Reformy contra społeczeństwo

Rozkwit inflacji – uwiąd ziemniaka

U schyłku minionego roku wszyscy się prześcigali w prognozach, jaki też będzie ten 2008. Zgadywali astrolodzy, udzielali różnych porad analitycy gospodarczy, prześcigali się w zgadywankach politycy, snuli przypuszczenia dziennikarze. Słowem, było mnóstwo „wróżb na fusach po kawie”. Tymczasem gospodarka kieruje się swoimi zasadami, których nie można zaczarować ani zmienić poprzez mniej lub bardziej optymistyczne proroctwa.

Jak twierdzą poważni eksperci, światową gospodarkę właśnie zalewa długa fala podwyżek cen na żywność. Amerykański Departament Gospodarki alarmuje o kurczeniu się zapasów kukurydzy, pszenicy i soi, podczas gdy popyt na te produkty wciąż rośnie. Analitycy zaś ostrzegają, że rosnące ceny tych produktów zwiększą wydatki rolników na pasze i doprowadzą do wzrostu cen mięsa, drobiu i mleka. Z kolei wzrost cen żywności powoduje wzrost presji inflacyjnej. Dzieje się to akurat w chwili, gdy wiele krajów usiłuje złagodzić skutki kredytowego kryzysu.

Perspektywy dla globalnego wzrostu gospodarczego pogorszyły się już w październiku ubiegłego roku z powodu zamieszania na rynkach finansowych. Kryzys finansowy i załamanie się rynku nieruchomości w USA są silniejsze niż się tego spodziewano, a to wpływa na rynki finansowe wielu innych krajów świata.

A co się dzieje na naszym litewskim podwórku? U nas, bez względu na porę roku i pogodę, wszystko rośnie. Wzrósł nam w tym roku budżet, ale wzrósł też deficyt. Zwiększyły się gaże i emerytury, ale w tym samym czasie wzrosła inflacja, ceny benzyny oraz artykułów spożywczych. Spożycie alkoholu też w kraju rośnie, podobnie jak liczba chorych na depresję, samobójstw, przestępstw itp. Co tu dużo gadać, gdy nie ma się czym chwalić.

Miliard... jak to łatwo powiedzieć! Tradycyjnie w końcu roku rząd oraz Sejm najwięcej czasu i uwagi poświęcają zatwierdzeniu nowego budżetu. Tak też było i tym razem. A więc, jaki będzie w tym roku ten nasz najwyższej rangi plan finansowy państwa? Ano taki: dochody zaplanowano na poziomie 25,57 mld litów, co o ponad 33 proc. więcej niż w roku ubiegłym. Wydatki też mają być większe, o ponad miliard. Oszacowano je w sumie na prawie 27 mld litów. Czyli budżet już w założeniu jest deficytowy.

Pytanie: gdzie jest to pole, na którym ten miliard (nie zasiany) wyrośnie? Ano tam, gdzie uprawia się kredyty, które niestety trzeba będzie spłacać. Nie będzie więc łatwo. A tu jeszcze rosnąca inflacja, nad którą coraz rozpaczliwiej załamują ręce specjaliści banków „Vilniaus” i „Hansa”.

Ale czy warto się tym przejmować, skoro szef Banku Narodowego Reinoldijus Šarkinas ze stoickim spokojem powtarza, że ta inflacja jest całkiem niegroźna, że da się ją poskromić. Nie zgadza się z nim Gitanas Nauseda, znany litewski analityk finansowy, który twierdzi, że jeszcze w pierwszym półroczu br. inflacja osiągnie na Litwie 10 proc., co może poważnie skomplikować zarówno zarządzanie budżetem, jak też rozwój przedsiębiorczości, szczególnie tej drobnej. Obietnice rządu, że do 2010 roku inflację i wzrost cen da się powstrzymać, uważa on za zwykłe mydlenie oczu, a nawet kłamstwo, którym karmią nas politycy.

Tymczasem w związku z inflacją coraz częściej się mówi o możliwej dewaluacji lita. Warunkiem obniżenia sztywnego kursu wymiany waluty narodowej wobec innych walut jest notowane (co najmniej przez 6 miesięcy z rzędu) obniżanie się eksportu. Takiej sytuacji jeszcze nie mamy, choć nic nie jest wykluczone. Nasze towary przestają być konkurencyjne na obcych rynkach, gdyż są coraz droższe. I choć wielu litewskich polityków i bankowców odrzuca możliwość dewaluacji lita, Nauseda twierdzi, że trzeba się z tym liczyć.

