Pasjami przeplatane życie

Rozmowa z dr. Gabrielem Janem Mincewiczem

Pozwoli Pan, że składając Panu życzenia z okazji jubileuszowych urodzin przedstawimy Czytelnikom rzeczy i sprawy aktualne i ważne w Pańskim życiorysie. Większość mieszkańców Wileńszczyzny zna Pana jako pedagoga, kierownika renomowanego zespołu. Od roku pełni Pan też funkcje wicemera rejonu wileńskiego.

Po ostatnich wyborach samorządowych i kolejnym dużym sukcesie w nich AWPL, dostałem, przyznam trochę nieoczekiwanie, propozycję objęcia tego stanowiska. Zważywszy fakt, że w gestii mojej miały się znaleźć sprawy kultury i oświaty, chętnie się zgodziłem. Te dziedziny bowiem były zawsze obecne i ważne w moim życiu. Kierowanie zespołem, praca w szkole i w ciągu trzech kadencji w Sejmie (również w komitecie ds. oświaty, nauki i kultury) warunkują to, że znam te dziedziny w dość szerokim przekroju.

Szkoły z polskim językiem nauczania, funkcjonujące na terenie Wileńszczyzny od ponad 60 lat – okresu powojennego przesunięcia granic – przetrwały praktycznie nie zmieniając swej formuły. Owszem, zmieniały się władze i nawet ustroje, a szkoła polska zmieniając treści nauczania zachowała swą strukturę.

Zachowała, bo tak chcieli rodzice. W latach czterdziestych (musimy dodać XX wieku) miejscowa ludność polska w niełatwych czasach stalinowskiego terroru jednak wymogła na władzy prawo do kształcenia dzieci w ojczystym języku. I ta szkoła się sprawdziła, również w nowych warunkach – niepodległości Litwy, zjednoczonej Europy. Europa szanuje prawa mniejszości, ma ważne dokumenty zapewniające określony dla nich status. I wbrew wszelkim próbom zmiany status quo w szkolnictwie polskim, zakusom i strachom jestem w tej kwestii optymistą. Święcie wierzę, że szkoły nasze będą funkcjonowały dopóty, dopóki rodzice będą chcieli oddawać swe dzieci do takich szkół. A to już od nas dziś zależy, jakich przyszłych rodziców wychowamy, jaka będzie szkoła.

Od lat podkreślamy jedno – szkoła polska musi być konkurencyjna wobec szkoły z państwowym językiem nauczania.

I jest. Mamy bardzo wysoki wskaźnik wstępowania absolwentów na studia nie tylko w renomowanych stołecznych polskich szkołach średnich i gimnazjach, ale również w rejonach podwileńskich. To bez wątpienia zasługa nauczycieli tu pracujących i traktujących, w przeważającej większości, bardzo odpowiedzialnie swoją pracę. Wagę szkolnictwa w języku ojczystym doskonale rozumie też władza, od kilkunastu lat będąca w ręku AWPL. Pięćdziesiąt pięć procent budżetu rejonu przeznacza się na oświatę, bo mamy w rejonie szkoły w trzech językach i to wymaga nakładów większych niż w innych regionach Litwy. Ale taka jest nasza polityka, że każde dziecko ma się kształcić w języku ojczystym i być wychowywane w kręgu swej kultury, tradycji, religii.

Bardziej pesymistycznie nastawieni rodacy, opierając się na statystyce, prognozują jednak widoczny dalszy spadek liczby uczniów w polskich szkołach.

