Podglądy

Rozkicane umysły

W przedświątecznym okresie „kolorowych jajeczek, wacianych owieczek, rozkicanych króliczków i pyszności w koszyczku” rozkicały się też umysły niektórych dziennikarzy. Efektem takiego rozkicania było m. in. doniesienie o Polakach, którzy na terenie regionalnego parku Vištytis uprawiają prawdziwy szaber – plądrują unikatowy zakątek przyrody, w dodatku cudzy.

A wszystko przez ten wstrętny układ z Schengen, który sprawił, że wewnętrzne unijne granice właściwie przestały istnieć. No i zaczęło się:

„Litewskie rezerwaty przeżywają inwazję mieszkańców Polski (...). Przede wszystkim cierpi od nich park regionalny Vištytis” – rozełkała się niedawno litewska telewizja publiczna. Inne media groźną wieść skwapliwie powieliły.

Gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że polski partyzant zacznie grasować po naszych rezerwatach, pewnie w ogóle nie pchalibyśmy się do strefy Schengen. Niestety, zabrakło nam czujności, zapomnieliśmy, z jakim barbarzyńskim narodem graniczymy. Błąd. Likwidacja kontroli na granicy z Polską okazała się dla Litwy równoznaczna z wpuszczeniem dzików na teren własnego wypielęgnowanego kartofliska. Mało tego, że korzystając ze zniesienia granic Polacy bez opamiętania tankują naszą wódkę i benzynę (doniesienie „Lietuvos rytas”), to jeszcze (pewnie nachłeptawszy się przedtem taniej Degtine) rozdeptują i łupią litewskie lasy.

W tej dramatycznej sytuacji Sigitas Kasparaitis, dyrektor administracji w rejonie Vilkaviškis, na terenie którego znajduje się wspomniany rezerwat, zaapelował w „Panoramie”: „Nie szkoda nam ani jagód, ani grzybów, ale zostawmy go (rezerwat) przyszłym pokoleniom, jako miejsce nie tknięte ludzką dewastacją”. Aż strach pomyśleć, jakie gorszące sceny przywołał na myśl przeciętnego obywatela ten rozpaczliwy apel. Już widzę oczyma wyobraźni te hordy grasujących po naszych lasach (z siekierami, piłami i sztucerami) Polaków. Rąbią stuletnie dęby i tratują ściółkę wyżerając z niej jednocześnie grzyby i jagody. Mało tego, rozstrzeliwują nasze ufne sarny i łosie.

„Polacy, mniej więcej kilkaset metrów od granicy, mają wzniesione myśliwskie wieżyczki, z których obserwują litewską zwierzynę, po czym na nią polują” – eskaluje napięcie autor wzmianki o inwazji obcych na nasze rezerwaty. Prawdziwe kino grozy! Brak tylko doniesienia o paleniu przez lenkasów litewskich wsi i gwałceniu dziewic.

A dlaczegoż to Polacy tak barbarzyńsko rzucają się na nasze lasy, jakby nigdy grzyba, sosny czy łosia nie widzieli? „Bo z polskiej strony lasów nie ma” – obwieszcza autor doniesienia. Matko Boska, gdzie się podziała Puszcza Augustowska szumiąca do niedawna na polsko-litewskim pograniczu?! – przeraziłam się nie na żarty. Zmiotło ją huraganem, wypaliło, pod ziemię się zapadła?! Na szczęście, jest dziś możliwość oglądania (poprzez internet) okiem satelity dowolnego zakątka ziemi, nawet w wielkim zbliżeniu. Sprawdziłam. Puszcza stoi jak stała, a wraz z nią Suwalski Park Krajobrazowy, Wigierski Park Narodowy oraz zwana polską tajgą Puszcza Romincka. Dla pewności zahaczyłam o Puszczę Białowieską. Też szumi na dawnym miejscu i wiewiórki kicają po niej przez ludzi niepożarte.

