Podglądy

I na czele nagonki stać, i z zającami uciekać

Nasi posłowie nieopatrznie podłożyli sobie pod siedzenie tykającą bombę, która podczas najbliższych wyborów wielu z nich bezpowrotnie wysadzi z sejmowych stołków. Biada ci, posłanko Vesaite, biada ci, pośle Matulasie, biada wam wszystkim – parla... męczycielom litewskiego narodu, którzy przeforsowali i przyklepnęli sławetną nowelkę do Ustawy o kontroli alkoholu.

Chodzi o uchwalony jeszcze latem, a obowiązujący od początku tego roku – w radiu i TV – absolutny zakaz reklamy alkoholu przed godziną 23. Dotychczas taki zakaz obowiązywał do godziny 22.30 i dotyczył wyłącznie napojów zawierających powyżej 22 procent alkoholu. Sejmowym bojownikom o trzeźwą substancję narodową tego było za mało. Bolało ich to, że już półtorej godziny przed północą nadawcy i producenci mogli w radiu i TV sączyć obywatelowi podstępnie do ucha i oka zachętę, by machnął sobie browara, ew. lampkę wina czy jakiegoś podstępnego alkopopa (tak w branży określa się wszystkie mix‘y).

Teraz, dzięki zapobiegliwości Vesaite&Matulasa i im podobnych parlamentarnych matołasów, słuchacze i oglądacze zyskali pół godziny trzeźwości, ale... utracili bezpośrednie transmisje ze sportowych meczów. I to akurat w okresie rozgrywek koszykarskiej Euroligi, podczas których uwielbiany „Žalgiris” święci triumfy. Rodzimi fani, a to prawie cała Litwa, nie mogąc oglądać tych rozgrywek bezpośrednio w czasie ich trwania, dostają ciężkiej wkurzycy. A cała Europa z nas rechocze. „Kompletnie zwariowani na punkcie koszykówki Litwini zostali skazani na oglądanie wyłącznie powtórek z meczy...” – takie news‘y dostały się nawet do mediów zachodnich, które na co dzień Litwy swym zainteresowaniem nie rozpieszczają.

Cały świat już dawno się pogodził z faktem, że wiele sportowych klubów sponsorują bynajmniej nie producenci soków czy wód mineralnych, lecz takich m. in. używek jak piwo. Litwa nie jest wyjątkiem. Nasza koszykówka nie tylko braćmi Ławrynowiczami, lecz też browarami stoi. Ale coś za coś. W zamian za szpikowanie klubów kasą, producenci piwska dbają o to, by mecze (szczególnie te ważniejsze) miały stosowną oprawę w postaci wszechobecnych symboli marketingowych ich produktów i firm. W ramach reklamy właśnie. Rozpętując kolejną antyalkoholową krucjatę nasi matołopochodni posłowie fakt ten zlekceważyli. Uznali, że choć ociekające brandami browarów mecze koszykarskie rozgrywane są z reguły przed godz. 23, to ich transmisję pewnie da się jakoś przemycić. Zastanawiam się: czy durnie, czy pijani?

Nie śmiem obstawać przy tym, że dominująca część Sejmu cierpi na niedorozwój umysłowy. Pozostaje więc wersja druga. Nasi bojownicy o ogólnonarodową abstynencję musieli swoją nowelkę pichcić albo w stanie spożycia jakiegoś mózgotrzepa, albo na ciężkim kacu. Nie wierzycie? To zwróćcie uwagę, że gęby pełne umoralniających frazesów mają najwięksi rozpustnicy, a „łapaj złodzieja” najgłośniej krzyczą przyłapani na gorącym uczynku kieszonkowcy.

