Palcem po rzeczywistości

„Wielka improwizacja” z... Celą Konrada

Wśród jakże licznych miejsc w Wilnie naznaczonych polskością Cela Konrada stęża ją w sposób szczególny. A to za sprawą naszego narodowego Wieszcza Adama Mickiewicza, który początkowo wraz z innymi filomatami i filaretami pomiędzy 23 października 1823 a 21 kwietnia 1824 roku w przemienionym przez władze carskie w więzienie klasztorze bazylianów odbywał odsiadkę, a potem umiejscowił tu akcję III części „Dziadów”.

By mocą poetyckiego geniuszu spowodować najważniejszy zapewne w naszej literaturze akt duchowy, utożsamiający się z zapisem, jaki po łacinie węglem na ścianie czyni przebudzony ze snu Więzień, a jaki w tłumaczeniu na polski oznacza tyle co: „Bogu Najlepszemu, Najwyższemu. Gustaw zmarł 1 listopada 1823 roku. Tu narodził się Konrad 1 listopada 1823 roku”. W wyniku tej tytanicznej kreacji literackiej skłócony ze światem romantyczny kochanek przemienia się w narodowego Wieszcza, czego jakże wymowny wyraz daje w Wielkiej Improwizacji, „pojedynkując się” z samym Panem Bogiem.

Spór o lokalizację

Póki Wilnem rządzili Moskale, o Celi Konrada – tej świątyni polskiego romantyzmu – z wiadomych powodów było cicho jak makiem siał. Zaraz jednak po tym, kiedy Polska w 1918 wybiła się na niepodległość, zdecydowano oddać jej cześć i przywrócić należną rangę. Nim jednak to nastąpiło, wypadło ustalić miejsce, gdzie się znajdowała. Tym bardziej, że w skrzydle poklasztornym na dobre zdążyli zadomowić się zamieszkali na Litwie Białorusini, urządzając tu swe gimnazjum, muzeum oraz siedzibę towarzystwa naukowego.

W początkach lat 20. ubiegłego wieku poszła po Wilnie fama, rzekomo Celę Konrada nowi właściciele przeznaczyli na ubikacje, plugawiąc jej świętość. Chcąc oddalić te zarzuty, działacz białoruski Anton Łuckiewicz wydał w roku 1923 pseudonaukową broszurę, dowodząc w niej, że Mickiewicz wraz z towarzyszami więzieni byli nie w samym klasztorze, lecz w nieistniejącym już naonczas łączniku, wiążącym południowe skrzydło klasztoru ze znajdującą się tuż obok cerkwią Świętej Trójcy.

Żeby wyjaśnić sporną kwestię lokalizacji Celi Konrada, zaangażowali się profesorowie Juliusz Kłos oraz Stanisław Pigoń. Ten pierwszy potraktował sprawę nadzwyczaj solidnie: przez 3 lata prowadził skomplikowane badania, przekopując m. in. grunt wzdłuż rzeczonego łącznika w głąb na 2 metry i na 8 metrów w szerokość po każdej ze stron celem dowiedzenia, czy były tam pomieszczenia mogące służyć za cele więźniom.

Po tym, gdy takowych znaleźć się nie udało, profesor w oparciu o szczegółowy inwentarz klasztoru bazylianów z dnia 3 maja 1823 roku autorytatywnie orzekł, że Cela Konrada mieściła się na I piętrze, na samym końcu południowego skrzydła klasztoru, wyciszając przy okazji emocje, że Białorusini bynajmniej nie splugawili świętości tego miejsca, gdyż szalety urządzili w pomieszczeniach dobudowanych w roku 1867, kiedy to zresztą dokonano gruntownego remontu klasztornych budynków odebranych unickim bazylianom po kasacji zakonu przez władze carskie w 1827 roku. Warto nadmienić, że w trakcie remontu poczyniono także znaczne zmiany, usuwając ściany działowe dla przystosowania cel klasztornych na sale wykładowe, stąd swój pierwotny wygląd utraciło też miejsce, gdzie więziony był Adam Mickiewicz.