Wraz z osłabianiem się siły nabywczej pieniądza coraz więcej obywateli (szczególnie budżetówka) domaga się podwyżki, a ściślej mówiąc waloryzacji płac. Nieokiełznany wzrost cen, szczególnie na żywność i usługi, potęguje wrogość elektoratu wobec rządzącej ekipy. Ludzie nie ukrywają swojego zniecierpliwienia. Coraz częściej strajkują nauczyciele, kasjerki w sklepach, pracownicy kultury, nieśmiało upominają się o swoje emeryci, a lekarze odmawiają odwiedzania pacjentów w domach itp. Co będzie, jeśli któregoś dnia ta fala niezadowolenia zaleje cały kraj i na ulicę wyjdą wszyscy, którzy nie mogą związać końca z końcem?

Z pewnością nikt w to nie wierzy, ale nikt też nie wierzył, że Związek Radziecki kiedyś się rozpadnie. Może właśnie dlatego w końcu minionego roku premier Gediminas Kirkilas tak gorączkowo wszystkie niepowodzenia zrzucał na Sejm i krzyczał, że należy go rozwiązać. Niestety, w nocy coś sobie przemyślał, obliczył i swoją propozycję wycofał. Widocznie uświadomił sobie, że przedterminowe wybory nic dobrego socjaldemokratom nie wróżą.

Kartofla naszego powszedniego... FAO – Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (ang. Food and Agriculture Organization of the United Nations) bieżący rok ogłosiła rokiem... ziemniaka.

Na świecie głoduje lub stale niedojada prawie miliard ludzi, większość – to dzieci. Co roku z głodu umiera 10 mln osób, czyli codziennie ponad 130 tysięcy, w tym ponad 80 tys. dzieci. Statystyki podają, że co 2 sekundy z głodu umiera jedno dziecko.

To właśnie głównie z myślą o nich 2008 rok ogłoszono rokiem ziemniaka. Obliczono bowiem, że w ciągu najbliższych 30 lat trzeba będzie aż o 60 proc. zwiększyć produkcję artykułów spożywczych. Eksperci ds. rolnictwa, gospodarki i żywienia jednogłośnie doszli do wniosku, że to właśnie ziemniak może być tym przysłowiowym zbawieniem dla milionów głodujących.

Dziś kartofle, obok ryżu, pszenicy i kukurydzy, są na świecie jednym z najbardziej cennych źródeł pożywienia. Najwięcej uprawia się ich i spożywa w Chinach, Rosji i Indiach. Również na Białorusi i na Ukrainie przeciętny obywatel zjada (w różnej postaci) 150-200 kg ziemniaków rocznie.

Źródła podają, że kartofle były znane ludzkości już 8 tysięcy lat temu, a odkryli je Indianie z Ameryki Południowej. Europa zainteresowała się tą byliną znacznie później, bo dopiero na styku XVI-XVII wieków. Jako pierwsi kartofle docenili Niemcy, potem Francuzi. Na Litwę przywędrowały one z Polski w latach 1696-1793.

Początkowo roślina ta była hodowana na polach książąt i magnatów, ale ponieważ okazała się łatwa w uprawie, szybko zainteresowało się nią ubogie chłopstwo. Odtąd przez bardzo długi okres ziemniaki były podstawowym artykułem spożywczym najbiedniejszych warstw społecznych. Wystarczy przypomnieć nie tak odległe czasy okupacji wojennej, gdy za kosz kartofli dawano złotą obrączkę, lub czasy kołchozów, gdy to bliny kartoflane ze skwarkami czy śmietaną królowały prawie w każdym wiejskim domu.

Dziś też nie każdego stać na łososia, pstrąga czy pieczonego indyka, więc potrawy z ziemniaków – placki, cepeliny, kiszka lub babka – często goszczą na naszych stołach. Te wprawdzie nieco pracochłonne dania były do niedawna dość tanie i z pewnością o wiele zdrowsze niż popularne dziś wśród młodych fast foody, czyli tzw. szybkie jedzenie.

Ziemniak, a raczej jego cena, gryzie... Powszechnie się uważa, że im bogatszy kraj, tym niższa konsumpcja ziemniaków. Nie jest to jednak tak oczywiste. Owszem, zamożniejsi obywatele zjadają mniej ziemniaków w ich naturalnej formie. Zajadają się natomiast chipsami i frytkami, niekiedy przy tym zupełnie zapominając, że jedzą kartofle.

Wśród państw Unii Europejskiej najwięcej ziemniaków spożywają Polacy oraz obywatele krajów bałtyckich. Przeciętny obywatel Polski lub Litwy zjada średnio 130 kg kartofli rocznie. Tymczasem Niemiec zaledwie 75 kg, czyli prawie o połowę mniej.

W krajach bardziej rozwiniętych w ciągu minionego roku spożycie ziemniaków spadło o 5 procent. Na Litwie takiej tendencji nie odnotowano. W kraju pozostaje aż 95 proc. rodzimego urodzaju i tego jeszcze za mało. Wczesną wiosną sprowadzamy ziemniaki z Węgier, Polski, Kuby, a w ubiegłym roku importowaliśmy je nawet z Norwegii.

