Na marginesie VII Światowego Przeglądu Teatrów Polonijnych w Rzeszowie

O dziwacznej „Balladynie”, światoburczym „Tangu” i in.

W dniach 17-20 października br. odbył się w Rzeszowie tradycyjny, siódmy z rzędu Światowy Przegląd Teatrów Polonijnych. Tym razem wzięło w nim udział 9 zespołów: dwa z Rosji (Tomsk, Moskwa), dwa z Litwy (Wilno), dwa z Czech (Wędrynia i MKPZKO Milików - Centrum), jeden z Ukrainy (Lwów), jeden z Węgier (Budapeszt) oraz jeden ze Stanów (Nowy Jork). Inicjatorami i organizatorami Przeglądu są Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie oraz Rzeszowski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. W roku bieżącym włączył się w tę akcję takoż Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie.

Na tej to scenie, w finale Przeglądu wystąpił Polski Teatr z Moskwy; przedstawił „Tango. Próba” według Sławomira Mrożka. Był to jedyny w całym Przeglądzie spektakl powitany przez widownię gorącymi owacjami na stojąco. Mocny akcent na uroczystym zamknięciu. Inaczej było z otwarciem, zainaugurowanym przez zespół teatralny z Tomska. Ale – po kolei...

Słowacki w ramach „pomocy” rodakom na Syberii

Nie podobało się już w Balladynie

Że mój maleńki Skierka w bańce z mydła

Cicho po rzece kryształowej płynie; ( ...)

Nie podobało się, że Grabiec spity

Jest wierzbą, że się Balladyna krwawi,

Że w całej sztuce tylko nie zabity

Sufler i Młoda Polska, co się bawi

Jak każdy głupiec plwając na sufity

Lub w studnię…

– pisał ze zjadliwą drwiną pod adresem krytyków Juliusz Słowacki, autor niszczonej w „Młodej Polsce” Balladyny. Niszczonej, bo nie zrozumianej, nie spełniającej oczekiwań rodaków emigracyjnych. „Balladyna” otwierała w twórczości Poety cykl kronik dramatycznych z dziejów Polski.

Historyczną baśń Słowacki osadził w świecie fantastyki, ukazując w nim istotę dziejów i narodowego charakteru rodaków. „Balladyna” nie jest osadzona w konkretnym czasie. „Balladyna” unosi się jakby ponad czasem – sugerując, że czas akcji nie ma znaczenia, bo charakter i prawa dziejów są zawsze te same, bo niezmienne są kierujące nimi ludzkie namiętności. Siłą napędową historii jest zło. Łańcuch zbrodni, popełnianych przez żądną władzy Balladynę, przyśpiesza bieg dziejów i nadaje wielkość historii. Słowacki nie godził się bowiem z przyjętym obrazem „Polaków, którzy lubią sielanki” [...] – pisze wybitna znawczyni przedmiotu, prof. Instytutu Badań Literackich PAN Alina Kowalczykowa.

Nie godził się Słowacki z obrazem Polaków „pokornych, cichych i pracowitych”. Pragnął dla swego narodu wielkości na miarę szekspirowską.

Wróćmy do Rzeszowa i zespołu z Tomska. Sympatyczna grupa. W większości to ludzie młodzi, mający polskie korzenie. Inteligentni (studenci, wykładowcy miejscowych uczelni). Chłonni polskiej kultury, sztuki. Zespół (Studio Teatralne), w którym się skupili, powstał stosunkowo niedawno, przed dwoma laty i bazuje się przy Domu Polskim w Tomsku. Zaczęli od wieczorków recytatorskich, programów muzycznych. Potem sięgnęli do lekkich dramatów. Były to bajki, ale widocznie z braku polskich – bajki tłumaczone z rosyjskiego na polski. Potem uśmiechnął się do nich Fredro (niezawodne, jako w takich przypadkach pogotowie ratunkowe „Damy i huzary”).

