Podglądy

Tyleż goło co wesoło

Weszliśmy jako państwo w okres, który można określić jednym zdaniem: jest, co prawda, bardzo goło, ale jakżeż wesoło. Marszałkiem Sejmu w trakcie cyrkowego przedstawienia uczyniono najsłynniejszego w kraju wodzireja, który uroczyście zapowiedział, że na czas marszałkowania dotychczasowe błazeństwa zawiesi. Okazało się jednak, że chodziło mu tylko o pajacowanie w innych niż polityka „tokszołach”. Jako nowo upieczony polityk Valinskas nadal rozśmiesza naród do czkawki. Upojony niedawnym sukcesem wyborczym zasugerował, że furda mu laska marszałkowska. Jak będzie miał taki kaprys, to pójdzie sobie wiosną w prezydenty. Ot, takie ma natręctwo. A co? Mało, że przystojny i mocny w gębie, to jeszcze małżonkę ma pierwyj sort.

Śliczne toto i uzdolnione jak mało kto. Taka Carla Bruni... chociaż w nieco prześnej wersji, ale jakie państwo – taka first lady. Pańcia Valinskiene, jak wiadomo, jest nie tylko marszałkową i świeżo upieczoną posłanką, ale też wybitną ballado- i romansośpiewaczką. Niestety, koncertuje przeważnie pod catering (dawniej mówiło się: pod kotleta) na biznesowych spędach, a też w trakcie promocji drogich garów i takich tam innych. A przecież mogłaby, jak onegdaj prezydentowa Saakaszwili’owa Adamkusa, zaskoczyć zaimprowizowanym recitalem głowę niejednego państwa, koronowaną nawet. Albo też jak Sarkozy’iowa nagrać płytę z erotycznymi wyznaniami wobec prezydenckiego małżonka: „Jesteś mocniejszy niż narkotyk, tralalalalatralala...”. I to już jest para niebanalnych powodów, by uczynić z niej pierwszą damę.

Ale zanim to się stanie, marszałkowa będzie, jak dawniej, zachwycać swym romansowaniem świat litewskiego biznesiku. Bo tej miary artystka, podobnie jak słowik, nie śpiewać nie może. Wprawdzie komisja etyki poselskiej marudzi, że takie śpiewanie, podobnie jak promowanie w tabloidach markowych ciuchów, butów i akcesoriów, nieco panią posłankę kompromituje. Zarówno bowiem Konstytucja jak i statut sejmowy zakazują parlamentarzystom uprawiania działalności komercyjnej. Jednak pani Valinskiene łatwo się nie podda. Jak twierdzi, nie uprawia komercji, jeno sztukę przez duże „Szy”, będzie więc nadal śpiewała „nie po to, by zarabiać, lecz dla własnej przyjemności”.

A ja bym pani Indze nie zabraniała śpiewać też za pieniądze. Nawet na wiejskich weselach. Wszak ktoś w tej rodzinie musi zarobić na utrzymanie, skoro szanowny małżonek zapowiedział, że zrezygnuje z marszałkowskiej diety (14,8 tys. Lt) na rzecz uboższych od siebie. W zamian zamierza pobierać zasiłek w wysokości średniej krajowej emerytury (811 Lt.). Co prawda, na biednego nie trafiło, ale wiedząc, iż żaden jeszcze polityk do swojego politykowania nie dopłacał, śmiem wątpić w szczerość i długotrwałość tych intencji.

A tymczasem krajowych wesołości ciąg dalszy. Chociaż... co dla jednych jest groteską, dla innych może być nie lada zmartwieniem. Takie zmartwienie ma zupełnie spora grupa polityków reprezentujących ekipę rządzącą. I nie jest nim targający krajem kryzys czy polatująca nad nim zapaść energetyczna, nie jest to też rosnące bezrobocie, dziurawy jak durszlak budżet czy na ten przykład głupia inflacja. Brak środków na cele socjalne i rosnąca frustracja społeczna też nie spędzają im snu z powiek.