Zbieżną z Kłosem co do lokalizacji Celi Konrada tezę wysunął zresztą profesor Pigoń, który dla odmiany niczym wprawny detektyw wręcz pod lupą przeanalizował tekst III części „Dziadów”. Ustalając przy okazji, że Mickiewicz wcale się nie pomylił wkładając w usta Pelikanowi – zausznikowi Nowosilcewa – te oto słowa, mające na prośbę matki przynieść ulgę okrutnie katowanemu więźniowi Rollisonowi: „Rozkażę mu więc okna natychmiast otworzyć. Mieszka na trzecim piętrze”. Rollison tak naprawdę siedział na piętrze drugim, gdyż na Litwie i w Rosji w odróżnieniu od Polski nie występuje pojęcie parteru. Umieścić Celę Konrada tam a nie gdzie indziej pomogły ponadto Pigoniowi badania, z której celi i jakie dzwony mogli słyszeć bohaterowie dramatu.

Śród Literackich sława

Po tym, gdy świątynia romantyzmu polskiego została wiarygodnie zlokalizowana, można było przystąpić do godnego jej upamiętnienia. Bez wątpienia sprzyjać temu miało przekazanie tych pomieszczeń na siedzibę Związkowi Literatów Polskich w Wilnie. Po gruntownym remoncie siedzibę poświęcono 9 października 1929 roku, a zarazem miało też miejsce uroczyste otwarcie Celi Konrada, która już wtedy była miejscem wielce ożywionego życia kulturalnego ówczesnego grodu Giedymina.

Rozrusznikiem nie lada okazały się w tym bowiem zainicjowane w roku 1927 przez znanego w całej Europie slawistę, rektora Alma Mater Vilnensis prof. Mariana Zdziechowskiego spotkania zwane Środami Literackimi, gromadzące intelektualną elitę międzywojennego Wilna: poetów, profesorów USB, dziennikarzy pism wileńskich, a nawet polityków. Na jednej ze Śród debiutowała słynna później na całą Rzeczpospolitą poetycka grupa „Żagary”, tu nagrodę literacką Wileńskiej Rady Miejskiej odbierała wybitna polska poetka Kazimiera Iłłakowiczówna. Uczestnikami spotkań byli m. in.: profesorowie Stanisław Pigoń i Stanisław Lorentz, pisarze Antoni Gołubiew, Paweł Jasienica (Leon Lech Beynar), Maria Dąbrowska, poeta Julian Tuwim. Ostatnia ze Śród, opatrzona 371 numerem porządkowym, miała miejsce 6 czerwca 1939 roku, a po czym tę piękną tradycję przerwał wybuch II wojny światowej.

Studenci zamiast mnichów

Po jej zakończeniu, już w realiach Litwy sowieckiej, w klasztorze bazylianów na długie lata rozlokował się Instytut Pedagogiczny, a później – Inżynierów Budownictwa. Sama Cela Konrada została zamknięta, a jedynym jej strażnikiem była zawieszona w okresie międzywojennego dwudziestolecia staraniem literatów polskich marmurowa tablica z łacińskim tekstem, jaki napisał węglem na ścianie Więzień w III części „Dziadów”:

D.O.M

GUSTAVUS

OBIIT M.D.CCC.XXIII

CALENDIS NOVEMBRIS

 

HIC NATUS EST

CONRADUS

M.D.CCC.XXIII

CALENDIS NOVEMBRIS

Żeby tu się dostać i chłonąć niepowtarzalną atmosferę wnętrz, wypadło przeciskać się między katalogami i regałami z książkami, gdyż do Celi Konrada bezpośrednio przylegała biblioteka rzeczonych instytutów. Pracujące tu panie były na tyle wyrozumiałe, by wydostanym z szuflady kluczem, o ile ładnie się poprosiło, otwierać drzwi jak dla Polaków miejscowych tak też zamiejscowych, komu miejsce śmierci Gustawa i narodzin Konrada utożsamia się z jakże ważnym nie tylko literacko narodowym symbolem.

