„Życzyłbym wszystkim spokojnych czasów”…

Wywiad z zastępcą kierownika okręgu wileńskiego Grzegorzem Saksonem

– Niech Pan na wstępie opowie pokrótce o sobie…

– Urodziłem się w roku 1975 w Stawidańcach w rejonie solecznickim. W roku 1993 ukończyłem Butrymańską Szkołę Średnią i od razu podjąłem studia na wydziale prawa i administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Po otrzymaniu dyplomu w roku 1998 wróciłem na Litwę, gdzie kolejno pracowałem w kilku urzędach państwowych i samorządowych, m. in. jako prawnik w samorządzie rejonu wileńskiego.

Latem ubiegłego roku, po tym, gdy z bycia wicekierownikiem okręgu wileńskiego zrezygnował Czesław Olszewski i etat przez kilka miesięcy nie był obsadzony, otrzymałem od AWPL propozycję objęcia tego stanowiska, co też uczyniłem po dłuższym ważeniu wszystkich „za” i „przeciw”. Oficjalnie nastąpiło to 20 sierpnia 2007 roku.

– Pamiętam emocje, jakie towarzyszyły, kiedy stanowisko to obejmował Pański poprzednik Czesław Olszewski. Mimo postulowania przez AWPL, by w jego gestii znalazły się kwestie związane ze zwrotem ziemi, władze okręgowe zrobiły wszystko, aby do tego nie doszło. Miał Pan zapewne powody, by mówiąc „tak” mieć mieszane uczucia?

– Owszem, miałem. Świadom, że jest to stanowisko wynikające z zaufania politycznego, a więc czasowe, chwiejne, raczej zależne od stabilności rządu oraz od przyszłych wyborów parlamentarnych. Ponadto obejmując to stanowisko wiedziałem, że nie ma gwarancji nadzorowania przeze mnie Departamentu Regulacji Rolnej czy przynajmniej jednego z oddziału regulacji rolnej (przede wszystkim w problematycznych rejonach jak wileński lub trocki). Wiadomo, że oczekiwania społeczności polskiej, jak też wysiłki i postulaty AWPL są w decydującym stopniu nakierowane na zwrot ziemi. A więc duże oczekiwania co do mego stanowiska i małe możliwości działania w rozstrzyganiu problemu zwrotu ojcowizny mogłyby stać się powodem krytyki i zawiedzenia oczekiwań.

Dlatego podjęcie decyzji w sprawie objęcia tego stanowiska było rzeczywiście mieszane. Zgodnie z ustalonym przydziałem miałem, podobnie jak mój poprzednik, nadzorować pracę dwóch departamentów: Departamentu Planowania Terytorialnego i Państwowego Nadzoru Budownictwa oraz Departamentu Ochrony Cywilnej, zatrudniających odpowiednio 33 i 20 pracowników. Powiem, iż atmosfera jest przychylna pracy, dobrze mi się współpracuje jak z administracją tak też z kierownictwem departamentów. Może inaczej by było, jakbym miał w pieczy pracę Departamentu Regulacji Rolnej.

– Rozumiem, że z racji na taki, a nie inny przydział obowiązków, nie ma Pan większego wpływu na tak newralgiczny dla Polaków Wileńszczyzny temat, jak zwrot ziemi….

– Że sprawa ta jest naszym rodakom żywotnie ważna, bardziej niż dobitnie się przekonuję podczas osobistych przyjęć mieszkańców, co ma miejsce we czwartki między godziną 14 a 17, choć, jeśli wymaga tego potrzeba, gotów jestem służyć też pomocą w inne dni. A dodam, iż petenci przychodzą w nadziei, że pomogę pchnąć do przodu właśnie problem zwrotu ziemi. Problem, który nierzadko zdecydowanie się ślimaczy z powodu opieszałości, bezkarności i krętactwa mierniczych oraz specjalistow regulacji rolnej, pracujących bezpośrednio w terenie. Robię wszystko, co mogę, by udzielić ludziom pełnej informacji, przełamać biurokratyczną niechęć urzędników. I cieszę się, kiedy w każdym konkretnym wypadku mogę pomóc.

– Było głośno, że zwrot ziemi zostanie sfinalizowany jeszcze w roku 2007, a tymczasem skończyło się na obiecankach. Co Pan o tym sądzi?

