątrz. Na środku mieszkania stoi piec, na którym w zimie i w lecie sypia większość rodziny. Po bokach stoją ławy, a po drugiej (przeciwległej) stronie drzwi wejściowych z lewej strony w rogu stoi stół. Przy drzwiach stoi łóżko, które służy za otomanę, ponieważ wszyscy na nim siadają. Na ścianach bardzo dużo świętych obrazów ozdobionych kwiatami z papieru. Mieszkania są opalane przez palenie w piecach chlebowych, w których jednocześnie gotuje się strawę. Oświetlanie mieszkań za pomocą lamp najmniejszych rozmiarów, żeby zużywać mniej nafty. Często lampy są bez szkieł. W mieszkaniach jest bardzo brudno: brak podłogi, ziemia mokra i mało kiedy zamiatana izba. Pod piecami trzymają młode owce, świnie, kury i od tego jest niemożliwe powietrze, a do tego jeszcze dym z pieców i para. Mieszkań nigdy nie przewietrzają, bo w zimie ucieka ciepło, a w lecie wchodzą muchy. Ściany są zupełnie czarne. W zimie dzieci załatwiają potrzeby fizjologiczne w mieszkaniu. Mieszkańcy są bardzo brudni, ubrań wierzchnich nie piorą i nie czyszczą, bielizna brudna, bo nigdy nie wyprana mydłem. Jedynym środkiem do utrzymania czystości ciała jest łaźnia, ale jedna na całą wieś. Tam zbierają się najpierw mężczyźni i na wieszadłach zawieszają swoje ubrania, żeby para zabiła wszy i pchły znajdujące się w ubraniu, a do mycia ciała używają brzozowych mioteł z liśćmi. (Z „Monografii rejonu szkolnego Mickuny” napisanej w międzywojniu przez miejscowych nauczycieli).

„Kto był wsiem, propał sowsiem…”

Dzisiejsze Mickuny są gęsto usiane murowanymi domami-pałacami, z eleganckim wyposażeniem. Nikt „za potrzebą” za garaż nie chodzi. Większość tych domów zbudowano w czasach sowieckich, gdy był tu kołchoz im. Feliksa Dzierżyńskiego, zwany „kołchozem-milionerem”. Dobra to była krowa, było z czego doić. Dobre to były czasy, dobry system. Wiedzieli Feliks Dzierżyński i młody Pilar, czego prostym ludziom trzeba…

Domek-„pałacyk” hrabiów Pilarów na tle domów-pałaców wybudowanych przez kołchoźników wygląda jak pokraczny karzełek, ubogi pośród bogatych „krewnych”. Prawo Dobrego Systemu – kto był wsiem, propał sowsiem…

„Krasnyj pomieszczik”, Feliks Dzierżyński bezwzględnie niszczył formację społeczną, z której się wywodził. Paradoksalnie, ale robił to z pobudek wczesnochrześcijańskiej nienawiści do zbytku i zła. Asceta. Chciał zostać księdzem albo zakonnikiem. Proste, żelazne łóżko, na którym sypiał, połatana wojskowa bluza, w której chadzał, niekorzystanie z żadnych radości życia i praca przez kilkanaście godzin na dobę z myślą „o przyszłym szczęściu ludzkości” nie były pozą, ale naturalną konsekwencją jego postawy. Ta postawa oraz jego wypowiedzi wymownie dowodzą, że tak samo jak jego osławiony poprzednik, Napoleon Bonaparte, traktował romantyczne przesłanie, iż „warto powiesić trzech ludzi, aby uratować czterech”. Autentycznie wierzył w to, że dla budowania „szczęśliwej przyszłości” złem koniecznym jest usuwanie tych, którzy proces ten opóźniają. „Jestem w zasadzie przeciwnikiem kary śmierci, a jednakże podczas rewolucji trzeba ją stosować i często usuwać nawet drobne jednostki, które stają na przeszkodzie rewolucji”. „Chrystus – pierwszy rewolucjonista i za rewolucję życie oddał, a Kościół katolicki spaczył jego ideę, ucząc o wolnej woli, której nie ma i być nie powinno. Komuna wychowa człowieka tak, że tylko dobrze robić będzie”. (Z wypowiedzi „Żelaznego Feliksa”, zanotowanej przez księdza Mieczkowskiego podczas ich „dyskusji” na plebanii w Wyszkowie).

„Krasnyj pomieszczik” szedł ku świetlanemu jutru „z Chrystusem w sercu”. Został katem rewolucji. Stał się sprawcą milionów ofiar (głównie rosyjskiej inteligencji)”. Jest to przykład, jak w gruncie rzeczy uczciwy człowiek, kierujący się szlachetnymi pobudkami, ale błędnym przeświadczeniem, że w imię przyszłego szczęścia człowieka ma prawo decydować o wolności i życiu innych ludzi – dopuszcza się de facto straszliwych zbrodni […]. Myślę, że zawsze wyrastać będą młodzi chłopcy i dziewczęta z jednej strony marzący o budowaniu bardziej sprawiedliwego świata, zaś z drugiej bezkrytycznie przekonani o słuszności JEDYNIE głoszonych racji, ludzie, którzy w imię tych racji zdecydowani są dokonywać wyborów za innych. A to mnie przeraża”. (Jerzy S. Łątka).

W tej samej intencji pisałam mego „Krasnowo pomieszczika”, adresując go do współczesnych nawiedzonych APOSTOŁÓW mających niezawodne recepty na zbawienie świata.

Alwida A. Bajor

Fragmenty Wspomnienia Wilhelminy z Mackiewiczów Matulaitisowej z litewskiego tłumaczyła autorka

Suplement. Po ukazaniu się w druku mojego przedostatniego odcinka „Krasnowo pomieszczika” („M. W.”, nr 12, grudzień 2007) odebrałam interesującą wiadomość o drugiej żonie Romana Pilara. Nazywała się Franciszka Lickiewicz, pochodziła z Wilna. Informację zawdzięczam litewskiej plastyczce Aldonie Varniene z Wilna. 

Wstecz