Wszystkie te plagi są bowiem małym pikusiem w porównaniu z zagrożeniem, jakie czai się w Sejmie w postaci dwu rzeczywistych i jednego potencjalnego nosiciela Karty Polaka. Na szczęście, sejmowi patrioci ukręcają tej hydrze łeb w samym zarodku. Już samo podejrzenie o zamiar wejścia w posiadanie tego kompromitującego glejtu piętnuje polityka bardziej niż liliokształtny tatuaż Dumas‘owską Milady.

Przekonał się o tym niedawno poseł AWPL Jarosław Narkiewicz, którego sejmowy komitet oświaty, nauki i kultury większością głosów wytypował na wiceszefa tego komitetu. Durnowaty i niepatriotyczny jakiś. Bo wyobraźcie sobie, co by to było, gdyby reprezentant najliczniejszej w kraju mniejszości narodowej mógł współdecydować o losach krajowej oświaty, również polskojęzycznej. Toż mógłby, paskud jeden, sprzeciwiać się uszczuplaniu zakresu polskiego szkolnictwa na Litwie. Katastrofa murowana. Aliści patriotyczny beton czuwał. Posłowie rządzącej partii podczas głosowania w Sejmie kandydaturę Jarosława Narkiewicza utrącili. Pod pretekstem, że może on ubiegać się o Kartę Polaka. A konserwatysta Saulius Pečeliunas wręcz domagał się od niego przysięgi, że „nie posiada Karty Polaka, nigdy jej nie posiadał i posiadać nie będzie”.

Nieposiadanie Karty Polaka, w pojęciu litewskich chadeckich konserwatystów, z dnia na dzień urosło do rangi jedenastego biblijnego przykazania Bożego. Za łamanie pierwszych dziesięciu będziemy odpowiadali przed godniejszym sądem niż rządząca na Litwie koalicja, sprzeniewierzenie się jedenastemu już za życia skazuje w naszym kraju na polityczną banicję. A swoją drogą – to naprawdę interesujące, dlaczego mająca pełną gębę chrześcijańskich frazesów partia w trakcie przesłuchań kandydatów na różniste stanowiska (nie tylko sejmowe) nie pyta ich, na ten przykład: a nie będziesz ty, przyjacielu, przypadkiem kradł, cudzołożył bądź pożądał żony bliźniego ani żadnej rzeczy, która jego jest..? Ale kudy tam takim banalnym pokusom do najgrzeszniejszego z pożądań – pragnienia posiadania zbrodniczej KP?

Szczerze mówiąc, byłam pewna, że ten karciany cyrk skończy się równie gwałtownie jak się zaczął. Szczególnie po ujawnieniu opinii litewskiego MSZ, które stwierdziło, że Karta Polaka nie jest żadnym zobowiązaniem wobec państwa polskiego. Gdzie tam. Cyrk dopiero rozbija swe namioty. Kartę już badali: poseł Songaila oraz jemu podobni, Główna Komisja Wyborcza, MSZ, marszałek Valinskas i departament Sejmu Litwy. W kolejce badaczy tłoczy się sejmowy komitet prawa i praworządności, a być może nawet Sąd Konstytucyjny. Towarzyszy temu medialna histeria. Jeno patrzeć, jak tą Kartą zacznie się na Litwie straszyć niegrzeczne dzieci. A KP nadal kręci jaskiniowych polityków-patriotów bardziej niż narkotyk. Oficjalnie indagują kolegów Tomaszewskiego i Mackiewicza, po której stronie, jako posiadacze zaprzańskiej Karty, opowiedzą się w sytuacji zderzenia interesów Litwy i Polski? Nieoficjalnie zaś idą na całość i pytają wprost: do której partyzantki się, chłopie, zgłosisz w razie interwencji Polski na Litwę?

