Jego Wysokość SŁOWO

O „widzkach”, rukojnianach i posiadaczach laptopów

To było w dawnych dobrych Miodkowo-Bralczykowych czasach. No, może nie tak dawnych, ale dla ludzi, którzy się językiem ojczystym interesują, na pewno dobrych. Dzięki transmitowanym na kanale TV „Polonia” programom „Ojczyzna polszczyzna” i „Mówi się...” mogliśmy znaleźć odpowiedź na wszelkiego rodzaju wątpliwości językowe, bliżej poznać „ciekawą, choć skomplikowaną strukturę polszczyzny, a także jej dawne i obecne bogactwo”, że posłużę się tu cytatem z książki dra Jana Miodka „Słowo jest w człowieku”.

Dobrze było, ale się skończyło. Widocznie telewizyjne tak zwane „czynniki miarodajne” uznały, że polonusi już nie mają żadnych kłopotów z językiem ojczystym i, jak się mówi na Wileńszczyźnie, za jednym zamachem zlikwidowały oba programy językowe. Szczególnie smutno mi bez „Ojczyzny polszczyzny”, słuchania i oglądania na ekranie telewizyjnym jej charyzmatycznego Autora.

Telewidzowie co jakiś czas zadawali profesorowi Jerzemu Bralczykowi podchwytliwe pytanie: W jaki sposób ktoś, kto obszedł jezioro, ma o tym fakcie poinformować w stronie biernej? Bo jeśli stroną czynną jest wypowiedzenie Jaś napisał list, a Zosia wypiła herbatę, to w stronie biernej powiemy, że list został napisany przez Jasia, a herbata została wypita przez Zosię. Na marginesie dodajmy tu, że język polski nie lubi strony biernej i lepiej jej w swych wypowiedziach unikać. Wróćmy jednak do jeziora, które zostało obejdzione? obszedłe? przejdzione? obchodzone?

Żadnemu z tych określeń profesor nie dawał zielonego światła, bo żadne nie jest poprawne. Można jedynie powiedzieć, że ktoś obszedł jezioro. Lub go nie obszedł. Właśnie tak zdarzyło nam się przed laty, kiedy postanowiłyśmy z Basią Wachowicz obejść Mickiewiczowskie jezioro, które „jasne rozprzestrzenia łono w wielkiego kształcie obwodu”, czyli Świteź. Po godzinnym marszu okazało się jednak, że ten obwód jest naprawdę wielki i musiałyśmy wrócić, żeby zdążyć na autobus do Wilna. W taki to sposób i ja mam w swoim życiorysie takie „nieobejdzione” – i gramatycznie, i fizycznie – jezioro.

Przypomniało mi się to jezioro, które tak trudno obejść, w związku z pewną historią w programie telewizyjnym na kanale TVN 24. Zdarzyło się to niedawno w jednym z najciekawszych, najbardziej inteligentnych i dowcipnych programów „Szkło kontaktowe” (co prawda, ma jedną wadę: kończy się o „północnej chwili”, jakby powiedział nasz wileński – i polski również – Poeta).

Otóż telewidzowie tego programu (na Litwie można go oglądać za pomocą anteny satelitarnej i opłacanego w Polsce abonamentu kablówki) byli świadkami narodzin nowych słów: widzka, telewidzka. „Akuszerem”, któremu zawdzięczają one lingwistyczne światło dzienne, był jeden z prowadzących program „Szkła”. Panie jednak nie zechciały być ani widzkami, ani telewidzkami, o czym zawiadamiały w esemesach, nadsyłanych do programu. No, i tu się zaczęło. Posypały się propozycje: widzini, widzyni, widzowa, widzówna, widźka, widzina, widzinka, a nawet widźminka, co już wyraźnie z wiedźminem i wiedźmą się kojarzy.

Czy ta widzka zagości na dłużej, a może na stałe w języku? Któż to wie. Na początku ubiegłego wieku „Poradnik językowy” pisał o konkursie na nazwę ilustrowanych kart pocztowych. Napłynęło ponad półtorej setki propozycji. Oto niektóre z nich: ciekawinka, bezklejka, jawnoczytka, czytanka, donoska, kartkówka, latawiec, naklejanka, listówka, nibylist, pisanka, pozdrówka, odczepka, pospieszka, wyczytka, wysłanka, świstek, zwiastunka, pocztówka. Żadnej z tych nazw nie można odmówić logiki czy też dowcipu. Karierę zrobiła jednak tylko pocztówka. Dziwne, ale zabrakło w tym spisie popularnej dziś widokówki i kartki pocztowej.