Ale żadne zamroczenie nie trwa wiecznie. I oto w chwili otrzeźwienia najgorliwsi orędownicy (socjaldemokraci i konserwatyści) zaostrzenia walki z reklamą alkoholu z przykrością stwierdzili, że nieopatrznie ukręcili tęgi bicz na własne tyłki. Zamachnęli się wszak na litewską narodową świętość – koszykówkę. Gdy zrozumieli, że elektorat im tego nie wybaczy, zaczęli rakiem wycofywać się ze swojego dzieła. Po sejmowych komisjach już krąży nowelka nowelki ustawy o kontroli alkoholu, dzięki której telewizje będą mogły powrócić do bezpośrednich transmisji z meczy. Ale mleko już się wylało. Kibice utracili kilka ważnych rozgrywek Euroligi i raczej nie zapomną, komu to zawdzięczają.

Najczarniej widzę przyszłość duetu Vesaite&Matulas, który w tej antyalkoholowej histerii... przepraszam, historii robił za lokomotywę. Pojąwszy nagle, że w swych trzeźwiących naród zapędach narazili się już nie na społeczną niechęć, lecz wręcz nienawiść, oboje usiłowali skierować ją na inny obiekt. Na tego, który z urzędu musi za nieprzestrzeganie ustawy karać. Matulas był łaskaw oświadczyć, że jego zdaniem, żaden gęsto zdobiony piwnymi marketingowymi znakami mecz... nie reklamuje browaru, bowiem... „To jest reklama pośrednia – oznajmił lekceważąco – a takiej ustawa nie zabrania”.

Nieco innego zdania musiała być towarzyszka jego antyalkoholowych zmagań Birute Vesaite. Ta, zamiast bredzić o reklamie-niereklamie, od razu przerzuciła problem na cudze barki. „Proszę pana Petrauskasa, by na razie (do czasu uchwalenia nowej nowelki) traktował telewizje łagodnie” – łasiła się na konferencji prasowej do osoby, która w tej historii musi występować w roli karzącego miecza. Jest nim Feliksas Petrauskas, dyrektor Państwowej Służby Ochrony Konsumentów, która musi orzekać kary za łamanie wprowadzonego właśnie przez matołasów nowego zakazu.

I tu pech. Pan Petrauskas nie uległ wdziękom sejmowych partaczy, którzy się nagle zlękli skutków własnej radosnej twórczości. Zapowiedział, że skoro prawo go do tego zmusza, będzie karał. A prawo, niestety, zmusza, bowiem pośrednia reklama to coś jak pośrednia ciąża. Nie istnieje. „Litewski Sąd Najwyższy uznał w swoim czasie, iż (…) znak handlowy umieszczony w hali i pokazany w telewizji jest reklamą” – tak oto wstrętny urzędas odgryzł się posłom, którzy publicznie namawiali go do łamania („tylko na razie”) ustanowionego przez nich samych prawa.

Osobiście koszykówki nie oglądam, za piwem też nie przepadam, więc i powyższe zamieszanie tyle mnie obchodzi, co pogoda na Madagaskarze. Poświęcam mu tyle uwagi tylko dlatego, że jest ono kolejnym barwnym przykładem bezmyślności, a też buty i chamstwa większości naszych posłów. Mogliby się raz przyznać, że znów coś sknocili, a nawet przeprosić wkurzonych obywateli. To lepsze niż iść w zaparte i szukać, kogo by tu rzucić na rozszarpanie pozbawionemu igrzysk ludowi. Ale gdzie tam. Matołasy postanowiły w tym antyalkoholowym polowaniu i na czele nagonki lecieć, i z zającami uciekać. Usiłują teraz podpiąć się pod oburzenie rozsierdzonych fanów koszykówki. Co tam podpiąć? Wylatują nawet przed szereg, by głośno powygrażać „wrogom bezpośrednich transmisji žalgirisowych triumfów”. Np. Petrauskasowi, za zapowiedź, że będzie przestrzegał ich własną ustawę, publicznie zagrozili odwołaniem. Zarzucili mu, że wykazuje nadmierną służbistość wyłącznie w celu podłożenia im przed wyborami świni.