Klasztor – obiektem targu

Spowodowane przez Sajudis przemiany na Litwie u schyłku lat 80. ubiegłego wieku nie ominęły też płaszczyzny sakralnej. Jeszcze prąca do niepodległości Pogoń szerokim gestem zaczęła zwracać duchowieństwu i wiernym znacjonalizowany swego czasu przez Sowietów majątek kościelny. W ten to sposób była własność unitów znalazła się w posiadaniu Archidiecezji Wileńskiej. Ta do roku 2001 budynki klasztorne odnajmowała nadal Uniwersytetowi Technicznemu im. Giedymina, w który został przekształcony Wileński Instytut Inżynierów Budownictwa. Po tym jednak, kiedy Ministerstwo Oświaty i Nauki RL zdecydowało zainwestować w nowe budynki w miasteczku akademickim na Antokolu, uczelnia ta stopniowo wyniosła się z ulicy Ostrobramskiej.

Chcąca łatać dziury w swym budżecie kuria oddała piętro z Celą w dzierżawę niemieckiej firmie komputerowej „Delta-Tronik GmbH” i innym instytucjom, co trwało do początku 2003 roku, nim w posiadanie tego skrzydła klasztoru weszli jego prawowici właściciele bazylianie, przybyli na Litwę z Ukrainy w roku 1992 na czele z przeorem Pawło Jakimcem, by stać się tu głównymi organizatorami życia duchowego parafii greckokatolickiej.

Bazylianom, gdy po latach znaleźli się „na swoich śmieciach”, zapewne łza w oku się zakręciła. Mniej z radości, a bardziej na widok opłakanego ich stanu, co w pierwszą kolej dotyczyło cerkwi Świętej Trójcy, jakże okrutnie zdewastowanej przez sowieckich bezbożników. Żeby odmienić tak niekorzystny stan rzeczy, potrzebne były bajońskie kwoty pieniężne. Świadomi, że sami takowych nie posiadają, zaczęli oni rozglądać się na strony i kalkulować, jakby na klasztorze korzystny sobie interes ubić. A spojrzenia szczególnie łaskawe kierowali w stronę Polski, wiedząc, na ile ważnym emocjonalnym skarbem jest dla niej Cela Konrada. Tym bardziej, że znad Wisły szły w ich kierunku wielce obiecujące tego znaki.

Ministrowie wiedzieli…

Jak żywe stoi mi w pamięci spotkanie w dniu 30 października 2003 roku przedstawicieli społeczności polskiej na Litwie z ministrem kultury i dziedzictwa narodowego Rzeczpospolitej Polskiej Waldemarem Dąbrowskim, jakie miało miejsce w sali filomatów i filaretów Domu-Muzeum Adama Mickiewicza przy wileńskiej ulicy Bernardyńskiej, a w jakim dane mi było też wziąć udział.

Szef polskiego resortu przyszedł na nie wprost z Celi Konrada wyraźnie wnerwiony zastanym tam widokiem. Przypominając Rejtana mówił wielce emocjonalnie, że Państwo Orła Białego nie może pozwolić, by świątynia romantyzmu polskiego znajdowała się w tak opłakanym stanie i bez przyszłościowej wizji. O tym właśnie rozmawiał z przeorem Pawło Jakimcem, a wyczuwszy jego dobrą wolę, gotów zrobić wszystko i nawet więcej, by wileńskie miejsce więzienia naszego narodowego Wieszcza, uwiecznione przezeń w III części „Dziadów”, zaczęło godnie służyć macierzystej kulturze. Ba, kując zdecydowanie póki gorące, obiecał on, że przewidywane na kwiecień roku 2004 z wielkim rozmachem Dni Kultury Polskiej na Litwie tu właśnie uroczyście zostaną zainaugurowane.