A co począć z powyższym produktem rozkicanych dziennikarskich umysłów? Jak się do niego odnieść? Aż szkoda wysiłku. No chyba że cytując kpiarski komentarz jednego z pracowników rezerwatu, który znalazłam na jakimś portalu: „Inwazja mieszkańców Polski na rezerwaty...”. Ale się uśmiałem. Szczególnie na dźwięk słowa „inwazja”. Ktoś słyszał dzwony, ale nie wie, z której strony. Jeszcze nigdy nie czytałem większych bzdur. Zdarza się czasem, że jakiś Polak i zabłąka do rezerwatu – jednego, nie wielu – więc staramy się temu zapobiegać. Ale ANI RAZU się jeszcze nie zdarzyło, by Polacy kłusowali w naszym rezerwacie. I jeszcze jedna bzdura – „z polskiej strony nie ma lasów”. (...) Oczywiście, Polacy w szczerym polu nastawiali myśliwskich wieżyczek i zasadzają się na spacerującą po naszych lasach zwierzynę...

Nic dodać, nic ująć. Może tylko jedno. Kontrole na polsko-litewskim pograniczu przestały obowiązywać dopiero w noc z 20 na 21 grudnia ubiegłego roku. To data, wraz z którą Polacy i Litwini zyskali możliwość swobodnego (choć wcale nie pozbawionego kontroli) pałętania się wte i wewte na przestrzeni całej łączącej nasze kraje linii granicznej. Od tego czasu minęły zaledwie trzy miesiące. Zimę, co prawda, mieliśmy łagodną, ale chyba nie aż tak, żeby w lutym na terenie litewskich lasów (nawet jeżeli są to rezerwaty) sypnęły borowiki czy dojrzały czernice. Więc jakież to runo wyżera nam grasująca po rezerwatach polska szarańcza?

 

Dziennikarze „Vilniaus diena” próbowali niedawno rozwikłać trudny dylemat ewentualnej wyższości Świąt... Nie, nie Wielkiej Nocy nad Bożego Narodzenia, jeno marcowego Święta Niepodległości nad lutowym, czy też odwrotnie. Litwa jest chyba jedynym na świecie krajem obchodzącym aż dwa takie święta, które w dodatku dzielą zaledwie trzy tygodnie. Obcokrajowiec może się w naszym kalendarzu świąt pogubić, my już nie. „Vilniaus diena” przypomniała, że choć oba oficjalnie obchodzone są jako Święto Odrodzenia Niepodległości, to tak naprawdę to z 16 lutego jest Świętem Odbudowania, zaś to z 11 marca – Odtworzenia Niepodległości. Różnica, jak każdy widzi, znaczna. Ale które z dwu jest ważniejsze: czy to z odległego roku 1918, czy też to z bliższego 1990?

Jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie dziennikarze nie uzyskali, choć wciągnęli do dyskusji kilka osób, w tym znanego historyka i nie mniej znanego sygnatariusza Aktu Niepodległości 11 Marca. Każdy z dyskutantów przyznał się do tego, że preferuje któreś z dwu świąt, żaden jednak nie dał się zwieść argumentom przeciwnika. Wszyscy pozostali przy swoich zdaniach. W sumie tekst „Vd” okazał się modelowym przykładem przelewania z pustego w próżne, jak każdy zresztą produkt rozkicania umysłów. Nie chcę się czepiać, ale dlaczego nikt z litewskich dziennikarzy nie pokusi się o wywołanie dyskusji na temat: czy aż dwa Święta Niepodległości nas trochę nie ośmieszają. Tym bardziej, że od 1918 roku do dziś tej niepodległości nie mieliśmy aż w takim nadmiarze, by dzielić ją na dwa święta. I nie namawiam tu bynajmniej do jakichś świętokradczych praktyk w rodzaju zniesienia jednego z nich. Wystarczyłoby któreś nieco przemianować.

