Artystyczne wojaże zespołu „Zgoda“

KIERUNEK KOWNO - BELFAST

Zegar bije siódmą. Początek rejestracji lotu, kierunek Kowno – Belfast. Tak, tak... to właśnie stolica Irlandii Północnej – malowniczy Belfast – urzekła i porwała, unosząc daleko od rodzinnego domu, młodych duchem i zapałem członków zespołu „Zgoda”...

„Wciąż jeszcze żyjemy pięknymi wspomnieniami z festiwalu w Rzeszowie, Mrągowie, a już woła nas Irlandia... I to jest piękne! Serce Polonii bije coraz mocniej!” – uśmiechają się do siebie zespolacy. Bo to właśnie Stowarzyszenie Polskie w Irlandii Północnej umożliwiło nam pobyt w tym kraju oraz występ na tzw. Pikniku Polskim. Jest to impreza organizowana tu już od trzech lat. Zdaniem organizatorów, piknik jest dobrym sposobem na promowanie kultury polskiej oraz przypomnienie obecności Polaków w Irlandii Północnej. Jest to również okazja dla Irlandczyków, aby spędzić ciekawy dzień w gronie społeczności polskiej.

Z jakże wielkim entuzjazmem zespół „Zgoda” odebrał wiadomość o kolejnym występie za granicą. W oczach zespolaków paliły się ogieńki radości już na samą myśl o wysokich przestworzach podczas lotu samolotem. Dla niektórych, być może, po raz pierwszy... Po raz pierwszy też wypadło zespołowi wystąpić na tego rodzaju imprezie. Profesjonalne nagłośnienie, aparatura, jakiej dotychczas nie widzieliśmy, całe ekipy pracujące nad przebiegiem święta, pięciotysięczna publiczność – to wszystko stwarzało niepowtarzalną atmosferę imprezy, a dla zespolaków okazało się najlepszym „napędem” do udanego występu. Nie sposób pominąć faktu, iż sporą część publiczności stanowili ludzie młodzi.

Jak się okazało, Polacy cieszą się zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Irlandii Północnej opinią solidnych, zorganizowanych pracowników. Nic więc dziwnego, iż rdzenni pracodawcy chętnie zatrudniają Polaków, którzy… bardzo tęsknią do wszystkiego, co polskie: ojczystej mowy, pieśni, tradycji. To ta tęsknota przyprowadziła młodych Polaków na piknik.

„Oglądali nasz występ w skupieniu, z uśmiechem na twarzy… Nie mogliśmy ich zawieść! Pragnęliśmy tak szczerze przekazać piękno sztuki ludowej, by podłoga pod nami zapłonęła!” – dzieliła się później własnymi wrażeniami jedna z zespolanek. I „zgodakom” to się udało! Brawa i wyrazy zachwytu długo nie milkły. Panowie na sali porywali panie do tańca. Poleczki unosiły tancerzy swym tempem i radością, podczas gdy mazur – dumą i godnością.

Czasami padały pytania... w języku angielskim. Pytano o historię zespołu, o stroje, dobijano się namiarów. Świadczy to o tym, iż w Europie Zachodniej folklor przeżywa fazę rozkwitu. Młodzi coraz większym zaciekawieniem darzą kulturę przodków. A że każdy rozumie, iż drzewo rośnie od korzeni, może to właśnie na tradycjach naszych pradziadów, na ich pieśniach i tańcach ludowych wykiełkuje nowe społeczeństwo...

Piknik pozwolił nam nie tylko poczuć się ambasadorami kultury ojczystej, lecz też zadzierzgnąć nowe znajomości, a mianowicie – z polskim zespołem rockowym „T-Love”, który również był uczestnikiem tej imprezy. Członkowie „T-Love” – to interesujący ludzie o swoistym spojrzeniu na świat, z którego wykluczają nienawiść i zło...

Skarbiec tych przyjemnych wspomnień z koncertu uzupełniają inne – z wycieczki po mieście legendarnego „Titanica” – Belfaście. Nikt nie może pozostać obojętny wobec niego. Mieliśmy tylko jeden dzień na zwiedzanie, a to stanowczo za mało, by bliżej poznać tę „irlandzką perełkę”, ale wystarczająco, by nią się zachwycić.

