Reformy contra społeczeństwo

„Niech zające i barany pospełniają władzy plany...”

Badania statystyczne pięknie ilustrują różne mądre wywody, ale często kłócą się z rzeczywistością. A i ze sobą też. Tak i w wypadku naszego kraju. Z jednych badań wynika, że wciąż notujemy wzrost gospodarczy, z innych – że jesteśmy najubożsi w Unii.

Okazuje się, że przy „zawrotnym” wzroście gospodarczym, wynagrodzenie za pracę na Litwie rośnie najwolniej wśród krajów bałtyckich, a 1/4 obywateli żyje poniżej granicy ubóstwa. Zresztą tę granicę określono na poziomie... 918 litów, podczas gdy w innych krajach europejskich to równowartość 1500, a w tych najbardziej rozwiniętych – 2 tysiące Lt. Różnica dość znaczna, a i tak te statystyczne 918 litów wydają się być kpiną z wielu obywateli. Wszak mamy w kraju już ponad milion emerytów, ponad połowa z których pobiera zaledwie 500-600 litów emerytury. A gdzie są rodziny wielodzietne, bezrobotni i tych 20 proc. obywateli, którzy pracują za minimum (800 Lt)? Ale zostawmy tę arytmetykę mądrzejszym i (chociażby ze względu na zbliżające się Święta) zastanówmy się nad optymistycznymi prognozami na przyszłość.

Podpisaliśmy właśnie umowę o budowie mostu energetycznego. Obiecują nam też, że będziemy mieli nową albo starą, lecz kapitalnie zrekonstruowaną elektrownię, banki być może obniżą stopy procentowe (stanieją kredyty!), zmniejszy się też inflacja, a ze spowolnienia tempa wzrostu gospodarczego możemy się tylko śmiać, bo nam nie grozi. Jesteśmy też krajem odpornym na wszelkie kryzysy, które czasem telepią światową gospodarką. Wszystko to przypomina pewną scenkę teatralną: niejaki optymista, który nie miał ani centa w kieszeni, planował kupić i las, i tartak, słowem rozwinąć biznes na pustym miejscu. Jednak dążył do tego dziwnym sposobem. Zamiast przedsięwziąć coś konkretnego, stosował autosugestię ciągle powtarzając: „Mam mieć – najpierw pieniądze, potem las, a potem tartak”. Zupełnie jak nasze władze przed wyborami.

Co obywatelowi po moście? Po długich debatach i wielu politycznych wygibasach, pomiędzy Polską i Litwą została wreszcie podpisana umowa o budowie wspólnego mostu energetycznego. Ze strony polskiej uczyniła to firma „PSE Operator”, ze strony litewskiej – „Lietuvos energija”. Procedurze towarzyszyli prezydenci obu państw. Zgodnie z umową, oba kraje będą miały po 50 proc. udziałów w tej inwestycji. Nowe przedsiębiorstwo zostanie zarejestrowane w Polsce, a kierować spółką będzie przedstawiciel z Litwy.

Polsko-litewski most ma zamknąć tzw. bałtycki pierścień energetyczny, czyli sieć połączeń między państwami nad Bałtykiem (chodzi o Litwę, Łotwę, Finlandię, Estonię, Szwecję i Polskę). Umożliwi on sprzedaż energii między tymi krajami a państwami tzw. starej Unii. Do tej pory Litwa nie była połączona z systemem elektroenergetycznym UE i w razie awarii nie mogła sprowadzać energii z Zachodu. Połączenie mostem energetycznym z Polską to zmieni.

Specjaliści po obu stronach zbadali wstępne możliwości i stwierdzili, że już w najbliższym czasie będą mogli przystąpić do przeprowadzenia 154 km linii wysokiego napięcia z Olity na Litwie do Ełku w Polsce. Zakończenie tego etapu prac ma nastąpić w 2012 roku. Przełożenie linii z Ełku do Warszawy będzie następnym i ostatnim etapem, który ma być zrealizowany w latach 2017-2018.

Po zbudowaniu mostu energetycznego w obu kierunkach będzie mogła płynąć energia o mocy mniej więcej tysiąca megawatów. Pozwoli to krajom bałtyckim zapewnić bezpieczeństwo energetyczne oraz zapewni integrację do wspólnego energetycznego rynku i przyłączenie się do systemu unijnego. Polsce most energetyczny umożliwi dostawy energii do regionów północno-wschodnich. Inwestycja jest wciągnięta na listę priorytetowych projektów unijnych, którego koordynatorem Unia Europejska mianowała profesora Władysława Milczarskiego.