I nie dziwota. Wszak tajemnicą poliszynela jest, że Polska, nie zważając na przynależność obu naszych krajów do tego samego paktu obronnego i wielu innych, wykluczających wzajemne napadanie struktur, od dawna walczy z pokusą okupowania Litwy. Z wrodzonej skłonności do burd i łakomstwa. Zresztą, ten drugi powód powoli wygasa. Z dwu litewskich specjałów, o których receptury warto by wszcząć z nami wojenkę, ostał się jedynie wysokoprocentowy Suktinis. Razowiec zarżnięto tępym nożem prywatyzacji. Tak naprawdę nie ma już więc o co z Litwą wojować. W razie czego posiadacze Karty Polaka (czytaj: polscy szpiedzy) sąsiedniemu wywiadowi o tym doniosą.

Ale to nie jest główną przyczyną, dla której Polska nas, przynajmniej w najbliższej kadencji nie zaatakuje. Główną przyczyną jest nowa ministerka obrony Litwy Rasa Juknevičiene. Gdyby tak, uchowaj Boże, Polsce odbiło napadać na Litwę, żadna tarcza antyrakietowa nie obroniłaby jej przed pociskami takiej haubicy, jaką jest pani minister. Rasa Juknevičiene potrafi bowiem zabijać jazgotem.

Nie dziw, że w dobie obcinania wydatków na litewskie wojsko i rezygnacji z poboru właśnie ją premier Kubilius na główną wyrzutnię rakiet namaścił. A będzie takich więcej. Pani minister zamierza ożywić 139 artykuł Konstytucji, który głosi, że obrona ojczyzny przed obcą interwencją zbrojną jest prawem i obowiązkiem każdego obywatela. Zapowiada wprowadzenie powszechnych ćwiczeń wojskowych dla ludności cywilnej. Bardzo rozsądne, ale jest jeden szkopuł. Co z posiadaczami Karty Polaka? Jakże ich szkolić na obrońców Litwy mając świadomość, że w razie wojny z Polską mogą zacząć strzelać swoim w plecy? Ale to już zmartwienie pani minister, prawda?

To było na temat wesoło. Teraz nieco w kwestii goło. Przedstawiciele nowej ekipy rządzącej przygotowują specjalną uchwałę głoszącą, że „państwo litewskie żyje w warunkach kryzysowych” i basta. Jakież to odkrywcze! Widocznie mściwie nam od dziś panująca kubiliusiarnia uważa, że bez oficjalnego potwierdzenia tej oczywistej oczywistości litewski obywatel nadal trwałby w przekonaniu, iż żyje w jakiej dostatniej i mającej rozbuchany system socjalny Szwecji czy innej Germanii. No, i zachowywałby się jak jaki rąbnięty utracjusz, zamiast zaciskać pasa pałętałby się po Bahamach i różnych tam Karaibach.

A tak, rządzący zatwierdzą istnienie kryzysu drogą głosowania i odtąd obywatele z pokorą będą odbierać fakt, że władze traktują ich jak znoszącą jajka dojną owco-świnię. A wątpliwości co do tego, że będą nas odtąd ostro macać (pod kątem ukrytych jaj), doić, golić i żywcem „kumpisy” na szynkę wydzierać, nowi rządzący nie pozostawili. Ekipa Kubiliusa już oznajmiła, że zniesione zostaną wszelkie ulgi podatkowe z tytułu VAT, bo są deprawujące: „zniekształcają system podatkowy i sprzyjają nadużyciom”.

O tych nadużyciach to święta prawda. Weźmy dla przykładu wytypowane na przywalenie pełnym VAT-em leki. Jakież to rozsądne. Wszak choroba – to patologia, sprzyja nadużyciom w postaci zwolnień, obciąża SoDrę, pracodawców i wymaga utrzymywania kosztownych szpitali. Po co np. w objętym kryzysem państwie leczyć przewlekle chorych? Taniej byłoby dla każdego z nich jednorazowo zrefundować dawkę jakiego arszeniku i po problemie.