Przyjąwszy to, co usłyszałem, za dobrą monetę, już nazajutrz wprosiłem się w dziennikarską gościnę do przeora wileńskich bazylianów, chcąc usłyszeć bezpośrednio z jego ust optymistyczne dla nas wieści, które miałem przekazać na łamach „Tygodnika Wileńszczyzny”. Niestety, zostałem zlany przez Pawło Jakimca przysłowiowym kubłem zimnej wody. Bo, owszem, potwierdził, że minister Dąbrowski u niego był, że po przyjacielsku wypili kawę, ale ponieważ o Celi mówiono bez konkretów, nie podejmuje się komentowania rozmowy.

Warto nadmienić, że następcy ministra Dąbrowskiego ministrowi Kazimierzowi Michałowi Ujazdowskiemu temat wileńskiej Celi Konrada również nie był obcy. Co prawda, kiedy podczas jego oficjalnej wizyty w Wilnie 1 lutego 2007 roku doszło do spotkania z tzw. społecznością polską i kiedy odważyłem się zapytać szacownego gościa o los świątyni polskiego romantyzmu w grodzie nad Wilią, uciekłszy do ogólników, minął się z odpowiedzią. Może nie chciał zapeszyć tematu, a może czuł, iż na sprawie przejęcia u bazylianów tak nam drogiego miejsca wypada postawić już krzyżyk.

Warszawy chęci nieskuteczne

Bo też, moim zdaniem, przysłowiowa łyżka do obiadu w tym temacie była w latach 2003-2004. Wtedy zresztą ówczesna dyrektor Instytutu Polskiego w Wilnie Małgorzata Kasner, która miała aż do skutku partycypować z bazylianami w sprawie Celi Konrada, była naprawdę dobrej myśli, czego wyraz dawała w wywiadach, a jeden z nich zamieścił również „Magazyn Wileński”.

Ten optymizm wynikał z faktu, że po stronie polskiej znalazł się ktoś, kto gotów brzęknąć sakiewką na tyle, by spełnić finansowe wymogi bazylianów, dotyczące dzierżawy obiektu. Mówiło się o Stowarzyszeniu „Wspólnota Polska”, o Kasie Krajowej Spółdzielczej Kasy Oszczędnościowo-Kredytowej, o tym, iż Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego RP miało gotowy projekt prac remontowo-konserwatorskich, opiewający na kwotę 400-450 tysięcy złotych. Głośno było o tym, rzekomo Cela Konrada stanie się centrum europejskim, że wrócą tu Środy Literackie, a także powstanie ekspozycja historyczna, nawiązująca do czasów, gdy więzieni byli filomaci i filareci.

Ostateczną odpowiedź w sprawie rozpoczęcia prac renowacyjnych na terenie klasztoru strona polska miała ponoć uzyskać do 20 października 2004 roku. Ta jednak nie napłynęła. Najpewniej dlatego, że bazylianom już wówczas na dobre wykrystalizował się poczęty we własnych głowach albo też podrzucony przez przedsiębiorców ze strony pomysł, by całe południowe skrzydło klasztorne przekształcić w hotel, w czym Cela Konrada była wyraźną zawalidrogą. Nie dziwota więc, iż wybrali korzystniejszy sobie wariant, imponująco przez niespełna trzy lata przekuty w czyn.

Romantyzm uległ biznesowi

Dziś bowiem synonimem tego skrzydła jest czterogwiazdkowy hotel „Pas Bazilijonus” („U bazylianów”), którego uroczyste otwarcie nastąpiło 11 października br. Początkowo miał tu być znacznie skromniej prezentujący się Dom Pielgrzyma, ale ponieważ w interes zaangażował się – jak widać – ktoś, kto pieniędzy ma bez liku, powstało istne cacko, choć dla gości zdecydowanie bardziej zamożnych, gdyż doba hotelowa w najskromniej urządzonych 2-miejscowych pokojach na poddaszu kosztuje 310 litów w dni powszednie i 275 w weekend, a apartamenty – odpowiednio 760 i 655 litów. Tych zdolnych pomieścić naraz 84 osoby pokojów jest w sumie 41.