Ale prawdziwym naszym problemem jest, jak się okazuje, nie nadmiar Świąt Niepodległości, jeno fakt, że ponad połowa (55 proc.) obywateli ich nie świętuje. Ustaliła to, na zamówienie portalu DELFI, spółka badania opinii publicznej „Spinter tyrimai”. Obawiam się, że są to badania mocno naciągane. Coś mi mówi, że pozostałe 45 proc. też nie bardzo świętują, tylko podczas oficjalnego sondażu wstydzą się do tego przyznać.

Aby się upewnić, zrobiłam sondaż prywatny. Popytałam się po kolegach z czasów studiów dziennikarskich (to ludzie, których nie trzeba uczyć patriotyzmu): czy i jak świętują 11 Marca? Wszyscy, jak jeden mąż i niewiasta, wpadli w zakłopotanie. „No co ty? Jak ty to sobie wyobrażasz? Udział w pochodzie? Czytanie książek w stylu „Laisves byla 1990- 1991” (zbiór dokumentów z tego okresu) czy „Išdavystes poemos” Landsbergisa? A może… cha, cha, cha… oglądanie uroczystego posiedzenia Sejmu?” – pytali zaskoczeni. „Balangować w tym dniu chyba nie wypada?..” – próbowała się upewnić jedna z koleżanek.

Otóż to. Świętujemy, radośnie choć w skupieniu, Wielkanoc i Boże Narodzenie, frywolnie – Jonines (Kupalnockę), Walentynki oraz, na ten przykład, ciągle na Litwie popularny (choć przez niektóre środowiska pogardzany) Dzień Kobiet. Natomiast Święto Niepodległości można tylko obchodzić organizując uroczyste akademie, konferencje, koncerty. W takich oficjalnych obchodach uczestniczą politycy, naukowcy, historycy, znani artyści i dyplomaci. Szara masa obywatelska przygląda się temu obojętnie, jeżeli w ogóle się przygląda. Większość umila sobie wolny czas na miarę własnej wyobraźni i portfela.

Nie widzę w tym nic złego ani wstydliwego. Nie jest to też oznaką, że przeciętni obywatele nie szanują niepodległości swojego kraju czy nie broniliby jej w razie zagrożenia. My po prostu nie mamy pomysłu, jak to świętować. Zresztą, ten brak pomysłu na ludyczno-spontaniczne obchody Święta Niepodległości lepszy jest niż to świętowanie, którym 11 Marca (po świątecznym koncercie, mającym miejsce na Placu Katedralnym) zaskoczyła Wilno grupa skinheadów (na oko z 200 osób). Chłopaki dziarsko przemaszerowali aleją Giedymina skandując nacjonalistyczne hasła w stylu: „Lietuva Lietuviams”, „Jude raus!”, oraz śpiewając przyśpiewki o tym, jaka to „graži Lietuva be rusu!”. Polakom, przynajmniej tak wynikało z krótkiego reportażu „Lietuvos rytas”, tym razem się upiekło. Ale co to za różnica, komu tacy krzyczą „precz”!

Spontaniczny wybryk podchmielonej młodzieży – powie ktoś bagatelizując całe wydarzenie. Nijak nie. Uczestnicy pochodu byli do niego dobrze przygotowani. Wyglądali jak regularna formacja. Ubrani w stroje organizacyjnych skinheadów – glany, bojówki moro, ciemne bluzy, do tego gładko ogolone głowy i zgrany krok. Nieśli litewskie oraz łotewskie flagi narodowe, ale też inne – opatrzone swastyką i trupią czaszką. Wrażenie świetnie zorganizowanego przemarszu psuło tylko kilka niedotrzymujących kroku babć, zwanych popularnie mocherowymi beretami. Te radośnie pałętały się wśród bojowo usposobionych skinheadów, łamiąc im szeregi. Przed pogonieniem z kolumny ratował je pewnie tylko malujący się na twarzach zachwyt tym, co się dzieje.

