Jego Wysokość SŁOWO

Zadziwiające losy wyrazów

W yrazy jak ludzie: miewają swoje losy, swoje – nieraz przedziwne – historie. Przeżywają wzloty, okresy blasku i świetności, czy też zapomnienia, lekceważenia, a nawet całkowitego upadku.

Oto tajemniczy, nieznanego pochodzenia wyraz kobieta... Łamali sobie głowy nad tą zagadką językoznawcy polscy, a my do dziś tak na pewno nie wiemy, czy praźródła mamy szukać w wyrazie kob (chlew), czy też koba (kobyła). Jest wszak pewne, że ani jedno, ani drugie chluby nam nie czyni. Mniejsza zresztą o praźródła.

Kobieta – to był wyraz o zabarwieniu zdecydowanie ujemnym. Więcej: był po prostu nieprzyzwoity! Pierwotnie oznaczał dziwkę, ladacznicę, czyli, jak byśmy dziś powiedzieli, panią z agencji towarzyskiej. Jako bardzo nieprzyzwoity pomijany był w słownikach, jednakże już w XVI wieku dostąpił zaszczytu i uwiecznienia w słowie drukowanym. Marcin Bielski w satyrycznym „Sejmie niewieścim” przekazuje potomnym skargę białogłów, że mężowie „ku więtszemu zelżeniu kobietami zową”.

Z czasem jednak kobieta (podobnie jak nosicielka tego wyrazu, słowem – jak to kobieta!) wygrywa w tych zmaganiach lingwistycznych i staje się wyrazem nie tylko godnym druku, ale i szacunku. Nie od byle kogo, tylko od samego biskupa warmińskiego Ignacego Krasickiego dowiadujemy się, kto tak naprawdę rządzi światem. Wiadomo: kobiety.

Ileż pięknych stron zawdzięcza poezja polska temu słowu i jego nosicielce... Wystarczy otworzyć któryś tom Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, czyli naszej Wielkiej Trójcy Romantycznej, by słowo kobieta zalśniło pełnym blaskiem. Ale zróbmy inaczej. Sięgnijmy po Kraszewskiego, pamiętając, że to nie tylko autor powieści historycznych, ale i poeta.

 

Kobieto, królowo, szatanie, aniele,

Motylu, głazie, kwiecie,

Duchu z niebios w ludzkim ciele,

Nie ze świata, a na świecie,

 

Niepozorna, niepojęta,

Odmienna i jednakowa,

I słaba, i nieugięta,

Niewolnica i królowa!

 

Podobnie jak w życiu, w dziejach naszej mowy też panuje zasada: coś za coś. Wygrała kobieta, przegrały dziewka i mać, sromotnie przegrał dziad. A przecież pierwotnie wyrazy te wcale nie miały zabarwienia ujemnego, o czym każdy czytelnik powieści historycznych doskonale wie. Dzisiejsza matka odbierana była w średniowieczu przez naszych przodków jak nazwa obraźliwa („łajał mu od matki”), natomiast pełne szacunku były nazwy mać, macierz, maciora. Dziś „mać” została w polszczyźnie bodaj na kartach powieści historycznych i... w przekleństwach, z których to psia mać jest bodaj najłagodniejszym. O maciorze też nie wspomnę.

„O matce pieśń – to pieśń bez słów” - śpiewał Mieczysław Fogg. Jak dużo jednak i jak pięknych słów poświęcili poeci tej, która dała im życie. Słowo to jest synonimem wszystkiego, co święte, najbliższe sercu. Sięgnijmy po mniej znany tekst. Dla Jerzego Żuławskiego wyraz ten kojarzy się z mową ojczystą:

 

(...) o ty, polska mowo!

ty sługo moja i moja królowo,

moja kochanko, i siostro, i matko!

 

Nie lepiej się też powiodło staremu polskiemu, niegdyś otoczonemu szacunkiem słowu dziad. Jakie tam „nie lepiej”! Powiedzmy otwarcie: degradacja całkowita!

Ten ogólnosłowiański wyraz jeszcze w XV wieku znaczył: „patriarcha, głowa rodziny”, później ojciec ojca lub matki. Dziś dziad (dziadyga) to stary żebrak, nędzarz, ubogi. Mickiewiczowskie Dziady, którym, jak pisał Syrokomla, „Litwa przyklasnęła”, to zupełnie inna historia. Jest to nazwa starego białoruskiego obrzędu ludowego związanego ze Świętem Zmarłych. Jeśli chodzi o Polskę, to w ostatnich kilku latach „przyklasnęła” innemu zwrotowi z dziadem związanemu, a którego to zwrotu był uprzejmy użyć wobec pewnego warszawianina prezydent stolicy: „Spieprzaj, dziadu!”.