Moje przypuszczenie, że pewien odsetek gości będą stanowić Polacy, co to najchętniej z zagraniczniaków Wilno odwiedzają, jego dyrektor Wiktor Czernyszuk wyraźnie uprzyziemnia, mniemając, że wycieczkowicze i pielgrzymi znad Wisły wybierają z reguły tańszy kwaterunek. „Chyba że jacyś biznesmeni stamtąd w nasze strony zawitają” – dodaje, wyraźnie cedząc słowa. Nie zostałem bowiem przezeń entuzjastycznie przyjęty. Już we wpraszającej się z wizytą rozmowie telefonicznej dał zrozumieć, że stroni polskich dziennikarzy, próbujących żerować na temacie Celi Konrada, którą oni przekształcili w pokój hotelowy.

A bo co niby mieli robić? Tym bardziej, że – jak twierdzi – lokalizacja Celi Konrada nie została do końca wyjaśniona. Dla tych, kto adoptował klasztor na hotel, wywody profesorów Juliusza Kłosa i Stanisława Pigonia przegrały (bo też jakże inaczej!) z poczynionymi w roku 1923 na użytek chwili pseudowywodami Białorusina Łuckiewicza. Innymi słowy, orzeczono, że Cela Konrada mieściła się w łączniku pomiędzy klasztorem a cerkwią Świętej Trójcy. Odbudowano go więc od fundamentu, aczkolwiek w wersji dalece niepierwotnej, gdyż służby przeciwpożarowe były zdania, że na wypadek: „Gwałtu, rety, hotel się pali!”, muszą mieć bez przeszkód dostęp z sikawkami do całego budynku.

Na bakier z oryginałem

W tej doklejonej do cerkiewnych murów odnodze już urzęduje dyrekcja hotelu i restauracji, mając w niedalekiej perspektywie tuż za ścianą usytuowane na 25 metrach kwadratowych muzeum Cela Konrada. Że będzie to właśnie muzeum a nie oryginalna cela, mój rozmówca akcentuje po trzykroć, dopatrując się w tym wielkiej różnicy. Upoważniającej, aby odbudowany częściowo łącznik wyglądał jak chce XXI wiek, m. in. z terakotą na posadzce, na której widok nasz Wieszcz narodowy i więzieni w klasztorze jego współtowarzysze nie kryliby najpewniej zdziwienia. Bo mieli przecież jakże inne warunki odsiadki.

Zdaniem Wiktora Czernyszuka, dołożą starań, by odwiedzający muzeum, dokąd wejście – jak zapowiada – będzie gratis, mogli cokolwiek się zanurzyć w atmosferę, jaka panowała w Wilnie pod rządami tu Moskali, co jakże wymownie uosabiał generał-gubernator Nikołaj Nikołajewicz Nowosilcew. To właśnie powoduje, że muzeum na razie świeci pustką. Żeby było bardziej wiarygodnie, zasięgnięto porad u historyków litewskich i polskich, pomocną dłoń w urządzaniu wnętrza wyciągają strażnicy pamięci o autorze „Pana Tadeusza” z Litwy i Polski (m. in. z warszawskiego Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza). Niebawem dojdzie do wspólnego spotkania, a po „burzy mózgów” ma się wyłonić ostateczny kształt muzeum, jakie najprawdopodobniej otworzy podwoje wraz z początkiem 2009 roku. Niewykluczone, że zwiedzającym będą towarzyszyć płynąca z głośnika recytacja po polsku i litewsku fragmentów III części „Dziadów” albo zyskają oni możliwość zajrzenia przez judasza do środka celi, co ma spotęgować doznania. Zawiśnie też tablica, zgodna z przedwojennym napisem: „Hic natus est Conradus…”

Ambitne plany gospodarzy

Dyrektor hotelu „U bazylianów” przypuszcza, iż turyści z Polski pociągną tu sznurem. Żeby też przy okazji zaglądnąć do unickiej cerkwi Świętej Trójcy. Położonej – jak głosi legenda – w miejscu umęczenia trzech prawosławnych chrześcijan – Antoniusza, Jana i Eustachego, gdzie już w 1347 roku żona Olgierda, Julianna ufundowała drewniany dom Boży. W zamian którego hetman Konstanty Ostrogski wzniósł w 1514 roku nową murowaną budowlę jako akt dziękczynny za zwycięstwo pod Orszą, kiedy to 30-tysięczne wojsko litewskie rozgromiło 80-tysięczną armię rosyjską.

