„Feliks znaczy szczęśliwy”

- pod takim tytułem już niedługo ukaże się film dokumentalny TVP w reżyserii Wiesława Romanowskiego (onże autor scenariusza) o Feliksie Dzierżyńskim.

W październiku br. autor filmu przebywał w Wilnie, gdzie „tropił tropy” przyszłego szefa osławionej Czeki.

Dzierżyński – to problem współczesny

- mówi twórca filmu Wiesław Romanowski. Jest to problem wyboru, opcji.

Wiesław Romanowski, socjolog z wykształcenia, z wyboru dziennikarz, pisarz, scenarzysta i reżyser, zrealizował ponad 20 filmów dokumentalnych. W kręgu jego szczególnych zainteresowań są Kresy. Pięć lat pobytu na Ukrainie zaowocowały książką „Ukraina. Przystanek Wolność” („Wyd. Literackie”). Urodził się w Koszalinie, acz „teoretycznie powinien byłby się urodzić na Wileńszczyźnie, w Starej Wilejce koło Mołodeczna (obecnie na Białorusi), gdzie mieszkali jego rodzice i skąd po wojnie, w 1945 zostali zmuszeni, jak i większość Polaków przenieść się do lubelskiej Polski.

Obecnie, przed przyjazdem do Wilna, Wiesław Romanowski odbył podróż po Białorusi. Jednakże nie rodzinno-sentymentalną, ale zawodową. Gromadził tam materiały do swego filmu o Feliksie Dzierżyńskim. A więc – Dzierżynowo, gdzie przyszły Postrach Burżuazji spędził dzieciństwo i wczesną młodość pod rodzinnym szlacheckim dachem, wieś Derewnę, gdzie w tamtejszym kościele rzymskokatolickim został ochrzczony.

Pierwsza sekwencja filmu: ślub Feliksa Dzierżyńskiego z panną Zofią Julią Muszkat w kościele pw. św. Mikołaja w Krakowie, zawarty 10 listopada 1910. Młodej parze ślubu udzielił ks. J. Rychlak, świadkami uroczystości byli krawiec Mieczysław Bobrowski i student medycyny Sergiusz Bogacki. Odpis metryki ślubu Wiesław Romanowski odnalazł w Archiwum Akt Nowych w Warszawie. W tymże archiwum odnalazł także kilka ciekawych listów Feliksa Dzierżyńskiego adresowanych do rodziny. List do żony Zosi pisany do Szwajcarii, w którym informuje ją, że udało mu się w Dzierżynowie po śmierci brata Stanisława odkopać skarb rodzinny i przewieźć go do Moskwy i że skarb ten pozostawił u zaufanej osoby, od której może go odebrać tylko on, Feliks albo siostra Aldona.

Treść listów Feliksa pisanych z Szwajcarii do siostry Aldony jest świadectwem jego skomplikowanych stosunków z rodzeństwem. W jednym z nich pisze o swym żalu do siostry Jadwigi, że mu „źle odpowiedziała”, że bracia niechętnie utrzymują z nim kontakt. Dziękuje Aldonie za przesłane mu do Szwajcarii pieniądze.

Gdzie się jednak „zapodziały” listy Aldony do Feliksa? Wiesław Romanowski ma nadzieję odnaleźć je w Moskwie. Spotka się tam ze znanym historykiem Plechanowem (ojcem), autorem książki pt. „Rycerz Rewolucji” (ten Rycerz to oczywiście Feliks Edmundowicz). Plechanow wraz z synem w roku 2007 wydali interesujący zbiór dokumentów. Plechanow pisze, że duża część korespondencji prywatnej Dzierżyńskiego (listy od rodziny) do tej pory nie jest udostępniona. Czy jednak Moskwa zechce otworzyć swe szczelnie zamknięte szafy? Następnym miastem, które odwiedzi Wiesław Romanowski będzie Petersburg: zamach stanu, pierwsza decyzja Feliksa Dzierżyńskiego zabić człowieka, ludzi w celach politycznych. Gdyby się udało odnaleźć te listy – rodzeństwa do Feliksa (w szczególności od siostry Aldony), rzuciłyby one wiele nowego światła na skomplikowaną osobowość Feliksa Dzierżyńskiego.

Pierwsze aresztowanie 19-letniego Feliksa miało miejsce w Kownie, gdzie zamierzał on budować pierwsze konspiracyjne struktury socjaldemokracji. Wiesław Romanowski dysponuje protokołami przesłuchania Feliksa, odnalazł je w Warszawie. W Kownie zaczęła się więzienna rzeczywistość przyszłego Kata Rewolucji.

Wciąż wielką zagadką pozostaje, który z braci Dzierżyńskich był nieumyślnym sprawcą śmierci siostry Wandy – Stanisław czy Feliks. Do tej pory nie udało się odnaleźć jej zdjęcia, metryki chrztu, zgonu. W opinii Wiesława Romanowskiego, śmierć ta mogła wywrzeć wpływ na rozwój psychiczny młodego Feliksa. Oraz śmierć matki, którą kochał nad życie.

