„Odkurzając” wakacyjnych wyjazdów czar

Budujemy świątynię przyjaźni

„Betania”, jak co roku, dzięki Opatrzności, która daje marzenia po to, by je spełniać, wyruszyła w sierpniu wyjątkowo daleko, szlakiem wielkich sanktuariów Europy. Do wcześniej obowiązującego motta wyjazdów „Ile weźmiesz, ile dasz?”, doszły kolejne, mogące również służyć kluczem do chrześcijańskiego życia: zaufaj Opatrzności, wyruszaj w nieznane, zdobywaj nowe, zwyciężaj najpierw nad sobą, dziękuj.

Najbardziej oddalonym miejscem było miejsce objawień Matki Bożej w Fatimie (Portugalia), poprzedzone odwiedzinami Częstochowy i Chorzowa (Polska), Brukseli (Belgia), Lourdes (Francja), Santiago de Compostella, by wrócić przez Saragossę (Hiszpania), Paryż (Francja) do wileńskiego domu.

Gościnny Chorzów, z panem Ryszardem Sadłoniem na czele, znowu życzliwie, wręcz po bratersku przyjął teatralizację dramatu Karola Wojtyły „Hiob” w naszym wykonaniu. Dziękujemy raz jeszcze! A potem już tylko wypoczynek, choć trochę męczący, bo długie przejazdy bez maminych gorących obiadków, ale prawdziwy, bo w klimacie życzliwości, ciekawych rozmów, pięknych widoków mijanych po drodze.

Nie sposób opisać tutaj bogactwa docelowych miejsc: Częstochowa, która zawsze „rozpuszcza” nasze twarde serca tłumem modlących się; Bruksela, a raczej Ohain, gdzie mieszka nasz dawny Przyjaciel – ks. Krzysztof Pastuszak, który poprzez swoją hojność i elementarną troskę o każdego, wprowadza nas w tajemnicę Chrystusowych słów: „Bierzcie i ….”; Lourdes w 150 lat objawień Matki Bożej dla św. Bernadetty obdarowało nas jubileuszowymi odpustami, wcześniej niż Ojca św. Benedykta XVI; osławione Santiago de Compostella – najstarsze miejsce pielgrzymkowe Europy – miejsce spoczynku św. Jakuba Apostoła witało z kolei upalnym hiszpańskim słońcem i zapachem świątecznego kadzidła.

Grzechem byłoby nie zawinąć nad Atlantyk, toteż i tam nas nie zabrakło. Fatima urzekła surowym charakterem miejsc, które Maryja uświęciła swymi stopami, a jeżeli jeszcze depcze się po nich około północy, przy dochodzących odgłosach burzy, przeplatanych naszym różańcem, to efektem są wręcz metafizyczne wrażenia. Saragossa z 4 największymi wieżami Hiszpanii, przypominającymi jedyne niepowtarzalne objawienie Maryi w roku 40. dla św. Jakuba, do którego przyszła nie z Nieba, ale jako jeszcze na ziemi żyjąca. Paryż też mieliśmy przeżywać bardzo pobożnie, bo byliśmy zapisani na nocne czuwanie w sanktuarium Najświętszego Serca Jezusa na Montmartre, ale… Nie zdążyliśmy, pozostało więc… nocne zwiedzanie! Podziwialiśmy fantastyczne podświetlenia majestatycznych budowli; niestety, nie zachwycił natomiast nocny porządek Paryża.

A teraz niech dojdą do głosu młodzi zdobywcy:

„Nabrałem w czasie tej podróży natchnienia do życia, spojrzenia na świat z innej strony, z której spogląda na nas Pan Jezus ze swoją Najświętszą Matką. Przecież wszystko, co robimy, pozostaje w nas aż do samego końca”.

„Zdobyłem więcej, niż się spodziewałem, ale duszy nie odkryję, bo trzeba mieć też coś dla siebie”.

„Moją zdobyczą są wrażenia, które długo będę „trawić”. Otrzymałam również kolejną lekcję dzielenia się sobą”.

„Różnorodność krajobrazów wprawiła mnie w zdumienie i skłoniła do refleksji nad tym, jak różnorodne i o ileż piękniejsze są dusze ludzkie, wymalowane tą samą ręką Jedynego Stwórcy”.

„Nauczyłam się cieszyć każdą sekundą mojego życia, każdym wschodem i zachodem słońca, obecnością bliskich i kochanych osób. A, najważniejsze, nauczyłam się za to dziękować”!

„Zdobyłem ciszę i spokój duchowy. Dużo wiedzy historycznej”.

„Zdobyłem jeszcze jedną rodzinę; poczułem się tak, jak z najbliższymi ludźmi”.

„Zdobycz satysfakcji, że razem możemy dużo. Tylko razem niemożliwe staje się możliwe”.