Dziś cerkiew ta nosi jakże widoczne piętna dewastacji, choć z obiecującą perspektywą, albowiem właściciele hotelu nie poskąpią forsy na jej sukcesywne odnawianie, w czym być może pomogą fundusze Unii Europejskiej, po jakie się zgłoszono poprzez sporządzenie stosownego projektu. By tak się stało, będą zapewne żarliwie się modlili przebywający obecnie w 5-osobowym składzie bazylianie, którym wciąż i nadal przewodzi wspomniany Pawło Jakimiec, a którzy lokują się na parterze klasztornego południowego skrzydła, mając obok i powyżej pokoje hotelowe.

Kiedy, nie kryjąc podziwu dla dotychczasowych dokonań, zagaduję Wiktora Czernyszuka o wybiegające w przyszłość hotelowe plany, wyraźnie się ożywia. Marzy mu się bowiem, by goście czuli się w tutejszych progach jak u siebie w domu, czemu sprzyjać ma wyszukana kuchnia, serwująca m. in. przyrządzane od wieków przez bazylianów potrawy, zakrapiane 150 gatunkami najprzedniejszych win światowych i europejskich, niegdyś smakowo jakże wydatnie uszlachetnianych również przez zakon unicki. Sporo pracy czeka ich też z uporządkowaniem olbrzymiego powierzchniowo, a położonego zaraz za klasztorem podwórza, przeznaczając jego część na parking, a część – na słynące niegdyś z przepychu ogrody roślin leczniczych. Z czasem atrakcją dla hotelowych gości stanie się urządzone po sąsiedzku muzeum kawy, gdyż to właśnie bazylianie sprowadzili ją na Litwę.

Hotel ma też ambitne plany mecenasowania kulturze. Przede wszystkim ukraińskiej, jako że własna koszula jest zawsze ciału bliższa, choć nie tylko. Ze smakiem urządzona salka idealnie nadaje się bowiem do kameralnych spotkań, w tym – poetyckich. „Odrodzić Środy Literackie”? Nie, ta idea nie zaświtała jeszcze w głowie Czernyszuka. Choć jeśli znajdą się tego chętni i organizacyjnie sprawni, czemu nie. Dyrektor hotelu zapewnia, że są oni przyjaźni każdej potrzebie wielokulturowego Wilna.

Nikt po nich jakoś nie płakał

Skoro już temat wypłynął, warto odnotować, że po wojnie tak słynne przed nią Środy doczekały się już próby reaktywowania, co nastąpiło 3 czerwca 1992 roku. Zaiste z wielką pompą, choć w niepotrzebnej politycznej otoczce. Okoliczną uroczystość połączono bowiem z wręczeniem przez ówczesnego przewodniczącego Sejmu RL Vytautasa Landsbergisa honorowego obywatelstwa litewskiego nobliście Czesławowi Miłoszowi, który akurat bawił w naszych stronach.

Środy poprzez kulturę, co jakże skutecznie łagodzi ponoć obyczaje, miały służyć pomostem w zacieśnianiu oficjalnych stosunków Orła Białego i Pogoni, co zresztą zgodnie deklarowano podczas oficjalnego otwarcia. W obecności jakże wielu oficjeli i notabli, z których niemały odsetek (szczególnie po stronie litewskiej) po raz pierwszy dowiedział się o istnieniu Celi Konrada, bo ta im wcale nie leżała na sercu.

Podobnie jak Związkowi Pisarzy Litwy, który miał roztoczyć w przyszłości pieczę nad całością Śród i zadbać o ich treści, mające zagłaskiwać oficjalne stosunki polsko-litewskie. Wyraźnymi niedorajdami w tej materii okazały się ponadto powołane na capu-łapu przy organizacji literatów litewskich Fundacja Celi Konrada oraz tzw. Kolegium Śród Literackich. Owszem, przez pewien czas spotkania pod znakiem Śród się odbywały (i to nawet regularnie!). Ponieważ były jednak organizowane wyraźnie na odczepnego, niebawem poszły w niepamięć. I jakoś nikt po nich nie zapłakał. Cóż, być może warto to uczynić teraz, kiedy już na pewno wiadomo, że nie powrócą tam, gdzie do wojny miały miejsce.