I tu raptem - heroiczny skok w przepaść: „Balladyna” Słowackiego, z którą nie każdy profesjonalny teatr, nie każdy reżyser w Polsce odważy się zmierzyć. W przypadku Tomska zrobił to realizator z Polski Paweł Rogalski. W ramach najwyraźniej „misji”, „pomocy” rodakom na Syberii. Rogalski wpadł na pomysł niezwykle „oryginalny”. „Balladynę” – jako sielankową bajeczkę przetłumaczono (sic!) na język prozy i opowiedziano swoimi słowami. „Dzieło” to nazwano „wariacijami na temat Balladiny”. Wykonawców przyodziano „w co ta mieli” (na ludowo – nylonowo – tiulowo – kapronowo). „Spektakl” zaopatrzono w ładnie wykonany, kolorowy program – niestety z potwornie rażącymi błędami, okaleczoną polszczyzną. I w takiej postaci „przedstawienie” przywieziono na Przegląd do Rzeszowa. Nieunikniona wsypa, zażenowanie...

Grzechem by było obarczać winą za ten skandaliczny produkt wykonawców młodego tomskiego zespołu. Grali te „wariacije” jak ich nauczył „misjonarz z kraju”. Starannie, z nabożnością. Zadbali nawet o poprawną łacinę. Łaciny nauczył młodego adepta ksiądz z Tomska. Do przetworzonego tworzywa „Balladyny” ksiądz się nie wtrącał. I słusznie, to nie jego „parafia”, od tego jest „specjalista” z Polski.

Ten zespół przy Domu Polskim w Tomsku przybrał sobie imię „Ferdydurke”. Nie wiadomo, czy dlatego, że „Słowacki wielkim poetą był”, czy dlatego, że się przymierzają do wystawienia „czegoś” z Gombrowicza (sic!) pod kierunkiem – może znów jakiegoś „misjonarza z kraju”.

Grupa Teatralna „Dom Otwarty” – Budapeszt (Węgry)

Znakomita. W Wilnie znana z ubiegłorocznych występów w ramach Festiwalu Zespołów Polonijnych, zorganizowanego przez Teatr Polski „Studio” w Wilnie. Przywieźli wtedy „Autofagię”. Ten sam spektakl prezentowali obecnie na rzeszowskim Przeglądzie. Nie zawiedli oczekiwań widza, podobnie jak przed 2 laty na tym samym rzeszowskim Przeglądzie (grali naonczas „Wariata i zakonnicę” Witkacego). Grupa Teatralna „Dom Otwarty” została założona w 1997 przez studentów polonistyki Uniwersytetów ELTE i PPKE. Prężny, dynamiczny zespół, nie zastygający w „formie”. Kreatywność, witalność. Od 1997 r. po dzień dzisiejszy spektakle realizowało tu 6 reżyserów – uzdrawiająca rotacja.

Zespół z Wędryni i MKPZKO Milików – Centrum (Czechy)

Oba zespoły grały w tym samym czasie. Należało więc dokonać wyboru. Zdecydowałam się na Wędrynię, skuszona wiekiem zespołu (został założony w 1903).

Grali „Rybkę we czworo” W. Kohlbasea i R. Zimmera – „Moralitet faktograficzny o ubolewaniu godnej aferze na wsi w 1808 r. w Marchii pod Najrupinem”. Rzecz jako materiał literacki interesująca, niestety, we wcieleniu scenicznym grzesząca dłużyznami. Reżyseria – zgodnie z literą tekstu. Poprawna gra aktorów, niestety, na niskich obrotach. Spektakl niewątpliwie usatysfakcjonowałby XIX-wiecznego widza. Współczesnego – nudzi i nuży. Realizatorzy przedstawienia doskonale zdają sobie z tego sprawę, aliści „wyskoczyć z tradycji” nie są w stanie (zgodnie z teorią tak zwanej „niemożności”).

Podobno więcej miał szczęścia do widza drugi zespół z Czech, wzmiankowany wyżej MKPZKO (powstał w 1995 r.). Przedstawili komedię „Z deszczu pod rynnę” Władysława Młynka. Grupa ta wystawia przeważnie sztuki autorów ze Śląska Cieszyńskiego, pisane gwarą śląską, używaną do dziś na Zaolziu w Republice Czeskiej oraz na obszarze południowej Polski.