Piękna perspektywa. Żal tylko, że nikt nie mówi konkretnie: jak to cudo sfinansujemy. Specjaliści obliczyli, że na zrealizowanie pierwszego etapu projektu energetycznego potrzeba będzie nieco ponad 370 mln euro w Polsce i 95 mln euro na Litwie. Inwestycje na rozwój sieci wewnętrznych mają zapewnić kraje-projektanci. Dobrze by też było usłyszeć zapewnienie, że po powstaniu mostu będziemy w stanie zapłacić za energię elektryczną. Wszak już dziś nikt nie ukrywa, że jeśli nawet zbudujemy nową siłownię w Ignalinie, to prąd i tak zdrożeje.

U nas stopy nadal rosną. Pisałam już o kredytach, a konkretnie o tym, że dość często zaciągamy je nieco bezmyślnie. Teoria ta potwierdza się z miesiąca na miesiąc. Szczególnie w warunkach rosnących stóp procentowych. Zresztą, sytuacja zaczyna niepokoić już nawet samych bankowców. Przecenili zdolność kredytową wielu klientów, przez co lawinowo wzrasta ilość źle zabezpieczonych kredytów. Pesymiści zaczynają już nawet przebąkiwać o kryzysie finansowym największych banków na wzór tego, jaki wstrząsnął Stanami Zjednoczonymi. W związku z tym kryzysem, System Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych (FED) obniżył niedawno stopy procentowe kredytów. W pierwszym kroku o 0,75 punktu, a po kilku dniach o dalsze 0,25 punktu. Następne obniżki są oczekiwane.

Co zdopingowało System Rezerwy Federalnej Stanów Zjednoczonych do takiego kroku? Przede wszystkim sytuacja gospodarcza w USA. Stopy kredytowe postanowiono obniżyć po intensywnie postępującym w Ameryce kryzysie gospodarczym. Europa nie poszła w ślady USA w obawie, że obniżenie stóp może przyczynić się do wywołania procesu inflacji.

Inflacji, z którą zresztą Litwa boryka się już nie od dziś. U nas na razie stopy procentowe rosną, co ma ogromny wpływ na rynek nieruchomości. Eksperci snują różne prognozy. Jedni twierdzą, że ceny nieruchomości, głównie mieszkań, będą na Litwie spadać. Inni mówią, że po prostu się ustabilizują na pewnym poziomie, a jeszcze inni, że mogą nawet wzrosnąć. Zdaniem tych ostatnich, największy wpływ na ceny mieszkań mają nie stopy procentowe, lecz ogólny stan gospodarki, a przede wszystkim rosnąca inflacja.

Mieszkanie – inwestycja niepewna. Jeszcze przed paroma laty panował na Litwie boom budowlany. Przy tym ludzie z niezbyt dużym kapitałem traktowali mieszkania i domy jak inwestycję, na której w przyszłości da się zarobić. Jeszcze przed rokiem było to możliwe, dziś popyt ustał (trudniejsze uzyskanie kredytu, inflacja, przesycenie rynku), więc trudno sprzedać nawet piękne i nowoczesne mieszkanie, że już nie wspomnę o dużym zarobku na takiej transakcji.

Ceny wprawdzie jeszcze nie spadły aż tak nisko, ale na rynku panuje zastój. W biurach handlu nieruchomościami każdego klienta witają z otwartymi ramionami i już podczas wstępnych rozmów oferują duże upusty. Przed paroma laty taka sytuacja była nie do pomyślenia, a w nowo budowanych domach mieszkania wykupywano na pniu.

Dziś sprzedawcy przy pierwszym spotkaniu proponują klientowi 2-3-procentową zniżkę, gdy zaś dochodzi do podpisania umowy, można wynegocjować nawet 5-6 procent. Wprawdzie na rynku nieruchomości takie zniżki nie są żadną rewolucją, ale zapowiedzią spadku bezpodstawnie wywindowanych cen – na pewno.

Potwierdza to praktyka sąsiedniej Łotwy. Tam również zaczęło się od nieznacznych obniżek, które jednak stopniowo rosły. Doszło do tego, że ceny nieruchomości zaczęły spadać z miesiąca na miesiąc. Minęło zaledwie pół roku, a klient kupujący mieszkanie mógł liczyć nawet na nieodpłatny prezent – np. instalację jakiegoś dodatkowego urządzenia w łazience lub kuchni. Obecnie zaś, w dużej mierze dzięki firmom zagranicznym, mieszkania radykalnie staniały. Np. działająca na łotewskim i estońskim rynkach firma YIT ceny mieszkań w Rydze obniżyła o 20 procent, zaś w Tallinnie aż o 30.

Wcześniej czy poźniej ta tendencja dotrze również do nas. Czy zapowiada to kryzys na litewskim rynku mieszkaniowym? U nas o tym zaledwie się napomyka, Łotysze o kryzysie na swoim rynku nieruchomości mówią już w kontekście faktu odnotowanego. Łotewskie banki opracowały nawet specjalny program antyinflacyjny i zaostrzyły warunki udzielania kredytów, gdyż zaistniało poważne niebezpieczeństwo wzrostu liczby niewypłacalnych klientów.