Na początku tzw. odrodzenia podwoiliśmy liczbę uczniów w polskich szkołach. Również kosztem dzieci z rodzin mieszanych. W poszczególnych latach ta statystyka nam falowała, ostatnio z powodu dającego o sobie znać niżu demograficznego sprzed 10 laty. Nawet jeżeli nie otrzymamy kolejnego wzrostu liczby uczniów, to zachowanie aktualnego stanu posiadania będę uważał za sukces. Utrzymanie się w miejscu, kiedy prąd cię znosi, wymaga siły i może być uznane za zwycięstwo. Zresztą, musimy iść do przodu. Mamy dobry poziom nauczania, dzięki pomocy Macierzy możemy doskonalić kadry, wydawać oryginalne podręczniki, no i co też jest w dobie obecnej ważne: nasze szkoły dzięki ogromnym środkom z Polski mogą już w większości swej sprostać standardom, stawianym placówkom oświatowym w XXI wieku. Nie wyglądają jak biedne sierotki na tle z docelowych środków budowanych szkół z państwowym językiem nauczania.

Ważną sprawą dla utrzymania szkół polskich – akcentował to Pan od lat na kolejnych naradach ds. oświaty – jest funkcjonowanie polskich przedszkoli.

Nie ze swojej winy straciliśmy na Wileńszczyźnie wiele placówek przedszkolnych (zostały zreorganizowane, sprywatyzowane za sławetnych rządów komisarycznych). Od kilku lat staramy się (władze rejonu) tę sieć placówek przedszkolnych odbudować. Wiąże się to z dużymi wydatkami, jednak i tu dzięki pomocy Macierzy zdążamy do przodu. Pięknym tego przykładem jest powstanie polskiego przedszkola w Rudominie wraz ze szkołą muzyczną pod jednym dachem. Obecnie samorząd buduje polskie przedszkole w Mickunach. Jakie luki musimy w tej kwestii wypełnić, niech świadczą suche procenty: w polskich szkołach uczy się 56 proc. dzieci rejonu, zaś polskie grupy przedszkolne liczą tylko 36 proc. dzieci. A wiemy, że w większości wypadków dziecko (szczególnie na wsi) idzie do takiej szkoły, w jakim było przedszkolu.

Kultura – ta w szerokim tego słowa znaczeniu i nazwijmy tak – praktyczna (domy kultury, zespoły) – w jakiej jest kondycji w stołecznym rejonie?

W porównaniu do oświaty – w złej. Zresztą, nie tylko w naszym rejonie, ale i na całej Litwie. Brak środków, sprywatyzowana, zniszczona baza – wystarczy przywołać przed oczy byłe „domy kultury” w Mejszagole, Mickunach. O budowie nowych placówek trudno nawet marzyć przy naszych możliwościach finansowych, a tu już nie możemy liczyć na pomoc z Polski. Co prawda, mamy ją dla poszczególnych zespołów. Niestety, liczba ich się nie zwiększa. Ubolewam, jako nauczyciel muzyki (i dodajmy - autor oryginalnych podręczników dla klas V-VIII – przyp. autorki), że w szkołach, nawet tych dużych, zanikły chóry. By ludzie nie byli biernymi odbiorcami telewizyjnych show o wielce wątpliwych walorach artystycznych (a i moralnych też), muszą powstać zarówno placówki jak też godnie opłacani animatorzy życia kulturalnego.

Niestety, zanim państwo przeznacza kilkanaście razy większe środki na wojsko niż na kulturę, spodziewać się zmian na lepsze nie możemy. Mogliby sytuację ratować sponsorzy, mecenasi kultury, ale jest to u nas, jak na razie, zjawisko praktycznie nieistniejące. To, że rejon nasz leży dookoła stolicy, w pewnym stopniu ratuje sytuację – ludzie mogą jednak udać się na imprezy, wystawy do stolicy, gorzej jest z bardziej oddalonymi rejonami.

Osobiście niezmiernie mnie boli los Festiwalu „Kwiaty Polskie”. Zapoczątkowany w 1989 roku, w 2009 miałby szansę być jubileuszowym. Niestety, z tej prozaicznej przyczyny – braku należytego finansowania – może stać się kolejną imprezą z przydomkiem „była”. A przecież zarówno widzowie jak i całe rzesze uczestników doskonale pamiętają prawdziwe święta folkloru w Niemenczynie.