Według obowiązującego klucza teraz czas na podziękowania. Po Opatrzności Bożej dziękujemy tym, którzy kibicowali naszym marzeniom i wspierali nas duchowo w zamiarach. Szczególne ukłony kierujemy wobec wszystkich, którzy pomogli również finansowo. A więc: księżom parafii wileńskich i w Polsce, w których otrzymaliśmy ofiarę w podzięce za występy; Tadeuszowi Andrzejewskiemu, doradcy premiera RL; Wileńskiemu Rejonowemu Oddziałowi ZPL z Waldemarem Tomaszewskim na czele; wydziałowi oświaty samorządu rejonu wileńskiego; Starochorzowskiemu Ośrodkowi Kultury; samorządowi m. Wilna; Konsulatowi RP w Wilnie; Sekretariatowi Zgromadzenia Sióstr od Aniołów „Effatha”; M. Szczecińskiej z Mińska Mazowieckiego.

Niech Bóg wynagrodzi Wam swymi łaskami i niech nie opuszcza Was przekonanie, że inwestując w młodzież uczącą się jednoczyć wokół wartości, zapamiętane będzie Wasze istnienie w łańcuchu pokoleń, które jeszcze przyjdą.

S. Anna Mroczek

Jedno serce, jeden duch

Amatorska grupa teatralna „Betania” istnieje już od wielu lat. Być może w tym roku przypada nawet jubileusz dziesięciolecia jej założenia przez s. Annę Mroczek... Po prostu nikt nie odmierza wspólnych chwil, bo... szczęśliwi czasu nie liczą.

„Przed sklepem jubilera”, „Brat naszego Boga”, „Hiob” – są to tylko niektóre owoce wspólnej pracy, jaką tworzy „Betania” w obecnym składzie. Najciekawsza jest jednak wspólna droga do sadu, czyli podróż po te owoce. A podróże bywają barwne, inspirujące, a zarazem stawiające nowe wymagania.

Zapewne najbardziej członków amatorskiego teatrzyku cieszy fakt, iż „Betania” ma też swoistą, aczkolwiek bardzo lubianą i już przez kilka lat kontynuowaną tradycję wspólnych wyjazdów. Każdego lata wyrusza się na „podbój” nowych miast, gór, wybrzeży i... przyjaźni. Zdobywamy nowe, oswajamy jeszcze nieoswojone, odwiedzamy stare – zdaje się być myślą przewodnią każdego wyjazdu. A temu wszystkiemu towarzyszy motto młodego Karola Wojtyły, kiedy jeszcze sam z przyjaciółmi zdobywał świat i szedł do niego na spotkanie: unum cor et anima una, czyli jedno serce i jeden duch.

Tego roku szlak naszej podróży wiódł przez sanktuaria Maryi Panny i do jednego z najstarszych miejsc pielgrzymek – Santiago de Compostella. Lourdes, Fatima, Saragossa – jak zapewne powiedziałby ów jubiler z dramatu Wojtyły – precjoza Europy. Na pewno by się nie omylił tak wysoko je szacując.

Piękne święte miejsca. Ot tak, niby spontanicznie, ale dzięki siostrze Annie w życiu „Betanii” dzieje się wiele pięknych rzeczy. Swoistą tradycją przez duże „T” jest odwiedzanie Częstochowy, która corocznie otwiera i zamyka wspólne podróże. Zwykle kilka kilometrów podążamy do niej pieszo, by, jak mówi s. Anna, z promiennym uśmiechem otępić trochę swoje ostrogi.

Jeden z członków „Betanii” mówi o Częstochowie: „Zawsze widzi mi się tu Kmicic z Sienkiewiczowskiego „Potopu”, biegający po wałach jasnogórskich, dotykający armaty”. Dzisiaj wprawdzie można spotkać tu tylko małego Bartka, który, przejęty atmosferą Jasnej Góry, potrafi krzyknąć do swoich rodziców (widocznie niezbyt chętnych wspinania się na wały), aż jego głos odbije się od każdej stacji częstochowskiej Drogi Krzyżowej: „A mówiłem, mówiłem, że fajnie będzie!”.

A więc spotkać tu można wielu bartków, ich rodziców i wielu innych pielgrzymów. Można też wyjść na spotkanie komuś lub czemuś, na przykład, własnym refleksjom. Refleksjom o byciu razem, o przyjaźni, budowanej przez kilka lat w gronie „Betanii”.

Właśnie tym, czego doznaliśmy, gdy wyszliśmy na spotkanie swoim myślom, chcemy się podzielić. Są to nasze refleksje na temat budowania i pielęgnowania przyjaźni we wspólnocie młodych ludzi. Ludzi bardzo od siebie różnych, czasami zagubionych, czasami zbyt biernych albo zbyt roześmianych, którzy potrafią jednak dzielić się przez całą długą podróż jednym stołem, zadbać o sacrum wspólnej modlitwy i o ciszę nocnego snu. Jest to nasza świątynia przyjaźni. Zapraszamy do jej zwiedzenia. Zapraszamy do tworzenia waszej. Własnej.

