Jego Wysokość SŁOWO

„Pieśń ujdzie cało”

„Życie jest diabła warte/ poza Szopenem, Mozartem;/ Poza Słowackim i Mickiewiczem/ jest w ogóle niczem” – niech te, nieco przekorne słowa Broniewskiego będą mottem dzisiejszej pogawędki o polskich pieśniach i piosenkach, a właściwie o ich szacie językowej, bo jeśli chodzi o Szopena i Mozarta, mam poważne trudności.

Śpiewamy czy też słuchamy pieśni i piosenek zawsze – i w czterech ścianach własnego domu, i w towarzystwie przyjaciół, podczas rodzinnych i państwowych uroczystości, na sali koncertowej, w kościele, nad kołyską dziecka. Słowem, są zawsze obecne w naszym życiu. Trudno sobie wyobrazić kulturę muzyczną bez tego najpowszechniejszego rodzaju utworu wokalnego, napisanego do tekstów lirycznych, a który - jako pieśni solowe i chóralne – znany jest już w starożytności. Jednak śpiewanie towarzyszy człowiekowi bodaj od zarania dziejów.

Nie ulega wątpliwości, że główną cechą utworu muzycznego jest melodia. Jednak utwór wokalny – to również jego szata językowa. Oczywiście, pomijając na przykład Pieśni bez słów Feliksa Mendelssohna. Zgodnie z tematyką tej rubryki, poświęconej różnym aspektom polszczyzny, interesuje nas przede wszystkim strona językowa pieśni i piosenek, ich losy, historia, często nierozerwalnie spleciona z historią naszego kraju, będąca odbiciem jego wielkich i tragicznych chwil. Zacznijmy od tej najważniejszej naszej pieśni – Mazurka Dąbrowskiego.

...Upalny lipcowy wieczór 1797 roku w Reggio nell’Emilia w północnych Włoszech. Władze miejskie wydawały bankiet na cześć polskiego generała Jana Henryka Dąbrowskiego i jego oficerów. Bonaparte wzywał ich w inne miejsce. Powodem do radości była też wzbudzająca nadzieje Polaków obietnica Napoleona, któremu bezgranicznie wierzyli i szli za nim na śmierć i życie, że w razie wojny z Austrią powołana zostanie polska dywizja pod dowództwem Dąbrowskiego. Właśnie ta obietnica była inspiracją dla legionisty Józefa Wybickiego do napisania okazjonalnej piosenki. Jak podaje historyk legionów dr Jan Pachoński, jej prawykonanie odbyło się przed 21 lipca 1797 roku. Niestety, brak dokładnych danych o dacie pierwodruku utworu.

Melodia Mazurka oparta jest na starym ludowym utworze, pochodzącym z Podlasia, bardzo popularnym na początku XVIII wieku. Co ciekawe, autorstwo melodii niektórzy badacze przypisywali podskarbiemu litewskiemu Michałowi Kleofasowi Ogińskiemu, autorowi wielu polonezów (do dziś wzruszamy się na dźwięk tego najbardziej znanego – „Pożegnanie ojczyzny”) i innych utworów muzycznych. Inni natomiast utrzymywali, że jest utworem ludowym (i za taki jest dziś uznany), a Stefan Witwicki w 1937 roku dopatrywał się autorstwa zbiorowego.

Pieśń Legionów polskich we Włoszech, bo tak się początkowo nazywała, nieco się różni od hymnu narodowego. Pierwsza zwrotka, którą znamy jako:

Jeszcze Polska nie zginęła,

Kiedy my żyjemy.

Co nam obca przemoc wzięła,

Szablą odbierzemy

w rękopisie Wybickiego wyglądała następująco:

Jeszcze Polska nie umarła,

Kiedy my żyjemy.

Co nam obca moc wydarła,

Szablą odbijemy.

Ta najważniejsza dla Polaków pieśń towarzyszyła nam na przeciągu całego XIX wieku podczas zmagań o wolność ojczyzny. Dziś nam towarzyszy w chwilach podniosłych i uroczystych jako hymn narodowy o nazwie Mazurek Dąbrowskiego. Złożyły się nań cztery z siedmiu zwrotek Pieśni Legionów Józefa Wybickiego.

I tu wspomnieć należy o drugim hymnie narodowym, jakim jest Rota do słów Marii Konopnickiej z muzyką Feliksa Nowowiejskiego. Ten patriotyczny wiersz Konopnicka napisała w 1908 roku w związku z haniebną akcją władz pruskich, dążących na mocy antypolskiej ustawy w parlamencie berlińskim do wywłaszczenia i wynarodowienia ludności polskiej zamieszkałej na terenie ówczesnego zaboru pruskiego. Poetka opowiedziała się też przeciwko tej akcji, poparła strajk polskiej młodzieży szkolnej we Wrześni, której zabraniano rozmawiać i modlić się po polsku. Znakomita muzyka Nowowiejskiego sprawiła, że utwór ten przez lata odbierany był jako drugi hymn narodowy.