A wszystko rozpoczęło się od niedużego spadku popytu na mieszkania. A skoro niższy popyt, to i ceny niższe. Wszyscy myśleli, że to chwilowa tendencja. Nic z tego, nieco spanikowani właściciele traktowanych jak inwestycje mieszkań zaczęli gorączkowo się ich pozbywać. Rynek wręcz zalały (jeżeli można to tak określić) elegancko wykończone, często z pełnym wyposażeniem (meble, sprzęt gospodarstwa domowego itp.) mieszkania. Ceny znów poszły w dół. Wówczas firmy handlujące mieszkaniami zaczęły się prześcigać już nie tylko w obniżkach cen, ale też w prezentach. Zdarzało się nawet tak, że klient kupujący mieszkanie otrzymywał w prezencie samochód, wprost z salonu. Ta spirala obniżkowa na Łotwie nawija się do dziś.

Litwa wydaje się podążać tą samą drogą. Prezentów w postaci aut nasze firmy jeszcze klientom nie oferują, ale w niedalekiej przyszłości nic nie jest wykluczone. Dobra wiadomość dla kupujących, smutna dla sprzedających.

Ile trzeba zapłacić, żeby... zapłacić? Skoro jesteśmy przy temacie mieszkań, to warto też zahaczyć o ceny ich utrzymania. Tym razem jednak mam na myśli nie usługi komunalne, choć nie sposób pominąć milczeniem styczniowych rachunków za ogrzewanie. Zimy praktycznie nie było, a ludzie musieli zapłacić średnio o sto litów więcej niż w roku minionym. Dostawcy ciepła tłumaczą, że w grudniu policzyli nam za okres nie obejmujący dni od Świąt, który to okres doliczono do stycznia. Były też pobąkiwania o tym, że być może powariowały liczniki lub inne złośliwe przedmioty martwe. Nikt nie wątpi, że to jakieś pokrętne łgarstwo, ale też nikt nie liczy na zwrot nadpłaconej kwoty. Przyzwyczailiśmy się, że jak nas oskubie jakaś spółka czy państwo, to już bezpowrotnie. Łatwiej wyrwać łup u złodziejaszka niż u nich.

Ale dziś chcę poruszyć inny temat, a mianowicie, ile nas kosztuje opłata za usługę. Każdy mieszkaniec stolicy co miesiąc otrzymuje plik rachunków: za ogrzewanie, gaz, wodę, telefon stacjonarny, komórkowy oraz tak zwane inne usługi (sprzątanie klatki schodowej, wywóz śmieci, windę itp.). Do niedawna można je było uregulować na poczcie, która nie pobierała opłaty za tę usługę. Przed paru laty sytuacja zaczęła się zmieniać, jak zawsze na niekorzyść klienta. Poczta już nie przyjmowała wszystkich rachunków, więc część trzeba było regulować w bankach.

Takie krążenie między pocztą a bankiem było niewygodne i czasochłonne. Banki łaskawie poszły klientowi na rękę. Przyjmują wszystkie opłaty, ale coraz drożej. Początkowo za jeden rachunek pobierały lita, potem dwa. Minęło trochę czasu i oto już za każdy świstek płacimy w niektórych bankach 3 lity. Młodzi się z tego śmieją, mają konta w bankach i regulują swoje rachunki drogą często nieodpłatnych internetowych przelewów. Ludzie starsi, którzy nie mają ani kont, ani komputerów, ani umiejętności ich obsługi, płacą, choć z bólem serca. Dla emeryta 15-20 litów miesięcznie to wcale niebagatelna kwota. Ktoś powie, że na całym świecie za wszystko się płaci. Zgoda. Tylko u nas apetyty pobieraczy wszelkiego rodzaju opłat są niewspółmierne do litewskich gaż, emerytur i rent.

Chciałoby się te przedświąteczne rozważania zakończyć nieco optymistyczniej, tym bardziej, że na wstępie było o świetlistych prognozach, którymi przed wyborami mamią nas rządzący. Czy te prognozy się spełnią? Tak, jeżeli władzom ktoś pomoże. Siła wyższa. Dedykuję więc im ten zabawny świąteczny wierszyk: Niech zające i barany/ pospełniają wasze plany./ Pożegnajcie swe rozterki,/ bo to dni wielkiej wyżerki... A nam, obywatelom, dla których okres ten nie jest czasem wielkiej wyżerki, tylko refleksji, życzę, by w to Święto Zmartwychwstania zmartwychwstały w nas nadzieja i optymizm. Bez tego jakoś trudno.

Julitta Tryk

Wstecz