Tylko mi Polski żal…

Z towarzyszącą mi st. administrator hotelu „U bazylianów” Sandrą Laurinaitiene chodziłem po klasztornych pomieszczeniach, które do niepoznania zmieniły wygląd, stając się pokojami hotelowymi, restauracją albo winiarnią. Nie kryjąc podziwu dla tego, kto zechciał tu wejść z liczonym na miliony kapitałem. I łza mi się w oku kręciła, kiedy uświadamiałem, że nie jest to kapitał polski. Ulokowany w miejscu wręcz wymarzonym, bo w sercu wileńskiej Starówki, skąd liczone kroki do Ostrej Bramy, a gdzie każdy włożony lit, hriwna czy dolar pomnoży zyski.

Czyżby w Macierzy nie dało się znaleźć kogoś majętnego na tyle, by spełnić finansowe oczekiwania właścicieli w habitach co do wykupienia lub wydzierżawienia na długą metę całego poklasztornego południowego skrzydła? Im bowiem tak na dobrą sprawę nie stanowiło różnicy, kto to będzie, gdyż pieniądze mają to do siebie, iż są raczej kosmopolitami. Należało wszak spełnić jeden warunek: nabyć albo wydzierżawić skrzydło w całości, a nie tak, jak próbowała negocjować Warszawa – wyłącznie Celę Konrada z klatką schodową, prowadzącą z parteru na I piętro. Wyrzuciwszy z głowy myśl, że strona litewska wykaże tym zainteresowanie i być może zechce przejąć na swe barki część wydatków. Ani Litewski Departament Ochrony Dóbr Kultury, ani Komisja Ochrony Zabytków przy Sejmie RL nie kiwnęły bowiem w tym kierunku nawet palcem.

Pęczniejącej łzie w moim oku towarzyszył natłok myśli z jakże natrętnym refrenem – strofami Artura Opmanna, co jak spowiedź lwowskiego Orlęcia, idącego w pamiętnym listopadzie roku 1918 na śmierć za Ojczyznę: „Tylko mi Polski żal…”. Bo jakże mi żal Ciebie, Polsko, że tak nieskuteczna jesteś w egzekwowaniu pamięci o swoich Kresach wschodnich, które, gdy wolą przewrotnej historii je zostawiłaś, tak wiele doświadczyły. I to w sprawach dalekich od polityki, gdzie – dajmy na to – kwestii pisowni imion i nazwisk zamieszkałych na Litwie Polaków w dowodach tożsamości „broda” urosła o wiele dłuższa niż niejednemu batiuszce.

W przypadku klasztoru w grę wchodził twardy język biznesowy. Jakby dla Polski skuteczny, można było urządzić tam przecież skromniej prezentujący się Dom Pielgrzyma, przystępny finansowo dla turystów znad Wisły, naprawdę tłumnie odwiedzających gród nad Wilią, co sprawiłoby, że forsa z jednej polskiej kieszeni byłaby przekładana do innej.

W III części „Dziadów” Cela Konrada staje się miejscem konfesyjnej Wielkiej Improwizacji, w której główny bohater egzaltacyjnie wyznaje: „Ja i ojczyzna – to jedno!”.

Jak więc tu pogodzić się z myślą, że w wyniku sromotnej „wielkiej improwizacji” tych, kto władny, by zadbać o polskie dziedzictwo narodowe, to magiczne miejsce będzie służyło za… hotelowy pokój, że zaistniała atrapa Celi Konrada, a nam niczym Jaśkowi z „Wesela” Stanisława Wyspiańskiego „ostał się ino sznur” i gorzka świadomość mądrych po szkodzie.

Henryk Mażul

Wstecz