„Nastawienia…” nie są chorobą

Matka Feliksa, Helena Dzierżyńska w 1895 poważnie zachorowała. Prześladować ją zaczęły manie religijne. Przewieziono ją do Warszawy, do słynnego psychiatry Rafała Radziwiłłowicza, ordynatora zakładu psychiatrycznego w Tworkach. Zaszły jakieś komplikacje i Helena Dzierżyńska zmarła 15 stycznia 1896. Feliks był naonczas uczniem ostatniej, ósmej klasy gimnazjum. Wiesław Romanowski w chorobie Heleny Dzierżyńskiej doszukuje się klucza do osobowości Feliksa, która może wskazywać na pewne cechy dziedziczne, patologiczne. (No, bo jak z tym jest? Szedł ku rewolucji z Chrystusem w sercu, a w rezultacie brał udział w wielkim procesie zbrodni, które kwalifikują się do zbrodni ludobójstwa?) Trop ten jednakże może zawieść na manowce. Nikt nie zna konkretnej diagnozy choroby Heleny Dzierżyńskiej. Szpital w Tworkach, zgodnie z etyką lekarską, tego nie ujawni. (To jest tak jak z tajemnicą spowiedzi). A zresztą gdyby nawet. Ponad sto lat dzieli nas od śmierci matki Feliksa. Co jakiś czas odświeża się tematykę psychiatryczną, koryguje, a nawet przełamywuje kostniejące poglądy, schematy i zastarzałe sposoby interpretacji zjawisk psychopatologicznych. Skoro jednak chcielibyśmy postrzegać Krwawego Feliksa jako „pacjenta”, dałoby się chyba „umieścić go” w szufladce pt. „Nastawienia urojeniowe życia codziennego”, jak by to ujął niekwestionowany autorytet polskiej psychiatrii prof. Antoni Kępiński. „Nastawienia…” te nie są chorobą. Według prof. Antoniego Kępińskiego:

Nastawienia urojeniowe spotyka się w życiu codziennym i nie traktuje się ich jako chorobowe. Znanym powszechnie zjawiskiem jest zmiana obrazu tej samej osoby pod wpływem różnorodnych uczuć; całkiem inaczej widzi ją ten, kto ją kocha, a inaczej ten, który jej się boi lub nienawidzi. W obu wypadkach obraz widziany daleko odbiega od rzeczywistości. Podobnie zmienia się obraz otaczającej rzeczywistości pod wpływem poczucia krzywdy, winy, zazdrości i innych utrwalonych postaw emocjonalnych. Inność widzenia świata mieści się tu jednak w granicach różnorodności dopuszczalnych w społecznie akceptowanych normach i dlatego ludzie ci nie są traktowani jako chorzy psychicznie, mimo że przypominają oni chorych urojeniowych zarówno pod względem siły i utrwalenia swych uczuć, jak też wypaczenia obrazu rzeczywistości i z powodu oporności na wszelkie próby korekty.

Również w życiu grup społecznych nastawienia urojeniowe odgrywają istotną rolę. Rola ich jest w pewnym sensie pozytywna; wzmacniają one więź grupową przez silne przeciwstawianie się temu wszystkiemu, co do grupy nie należy i przez podkreślenie charakterystycznych cech grupowych. Należą tu przekonania o misji dziejowej, o krzywdzie, o złych cechach, a nawet braku cech ludzkich u osób należących do innych grup społecznych itp. Żyjąc w danej grupie społecznej, przejmuje się jej nastawienia urojeniowe, a związana z nimi koncentracja uczuć jest nieraz tak silna, że dla przyjętej orientacji poświęca się własne życie i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku pozbawia się życia innych ludzi. Trwałość społecznych nastawień urojeniowych jest duża; mijają pokolenia, zmieniają się obiektywne warunki, a one pozostają nienaruszone. [ podkreślenie moje – uw. A. A. B.].

„Aldono, nie gniewaj się! Zapamiętaj, że w duszach takich ludzi jak ja jest iskra, która daje szczęście nawet na stosie” – pisał Feliks Dzierżyński z celi więziennej w 1902 roku.

„Feliks znaczy szczęśliwy” – tytuł filmu Wiesława Romanowskiego jest prowokacyjny, zmuszający do głębszych refleksji. W odbiorze postronnego obserwatora Dzierżyński musiał być człowiekiem ogromnie nieszczęśliwym. A w jego własnym? Uważał się za „głosiciela miłości Chrystusowej” i akceptował konieczność cierpienia związanego z tym posłannictwem. Dzięki tym doświadczeniom uważał się za człowieka naprawdę szczęśliwego, autentycznie czuł się prześladowanym za miłość ku swym bliźnim, oddając za nich i za siebie zarazem duszę i ciało.

Był sześciokrotnie aresztowany przez policję. W sumie – 11 lat (z krótkimi przerwami) spędził w więzieniach i na zsyłkach.