Trupa Polskiego Instytutu Teatralnego ze Stanów (Nowy Jork)

– pod kierownictwem Niny Polan (Janiny Katelbach) wyróżniła się tym razem kompletnym brakiem odpowiedzialności. Zaoferowano widzowi resztki wydarte z przedstawienia „Powtórki z Czerwonego Kapturka” – bajeczki prezentowanej przed 2 laty na tym samym Przeglądzie w Rzeszowie, podparto je piosenkami z repertuaru warszawsko-lwowskiego i tak skleconą „całość” nazwano „kalejdoskopem piosenki polskiej”. Tło tego programu stanowiły ufilmowane ulice nowojorskie, co zupełnie zdezorientowało widza. (W kuluarach wyjaśniło się, o co chodzi: zespół w Nowym Jorku ma problemy z widzem, frekwencją, postanowił więc „wyjść ze swym programem na ulicę”, by zwrócić na siebie uwagę). W Rzeszowie prezentował się na scenie Wojewódzkiego Domu Kultury. Blado, szaro... Honor Nowego Jorku próbowała uratować lokalna TVP, wyławiając odpowiednie dla reklamy „perełki”, co też jej się częściowo udało. Trupa w małym pudełku wypadła korzystniej aniżeli na scenie.

Polski Teatr ze Lwowa (Ukraina)

Nie było jeszcze przypadku, żeby ten teatr na wcześniejszych Przeglądach w Rzeszowie nie zdał pomyślnie egzaminu. Prezentowana tu przed 2 laty „Kartoteka” Różewicza do dziś żyje we wdzięcznej pamięci widza. Toteż nie należy się dziwić, że „na Lwów” cisnęła się publiczność „drzwiami i oknami”. (Szczęściem, nie zabrakło miejsc na widowni, bowiem w tym samym czasie grał w sąsiedniej sali zespół z Węgier). Lwów przywiózł komedię Mariana Hemara pt. „Dwaj panowie B.”. Spektakl ten był grany w maju br. we Lwowie na obchodach jubileuszowych 50-lecia teatru, o czym pisałam na łamach „M.W.”. Spektakl zrealizował dyrektor artystyczny teatru, profesjonalny reżyser i aktor Zbigniew Chrzanowski. Doskonała reżyseria, bez zarzutów gra aktorska (a dotyczyło to wykonawców nie tylko ról głównych, również drugo- i trzecioplanowych). Było komicznie i nostalgicznie, bo twórcy tego spektaklu i całej trupie udało się wytworzyć banalną, a przecież „ujutną” mieszczańską atmosferę przedwojennego Lwowa. Urzekały sekwencje „teatru w teatrze”, scenografia, kostiumy... A mimo to wszystko – w odczuciu niżej podpisanej (okrutna wilnianka!) spektakl wymaga „nożyc”. Nie żałujcie, Kochani Lwowiacy, poobcinać nieco ulubionego przez Was Hemara, wyjdzie to tylko spektaklowi na korzyść! Po powrocie z Rzeszowa Zbigniew Chrzanowski wziął udział w szeroko obchodzonych we Lwowie Impresjach Herbertowskich. Takoż – w próbach „Orfeusza”, którego reżyseruje na zamówienie Lwowskiej Opery. W grudniu z trupą aktorską teatru ma zawitać do Wilna.

Polski Teatr w Wilnie

Dwa, już od dłuższego czasu zapraszane na rzeszowski Przegląd zespoły mają tu stałych admiratorów, starają się nie zawieść ich oczekiwań. Tak było i tym razem. Polski Teatr w Wilnie pod kierunkiem Ireny Litwinowicz przywiózł spektakl pt. „Drugi pokój” Zbigniewa Herberta. Przedstawienie świeżo upieczone, bo zaledwie drugopremierowe (pierwsze – o parę dni wcześniej grali w Wilnie). Sztukę wyreżyserował Janusz Tartyłło (gościnnie – Polska). Onże autor adaptacji oraz scenografii.