Przypatrzmy się takim oto, dumnie rozpychającym się w każdym tekście, czy to słownym, czy pisanym, wyrazom: dziedzictwo, dziedzina, dziedzic, dziedziniec. Przecież to wszystko od dziada pochodzi! Dziedzina (dziadowizna) był to spadek po dziadzie (dziadku), w przeciwieństwie do ojczyzny (ojcowizny) - spadku po ojcu. Dziedzic oznaczał człowieka, który ten spadek dziedziczył. Z czasem zaczęto tak nazywać wszystkich właścicieli dóbr ziemskich.

Z tej „dziadowskiej rodziny lingwistycznej” jedynie dziadek (dziadunio, dziadzio) nie tylko pamięta o swych świetnych koligacjach semantycznych, ale też cieszy się miłością i szacunkiem wnucząt. Przynajmniej, kiedy są małe, bo później różnie z tym bywa. Jeśli chodzi o dziadka do orzechów, czyli urządzenie, które służy do rozłupywania twardej skorupy tych owoców leśnych, nazwa ta wydaje się być dość przewrotna, a nawet zakrawa na czarny humor, jako że nie te zęby ma dziadek, żeby orzechy gryźć, nie te, proszę państwa.

Czy zastanawialiście się kiedyś słysząc takie wyrazy, jak manipulacja, manifestacja, maniery, manatki, mankiet, maneż, a w ostatnich latach coraz częstszy manager (menedżer), że pochodzą one z jednego źródła? Mianowicie – od łacińskiego wyrazu manus, czyli ręka. Nie wszystkie dostały się do polszczyzny bezpośrednio z łaciny. Manager dotarł do nas przez Anglię, mankiet, manatki – przez Włochy, maniery – przez Francję.

Wystarczy jednak chwilę się zastanowić, żeby tej ręki dopatrzyć się we wszystkich wymienionych wyżej pojęciach. Słowo manus, czyli ręka, odnajdujemy również w takich wyrazach jak emancypacja, mandat, manewry, manufaktura, manuskrypt, komendant, rekomendacja. A, zdawałoby się, co ma wspólnego rękopis, tekst przygotowany do druku, czyli manuskrypt z emancypacją, czy też komendantem...

Przyjrzyjmy się teraz zwykłemu stołowi. No, może niezupełnie zwykłemu, bo stół nie jest meblem zwykłym. Nie tylko tamte dawniejsze, wyrabiane z rzadkich gatunków drzewa, misternie rzeźbione, a dziś oglądane w muzeach i pałacach, potrafiły być prawdziwym arcydziełem, ale i te dzisiejsze, szklane, metalowe, z różnych tworzyw sztucznych potrafią nas zadziwić.

Stół zawsze był miejscem najważniejszym w domu. Świadczył o jego dostatku, gościnności. (Ponoć w dworach szlacheckich za najbardziej gościnny stół uważany był ten, pod którym nazajutrz znajdowano najwięcej biesiadników). A nawet – jak się dowiadujemy czytając Wacława Potockiego – w niebie ten zacny mebel również nie ominie tego, „Kto na chleb ręką robił, usiądzie z aniołem / W niebie za delikackim wszech rozkoszy stołem”.

Stołowi zawdzięczają swój urząd nasi starzy znajomi z „Pana Tadeusza”, czy też niejednej komedii Aleksandra Fredry – stolnicy, podstoli. Urząd stolnika jest bardzo stary, spotykany w dwunastowiecznych dokumentach. Za Zygmunta III obok stolników są już podstoli. Stanisław Poniatowski, który za sprawą rozbiorów Polski tak się niechlubnie zapisał w jej historii, był stolnikiem litewskim. Ze stołem związany jest wreszcie wyraz bardzo ważny i szacowny: stolica. Pisał Bohdan Zaleski:

 

Kraków – stolica pyszna co się zowie!

Ile jest grodów wspaniałych na ziemi,

Kraków najpierwszy pomiędzy

wszystkiemi (...).

 

Nasz „lirnik wioskowy”, Ludwik Kondratowicz (Syrokomla) pisał o Wilnie:

 

Stara stolica Giedyminowa,

Wilno, pieszczota pięknej natury,

Pomiędzy gaje, pomiędzy góry

To kwiat, co w dzikim zielsku się chowa.

 

A oto inne słowa, o innej stolicy, powstałe na wieść o tym, że arystokracja stołeczna nie poparła Powstania Listopadowego, słowa gorzkie i pełne bólu, jak gorzki był los twórcy tego wiersza „Gdy naród na pole wystąpił z orężem”– Gustawa Ehrenberga, (nb. naturalnego syna cara):

 

Armaty pod Stoczkiem zdobywała wiara

Rękami czarnymi od pługa,

Panowie w stolicy palili cygara,

Radzili o braciach zza Buga.