„Więzienie tego dokonało, że sprawa stała się dla mnie czymś uchwytnym, realnym jak dziecko dla matki – krwią i ciałem własnym pod sercem noszonym. Więzienie odebrało mi wiele, strasznie wiele, bo nie tylko realne warunki życia, bez których człowiek staje się nieszczęśliwy wśród najnieszczęśliwszych ludzi, lecz i samą zdolność do korzystania z tych warunków, zdolność płodnej pracy umysłowej, bo tyle lat więzienia, najczęściej w samotnych celach, nie mogło przejść bezkarnie. Lecz gdy w świadomości mojej, w duszy, waży się to, co mi zabrało więzienie i co dało – choć nie mogę odpowiedzieć, co przeważa obiektywnie dla badacza postronnego, lecz wiem przecież, że nie przeklinam ani losu mego, ani długich lat mego więzienia, bo ono rozbije to wielkie więzienie, które się znajduje poza tymi murami. To nie jest wyrachowanie. Jest to rezultat niepohamowanej żądzy wolności i życia szerokiego” – pisał w swym „Pamiętniku więźnia”.

„Tak więc w czasie długich więziennych miesięcy psychiczną ostoją pozbawionego radości życia, samotnego, młodego przecież mężczyzny było rozwijane przeświadczenie, że wypełnia ważną dziejową misję. Także zmarła matka. Dzierżyński pielęgnował w sobie jej kult”. (Jerzy S. Łątka).

…Matka… W jednym z listów do siostry Aldony pisał: „Ja błogosławię życie to swoje i czuję w sobie Mamę naszą i ludzkość całą, co mi dali duszę i siły, bym cierpiał. Mama nasza w nas jest nieśmiertelna i cieszy się wraz z nami i smuci się wraz z nami. Ona dała mi duszę, wszczepiła w nią miłość, rozszerzyła me serce i w nim zamieszkała”. W konsekwencji – na łagodnym Feliksie, uczciwym o prawym charakterze chrześcijaninie, ciąży współodpowiedzialność za śmierć wielu milionów ludzi. Jak to się stało? Gołębie serce w parze z sadyzmem? Pisze Jerzy S. Łątka:

„Żadne w pełni wiarygodne źródło nie potwierdziło faktu, aby Dzierżyński z sadystycznych pobudek i na dodatek osobiście kogokolwiek zamordował. Dzierżyński nie mordował osobiście, ale skazywał, kierując się wzniosłymi przesłankami. Tymczasem powszechnie uchodził za zdolnego i inteligentnego człowieka. Dziwne zatem wydaje się, że jego inteligencja nie podpowiedziała mu, iż realizacja bolszewickiej utopii jest ślepym zaułkiem dziejów człowieka. Owszem, takich jak on były tysiące. Ale też trochę takich, którzy zrozumieli, iż nie tędy prowadzi droga do powszechnego szczęścia […] Jedna cecha charakteru Dzierżyńskiego ewidentnie ograniczała jego zdolności do osądzania skutków swego postępowania – fanatyzm, zaślepienie. Sam o sobie powiedział, że jest „krwawym psem rewolucji przykutym do niej łańcuchem”.

„Pacjent” pod lupą Pani Psycholog

Podobnie jak Wiesław Romanowski, twórca filmu „Feliks znaczy szczęśliwy”, Jerzy S. Łątka podjął próbę wyjaśnienia przyczyn takiego stosunku z pomocą Pani Psycholog, naukowca i praktyka zarazem, pracownika specjalistycznej kliniki Akademii Medycznej. Za materiał do dyskusji służyły im listy, wypowiedzi Dzierżyńskiego oraz świadectwa osób trzecich na temat jego zachowania. Dla Pani Psycholog był to nieco za skromny materiał źródłowy i całe to „badanie” osobowości Feliksa Dzierżyńskiego uważała za nienaukowe, niepoważne dla jej rangi zajęcie, toteż nie chciała „tej sprawy” firmować własnym nazwiskiem. Jerzy S. Łątka podejrzewa ponadto, iż przeraziła ją wizja wystąpienia publicznie, w druku w kontekście Krwawego Feliksa. Nie zmniejsza to w niczym wartości jej uwag na ten temat. Jej zdaniem, osobowość Dzierżyńskiego może wskazywać na pewne cechy patologiczne. Bowiem wiele wypowiedzi „szczęśliwego Feliksa” wskazuje na to, że miał zły stosunek do samego siebie. To głównie warunkowało jego postępowanie, fakt, że nie umiał, czy też nie potrafił cieszyć się życiem. Korzeni takiej postawy szukać należy w dzieciństwie. Niestety, brak jakichkolwiek materiałów, aby problem kompetentnie wyjaśnić. Dzieciństwo Feliksa przebiegało raczej harmonijnie i szczęśliwie.