Oberwało się też stacji telewizyjnej TV 3, która w obawie przed finansowymi sankcjami w ostatniej chwili wycofała się z bezpośredniej transmisji meczu „Žalgiris” – „Montepaschi”. Tzw. Narodowa Koalicja Kontroli Tytoniu i Alkoholu zaskarżyła telewizję w prokuraturze. Oskarżono ją o... podżeganie fanów „kosza” do rewolty i linczu. Ponoć TV 3 nie transmitowała meczu wyłącznie w celu „wywołania zamieszek oraz podżegania koszykarskich kibiców do rozprawienia się z parlamentarzystami Matulasem i Vesaite”.

Uff, niech przestanę się turlać ze śmiechu. Te zarzuty są tak durnowate i groteskowe, że aż piękne. Zwłaszcza, że wszystkie telewizje (gdy nie mają się czego obawiać), wręcz zabijają się o bezpośrednie transmisje sportowych rozgrywek, bo to prestiż, oglądalność, reklama i pieniądze. Nawet cały parlament zusammen do kupy nie jest wart tego, by jakaś stacja telewizyjna zrezygnowała z takiej transmisji tylko po to, by mu dokopać, a co dopiero mówić o parze matołasów. Ale cóż począć, skoro stos już dymi, gawiedź się niecierpliwi, a chętnych do spłonięcia brak?

Jest w powyższej historii jeszcze coś, co może obywateli lekko wnerwiać. Dlaczego, do diaska, jesteśmy przez naszych władzodzierżców nieodmiennie traktowani jak stado półgłówków, a w tym wypadku jeszcze potencjalnych alkoholików, których przed kompletnym wykolejeniem może powstrzymać jedynie odgórny kaganiec? Opisywana tu sejmowa antyreklamowa krucjata sugeruje bowiem, że jeżeli telewizja wcześniej niż godzinę przed północą uraczy nas czasem wizerunkiem flaszki piwa czy wina, to wkrótce się wszyscy dochlejemy do jakiejś interesującej patologii.

Zgoda, nasi obywatele potrafią walnąć sobie w kołnierz. Niektórzy nawet ostro. Jednak tylko ktoś zupełnie oderwany od rzeczywistości może sądzić, że spragniony piwska obywatel, nie prowadzony przez reklamę, zabłądzi po drodze do kufla lub z niego zrezygnuje. Śmiem nawet twierdzić, że najbardziej wprawieni w bojach amatorzy wyskokowych trunków reklam nie oglądają. Ci weterani codziennych potyczek z kacem w ogóle nie oglądają telewizji. Nawet gdy leci tam koszykówka. Nie mają bowiem telewizorów. A zresztą nikt w TV nie reklamuje najtańszych poniewieraczy, którymi raczą się na swej radosnej choć trudnej drodze ku delirium.

Co więc począć, by naród się opamiętał i wyrwał z pijackiej maligny? Wprowadzić prohibicję? Raczej bym nie radziła, bo ogół obywatelstwa (i tak już przetrzebiony saksami) wywędruje sobie gdzieś, gdzie jest mniej zakazów, a więcej troski o człowieka. W takich Niemczech np. nikt nie usiłuje wychowywać społeczeństwa w trzeźwości poprzez stosowanie zakazów. I choć półki uginają się tu pod winem w cenie 1 euro za litrową flaszkę oraz jeszcze tańszym piwem, Niemcy za cholerę nie wpadają w ogólnonarodowy nałóg. Nie śpieszy im się do marskości wątroby nawet wbrew temu, że alkoholicy nie robią tu za społecznego wrzoda. Mają status ludzi chorych i tak też są traktowani. Ichniejsza SoDra opłaca im mieszkania, pobierają zasiłki, dostają bezpłatne leki i fachową pomoc medyczną. Nie zataczają się po ulicach, nie grzebią w śmietnikach, nie cuchną, nie kradną i nie żebrzą. Żyją w sumie godnie i wygodnie, bo nie muszą się martwić, skąd wziąć na flaszkę i zagrychę. Prawdziwy raj dla pijaków. Tym niemniej nikt się tu jakoś do tego raju nie wyrywa. Dziwaki czy ulepieni z innej gliny? Ani jedno, ani drugie. Istnieje prosta jak konstrukcja cepa zależność. Najlepszą wylęgarnią patologii są: ubóstwo, beznadzieja, brak perspektyw i strach przed tym, co przyniesie jutro. A im bogatsze i lepiej zorganizowane społeczeństwo, tym mniej w nim pijaństwa. Szkoda życia na chlanie, gdy człowiek ma szansę na dobrą pracę, komfortowe mieszkanie, egzotyczne wakacje, luksusowe auto... etc. etc. Dedykuję tę uwagę matołasom.