Niektóre z tych wyrazów nadal funkcjonują w języku, jednak znaczą zupełnie co innego niż kartka pocztowa. Pospieszka (częściej: pośpieszka) – to na Wileńszczyźnie gatunek wczesnych i bardzo smacznych kartofli, pisanka – malowane jajko wielkanocne, czytanka – podręcznik szkolny z krótkimi tekstami literackimi, kartkówka – utrapienie uczniów, czyli rodzaj sprawdzianu wiedzy. Latawiec, świstek i naklejanka również co innego znaczą.

Wszyscy jesteśmy użytkownikami środków masowego przekazu, albo, jak się dziś z angielska mówi, mass mediów, czy też po prostu mediów (te media o tyle są lepsze od „środków”, że są krótsze, bardziej poręczne) czytelnikami, czytelniczkami, słuchaczami, słuchaczkami, radiosłuchaczami i radiosłuchaczkami, telewidzami i... no, właśnie stąd się te nielegalne pod względem gramatycznym „telewidzki” i „widzki” wzięły. A i z tymi radiosłuchaczkami sprawa też nie jest taka pewna. Mój komputer grzecznie, ale stanowczo podkreślił ten wyraz na czerwono.

Słowniki, do których zajrzałam (Słownik języka polskiego pod red. Mieczysława Szymczaka, Wielki słownik ortograficzno-fleksyjny pod red. Jerzego Podrackiego, Słownik poprawnej polszczyzny pod red. Witolda Doroszewskiego), też nie wspominają o radiosłuchaczce, ograniczając się jedynie do radiosłuchacza. Dziwne to, bo jak wynika z obserwacji, to właśnie kobiety są częstymi słuchaczkami radia, które umila im czas podczas lepienia pierogów, u nas kołdunami zwanych, czy wykonywania innych, nie zawsze pasjonujących obowiązków domowych.

Przyzwyczajeni jesteśmy do pewnych reguł, analogii, którym podlega język. Ułatwia to nam nasze „gramatyczne” życie. Dzięki nim wiemy, dlaczego jednakowo brzmiące wyrazy lud i lód inaczej się piszą, dlaczego musimy mówić i pisać dzieci rysowały, a chłopcy grali w piłkę. Wiemy też, że za pomocą przyrostka -ka tworzymy wyrazy zdrobniałe (dziewczyna – dziewczynka), a także rzeczowniki rodzaju żeńskiego (lekarz – lekarka, dziennikarz – dziennikarka, listonosz – listonoszka). Stąd – na zasadzie analogii – mamy tę widzkę.

Jednakże analogia ta często bywa zawodna. Język nie jest bowiem – tu pozwolimy sobie na pewną poetycką przenośnię – martwym, choćby nawet najpiękniejszym perskim dywanem o ściśle symetrycznych wzorach i ornamentach, lecz wiecznie zieloną łąką, porosłą wszelaką roślinnością. Kwitnącą, pachnącą i owocującą. Chwastami również. Ale nawet te chwasty czemuś lub komuś służą.

O tym, że nie należy wszędzie doszukiwać się analogii, świadczą chociażby nazwy mieszkańców miast, krajów, regionów. Przyjrzyjmy się niektórym z nich.

Oto miasta o jednakowej budowie gramatycznej: Edynburg, Magdeburg, Petersburg, Fryburg. Zdawałoby się, że nazwy ich mieszkańców powinny być tworzone w ten sam sposób. A jednak nie. Jest edynburczyk i edynburka, magdeburczyk i magdeburka, ale – petersburżanin i petersburżanka, fryburczyk i fryburżanka. Mamy też: Chorwata i Chorwatkę (od Chorwacja), ale – Słowaka i Słowaczkę (od Słowacja), moguncjanina i moguncjankę (od Moguncja); florentyńczyka i florentynkę (od Florencja); berlińczyka i berliniankę (od Berlin), ale garwolinianina i garwoliniankę (od Garwolin); grenadyjczyka i grenadyjkę (od Grenada), ale ostródzianina i ostródziankę (od Ostróda); Frygijczyka i Frygijkę (od Frygia), ale Norwega i Norweżkę (od Norwegia).

Nas tu, na Litwie, trapi nieraz kłopot z tworzeniem przymiotnika czy też nazwy mieszkańców niektórych miejscowości. Takim właśnie jest piękne miasto Kretynga, leżące nieopodal Bałtyku. Podobną budowę fleksyjną ma Getynga. Utworzenie przymiotnika od nazwy tego miasta nie nastręcza żadnych trudności: getyński. Natomiast mieszkańcy Getyngi są po prostu mieszkańcami Getyngi i tylko. Odrębnej nazwy nie ma.