Można jednak przyjąć, że pewne następstwa dla życia Dzierżyńskiego miały okoliczności jego narodzin. Nadopiekuńczość matki (wynikająca z faktu, że był wcześniakiem oraz z innych przyczyn, których nie znamy) mogła wywrzeć wpływ na jego rozwój psychiczny – uważa Pani Psycholog. A może nawet jej zaborcza miłość. Ojca Feliks stracił w wieku pięciu lat. W rezultacie miłość matki zaciążyła na jego osobowości. Dla Pani Psycholog: „okres dojrzewania był dla Feliksa szczególnie trudny, ponieważ matka zapadła na ciężką chorobę; umysł inteligentnego i wrażliwego chłopaka zaprzątały myśli związane z sensem życia, sensem istnienia, zatem – problemy neogenne”.

Dowód? List 18-latka Feliksa do siostry Aldony:

„Tak, żeby nie Mama, żeby nie miłość do niej, to człowiek formalnie nie widziałby przyjemności, ba – potrzeby w życiu. Śmierć jest zbawicielką […], więc trochę wcześniej, trochę później, to jedno i to samo, bo rzeczywiście w samym życiu nie ma najmniejszego sensu”.

Dla Pani Psycholog, śmierć matki Feliksa spowodowała zachwianie sensu życia i rozmyślania na temat śmierci. Pomimo wychowania w atmosferze religijnej a także pewnych zamierzeń, by zostać księdzem (na życzenie matki), nękało go poczucie pustki. Wychowanie w chrześcijańskim idealizmie powodowało, że bezkrytycznie przyjmował utopie Lenina budowania lepszego świata, lepszego jutra.

Lata pozbawienia wolności spędzone w dużym stopniu na pielęgnowanie mitu męczennika „za sprawę” zbliżyły go do interpretowanego na swój sposób chrześcijaństwa. Księdzu Mieczkowskiemu w czasie dyskusji na plebanii w Wyszkowie w 1920 roku Feliks Dzierżyński powiedział dosłownie: „Chrystus – pierwszy rewolucjonista i za rewolucję życie oddał a kościół katolicki spaczył jego idee, ucząc o wolnej woli, której nie ma i być nie może. Komuna wychowa człowieka tak, że tylko dobrze robić będzie”.

Tak więc Dzierżyński uważał się za kontynuatora „rewolucyjnej” działalności Chrystusa. Czuł się prawdziwym apostołem nowej, lepszej, bo realizującej się w praktyce wersji chrześcijaństwa.

Dla Pani Psycholog Dzierżyński jest przykładem człowieka, który dał się uwieść ideologii, całkowicie utożsamiał się z nią w sensie samorealizacji. Śmierć matki (niezależnie od tego jaka została wystawiona diagnoza) była w jego życiu momentem przełomowym. W matce miał psychiczne oparcie, poczucie bezpieczeństwa. Po jej śmierci funkcje zastępcze matki zaczęła pełnić ideologia, w której założenia bezgranicznie uwierzył. Zdaniem Pani Psycholog, Dzierżyński nie starał się pracować nad własnym rozwojem osobowym, nie miał więc większego wglądu we własne postępowanie.

Jeszcze jedna sugestia Pani Psycholog:

„Przyglądając się postaci Dzierżyńskiego nasuwa się takie przypuszczenie, że skoro nie miał do siebie pozytywnego stosunku, nie dbał o siebie ani o swoje zdrowie, był w pewnym sensie abnegatem życiowym, to ten brak miłości i akceptacji siebie jako osoby, tolerancji dla siebie, może mieć jakiś związek z jego sposobem traktowania innych ludzi, bezwzględnym szafowaniem życiem tysięcy ludzi w imię rewolucji. Był człowiekiem chorowitym, słabym i nie akceptującym siebie, chciał być silny i mocny – jego działalność mogła wykazywać pewne cechy nadkompensacji”.

Głodujący, wzorowy bolszewik Feliks Edmundowicz

Z tą sugestią Pani Psycholog częściowo można się zgodzić. Częściowo, bo tak do końca nie był jednak nasz „pacjent” abnegatem życiowym, w pewnym stopniu dbał o swoje zdrowie (albo żona Zosia o nie dbała) i na swój sposób kochał siebie i akceptował w roli „najczystszego z czystych komunisty integralnego”. Zdumiewała jego stara, wojskowa bluza z połatanymi łokciami, nadludzka harówka po osiemnaście i więcej godzin na dobę nad sprawami gospodarczymi (bo, jak wiadomo nie tylko CzeKą się zajmował), pracował w nieopalonym gabinecie – o chłodzie i rzekomo o głodzie…

Z tym „głodem”, „głodówką” było jednak inaczej.

Na wzorowego, głodującego bolszewika urobiła go siostra Jadwiga w swych wspomnieniach. Lirycznie, laurkowo rozwinął ten temat sowiecki pisarz, Anatolij Marczenko, w wydanej w 1983 roku w Moskwie w nakładzie 100 tysięcy egzemplarzy, przeznaczonej dla młodzieży książce „Diełat‘ żiźń s kogo” (tytuł w wersji polskiej „Z kogo brać przykład”. Cytuję z przekładu moskiewskiego. Tekst wymagałby adiustacji, ale niechaj tak pozostanie – dla smaczku).