A u nas co? Nędza, kiła i mogiła. 20 proc. obywateli kraju żyje poniżej granicy ubóstwa, 78 proc. narzeka, że ma problemy z wiązaniem końca z końcem. Choć płacimy składki na ochronę zdrowia i opiekę socjalną, mamy tylko ich parodię. Spadek bezrobocia zawdzięczamy jedynie otwarciu zachodnich rynków pracy. Widmo inflacji, polatujące do niedawna nad Litwą niczym senna mgiełka, już na nas gruchnęło i przygniotło. W zderzeniu okazało się zupełnie realnym i coraz cięższym do udźwignięcia babskiem. I jak tu się nie upić w drzazgi i czarnoziem? Zwłaszcza, że mamy władze, które traktują nas jak jakieś brzuchorzęski czy kolcogłowy. To takie typy bezkręgowców i bezmózgowców. Pierwszy odżywia się glonami, bakteriami i pierwotniakami, drugi jest robakokształtnym pasożytem żerującym na owadach lub skorupiakach. Zdaniem rządu i Sejmu, też powinniśmy się tak odżywiać. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że tzw. minimum egzystencji (ME) wynosi u nas obecnie 130 litów na osobę (w Polsce to około 400 zł, a na Białorusi (sic!) – równowartość naszych 190 litów). Minimum egzystencji to wartość koszyka dóbr, niezbędnych do podtrzymania funkcji życiowych człowieka. Czyli u nas uważa się, że żeby nie kopnąć w kalendarz z biologicznego wyniszczenia, człowiekowi wystarcza 37,5 euro.

Ostatnio nad tym zagadnieniem pochyliła się grupa posłów, którzy poprosili Sąd Konstytucyjny o orzeczenie: „Czy człowiek może na Litwie przez miesiąc przeżyć za 130 litów” (SK wniosek przyjął). Sami wnioskodawcy uważają, że takie ME uwłacza ludzkiej godności. To wzrusza. Ale po co tyle zachodu? Gdyby posłowie spytali samego człowieka: „Czy człowiek może przeżyć za 130 litów?”, ten bez sądu i wyroku odpowiedziałby im, że może. W Kongo, Zambii czy Zimbabwe. Na Litwie, niestety, nie.

Troska grupy posłów byłaby godna pochwały, gdyby naprawdę o człowieka chodziło. Tymczasem chodzi o zbliżające się wybory i autoreklamę obrońców ludzkiej godności. Tak się bowiem składa, że wysokość ME, na wniosek rządu, zatwierdza... Sejm. I zawracanie gitary Sądowi Konstytucyjnemu nic w tej kwestii nie zmieni. W odróżnieniu od interpelacji do rządu i inicjatywy poselskiej zmierzającej ku zmianie ME, ale to już nie byłoby takie widowiskowe. Czyż nie lepiej udawać, że się ucieka z zającami, podczas gdy tak naprawdę leci się w nagonce.

Lucyna Dowdo

Wstecz