W tym roku minie setna rocznica napisania Roty. Dziś okoliczności powstania tego utworu przestały być aktualne i są jedynie czarną plamą w historii naszych sąsiadów i sojuszników unijnych. Zmodyfikowaliśmy więc nieznacznie tekst, zamieniając Niemiec na każdy, a germanił – na tumanił, bo tych „każdych”, którzy tumanili nie tylko nasze dzieci, ale i nas samych, ciągle nie brakuje. Nadal jednak nie możemy oprzeć się wzruszeniu przy słowach

Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród.

Nie damy pogrześć mowy!

Polski my naród, polski lud.

Królewski szczep Piastowy (...)

Twierdzą nam będzie każdy próg...

Tak nam dopomóż Bóg!

Tak nam dopomóż Bóg!

Rotę po raz pierwszy wykonano w Krakowie, podczas odsłonięcia pomnika grunwaldzkiego w 1910 roku w pięćsetną rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Olbrzymim, tysięcznym chórem dyrygował jej kompozytor Feliks Nowowiejski.

Pieśń ta towarzyszyła narodowi w jego najpiękniejszych i najtrudniejszych chwilach, w powstaniach śląskich, na barykadach Poznania, czy też na żołnierskich apelach w latach II wojny światowej. A w niespełna rok po jej zakończeniu, na poznańskiej Skałce pochowano wielkiego Polaka i artystę obok miejsca, w którym spoczywa autor hymnu Jeszcze Polska nie zginęła – Józef Wybicki.

Chyba w każdym kraju ogromną popularnością cieszą się tak zwane pieśni biesiadne, śpiewane podczas uroczystości rodzinnych, wszelkich zebrań, w gronie przyjaciół. Ze świecą szukać Polaka, który by nie znał pieśni Czerwony pas, czy też Góralu, czy ci nie żal. Znamy, kochamy i wszyscy – często mniej lub bardziej fałszując – śpiewamy te stare pieśni góralskie. Właśnie. Jak stare i czy na pewno góralskie, czyją są własnością – ludową, czy też mają autora i kompozytora?

Piosenka Góralu, czy ci nie żal, mimo że nawet wśród górali uchodzi za ich własność, ma swego autora. Jest nim komediopisarz krakowski Michał Bałucki, autor wielu komedii, w tym popularnych „Grubych ryb”. (I tu pozwolę sobie na małą dygresję. Od pół niemal wieku stoi na moich półkach oprawione w żółte płótno 12 tomów komedii Bałuckiego, prezent od mego wychowawcy klasowego Zbigniewa Rymarczyka. A ponieważ zawsze wspominam Go z szacunkiem najwyższym i wdzięcznością, więc i te tomy ogarniam ciepłym spojrzeniem).

Ciekawa jest historia powstania tekstu pieśni. Było to w drugiej połowie XIX wieku. Michał Bałucki za udział w pewnym krakowskim, nie zupełnie politycznym pochodzie, został aresztowany przez władze austriackie i osadzony na miesiąc w więzieniu. Siedział we wspólnej celi z góralem-przemytnikiem. Pod wpływem jego rzewnych opowieści o miłości do gór i stron ojczystych, przymusowej rozłące z nimi poeta napisał ten wiersz. Tekst po raz pierwszy został wydrukowany w roku1866 pod tytułem Za chlebem w Tygodniku Ilustrowanym i od razu zdobył sobie rozgłos. Śpiewany był na różne melodie anonimowych kompozytorów. Dopiero około roku 1912 dyrygent, kompozytor, pedagog Michał Świerzyński (zmarł w 1957 r.) skomponował znaną nam dziś melodię. I tu mała ciekawostka. Znamy i śpiewamy tylko 2-3 początkowe zwrotki, a wiersz ma ich sześć. Wprawdzie skracanie dłuższych utworów wokalnych to rzecz zwykła, mnie jednak – podobnie jak góralowi gór – żal tej ostatniej. Oto ona:

Lecz zanim liść opadł z drzew,

powraca góral do chaty,

na ustach wesoły śpiew,

trzos w rękach niesie bogaty.

Jak widać, dobre serce poety, który chciał happy endem zakończyć tę smutną epopeję góralską, przegrało z prawdą życiową, gdzie o szczęśliwe zakończenie o wiele trudniej niż w literaturze. A może to w nas jest coś takiego, że nieszczęśliwy góral wywołuje większą sympatię, niż ten z bogatym trzosem?