Dzierżyński naprawdę był głodny. Na Łubiankę przyjechał, zanim zaczęło świtać i w biegu wypił szklankę już wystygłej herbaty koloru marchewki. Nawet nie poczuł smaku tego dziwnego napoju. Potem pochłonęły go sprawy – czekiści wykurzali anarchistów z ich ostatnich gniazd.

Dopiero późnym wieczorem, po drodze na Kreml, Feliks Edmundowicz zaglądnął na kilka minut do siostry.

Siostra, można powiedzieć, siłą usadowiła go za stołem. Języczek ognia lampy naftowej kołysał się lekko pod wpływem dochodzącego od okna podmuchu wiatru. Na stole nie było niczego poza dużym talerzem w kwiatki i starymi srebrnymi widelcami.

– Bardzo proszę, pojedz sobie – proszącym tonem powiedziała siostra.

–Ale talerz pusty – udając zdziwienie wykrzyknął brat.

– Zaraz wszystko będzie jak w bajce – tajemniczo powiedziała siostra i otwarła drzwi do kuchni tak uroczyście, jak to robi się na przyjęciach.

Dzierżyński odwrócił się. Siostra szła w stronę stołu wolno, można by rzec uroczyście, trzymając w wyciągniętych dłoniach półmisek, na którym, jak muzealny eksponat, pięknie i dumnie piętrzyły się rumiane racuchy z apetyczną skórką obiecującą nieziemskie chrupanie.

Siostra milcząc, z dumą postawiła półmisek na stole.

– Dziękuję, droga – ze wzruszeniem powiedział brat. – Okazuje się, że ty pamiętasz, że to moja ulubiona potrawa.

– A jakże! – podchwyciła siostra, zadowolona, że udało jej się uradować brata. – Pamiętasz, jak byłeś mały zawsze prosiłeś mamę, aby smażyła racuchy. Wtedy, w Dzierżynowie…

–Tak, tak – szybko potwierdził Feliks Edmundowicz. Zawsze prosiłem naszą mamę, aby smażyła racuchy…

Ostrożnie, z uszanowaniem wziął pyszny placuszek. Parzył go w palce, ale go nie wypuścił.

– Teraz przyniosę ci herbatę i trochę konfitur – ciągnęła kusząco siostra. – Truskawkowe konfitury z moich starych zapasów.

– To rzeczywiście jak w bajce – zachwycał się Dzierżyński.

Podniósł racuszek do ust, ale nagle zapytał siostrę krzątającą się przy lampie.

– Siostro, a skąd wzięłaś mąkę?

Pytanie zabrzmiało jak wystrzał: siostra zadrżała i z poczuciem winy opuściła oczy.

– Mąkę? – powtórzyła i bardzo poczerwieniała. Przez sekundę zastanawiała się, powiedzieć prawdę, czy ją ukryć? Ale znała brata, natychmiast odpędziła od siebie myśl okłamania go. – Mąkę? Bardzo mi się dzisiaj poszczęściło, Feliks. Zwyczajnie, nieoczekiwanie kupiłam ją.

– U paskarza? – nie czekając na jej wyznanie podchwycił Dzierżyński. – U spekulanta? U najgorszego wroga sowieckiej władzy? U tego, który chce zadusić naszą republikę głodem?

– U paskarza… – kajając się wybełkotała siostra.

Dzierżyński zerwał się od stołu. Twarz jego paliła gniewem. Chwycił półmisek, podszedł do otwartego okna i wyrzucił racuchy na ulicę.

– Cóż ty zrobiłeś? – krzyknęła siostra z trudem hamując napływające łzy.

– Nic ponadto, co należało zrobić w tej sytuacji – nieugięcie powiedział Dzierżyński. – Zapamiętaj siostro: musimy tak żyć, żeby nas z żadnego powodu nie gnębiło sumienie. I wymagać od siebie tego, czego wymagamy od innych.

Bacznie przyglądając się płaczącej siostrze, objął ją tkliwie za ramiona.

– Ale po co się tak smucić? – prawie pieszczotliwie zapytał Dzierżyński. – Mamy przecież herbatę. A i jeszcze truskawkowe konfitury.

Według wspomnień syna Feliksa Dzierżyńskiego, Jana – „wszystko co ludzkie nie było ojcu obce, w tym i dobra kuchnia…”. Najbardziej gustował w polskiej, o którą wprawdzie w Moskwie nie było łatwo, tym niemniej…

Niżej jako osobliwy rodzynek przytaczam ciekawy dokument, zachowany w jednym z moskiewskich archiwów. Jest to jadłospis Feliksa Edmundowicza z czasów szalejącego głodu na Powołżu i częstych wypadków kanibalizmu. Co więc jadał Wierny Rycerz Proletariatu (albo inaczej: Polski Szlachcic Herbu Sulima) urzędujący na moskiewskiej Łubiance?

P o n i e d z i a ł e k. Potrawa z dziczyzny, świeży łosoś, kalafior po polsku.