Dobrze się stało, że w Roku Herberta „Drugi pokój” pojawił się na scenie wileńskiej i tuż automatycznie – na rzeszowskim Przeglądzie (prezentujące się tu zespoły z innych państw jakoś o Autora „Pana Cogito” się nie pokusiły). Spektakl spotkał się z uznaniem rzeszowskiej publiczności, szczególnie serdecznie został przyjęty w terenie – w Strzyżowie. W rolach głównych wystąpili – Jolanta Grażul (jako Ona) i Rafał Piesliak (jako On). Postać Jej odtwarzała takoż Inesa Starkowska (grała w Strzyżowie). Drugoplanową rolę Staruszki grała na premierze w Wilnie Danuta Sielicka, w Rzeszowie i Strzyżowie – Danuta Sosnowska. Obie wykonawczynie stworzyły diametralnie odmienne charaktery postaci. Do „Drugiego pokoju” realizator przedstawienia Janusz Tartyłło włączył takoż postacie trzecioplanowe – Chór, w którym obsadzono głównie młodzież.

„Drugi pokój”, mimo że został napisany w latach 60. XX w., z uwagi na treść, przesłanie, które niesie, może mieć długi żywot. Bezduszność, pazerność młodych wobec bliźnich, ludzi starych, chorych, których za wszelką cenę należy się pozbyć – to temat wciąż aktualny.

Z trupy aktorskiej ewidentnie się wyróżnia Jolanta Grażul. Nie miałam, niestety, okazji obejrzeć w Strzyżowie „Drugiego pokoju” z Inesą Starkowską.

Wymienić tu jeszcze wypada nazwiska osób czuwających nad światłem i oprawą muzyczną – Artur Armacki i Waldemar Bagajew. Ze światłami – od strony technicznej wypadło w Rzeszowie nie najlepiej, bo się zgubił wycentrowany na scenie wymowny akcent plastyczny pod postacią Słonecznika, symbolizującego Starość; szkoda...

Problem powstał takoż z dekoracjami. O ile na premierze, na scenie DKP dopasowano ją w każdym calu, o tyle w przewózce okazało się, że jest nadmiernie rozbudowana, nie mieszcząca się w autokarze, a w perspektywie, o ile sztuka będzie grana w objeździe, nie da się ona zmieścić na mniejszych scenach (chodzi o DK na Wileńszczyźnie, i nie tylko na naszych obszarach; zespół ten jest chętnie zapraszany do Polski).

Z uwag zaprzyjaźnionego z tą trupą reżysera Polskiego Teatru we Lwowie Zbigniewa Chrzanowskiego, intensywnie, z okazji odbywających się obecnie Impresji Herbertowskich we Lwowie, pracującego na „Herbertowskim polu”: „Jestem głęboko przekonany, że „za ścianą”, albo w innej wersji „Drugi pokój” jest to sztuka na 2 osoby – i tylko. A reszta – to dramaturgia i rytm wyczekiwania, oczekiwania, nadsłuchiwania i pauz. Oczywiście, że wzmagać niepokój może muzyka dyskretna, a nie trąby i fanfary symfoniczne”.

Można nawet całkowicie się zgodzić z sugestią Zbigniewa Chrzanowskiego (a jest on reżyserem nie tylko dramatycznym, ale i muzycznym), ale rozumiem też intencje realizatora spektaklu „Drugiego pokoju” Janusza Tartyłły oraz zespołu. Jest to trupa amatorska, zrzeszająca ludzi różnych zawodów, młodzież akademicką. Nie mogą sobie pozwolić na częste premiery, próby, grywanie równocześnie w kilku przedstawieniach. O ile więc reżyser będzie pracował nad spektaklem jedynie z dwoma wykonawcami, reszta nie będzie miała nic do roboty. Stąd to rozbudowanie spektaklu, włączenie Chóru.

Z drugiej znów strony, „Drugi pokój” („Za ścianą”), spektakl z obsadą jedynie 2-osobową osadzony w umownej oprawie plastycznej, może świetnie funkcjonować na scenie kameralnej. W czasach obecnych, kryzysowych, przedstawienia z nieliczną obsadą aktorską są najchętniej zapraszane na gościnne występy. „Drugi pokój” stwarza możliwość różnorakich wariacji – warto spróbować...