Z miejscowym folklorem jest Pan związany niezwykle mocno, a to za sprawą założonego zespołu ludowego „Wileńszczyzna”. Jak się zrodził zespół i jakie ma przesłanie?

Zespół powstał w roku 1980, chociaż liczymy swój „życiorys” od roku 1981, kiedy to „Wileńszczyzna” dała swój pierwszy koncert w niemenczyńskim domu kultury. Były to bardzo ważne dla Polski a i dla wszystkich Polaków rozsianych po świecie lata – lata powstania „Solidarności”. Nasza nazwa była swoistą manifestacją swojej tożsamości. Chociaż były różnego rodzaju trudności, jednak udało się nam zachować właśnie taką nazwę. I nie był to zwykły akt demonstracyjny. Zespół miał za zadanie prezentować właśnie autentyczny folklor tych terenów. Już mieliśmy „Wilię” – zespół z tradycjami, swoim repertuarem. „Wileńszczyzna” tylko wtedy miała sens istnienia, gdy stać ją było na oryginalność.

I to wam się udało. Już pierwsze koncerty z doskonale znanymi miejscowej ludności melodiami i piosenkami, układami tanecznymi z ich zabaw z młodości podbiły serca.

Zakładając zespół myślałem o tym, by dać młodzieży możność śpiewania również po ukończeniu szkoły. Nie tylko śpiewać, ale poprzez repertuar odtworzyć duch, charakter naszej małej Ojczyzny. Od lat zbierałem miejscowe piosenki, melodie. Dziś również, wyjeżdżając w sprawach służbowych, staram się wypytać miejscowych ludzi, czy nie ma w ich miasteczku, wsi ludzi, znających miejscowe przyśpiewki, melodie.

Zespół się rozwijał, urozmaicał repertuar, pojawiła się grupa taneczna, która również wykorzystywała miejscowe, dla Wileńszczyzny charakterystyczne układy taneczne. Po pięciu pracowitych latach otrzymaliśmy znaczący tytuł „zespół ludowy”. A kiedy w 1988 roku udało się nam wydać bodajże pierwszą w Związku Sowieckim płytę długogrającą ze swoim repertuarem w ówczesnej ryskiej firmie „Melodia”, byłem niezmiernie dumny z zespołu i uważałem to wydarzenie za szczyt szczęścia.

Niezapomniane też chwile wzruszenia przeżyliśmy jako artyści podczas występów na Festiwalu im. Stanisława Moniuszki w Kudowie Zdroju oraz występując na scenie warszawskiego teatru „Syrena” (w 1989 roku). Sala teatru była wypełniona dosłownie po brzegi – nie było nawet stojących miejsc. Warszawska publiczność oklaskiwała na stojąco nasz występ, a my byliśmy wzruszeni do łez Zrozumieliśmy, że nasz repertuar przemawia do serc nie tylko naszego, wileńskiego widza.

Jednak zespół nie spoczął na laurach. Kolejną nowością, którą zaoferowała „Wileńszczyzna” publiczności, były obrazki folklorystyczne.

Postanowiliśmy ocalić od zapomnienia nie tylko tańce i śpiew, ale też miejscowe zwyczaje, tradycje, obrzędy. Tak kolejno powstawały: „Zaloty na Wileńszczyźnie”, „Wesele”, program patriotyczny „Z dymem pożarów”. Po ich sukcesie wzięliśmy na warsztat „Noc Świętojańską”, która wymagała nie tylko wytężonej pracy tancerzy i chórzystów, solistów, ale też rozbudowanej scenografii. Nie mniej wysiłków wymagało przygotowanie programu „Kiermasz wileński”, do którego tańce rosyjskie, ukraińskie i żydowskie szykowali choreografowie tych narodowości.