Zgodnie ze statystyką, na Litwie co roku obsadza się ziemniakami prawie 100 tys. hektarów, czyli około 5 proc. ogólnych gruntów uprawnych. Aktualnie najwięcej ziemniaków uprawiają rolnicy w rejonach: wileńskim (17,3 proc. ogólnych zasiewów), orańskim (ponad 15 proc.), szyluckim i trockim (10 proc.). W ogromnej większości bylinę tę uprawiają głównie drobni rolnicy, korzystający często z archaicznych metod, gdyż nie stać ich na nowoczesny sprzęt. Taki rolnik z hektara może uzyskać mniej więcej 16 ton kartofli, podczas gdy przy użyciu techniki i zastosowaniu nowoczesnych technologii uzyskuje się dwa razy więcej. Rzutuje to na cenę ziemniaków.

Jedną z podstaw dobrych plonów są nasiona i ich gatunki. Na Litwie rolnicy uprawiają ponad 50 gatunków ziemniaków o zróżnicowanym smaku, walorach odżywczych oraz okresie wegetacji. Niestety, nie umiemy pozyskać dobrych sadzeniaków, jest to bowiem proces dość drogi i skomplikowany. Wymaga on również fachowej wiedzy oraz odpowiednich warunków, a to też koszty, które rzutują na cenę produktu.

Cepeliny rarytasem? Skoro ziemniaki stają się coraz droższe, to co z naszymi cepelinami? Czy staną się dla wielu rarytasem? Ostatnie lata rzeczywiście nie były zbyt pomyślne, jeśli chodzi o uprawę ziemniaków zarówno na Litwie, jak też w Polsce, co natychmiast odbiło się na ich cenie.

Aktualnie w krajach unijnych najwięcej kartofli uprawiają: Holandia, Belgia, Francja, Niemcy i Wielka Brytania, gdzie tona kosztuje średnio ponad 700 litów. Litwa, pośród krajów bałtyckich, ma w tej chwili najtańsze ziemniaki (800-900 litów za tonę), ale są i tak droższe niż na Zachodzie.

Mamy już trzy gatunki litewskich ziemniaków nasiennych, które mogą konkurować na rynkach międzynarodowych. Czy jednak Litwa weźmie w tym roku udział w Międzynarodowych Targach potraw z ziemniaków jeszcze nie wiadomo, ponieważ jakość naszego „surowca” pozostawia nieco do życzenia. Jest to jedna z przyczyn, dla której nie wychodzimy z naszym kartoflem na sąsiednie rynki. Wciąż jeszcze nie mamy własnych odmian odpornych na różnego rodzaju choroby, a z dawnych 40 uprawiających nasienne ziemniaki ośrodków, uchowało się na Litwie zaledwie 8.

Możemy jednak być pewni, że ziemniaków jadalnych (są też przemysłowe), przynajmniej przez najbliższe lata, na Litwie nie zabraknie. Jednak nie będą one już tak tanie, jak przed laty, ponieważ coraz mniej rolników je uprawia. Podczas gdy w 1997 roku zebraliśmy urodzaj szacowany na 2 mln ton, w minionym roku litewscy rolnicy uzyskali zaledwie 700 tys. ton, czyli prawie o dwie trzecie mniej niż przed 10 laty. Dziś wśród krajów unijnych, pod względem uprawy tej byliny, plasujemy się dopiero na 19 miejscu.

Ale powróćmy jeszcze do jakości naszych kartofli. Zgodnie z unijnymi wymogami, ziemniaki najwyższego gatunku muszą być gładkie, czyste, bez narośli, mieć dobry smak oraz bogatą zawartość witamin i minerałów. Drugi gatunek już może mieć drobne zadraśnięcia, mniej kształtną formę itp. Ziemniaki jadalne powinny też być odpowiedniej wielkości. Drobne w granicach 5-35 mm, średnie 35-50, duże 50-70 oraz bardzo duże od 70 do 100 mm.

Nasz obywatel, poza jakością, największą wagę przywiązuje do ceny. Co zresztą w dobie dzisiejszej drożyzny jest naturalne. A litewski ziemniak zaczyna ostatnio gryźć. Ceną. Sprzedawcy na targowiskach twierdzą, że na przedwiośniu cena kilograma ziemniaków będzie się wahała w granicach 3 litów. Cepeliny, babka i kiszka ziemniaczana zaczynają być rarytasem. A dieta kartoflana, która kiedyś pozwalała biedocie przetrwać trudny okres przednówka, może niebawem awansować do rangi kaprysu, na który stać tylko co najmniej średnio zamożnych. I bądź tu, człowieku, mądry, znajdź nowy tani sposób na odżywianie się, który pozwoli ci jakoś przetrwać ten trudny okres wzrostu i rozkwitu rodzimej gospodarki.

Julitta Tryk

Wstecz