– Te deklarowane terminy, moim zdaniem, były zupełnie nierealne. Aby każdy ze spadkobierców otrzymał ojcowiznę w naturze albo godziwą za nią kompensatę w stolicy, rejonie wileńskim albo trockim, musi upłynąć jeszcze nieco czasu. Jestem jednak dobrej myśli, do czego skłania mnie zdecydowany postęp w tej kwestii w Wilnie dzięki stanowczej postawie w stołecznym samorządzie radnych frakcji Akcji Wyborczej Polaków na Litwie. Potwierdzeniem tego wrzawa, jaką wszczyna opozycja, twierdząc, rzekomo ziemia w Wilnie trafia w ręce Polaków.

– Przejdźmy teraz do obowiązków, które Pan na co dzień wykonuje. Pracy zapewne w bród, gdyż okręg wileński, a w szczególności okolice przyległe stolicy są terenem wielkich budów. Chętnych, aby obejść prawo, na pewno nie brakuje. Jak udaje się je egzekwować?

– Po tym, gdy zaostrzono sankcje względem samowolnych budów, ich liczba zdecydowanie spadła. Obecnie sporządzenie aktu samowolnej budowy przez inspektora nadzoru zamyka wszelką drogę do możliwości legalizacji takiej budowy, ma być ona niechybnie zrównana z ziemią lub przebudowana zgodnie z projektem technicznym na koszt samego właściciela. Dopiero wówczas może się on ubiegać o zezwolenie na ponowne prace, po uprzednim dopełnieniu wszystkich niezbędnych papierkowych formalności. Za 10 miesięcy ubiegłego roku takich aktów sporządzono 51, a – jak już zaznaczyłem – liczba ta wykazuje tendencję spadkową.

W pieczy okręgowego Departamentu Planowania Terytorialnego i Państwowego Nadzoru Budownictwa są tak na dobrą sprawę wszystkie budynki, jakie wyrastają od fundamentów. Jak wiadomo, prawo na ich budownictwo wydają poszczególne samorządy, my natomiast nadzorujemy budowę, sprawdzając jej zgodność z projektem, planem terytorialnym, wymogami przeciwpożarowymi, energetycznymi, higienicznymi itd. oraz przyjmujemy do użytku.

O rozmachu budownictwa w okręgu wileńskim niech zaświadczy fakt, że w roku 2007 za godne do eksploatacji uznaliśmy 3926 obiektów, poczynając domami mieszkalnymi, a kończąc halami produkcyjnymi lub budynkami użyteczności publicznej. Zostało również wydanych 2606 zaświadczeń potwierdzających, że rozpoczęta budowa przebiega zgodnie z projektem, stanowiącym podstawę do rejestracji budynków w publicznym rejestrze nieruchomości.

Duże nadzieje wiążemy z przygotowaniem i zatwierdzeniem planu ogólnego rejonu wileńskiego, który wniósłby wiele jasności, gdzie są tereny rolnicze, a gdzie będzie można przeznaczyć je pod budownictwo, co z pewnością ustabilizuje ceny ziemi. O ile wiem, prace nad przygotowaniem tego planu są mocno zaawansowane i już tego roku miałby być zatwierdzony przez radę samorządu rejonu wileńskiego.

– Odpukuję w niemalowane, ale rok ubiegły nie przysporzył, na szczęście, Wilnu i Wileńszczyźnie jakichś kataklizmów przyrodniczych. Ominęły nas pożary lasów i torfowisk na większą skalę, powodzie, niszczycielskie wichury. Mógł więc Pan, jako odpowiedzialny za ochronę cywilną, odetchnąć z ulgą…

– Zgoda, jako kierownik okręgowego centrum zarządzania sytuacjami ekstremalnymi, nie musiałem interweniować post factum. Nie doszło też do ekstremalnych zjawisk przyrodniczych, technicznych, ekologicznych czy socjalnych, w wyniku których mogłoby wystąpić masowe zagrożenie dla życia lub zdrowia ludzi, dóbr materialnych albo skażenie środowiska naturalnego.

Nie oznacza to wcale, byśmy mogli sobie pozwolić na siedzenie ze złożonymi rękoma. Chodzi o prewencję, ażeby nie doszło do ekstremalnych zjawisk powodowanych zachowaniem się człowieka. Tym bardziej, że mamy wiele do zrobienia, jeśli idzie o likwidację spadku po byłych kołchozach i sowchozach w postaci dziś bezpańskich przechowalni pestycydów.