W t o r e k. Zupa grzybowa, k o t l e t y cielęce, szpinak z jajkiem.

Ś r o d a. Zupa szparagowa, wołowina, brukselka.

C z w a r t e k. „Zupa bojarska”, sterlet na parze, zielenina, groszek.

P i ą t e k. Kalafior, jesiotr, bób. ( P i ą- t e k zwraca uwagę – postny).

S o b o t a. Zupa ze sterletów, indyczka nadziewana (jabłka, wiśnie, śliwki).

N i e d z i e l a. Zupa ze świeżych pieczarek, kurczak marengo, szparagi.

W popularnych sowieckich wydaniach o Feliksie Edmundowiczu pisało się, że przymierał on głodem, miewał w Kremlu na oczach współtowarzyszy głodowe zamroczenia. Według wspomnień czekisty J. Buikisa „Dzierżyński, jak i my wszyscy, bardzo źle się odżywiał, pijał pusty wrzątek lub jakąś inną jego namiastkę”.

Albo jeszcze jeden smakowity „kęsek”: „Feliks Edmundowicz siedział pochylony nad stosem papierów. Nagle w progu ukazali się niespodziewani goście. Uradowany tą wizytą, zerwał się z krzesła na ich powitanie. Przed nim na stole stała szklanka z wystygłą herbatą, zaś na talerzyku leżała maleńka kromka czarnego chleba.

– A cóż to? – zapytał Swierdłow. Nie ma apetytu?

– Apetyt, owszem, jest, ale z chlebem w republice krucho – odpowiedział żartobliwie Dzierżyński. Toteż musimy nasz suchy prowiant rozkładać na cały dzień.

Podobnych publikacji w duszeszczipatielnoj otoczce pojawiało się po śmierci Żelaznego Feliksa nieprzebrane mnóstwo. Gdyby bohaterowi tych opowiastek dane by było je przeczytać, niewykluczone, że niejeden z ich autorów miałby szansę wylądowania na innym świecie. Z wyjątkiem, naturalnie, siostry Jadwigi…

Stosunki Feliksa z Jadwigą dalekie były od „bratersko – poprawnych”. Zwłaszcza po tym, gdy bezpardonowo pozbawił ją pracy. A było tak. W okresie, kiedy Dzierżyński pełnił funkcję ludowego komisarza komunikacji, rektor jednej z wyższych moskiewskich uczelni zajmujący równocześnie wysokie stanowisko w ministerstwie tegoż resortu, zatrudnił siostrę Feliksa, Jadwigę w charakterze inspektora, choć nie posiadała wymaganych kwalifikacji. Dzierżyński sprzeciwił się temu, siostrze zabronił podjęcia tej pracy a rektora nakazał natychmiast zwolnić z ministerstwa.

Przykładów na prawość Feliksa Dzierżyńskiego i postępowania prawdziwie bolszewickiego dostarcza cała literatura komunistyczna wydawana jeszcze do niedawna w Sowietach. Nie tylko w Sowietach, takoż w peerelowskiej Polsce. Znany polski historyk, Jerzy Ochmański, autor autobiografii Żelaznego Feliksa wydanej w 1987 r. przez Ossolinem, pośród innych interesujących zdarzeń dotyczących osoby Dzierżyńskiego, także nie uległ pokusie, by zamieścić w niej liryczną opowieść o sześciu jabłkach i bochenku chleba, które szef CzeKi podarował pewnej kobiecie, zwolnionej po bezprawnym jej zatrzymaniu przez czekistów. Przykładów szlachetnego postępowania Feliksa Edmundowicza we wzmiankowanej biografii znaleźć można jeszcze sporo. Jerzy S. Łątka, późniejszy biograf Dzierżyńskiego zwraca w niej uwagę na interesujące w niej opisy pracy wychowawczej szefa CzeKi z jego podwładnymi.

„Wyjątkowe wyczucie prawdy”

„Mawiał też Dzierżyński, że czekista powinien być uczciwy i czystszy od każdego, że powinien być jak kryształ” – pisze Jerzy Ochmański. I podaje przykłady. W przemówieniu wygłoszonym z okazji 5. rocznicy powstania CzeKi (1922) Dzierżyński tak pouczał swych chwackich chłopców:

„Ten z was, czyje serce zobojętniało na cierpienia uwięzionych, kto stał się nieczułym, niechaj opuści naszą instytucję. Tu bardziej niż gdziekolwiek indziej trzeba mieć serce dobre i wrażliwe na cierpienia ludzkie”.