Zakończyć jednak chcę rozważania o tej piosence pięknym i wzruszającym akcentem. Lotnisko w Babicach. Nieprzebrane tłumy żegnają odjeżdżającego do Rzymu Jana Pawła II właśnie piosenką Góralu, czy ci nie żal. Jego wzruszona, dobrotliwa twarz...

Równie popularnym i lubianym przez biesiadników jest Czerwony pas, który tak naprawdę początkowo wcale pasem nie był, tylko płaszczem. W starych zbiorach poezji można znaleźć utwór Józefa Korzeniowskiego Czerwony płaszcz. Piosenkę tę w jego sztuce Karpaccy górale śpiewa Hucuł Maksym. Później ludowy odbiorca to i owo dodał (między innymi skoczny refren Tam szum Prutu, Czeremoszu Hucułom przygrywa), to i owo ujął, czerwony płaszcz przerobił na czerwony pas i w ten sposób polski Balzac, jak nazywano Korzeniowskiego, stał się autorem jednej z najpopularniejszych góralskich pieśni ludowych. Co do melodii, jest bezsprzecznie ludowa, rodem z Huculszczyzny.

A jeśli chodzi o skróty, których śpiewająca potomność dopuszcza się na tekstach piosenek, bodaj do rekordowych zaliczyć można Laurę i Filona pióra poety polskiego Oświecenia Franciszka Karpińskiego, autora pięknych pieśni kościelnych Kiedy ranne wstają zorze oraz Dzień się skończył, noc nastaje. Nie wiem, czy za czasów Mickiewicza ktoś potrafił piękniej tę Laurę zaśpiewać, niż to robią soprany z „Mazowsza”, wiadomo jednak, że była to ulubiona pieśń naszego bardzo wrażliwego na muzykę Poety. Znamy dziś cztery zwrotki Laury i Filona. A było ich... 49!

Nie chciałabym być taką starszą panią, co to „ma za złe” dzisiejszym czasom, dzisiejszym zwyczajom, bo „dawniej wszystko było inne. Oczywiście, lepsze. Piosenki również”. To nie jest tak. Bo przecie i dziś są piosenki, które oprócz zbyt głośnej, zbyt hałaśliwej muzyki przemawiają do słuchacza również słowem. Słowem, które się pamięta i chętnie powtarza, bo coś nam mówią o życiu, ludziach, a nieraz o nas samych. Piosenki o pięknych melodiach, a czasem nawet o pięknych i mądrych słowach, takie, które się składają nie tylko z 18 razy powtarzanej jednej i tej samej frazy. Myślę, że na stałe w historii polskiej piosenki estradowej zadomowił się „Niech żyje bal” i to nie tylko dzięki pełnej ekspresji muzyce i wykonaniu Maryli Rodowicz (przypomnijmy tu rosyjskie wykonanie Walerija Leontjewa!), ale też, a może przede wszystkim, słowom. Ale to są słowa Agnieszki Osieckiej.

Dziś coraz częściej słyszymy wyznania młodych gwiazdeczek estradowych, że piosenki, które śpiewają, same ułożyły. I słowa, i melodię. No więc są te piosenki jakie są. Bo nie można wymagać od Boga, by był aż tak szczodry. Talent muzyczny, kompozytorski, wokalny, poetycki, zdolności lingwistyczne (musowo trzeba śpiewać po angielsku, bez względu na to, czy się zna ten język, czy nie). Przy tym – a może przede wszystkim – w grę wchodzą walory fizyczne, bo dziś estrada coraz odważniej się rozbiera i tylko patrzeć jak listek figowy sfrunie z antycznych figur, by stać się obowiązującym strojem wykonawców. Niekoniecznie tych najmłodszych. Czy nie za dużo na jedną (jednego)? Owszem, zdarza się, że Bóg obdarza kogoś pełną garścią, jak na przykład Annę German, Bułata Okudżawę czy Władimira Wysokiego, ale to są rzadkie i piękne zjawiska nie tylko w kulturze, ale i w przyrodzie.

Powiadał Mickiewicz ustami starego mądrego wajdeloty:

Płomień rozgryzie malowane dzieje,

Skarby mieczowi spustoszą złodzieje,

Pieśń ujdzie cało...

Tak, nasze skarby spustoszyli złodzieje i ze wschodu, i z zachodu. Polskie „malowane dzieje” zobaczyć można w muzeach niemieckich, rosyjskich czy też, o czym się mówi rzadziej, w szwedzkich, złupionych jeszcze w czasach „potopu”. Ale pieśń, poezja, cudowna, niezniszczalna siła, zaklęta w słowie, „ujdzie cało”. Przyszłość pokaże, które współczesne nam pieśni oprą się czasowi, podobnie jak się oparły mu polskie kolędy, pieśni patriotyczne, ludowe, Moniuszki, Szopena, żołnierskie czy wreszcie wiele przebojów lat międzywojennych.

Łucja Brzozowska

Wstecz