„Jestem człowiekiem szczęśliwym…”

Ksiądz Antoni Dilys należy do pokolenia duszpasterzy, o których się mówi, że są żywą historią Wileńszczyzny. Do pokolenia nieubłaganie odchodzącego, na los którego wypadły lata wojen, kilku zmian ustrojowych, prześladowań. Do pokolenia kapłanów, którzy codziennie musieli zdawać egzaminy z trudnych pytań i sytuacji politycznych i życiowych, dokonywać wyboru, podejmować decyzje, by się nie minąć z Bogiem i pozostać człowiekiem.

Jaskrawym tego przykładem jest życie księdza prałata Józefa Obrembskiego, świętującego bieżącego roku 102. urodziny i 76-lecie kapłaństwa. Albo inny przykład – ze stron święciańskich, gdzie wciąż żywa jest pamięć o dwóch bohaterskich kapłanach – Bolesławie Bazewiczu i Janie Naumowiczu, którzy w 1942 roku zginęli wraz ze swoimi parafianami–zakładnikami z rąk Niemców i ich miejscowych sługusów. Zakończyli wędrówkę życiową i odeszli do Pana księża również z tamtego pokolenia, którzy, wydaje nam się, jeszcze tak niedawno byli z nami: ks. Antoni Dziekan, wieloletni proboszcz parafii sużańskiej, ks. Adolf Trusewicz – ostatni kapłan-misjonarz na Litwie, przez wiele lat pełniący wartę duszpasterską w podwileńskiej Suderwie.

Ks. Antoni Dilys jest w tym gronie księży-seniorów wiekiem najmłodszy, mimo że w bieżącym miesiącu, właśnie w dniu Świętego Józefa, skończył 85 lat. A w czerwcu br. spełni mu się 62 lata święceń kapłańskich. Z tej okazji poprosiliśmy księdza Antoniego o rozmowę. Życiorys tego kapłana jest znany dla wielu wiernych na Wileńszczyźnie, również z jego książki wspomnień „Życie – to wielka tajemnica” (Wydawnictwo Polskie w Wilnie – „Magazyn Wileński”), tym niemniej chcieliśmy zapytać samego Szanownego Jubilata o to, jak sam ocenia własny los: księdza-zesłańca, duszpasterza długiego szeregu parafii, wreszcie – po prostu człowieka.

* * *

– Jestem człowiekiem szczęśliwym – usłyszeliśmy na wstępie rozmowy. – A głównym źródłem mojej szczęśliwości jest wiara, która już 85 lat prowadzi mnie przez życie. W niej czerpię otuchę i siły w trudnych chwilach. Dar wiary natomiast zawdzięczam moim rodzicom.

Mówi o nich z największym szacunkiem: o ojcu Juozasie Dilysie – Litwinie i matce Antoninie z Dyndulów – Polce. Ich rodzina, składająca się z sześciu (czwórka dzieci) żyła bardziej niż skromnie. Ojciec pełnił obowiązki zakrystiana w nowoświęciańskiej parafii pw. św. Edwarda. Na barkach matki spoczywał dom i wychowanie dzieci.

– Ani ja, ani moje rodzeństwo nie otrzymaliśmy od rodziców żadnej pomocy materialnej: ani pieniędzy, ani ziemi, „ni wołu, ni osła”… – mówi ks. Antoni. – Dali jednakże nam, swym dzieciom, najważniejsze: nauczyli, jak żyć należy zgodnie z nauką Bożą. I tak się stało, że z Jego woli wszyscyśmy się wykierowali na ludzi.

Ta wdzięczna pamięć o rodzicach ma również kształty materialne. Na starym cmentarzu parafialnym w Nowych Święcianach stoi piękny pomnik z jakże wymownym napisem na kamieniu: „Matka, która wskazała dla syna drogę do kapłaństwa”… To na matkę spadły podstawowe obowiązki wychowawcze, nauczanie pacierza, głównych prawd wiary. Ojciec zaś wychowywał całą swą postawą życiową, pracowitością, pobożnością. Był głównym karmicielem rodziny. Jako zakrystian dużo pracował, a życie parafii stale było na porządku dziennym u Dilysów, którzy zajmowali skromne pomieszczenie przy kościele i do których stale wpadali wierni w jakiejś potrzebie. Zimą, na przykład, nawet po to, żeby się ogrzać w ciepłej izbie…