Nie tylko pouczał, ale i groził sądem ostatecznym:

„Pewnego razu dotarła do niego wiadomość, że jeden z czekistów uderzył aresztowanego kontrrewolucjonistę. Dzierżyński wzburzył się postępkiem swego podwładnego. Zwołał sąd koleżeński i w obecności wszystkich pracowników głównego zarządu CzeKi ostro go skarcił: Jak on śmiał uderzyć aresztowanego! Aresztowany otrzyma to, na co zasłużył, ale znęcać się nad nim i bić go nigdy nie pozwolę”. W protokole z tego zebrania Dzierżyński własnoręcznie dopisał następujące zdanie: „Komisja postanowiła wyciągnąć ostre konsekwencje w stosunku do winnego i w przyszłości oddawać pod sąd każdego, kto pozwoli sobie dotknąć aresztowanego”

Jerzy Ochmański nie wątpi, że Dzierżyński miał „wyjątkowe wyczucie prawdy” i tę swoją opinię podpiera konkretnymi przykładami, w oparciu o źródła. Można mu wierzyć. Tego rodzaju gesty były w stylu Szlachetnego Bojownika Rewolucji Komunistycznej (jeden z zaszczytnych przydomków Feliksa Edmundowicza). Pasuje to do osobowości kresowego szlachcica. A i pamiętać trzeba o jego doświadczeniach jako „politiczieskogo priestupnika” w czasach więziennych, które opisał w swym „Pamiętniku więźnia”.

Bardzo to po rycersku, honorowo: „znęcać się, bić – nie pozwolę!”, rozstrzelać aresztowanego na co zasłużył – tak! („Zasłużył” oczywiście w bolszewickim rozumieniu).

Rzecz o czerwonym stoliczku

„Jak pani myśli, co mogło się dziać w sercu Feliksa, gdy podpisywał pierwszy wyrok śmierci? Czyżby nie drgnęła mu ręka?” – zastanawia się reżyser filmu Wiesław Romanowski.

Myślę, że nie drgnęła. Był święcie przekonany, że na ołtarzu internacjonalizmu trzeba składać ofiary. To znaczy – zwalczać, unicestwiać inaczej myślących, czcicieli innych bogów. CzeKa miała pełnić rolę bolszewickiego Sanctum Officjum.

Niebywałym okrucieństwem zapisali się w historii czcigodni ojcowie utworzonej w 1215 roku tej instytucji – Świętej Inkwizycji przeznaczonej do nawracania innowierców. Osobiście – nie torturowali, nie mordowali, nawet nie nosili przy sobie broni, „by świętych rąk nie splamić krwią”. Skazanych oddawali pod sąd świecki, który już wiedział, co ma z nieszczęśnikami zrobić – czekał ich stos. Historią jednego z tych „mężów wielce zasłużonych, pełnego łaski Bożej” żywo się zainteresował autor „Krwawego Apostoła” – w kontekście doświadczeń Karzącego Miecza Rewolucji – Feliksa Dzierżyńskiego. Pisze Jerzy S. Łątka:

„Do współczesnych nam czasów przetrwała dziecięca wyliczanka:

Entliczek, pentliczek,

Czerwony stoliczek

Pana Jana Kapistrana,

Na kogo wypadnie,

Temu ręka odpadnie.

Dzieci powtarzające wyliczankę nie zdają sobie sprawy, że odnosi się ona do spraw sprzed ponad pięciu wieków. Jan z Capistrano, nazywany w Polsce Kapistranem – to postać historyczna, jeden z papieskich inkwizytorów. Współcześni cenili go jako „męża wielce zasłużonego, pełnego łaski Bożej”. Doktor obojga praw, które ukończył w Perugii, słynął jako znakomity kaznodzieja. Przypisuje mu się, że nawrócił tysiące husytów i heretyków.

Skąd zatem czerwony [!] stoliczek z dziecięcej wyliczanki? Otóż „pełen łaski Bożej” kaznodzieja nie gardził też środkami skuteczniejszej sugestii. W 1453 r. zjawił się we Wrocławiu na zaproszenie biskupa Piotra Nowaka. Początkowo działał li tylko jako kaznodzieja. Po trzech miesiącach przeistoczył się w inkwizytora.

Powodu czy też pretekstu do powołania trybunału inkwizycyjnego dostarczyła profanacja hostii w jednym z kościołów, której dokonać miało kilkunastu tutejszych Żydów. Z dokonanych zapisów wynika, że grupkę Żydów zaintrygowała postawa katolików tłumnie oddających hołd monstrancji i chcieli sprawdzić, czy w opłatku wykonanym przez ludzi oraz pieczonym na ogniu rzeczywiście znajduje się Bóg. Przekupili jednego z miejscowych katolików, który za pieniądze wykradł im hostię z tabernakulum. Żydzi zostali złapani podczas profanowania hostii, którą w poszukiwaniu Boga przebili kilka razy nożem. Z kościelnej relacji wynika, że z podziurawionego opłatka popłynęła krew i poplamiła sukno, które stało się dowodem rzeczowym dokonanej profanacji.

Eksperyment z hostią przeprowadzało kilkunastu Żydów. Rachunek za ten czyn zapłacić miały w sumie tysiące.