Członkowie „Betanii”

Zjednani miłością do sztuki

Uroda „Świątyni Przyjaźni” w zachodniej części parku Sansoucci w Poczdamie porywa. Rokokowa rotunda (XVIII wiek), miejsce pamięci ukochanej siostry monarchy Prus – retoryka gustu domaga się szukania głębi.

Otwieramy drzwi i od progu oczarowuje osobliwa atmosfera tego miejsca. Chcę być przyjacielem, chcę Lisa, tego z „Małego księcia”, który by mnie oswoił – nasuwa się na myśl. Krążymy po sali, pozwalając wzrokowi panoszyć się wśród krocia ornamentów i rzeźb, szukając punktu odniesienia, czegoś, co by było dla nas skalą. Nie skalą Beauforta czy Celsjusza, ani też Richtera, ale Skalą Przyjaźni. Takiej, co niczym świątynia rozpina łuki, łączy linie proste oraz krzywizny, tworząc przy tym furtki, obiecane strumieniom spływającego światła, aby zaistniał ołtarz – serce świątyni.

Świątynia wkracza w codzienność i staje się mieszkaniem. Ołtarz przemienia się w stół. „Stół – serce domu. Stół wszak – to nie tylko mebel, to wartość, miejsce, które gromadzi, tworzy z rozbieganych po codzienności ludzi wspólnotę, zwołuje ich. Przy stole następuje spotkanie, a owocem spotkania jest wspólnota. Domy, pozbawione w centralnym miejscu stołu, są pozbawione naturalnej osi, wokół której skupia się życie mieszkańców”.

Aktualnym przykładem odnalezienia tej naturalnej osi jest młodzieżowa grupa teatralna „Betania”, odnajdująca źródło inspiracji w twórczości i osobowości Jana Pawła II.

Obraz każdego spotkania i bycia razem wyżej wspomnianej wspólnoty przywodzi na myśl zapis liturgii codzienności – dnia powszedniego rodziny, budującej świątynię przyjaźni. Jak wieszczą Dzieje Apostolskie (2,42-46), trwa ona w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwie. Tak oto wspólnota formuje obraz-mozaikę. Interesująco mozaikę ujmuje ks. Krzysztof Pawlina, pisząc, iż tworzą ją zwykle różne kamyki: o różnych odcieniach, barwach, kształtach i wielkości, aczkolwiek sam kamyk na drodze, na dnie strumienia, na górskiej ścieżce – po prostu jest, jednak wzięty do ręki, wkomponowany w pewną całość – zachwyca. Czyjeś ręce go podniosły, nadały pożądany kształt i wiedziały, gdzie go umieścić. Jego zwyczajność zdumiewa.

Akceptacja inności jednego człowieka przez drugiego jest progiem zawarcia przyjaźni, czytelnym znakiem niewymuszonej dłoni: „Dawniej żądałem od ludzi więcej niż mogą dać: ciągłej przyjaźni, nieustannego wzruszenia. Dziś umiem od nich żądać mniej niż mogą dać: towarzystwa bez frazesów. I ich wzruszenie, ich przyjaźń, ich szlachetne gesty zachowują w moich oczach całą wartość cudu: są łaską” (Albert Camus).

Agata Szyłobryt, Justyna Gilewska

Słowo „Betania” ma dla mnie o wiele głębsze znaczenie niż nazwa miejscowości, gdzie zamieszkiwali niegdyś przyjaciele Jezusa. Oznacza bowiem ludzi, którzy są moimi przyjaciółmi. Nasza znajomość, a potem przyjaźń, zapoczątkowana była przez jedną osobę – Siostrę Annę Mroczek. Później odkryliśmy, że łączy nas o wiele więcej. A mianowicie: chęć działania, tworzenia, wzbogacania siebie i innych wartościami moralnymi oraz duchowymi.

Od początków istnienia teatru za główny cel obraliśmy popularyzację twórczości Jana Pawła II. Wystawione przez nas sztuki („Przed sklepem jubilera”, „Brat naszego Boga”, „Hiob”) odkryły dla mnie osobiście wiele tajemnic życiowych jak też intelektualnych. A zwłaszcza sztuka „Przed sklepem jubilera”, będąca manifestacją sakramentu małżeństwa. Wystawialiśmy ją wiele razy, ale za każdym zdarzało się odkryć coś nowego, głębszego niż dotychczas.

W istnieniu „Betanii” najbardziej mnie zaskakuje, że ludzie – tak bardzo odmienni – potrafią sprawnie współpracować i tworzyć coś pięknego. Ponadto w naszym gronie nie bywa problemem znajdowanie wspólnego języka, gdyż łączy nas wspólny cel i miłość do sztuki.

Zawsze, gdy myślę o naszym gronie, przychodzą mi na myśl słowa Lisa o „oswajaniu” ze sztuki „Mały książę” autorstwa Antoine’a de Saint-Exupéry’ego, którą wystawialiśmy niejednokrotnie. Wówczas myślę, że też my, podobnie jak Mały Książę i Lis, oswoiliśmy siebie nawzajem.

Jan Gołubowicz

Wstecz