Teatr Polski „Studio” w Wilnie

„Zabawa” Sławomira Mrożka w reżyserii kierowniczki zespołu Liliji Kiejzik. Premiera „Zabawy” odbyła się w Wilnie, w ubiegłym, 2007 roku. A więc spektakl ograny, wypróbowany, sprawdzony już na niejednej scenie. Przejrzyste, zręcznie zbudowane przedstawienie, zagrane na szybkich obrotach, z doskonale zestrojoną ze sobą obsadą aktorską (Edwin Wasiukiewicz, Marcin Zoruba, Edward Kiejzik).

Podobnie jak w przypadku „Drugiego pokoju” w realizacji sąsiada – Polskiego Teatru w Wilnie, reżyserka Studia wprowadziła tu postacie drugoplanowe (stanowią na szczęście nie natrętne „tło”). Pomysł – z tych samych, o czym wyżej względów: obsadzić większą liczbę wykonawców, by nie przesiadywali w „Studiu” bezczynnie.

Jednakże spektakl wymagałby paru kosmetycznych zabiegów. Poszczególne sekwencje rozgrywają się w jednym rogu sceny – z prawej (od strony widowni), róg lewy pozostaje niewykorzystany (wypada więc się zdobyć „na lewicowość”), (od strony sceny – „na prawicowość”). Ponadto – mocniejszy akcent postawić na finale, powtórzyć wejście tychże wykonawców i przez minutę-dwie – powtórzyć, to znaczy „rozpocząć” zabawę. Da capo! Bo przecież o to u Mrożka chodzi: ta idiotyczna zabawa wciąż trwa, stale się obraca niczym w kółeczku wiewiórka.

Wileńska „Zabawa” została zaproszona na rok 2009 do Przemyśla (na Fredrowską Wiosnę) oraz do Lwowa.

Polski Teatr w Moskwie

Profesjonalny, elitarny teatr. Powstał w 2002 roku. Założycielem i dyrektorem artystycznym teatru jest Eugeniusz Ławreńczuk. W rzeszowskim Przeglądzie teatr wziął udział po raz trzeci. W latach poprzednich prezentował „Śnieg” wg Stanisława Przybyszewskiego oraz „Iwonę księżniczkę Burgunda” wg Witolda Gombrowicza. „Śnieg” prezentowali w ubiegłym, 2007 roku w Wilnie w ramach Festiwalu zorganizowanego przez Teatr Polski „Studio” w Wilnie.

Obecnie moskwianie przywieźli do Rzeszowa spektakl pt. „Tango. Próba” wg Sławomira Mrożka. Grali na scenie rzeszowskiego Teatru im. Wandy Siemaszkowej. Wspaniała, doskonale wytrenowana obsada. Grają wybitni rosyjscy aktorzy ze znakomitym Igorem Niewiedrowem.

„Tango. Próbę” w interpretacji moskiewskiej można odczytać jako rzecz o tym, że wszystko co dookoła i w nas coraz bardziej się od siebie wzajemnie odwraca plecami, rozwija się wedle nieodgadnionych dzikich praw i oceniane jest według coraz bardziej zwyrodniałych kryteriów. Obowiązuje całkiem inna siatka kategorii. Barbarzyńcy zdynamizowali rzeczywistość, życie.

Wstrząsający finał, wsparty zdeformowaną IX Symfonią głuchego, chorego już śmiertelnie Beethovena, ze strzępami Schillerowskiej „Ody do radości”:

O radości, iskro bogów,

gwiazdo elizejskich cór;

święta, na twym świętym progu

staje nasz natchniony chór;

światło twoje wszystko zaćmi,

złączy, co rozdzielił los,

wszyscy ludzie będą braćmi

tam, gdzie twój przemówi głos.

Ten „głos” w moskiewskiej interpretacji zgrzytliwy, ziejący jadem – nie przemówi. „Wszyscy ludzie będą braćmi”? I nie światło radości „wszystko zaćmi”, wręcz odwrotnie – mroki pochłoną światło.

Ostre jak brzytwa, drapieżne, okrutne przedstawienie. Rzadko który w obecnych czasach teatr potrafi w nas wywołać katharsis. Ten, z Moskwy – potrafił.

Alwida A. Bajor, Rzeszów – Wilno

Wstecz