Jeśli chodzi o Kretyngę, to nie tylko nie tworzy się nazw mieszkańców, ale ze względów eufemistycznych również przymiotnika (kretyński). Mówimy więc i piszemy o mieszkańcach Kretyngi, towarach pochodzących z Kretyngi itd. Podobnie nie tworzymy nazw mieszkańców Neringi (Neryngi) i Połągi. Przymiotniki: połąski i neryński Nie: połągowski (!) i neringowski (!), jak nieraz słyszymy i czytamy.

Pisałam już kiedyś o potworku językowym, jakim jest często używany przymiotnik rukajniajski (!), ale skoro jesteśmy przy tym temacie, powtórzę raz jeszcze. Polska nazwa tej leżącej w rejonie wileńskim miejscowości brzmi Rukojnie, litewska – Rukainiai, gdzie –ai jest końcówką. Nie możemy tworzyć przymiotnika polskiego przy pomocy dwóch końcówek jednocześnie – i litewskiej, i polskiej. Jeśli już koniecznie chcemy mieć przymiotnik, to byłyby to raczej formy rukojnieński albo rukojeński, podobnie jak wileński, gdzie spółgłoski l oraz n są rozdzielone samogłoską e. W żadnym jednak razie nie rukojniajski, jak się potocznie mówi. Ani rukojński, jak nie tak potocznie, ale też tak samo niepoprawnie pisze nasz dziennik. Jest tu bowiem trudna do wymówienia zbitka czterech spółgłosek, co w języku polskim zdarza się bardzo rzadko. Takich wyrazów z czterema spółgłoskami, jak capstrzyk mamy naprawdę mało. A i capstrzyków już nie słyszymy.

Zupełnie jednak dobrze możemy się obejść bez postaci przymiotnikowej tej nazwy. Powiemy więc, że okolice Rukojni są piękne, mieszkańcy Rukojni są życzliwi, a sady w Rukojniach pięknie owocują. I błagam, byśmy mówili i pisali o szkole w Rukojniach, a nie o szkole rukojniajskiej (!).

Jeśli chodzi o nazwę mieszkańców tej miejscowości, z utworzeniem jej nie ma kłopotu: rukojnianin, rukojnianka.

Pamiętajmy, że od wielu miast, regionów czy nawet krajów nazw mieszkańców nie tworzy się. Tak jest na przykład z mieszkańcami Oslo, Saint Lucia, Saint-Tropez, Buenos Aires, Honolulu, Georgia, Tartu, San Francisco i szeregu innych.

Na Wileńszczyźnie powszechnie się mówi na mieszkańców Moskwy niepoprawnie, z rosyjska moskwicz, moskwicze, moskwiczka. Po polsku jest moskwianie, moskwianin, moskwianka. Podobnie jest z kownianami, których wilnianie często zowią kowieńczykami. Dodajmy tu jednak, że często są to sprawy umowne. W utworach literackich XIX wieku znajdujemy formy kowieńczyk, Ukraińczyk i Angielczyk.

Czytamy w „Potopie” Sienkiewicza: „...on ma dwa nazwiska, jak to u Angielczyków, Szkotów i wielu innych nacji obyczaj”. Z kolei z „Krzyżaków” dowiadujemy się, że „do kuszy najlepszy Angielczyk”. Stara to widać forma ten Angielczyk, skoro znajdujemy ją u szesnastowiecznego poety Sebastiana Fabiana Klonowica:

My głodne Niemce po wodzie goniemy

Z swym własnym zbożem, i często

toniemy

Modląc się z polskim chlebem

Angielczykom

I zamorczykom.

(A swoją drogą, smutne to i niestety, nadal aktualne słowa).

Próbkę angielskiego humoru przedstawiał nasz znakomity osiemnastowieczny bajkopisarz i satyryk Ignacy Krasicki: „Pytano raz jednego Angielczyka, dlaczego w ogrodzie jego drzewa tak prędko rosną.

– Dlatego – odpowiedział – iż nic nie robią, tylko to”.

Powyższe przykłady dowodzą, że nie ma jednego, uniwersalnego miernika poprawności językowej. Dziś wyrazy „Angielczyk” czy „Ukraińczyk”, jako formy nieużywane, przestarzałe, są niepoprawne. „Angielczyka” moglibyśmy użyć jedynie dla żartu lub w jakimś tekście, gdzie taka forma byłaby usprawiedliwiona. Dajmy jednak spokój starym formom, skoro mamy kłopoty z nowymi. Na przykład: laptopiarz czy laptopowiec? I czym się te dwie formy różnią?

Z tym pytaniem zostawiam Czytelników. Ponieważ te laptopy coraz bardziej panoszą się w naszym życiu, wrócimy do tematu w następnym odcinku.

Łucja Brzozowska

Wstecz