Nie muszę mówić, że składowana tam rolnicza „chemia” zanieczyszcza dookolną przyrodę i grozi samozapaleniem się albo przedostaniem się poprzez wody gruntowe do rzek bądź jezior. O ile rejon wileński parę lat temu przeprowadził wielką akcję ich likwidacji z wywiezieniem tego kłopotliwego przybytku do Niemiec, gdzie został utylizowany, o tyle gdzie indziej sytuacja nie jest tak korzystna. M. in. takie składowisko jest tuż pod Wilnem, w Ponarach, a zalega tam 120 ton tego, co swego czasu służyć miało do zwalczania chwastów albo szkodników roślin.

Strząsać sen z powiek każe też identyczna nie mająca dziś gospodarza przechowalnia w lesie w Zygmanciszkach w rejonie solecznickim, kryjąca 840 ton pestycydów. Aż strach pomyśleć o rozmiarach kataklizmu, jakby doszło do ich samozapalenia się, do czego zresztą w wyniku reakcji chemicznych zdradzają tendencję. W roku ubiegłym wspomniane Zygmanciszki stały się nawet obiektem ćwiczeń polowych. Woląc dmuchać na zimne, chcieliśmy sprawdzić, jak operatywnie poradzimy z ewakuacją mieszkańców pobliskich wsi na ewentualną konieczność, na ile będziemy skuteczni w likwidowaniu skutków pożaru i zanieczyszczenia atmosfery.

Nie muszę mówić, że czynimy oczywiście starania, by ten spadek po zespołowym rolniczym gospodarowaniu w czasach sowieckiej Litwy wzorem rejonu wileńskiego trafił do Niemiec z przeznaczeniem go na opał. O ile wiem, ostatnio ministerstwo środowiska RL zawarło umowę z tamtejszą spółką, dotyczącą wywiezienia pestycydów i uporządkowania tak problematycznego składowiska w Zygmanciszkach.

Wszystko, co może zagrażać życiu i zdrowiu mieszkańców, o ile wykracza to na szerszą skalę, znakowane jest trzema stopniami zagrożenia. W zależności od potrzeby mamy postawić na nogi w trybie najpilniejszym z możliwych wszystkie służby: policję, wojsko, straż pożarną, służbę medyczną. Realia nakazują nam być czujnymi jak – dajmy na to – na ptasią grypę tak też na ewentualny akt terrorystyczny, podczas którego doszłoby przykładowo do skażenia wody pitnej lub żywności. Seminaria, konferencje, wyjazdowe szkolenia w szkołach, w urzędach państwowych i samorządowych mają na to wyczulać społeczeństwo.

Prewencji służą też regularne zajęcia praktyczne. W listopadzie ub. roku mieliśmy takowe w skali okręgu, imitując akt terrorystyczny, podczas którego doszło do botulizmu, czyli choroby wywołanej zatruciem jadem kiełbasianym. Przećwiczyliśmy więc kroki, pozwalające maksymalnie szybko i skutecznie temu przeciwdziałać, stąd na pewno nie damy się zaskoczyć.

Skoro mówię o ochronie cywilnej, nadmienię, że od stycznia br. rzeczony departament uległ poszerzeniu. Nosi on obecnie nazwę obrony cywilnej i mobilizacji. Innymi słowy, nasze obowiązki zostały poszerzone o zakres przygotowania się (mobilizacji) na wypadek wojny lub stanu wyjątkowego. Trąci to oczywiście fantastyczną teorią i oby nigdy nie znalazła ona pokrycia w praktyce.

– Rozmawiamy w początkach nowego roku. Czego Pan po nim oczekuje, jako zastępca kierownika okręgu wileńskiego?

– Przede wszystkim wytężonej pracy na obecnym stanowisku, jak również tego, że wspólnymi siłami uda się zdecydowanie pchnąć do przodu zwrot ziemi na Wileńszczyźnie i w Wilnie, przez co stanie się zadość sprawiedliwości dziejowej. Życzyłbym też wszystkim spokojnych czasów. Niech omijają nas kataklizmy przyrodnicze i wszelkie inne, a w domach na stałe zagości większy dostatek oraz wszelka pomyślność.

– Pozwoli Pan, że dziękując za udzielony wywiad, dołączę się do tych życzeń.

Rozmawiał Henryk Mażul

Wstecz