Branża wydawnicza (prasa, książki) też na zwolnienie z podatku VAT nie zasługuje. Sprzyja ona takiemu nadużyciu jak czytanie i takiemu zniekształceniu jak myślenie. Zresztą, kto by tam w czasie ostrego kryzysu miał czas i ochotę na książki? Gdy kiszki grają marsza, o Szekspirze można myśleć wyłącznie w kategorii: czy byłby dobry... z rożna, z surówką i frytkami.

A ta wypasiona sfera socjalna? Jej nowy rząd też nie przepuści i będzie miał rację. „Zracjonalizuje” (czytaj: obetnie), na przykład, wypłaty z tytułu urlopów macierzyńskich, uszczknie też ździebko rodzinom wielodzietnym. I czas najwyższy. Dzieciów się u nas rodzi jak mrówków, jak to inaczej poskromić niż przypomniawszy, że rozmnażać się powinny tylko rodziny samowystarczalne. Siuśmajtkom, które się pośpieszyły na świat za poprzednich rządów, też się cokolwieczek odskubnie.

I słusznie, dzieci – to prawdziwa plaga. Nie płacą podatków, domagają się drogich słodyczy i witamin, niszczą ubrania, wagarują (nawet z płatnych korypetycji) i pyskują dorosłym. Poza tym, w odróżnieniu od swoich „starych”, nie mają za grosz pokory wobec władz. Z jakiej więc takiej racji państwo miałoby co miesiąc tuczyć każdego takiego potwora obłędną kwotą w wysokości 50 litów.

Przyszłym emerytom, czyli tym zgorzkniałym starym zgredom, też się zabierze. Tzn. ograniczy się wysokość obowiązkowych wpłat, jakie państwowa ubożuchna SoDra musi odprowadzać do prywatnych funduszy emerytalnych. Co to znaczy, rozumieją nawet niedorozwoje: emerytury z drugiego filaru będą jeszcze bardziej dziadowskie niż przewidywaliśmy, że o sodrowskich już nie wspomnę. Też dobrze. Prawdziwy patriota w ogóle nie powinien obciążać litewskiego budżetu jakimś kretyńskim roszczeniem co do emerytury czy renty. Ktoś, kto naprawdę kocha Litwę i jej nowe władze, wraz z utratą zdolności do pracy powinien się jakoś pośpieszyć... No, wiecie dokąd. I to bardzo. Panujący w tym kraju konserwatysto-chadeko-liberałowie mogą bowiem w każdej chwili obciąć też zasiłek na tę ostatnią w życiu każdego podróż.

Ale niech ktoś nie myśli, że nowa koalicja skąpi tylko obywatelom. Sobie też chciała coś uciąć z podniesionych ostatnio poselskich diet (dziś to średnio 11 tys. brutto plus 3,8 tys. na wydatki biurowe). Naprawdę chciała. Przygotowała nawet stosowny projekt, ale jakoś nie wyszło. Okazało się, że sejmowy statut zabrania posłom samych siebie zubażać, byłoby to niezgodne z Konstytucją. Zresztą, w 1999 roku departament prawny kancelarii Sejmu orzekł, że „uposażenie posła musi być odpowiednio wysokie oraz wypłacane regularnie”. A to w celu godnego reprezentowania narodu. I słusznie, narodu mamy dużo, polityków zaś i wysokich urzędników – na lekarstwo. A ponadto trzeba ich dobrze odżywiać. Oni planują cud.

Przy zapowiedzianym drakońskim na obywatelach oszczędzaniu, zapowiedzieli, iż będą dążyli do tego, by w 2050 roku liczba mieszkańców Litwy sięgnęła 4 milionów (zamiast prognozowanych 2,8). Jakimi sposobami kubiliusiarnia zamierza powstrzymać erozję narodu? Otóż recepty są trzy: „rodzina, dzieci i przezwyciężenie nędzy... mentalnej”. Nie żartuję, mentalnej właśnie. Umówmy się, że nie będziemy o tym wszystkim opowiadać obcym (kieruję ten apel nawet do posiadaczy Karty Polaka). Zabiją nas. Śmiechem.

Lucyna Dowdo

Wstecz