Chłopaki nie kryli za to swojego obrzydzenia wobec policji. Ta, co prawda, w przebieg (niesankcjonowanego) przemarszu nie interweniowała, ale… „Po co filmują, dlaczego się gapią!?” – oburzał się do kamery łysy młodzian, na którego torsie dyndał potężny wisior w kształcie swastyki. „Jaki faszyzm? My nie zamierzamy z Litwy nikogo wypędzać! Po prostu demonstrujemy w ten sposób swój patriotyzm i radość z niepodległości…” – tłumaczył dziennikarzowi młody niefaszysta. Cóż, w dziwnym przebraniu chadzają czasem radość z patriotyzmem. Oby to były rzadkie przechadzki.

 

A skoro już jesteśmy przy dziwnych objawach patriotyzmu, to jeszcze parę a´propos-ów. Dziennik „Kauno diena” postuluje uchwalenie Ustawy o patriotyzmie. Uważa on, że politycy środki przeznaczone na cele reprezentacyjne powinni wydawać wyłącznie na produkty litewskiego pochodzenia. W celach tychże produktów promocji. Dziennikarze „Kd” z oburzeniem skonstatowali, że zamiast rodzimą wodą mineralną, politycy raczą zgranicznych gości (a i siebie samych) słodkim paskudztwem obcego pochodzenia w rodzaju „Coca coli”. Też jestem za tym, by sprawę braku napojowego patriotyzmu uregulować ustawowo. Zresztą, nie ograniczałabym się do tego. Można wszak nakazać politykom spożywanie wyłącznie rodzimej wieprzowiny oraz noszenie tylko litewskiej konfekcji i obuwia. Zapewniam, że w tej sytuacji przy żłobie wytrwają tylko ludzie najodporniejsi, z lekką skłonnością do masochizmu, ale prawdziwi patrioci.

Drugi a´propos. Wspomniany już dziennik „Vilniaus diena” przy okazji Święta Niepodległości wywlókł temat litewskiej flagi państwowej. Okazuje się, że żółto-zielono-czerwony trójkolor – to wsiowy obciach, który w dodatku eksperci od heraldyki uważają za zbyt młody (powstał w 1918 roku), a specom od piaru kojarzy się z „klubem najuboższych państw świata”. Żeby nie było na mnie, to słowa niejakiego Eduardasa Potašinskasa, specjalisty od kształtowania rynku (cokolwiek to znaczy). Zgadza się z nim poniekąd przewodniczący Litewskiej Komisji ds. Heraldyki Edmundas Rimša, któremu widzi się powrót naszego państwa do historycznej litewskiej flagi z białą Pogonią (z jednej) i Słupami Giedyminowymi (z drugiej strony) na czerwonym polu. Do flagi, „pod którą Litwini wygrali bitwę pod Grunwaldem”. Pomysł ten Potašinskas wita z entuzjazmem:

„Gdybyśmy mieli na fladze dynamiczną Pogoń, byłaby ona łatwa do zapamiętania, wyróżniająca się. Wywoływałaby (u obcokrajowców) zainteresowanie: czyja to flaga, co to za kraj, gdzie on się znajduje, może warto tam inwestować” – dywaguje piarowiec. Hm. Mnie też Pogoń na czerwonym polu widzi się bardziej ekstrawagancko niż zwykły trójkolor. Nie ma wątpliwości, że państwowa flaga z wizerunkiem pędzącego na koniu rycerza bardzo by nas wśród innych państw wyróżniała (niech się kryją Amerykanie ze swoimi gwiazdkami i paskami). Zwłaszcza, że za oknem XXI wiek. Ale już spekulacje, że widok Pogoni będzie w kimś budził myśli o inwestycjach na Litwie, uważam za nieco ryzykowne. No... chyba że w hodowlę koni.

Lucyna Dowdo

Wstecz