2 maja 1453 roku pojmano wszystkich mieszkających we Wrocławiu członków gminy żydowskiej, a ich dobytek został przejęty przez radę miejską. 17 czerwca uwięziono Żydów w Świdnicy, w Jaworze i w Strzegomiu. 4 lipca w Legnicy spalono bliżej nie znaną liczbę wyznawców judaizmu, 13 sierpnia – siedem kobiet i nieokreśloną liczbę mężczyzn w Świdnicy.

Kilka dni później we Wrocławiu na placu Solnym, na którym od trzech miesięcy kazania wygłaszał Jan Kapistran, dokonano aktu wymierzenia kary za profanację hostii. W powołanym do tego celu wysokim trybunale zasiadł – jako główny inkwizytor – sam Jan Kapistran, ponadto biskup wrocławski Piotr oraz przedstawiciele rady miejskiej i wysłannicy królewscy. Obok, z polecenia inkwizytora, ustawiono cztery kanwie napełnione węglami. Następnie przyprowadzono czternastu Żydów obwinionych o bezpośredni udział w świętokradztwie. Zostali oni obnażeni, przywiązani każdy z osobna do deski, z twarzą odchyloną do tyłu. Wtedy inkwizytor kazał czterem oprawcom wyrwać im „ostrymi żelazami” ciało i wrzucać je kawałkami do kanwi na spalenie, „ i w ten sposób ciało z nich zostało wyrwane aż do ukazania się wszystkich kości”.

Dodatkowo z inicjatywy gorliwych rajców miejskich każdą z obdartych z ciała ofiar poćwiartowano na cztery części i każdą z nich „zwykłym obyczajem” rozwieszono na rozstajach dróg jako przestrogę.

Akty inkwizycji i sprawiedliwości zostały dokonane. Wtedy na plac Solny przyprowadzono pozostałych wrocławskich Żydów, którzy, zdaniem Pawła Kiersnowskiego, historyka opisującego to wydarzenie na podstawie zachowanych przekazów kościelnych, „w ogóle nic nie wiedzieli o popełnionym świętokradztwie”. Sprowadzono ich, bo pobożny brat Jan Kapistran postanowił dać im szansę nawrócenia. Polecił on ułożyć i podpalić ogromny stos, a obok ustawić chrzcielnicę, przy której ustawił plebana z czterema kapłanami gotowymi do chrzestnej posługi. I kazał Żydom wybierać”.

Dalej Jerzy S. Łątka cytuje kronikarza, świadka tej wstrząsającej historii: „Tylko dwudziestu młodzieńców, przerażonych grozą ognia zostało ochrzczonych, wszyscy inni, młodzi i starzy, poszli do ognia nieustraszeni, jakby ociemniali”.

Zachowane relacje nie są zgodne co do ilości tych, którzy odrzucili ofertę brata Jana. W jednych pojawia się liczba około 150, w innych – tylko około 40.

Jan Kapistran wydał dekret nakazujący także w innych miastach śląskich poddawanie Żydów próbie „ognia i wody”.

W 1690 roku Jan z Capistrano decyzją papieża Aleksandra VIII zaliczony został w poczet świętych. Dziś uchodzi za patrona prawników.

Nasz rodak z dzierżynowskiego dworku wydaje się takiej szansy nie mieć. Zdecydowanie nie dorasta do wyczynów Jana Capistrana.

Ukrył się w oczekiwaniu na natarcie

Wróćmy do filmu Wiesława Romanowskiego. Zostaną w nim utrwalone wileńskie domy, ulice, przy których mieszkał (Wileńska, zaułek Świętomichalski, Popławska…), kościoły, dokąd uczęszczał na nabożeństwa, w tym także Ostrobramski, gdzie jako młody chłopak służył do mszy. Uniwersytet, w czasach carskich przekształcony w gimnazjum męskie, gdzie Feliks się uczył i skąd dalsza droga – przez więzienia i zesłania – zawiedzie go na Łubiankę. Góra Giedymina, na której wraz z kolegami zrzeszonymi w kółku samokształceniowym „Serce Jezusowe” przysięgał „walczyć z tym złem do ostatniego tchu” (czyli walczyć z Moskalami).

Ufilmowano także grób matki Dzierżyńskiego na cmentarzu bernardyńskim.

Reżyser Wiesław Romanowski i operator Jan Wierbiel (autor sekwencji wileńskich) uwagę skupili na domu przy ulicy Popławskiej 26, związanym z młodością Felisia, w przyszłości Wiernego Leninowca. W czasach sowieckich mieściło się tu muzeum F. Dzierżyńskiego, na którego terenie stał jego pomnik. Z chwilą, gdy komunizm podał się do dymisji, muzeum zamknięto, a pomnikowy Felek „gdzieś wyparował”. Nie powędrował on jednakże ani do piekła, ani do nieba. Feliks Edmundowicz ukrył się w piwnicy jednej z wileńskich szkół. „Zszedł do podziemia i szykuje się do natarcia” – żartują wilnianie.

Przedpremierowy pokaz filmu odbędzie się 15 listopada br. na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Reżyser Wiesław Romanowski zamierza także zaprezentować go w Wilnie.

Alwida A. Bajor

Wstecz