Swoje programy mieliśmy możność zaprezentować nie tylko miejscowej publiczności, Rodakom w Polsce, ale i w szerokim świecie. Śpiewaliśmy dla naszego wielkiego Rodaka Jana Pawła II, koncertowaliśmy w Austrii, Belgii, Holandii, Danii, Niemczech, we Włoszech i Anglii. We Francji mieliśmy szczególne przeżycie, kiedy to entuzjastycznego przyjęcia doczekaliśmy się nie tylko wśród Polonii, ale też ze strony francuskiej publiczności. Stany Zjednoczone Ameryki oraz jakże daleka i egzotyczna Australia takoż oklaskiwała nasze występy.

Z tych podróży przywoziliśmy niezapomniane przeżycia artystyczne i turystyczne, to też się pracowitym artystom należało. Zespół się cementował i tworzył prawdziwą rodzinę. Cieszę się i jestem wzruszony, kiedy dziś mam przed sobą dzieci moich dawnych zespolaków. Tego roku jeszcze raz chcielibyśmy wylądować w Australii – wziąć udział w Światowym Dniu Młodzieży w Sydney i spotkać się z papieżem Benedyktem XVI.

Inną Pańską sferą działalności z młodzieżą jest wykładanie religii. Jest Pan nie tylko muzykiem (m. in. autorem kilku dziesiątków piosenek, w tej liczbie niezwykle popularnej „Wileńszczyzny drogi kraj”), ale też doktorem nauk humanistycznych. Doktorat obronił Pan na Uniwersytecie im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego.

Jeszcze jako bardzo młody człowiek, dorastający w katolickiej rodzinie w sowieckich czasach, szukałem, musiałem znaleźć dla siebie odpowiedź na pytanie, czy istnieje Stwórca. Można wierzyć sercem i tego wystarczy. Ja chciałem wierzyć też rozumem, stąd szukałem odpowiedzi na powstające pytania. Kiedy miałem już pewność Jego istnienia, chciałem, by też wszyscy młodzi ludzie mieli dostęp do Prawdy. Pracę w tym kierunku rozpocząłem w tak dziś odległym roku 1962, jako młody nauczyciel muzyki. Pogadanki z młodzieżą, spotkania nie tylko podczas lekcji, pielgrzymki do Kalwarii, a następnie i do innych świętych miejsc na Litwie, Łotwie…

Chciałem, by młodzież w tamtych sowieckich czasach miała otwartą drogę do poznania prawd wiary i Stwórcy. Chociaż czasy się zmieniły i już nie musimy się dzisiaj kryć z młodzieżą naszych spotkań pod płaszczykiem zajęć ze śpiewu, w szkołach są od dawna lekcje religii, to jednak widzę, że i współczesnej młodzieży potrzebny jest dostęp do Prawdy. Tak wiele pokus, fałszywych ideałów zjawia się przed współczesnym młodym człowiekiem, że bardzo łatwo może zbłądzić bez odpowiednich drogowskazów. Pragnę, by młodzież nie tylko sercem, ale też rozumem pojęła sens wiary. Oddałem do druku książkę, wynik mojej wieloletniej pracy katechetycznej i poszukiwań „Naukowe uzasadnienie wiary”. Mam cichą nadzieję, że jeżeli chociaż dla kilku ludzi pomoże ona znaleźć drogę do Boga, będę szczęśliwy.

Jesteśmy u progu Święta Zmartwychwstania Pańskiego, czego chciałby Pan życzyć młodzieży, ludziom w tak ważnym dla każdego katolika dniu?

Chciałbym życzyć ludziom zagonionym za sukcesem, sławą, pieniądzem (które to też są w życiu potrzebne) nie stawiać ich na piedestale wartości. Zwróćmy więcej uwagi na swe życie duchowe, myśli i uczynki; zróbmy coś nie tylko dla siebie. Stwórca wynagrodzi nas spokojem, ładem wewnętrznym, łaską, której każdy potrzebuje.

Dziękuję za rozmowę i życzę w imieniu redakcji i wszystkich Czytelników dalszych sukcesów we wszystkich Pana poczynaniach.

Rozmawiała Janina Lisiewicz

Wstecz