W centrum miasta widać efekty rewolucji przemysłowej XIX wieku: imponujące gmachy wiktoriańskie, jedne z najdoskonalszych przykładów budownictwa Imperium Brytyjskiego oraz wspaniałe wiktoriańskie puby. Natomiast Belfast Zachodni – nowoczesna część miasta – przygnębia raczej widokiem dzielnicy robotniczej. To tutaj rozłam na tle wyznaniowym jest najbardziej widoczny. Spacerując po malutkich uliczkach szczególną uwagę zwróciliśmy na powybijane okna – pozostałości nie tak dawnych zatargów zbrojnych.

Z uwagą zatem słuchaliśmy lekcji historii, udzielonej nam przez naszego przewodnika Michała. Otóż do największych zamieszek dochodziło w latach 1968-1990. Centrami tych starć były dwie dzielnice – katolicka Falls i protestancka Shankill, znajdujące się w Belfaście Zachodnim, oddzielone murem zwanym „Linią pokoju”.

Walkę z brytyjskimi żołnierzami i policją irlandzką prowadziła Irlandzka Armia Republikańska, znana z zamachów bombowych zarówno na terenie Irlandii (przykładem Hotel Europa w Belfaście – wysadzany ok. 30 razy), jak i w Wielkiej Brytanii. Dyskryminowano i łamano prawa człowieka względem katolickiej części społeczeństwa. Brytyjczycy mieli prawo zatrzymać każdą osobę podejrzaną o terroryzm – bez dowodów czy nawet cienia podejrzeń. Dopiero „Porozumienie Wielkopiątkowe” zawarte w 1998 roku położyło koniec starciom zbrojnym, chociaż minie sporo jeszcze czasu, zanim da się wyplenić tę nieprzyjaźń, o której mówią różnego rodzaju napisy na murach miasta…

Tymczasem tubylcy bardzo się starają przywrócić ten dawno zakłócony spokój, czego dowodem są uśmiechnięte twarze młodych ludzi. Coraz więcej obcokrajowców przybywa tu na studia. I wśród wielu języków słyszy się również polskie słowo. Na uczelniach wyższych nadzwyczaj gościnnie przyjmowane są osoby zza granicy.

Wiadomo, każde miasto bogate jest we własne tradycje i obyczaje, jak i specjały. Zderzyliśmy się z nimi również w północnej stolicy. Klasycznym irlandzkim napojem jest, oczywiście, piwo Guinness, rodzaj stouta (porter) – ciemne i gorzkie. Jak zgodnie twierdzą Irlandczycy, piwo z pubu ma niewiele wspólnego z napojem pod tą samą nazwą sprzedawanym za granicą.

Smakosze Guinnessa oceniają jego jakość po charakterystycznej gęstej pianie. Otóż piwo jest dobre, jeśli każdy łyk pozostawia na szklance obwódkę z piany, która nie spływa w miarę opróżniania kufla. Zwykle w menu znajduje się także kawa po irlandzku (Irish coffee) z whisky i śmietaną – pyszna, choć niezbyt tradycyjna, bo wymyślona na lotnisku Shannon.

Początki kawy po irlandzku są nieco prozaiczne. Otóż Irlandia jest odwiedzana najczęściej przez Amerykanów, którzy wypijają na co dzień ogromne ilości tego napoju. Aby to wykorzystać, pewien przedsiębiorczy barman zmieszał kawę z irlandzką whisky, zjednując tym sobie sympatię amerykańskich turystów, zarabiając nieco grosza, a nam pozostawiając ten pyszny rozgrzewający napój.

Najlepszym zaś upominkiem z tego kraju okazuje się być malutki krasnoludek – symbol św. Patryka, patrona Irlandii, lub prawdziwa irlandzka whisky...

Whisky w Irlandii pije się na ogół czystą (stright) – dodawanie do niej lodu – to barbarzyństwo. Ten złocisty trunek pije się również na gorąco, z goździkami, cukrem i cytryną – jest to tzw. hot whiskey (podobno leczniczy)…

Śmiech, żarty, pogodny nastrój towarzyszyły nam do ostatniej chwili naszego pobytu w Irlandii. Przez te kilka dni nie tylko podziwialiśmy swoisty urok miasta, ludności tu mieszkającej, panujących zwyczajów, lecz też złożyliśmy w darze to, na co nas było stać... pogodę ducha i nadzieję na lepsze jutro... Niechaj ulice Belfastu znowu się napełnią słońcem, spokojem, aromatem irlandzkiej kawy...

Monika Bogdziewicz

Wstecz