 

Jak wynika z powyższego, nie tylko dziś „bracia zza Buga” mają kłopoty, których „panowie” nie potrafią (a może nie chcą?) rozstrzygnąć.

Nie wszystko jest jednak tak piękne. Ma też stół krewniaków, do których się nie bardzo chętnie przyznaje. A dokładniej – wolałby się w ogóle nie przyznawać. Tym pariasem w tej zacnej rodzinie jest dziś wyraz stolec. A przecież pochodzenie ma, powiedzieć można, wysoce arystokratyczne. Otóż, jak podaje Zygmunt Gloger w Encyklopedii Staropolskiej, pierwotnie stolec, stolica, czyli wielkie krzesło, oznaczał tron monarszy, krzesło królewskie, sądowe, zwierzchnią władzę, świecką lub duchowną, wreszcie kazalnicę. U księdza Wujka czytamy: „Święty Piotr otrzymał stolec wszystkiego świata”, co rozumiemy jako: otrzymał władzę, tron, stolicę. Marcin Bielski powiada: „Popiel z Krakowa do Gniezna przeniósł stolec swój, a potem do Kruszwicy”.

Ponieważ ten stolec w dosłownym znaczeniu słowa, a więc jako wielkie krzesło, służył możnym tego świata również jako swego rodzaju sedes, z czasem nazwa przeniosła się całkowicie najpierw na to sanitarne urządzenie, następnie... zresztą wiemy, o co chodzi. No i w ten oto sposób porządnemu i ze wszech miar zacnemu wyrazowi przytrafił się niezasłużony despekt. Zaznaczyć jednak trzeba, że wyraz ten ma też inne znaczenia. W ciesielstwie stolcami zwały się słupy, dźwigające wiązanie dachowe, na którym opierają się krokwie.

W drugim Statucie Litewskim istniał też termin stolec wdowi. Podług niego każda wdowa szlachcianka mogła ponownie stanąć na ślubnym kobiercu nie wcześniej niż po sześciu miesiącach od śmierci męża. W przeciwnym razie traciła prawo do zapisanego przez męża wiana, a jeśli takiego wiana nie było, musiała płacić karę dzieciom lub krewnym męża.

Podobnych przykładów, kiedy to słowa zmieniają swoje znaczenie, znaleźć możemy sporo. Nader wymownym tego przykładem są, na przykład, takie wyrazy, jak pasjonat, degustować. Wyraz pasja ma kilka znaczeń: zamiłowanie do czegoś, silny gniew, furia, nabożeństwo wielkopostne, poświęcone rozpamiętywaniu męki Chrystusowej, dzieło muzyczne lub plastyczne, nawiązujące do męki Chrystusa. Problemów z tą pasją raczej nie mamy. Gorzej jest jednak z pasjonatem (pasjonatką również). Wyraz ten utrwalił się w naszym języku jako pejoratywny, o zabarwieniu wyraźnie ujemnym.

Trzytomowy Słownik języka polskiego Mieczysława Szymczaka podaje jedno tylko znaczenie: „człowiek, skłonny do wpadania w pasję, gwałtowny, łatwo wybuchający gniewem”. Natomiast Nowy słownik poprawnej polszczyzny pod redakcją Andrzeja Markowskiego podaje także drugie znaczenie: „człowiek, ogarnięty jakąś pasją, oddany całkowicie swemu hobby”, co prawda, zaznaczając, że jest to znaczenie potoczne. Wnioskując jednak z tego, że wyraz powszechnie jest właśnie w tym znaczeniu używany, sądzić należy, że z czasem stanie się ten „szlachetny pasjonat” normą językową.

Podobnie też się stało z wyrazami pochodzenia francuskiego degustacja, degustować, zdegustowany. Oznaczają dziś jedynie ocenę potrawy, napoju, dokonywaną przez specjalistów. Jednakże zdarza nam się słyszeć z ust starszych osób, na przykład, takie zdanie: „Jestem zdegustowany takim zachowaniem się”.

W słowniku poprawnej polszczyzny Stanisława Szobera znajdujemy tylko jedno znaczenie wyrazu degustować: „obrzydzać, zniechęcać, odstręczać”. Witold Doroszewski akceptuje już oba znaczenia: i obrzydzać, i oceniać, smakować, przy czym obrzydzanie uważa za sens pierwotny.

Skąd się wzięła taka zmiana znaczeniowa? Chodzi o to, że w języku polskim poplątały się dwa podobne do siebie czasowniki francuskie: „oceniać próbą smaku” i „obrzydzać”. Z czasem, jak pisze Władysław Kopaliński, podstawowe, pierwotne znaczenie „obrzydzania” wyparowało bez śladu, a nowy, smakoszowski sens słowa zwyciężył na całej linii. Oto jeden z przykładów szybkości zmian zachodzących w żywym języku.

Łucja Brzozowska

Wstecz