– W dzieciństwie wielki wpływ na kształtowanie mojego światopoglądu miał ksiądz prefekt Stanisław Lachowicz, nauczający religii w siedmioletniej szkole powszechnej w Nowych Święcianach – mówi ksiądz Antoni. – Już jako mały chłopiec pełniłem obowiązki ministranta w kościele. W szkole religia jako przedmiot traktowana była nadzwyczaj poważnie. W dzisiejszych szkołach religia ma niedostateczny status, a w niektórych traktuje się ją prawie po macoszemu. W rodzinach również – wielu ojców i matek wykazuje obojętność wobec wiary i wychowania w niej swych dzieci. Uważam, że dotychczas ciążą w naszym społeczeństwie pozostałości ateizmu, krzewionego w poprzednim ustroju… W moim dzieciństwie nie było telewizji, komputerów i wielu innych dzisiejszych rozrywek, ale jakże ważne miejsce zajmowały: kościół, szkoła, książka. Dzisiaj młodzież ma wiele rozrywek i pokus w postaci najnowszych wynalazków techniki, ale coraz mniej chęci ma do czytania, wiele rzeczy ją rozprasza, przeszkadza w samodzielnym myśleniu, bliskim, serdecznym obcowaniu z rodzicami. Ci zaś coraz mniej czasu mają dla swych latorośli, coraz bardziej się kurczy ich rola wychowawcza…

Ksiądz Antoni tak mówi nie dlatego, że broni „tamtych” czasów i świata, z którego pochodzi, albo że jest przeciwko postępowi obecnego… Zawsze był ciekaw życia, kocha je i nie przestawał kochać nawet wówczas, gdy trzeba było iść drogą najeżoną ostrymi kolcami… A mówi tak dlatego, że jest pełen troski o przyszłość tego świata, o miejsce w nim wiary, za którą w ciągu ponad sześciu dziesiątek lat kapłaństwa niejedną złożył ofiarę.

Już na samym początku jego służby duszpasterskiej odwiedzali go funkcjonariusze sowieckich służb specjalnych, nie dawali spokoju, namawiając do współpracy. Byli w tym konsekwentni i uparci, chodziło przecież o realizację zamiarów nowej władzy – „odwiązanie” Kościoła na Litwie od Watykanu i papieża. Jak wiadomo, zamiary te spaliły na panewce, ale iluż przez to duszpasterzy ucierpiało. Znaleziono również pretekst, by się porachować z „niepokornym” księdzem Dilysem…

Gdy pytamy ks. Antoniego o najtrudniejsze chwile w jego życiu, odpowiada: kiedy się dowiedział o areszcie oraz pierwszy rok spędzony w więzieniu. Nawet tam, na zsyłce, służbiści „bezpieki” nie dawali mu spokoju, obiecując – w razie zgody na współpracę – wcześniejsze wyjście na wolność i dalsze spokojne życie. Nie załamał się, polecając się całkowicie opiece Bożej. To z Jego woli ani razu w ciągu ponad siedmioletniej zsyłki do Karagandy i Workuty (1949-1956) nie zachorował, wspierał na duchu innych, odprawił w ciągu tego czasu ponad tysiąc Mszy świętych.

– Dziś, z perspektywy czasu, jestem Panu Bogu wdzięczny za ten krzyż. Widzę w tym wolę Bożą. Właśnie tam poznałem lepiej ludzi, spojrzałem na świat szeroko otwartymi oczami. Zahartowałem się moralnie, umocniłem się w wierze. Cieszyłem się, że byłem tam moim towarzyszom niedoli – współwięźniom potrzebny… – mówi ks. Antoni.

* * *

…Zna go i szanuje kilka pokoleń wiernych Wilna i Wileńszczyzny. Niejedna jest taka rodzina, w której małżonkowie mogą się chlubić, że właśnie ten kapłan związał przed ołtarzem ich ręce stułą, ochrzcił im dzieci, a po latach – ich dzieciom udzielał sakramentu małżeństwa… Bo ten kapłan ma w swym dorobku duszpasterskim szeroką geografię podopiecznych parafii (aż 15!), a w dziewięciu wspólnotach parafialnych pełnił obowiązki proboszcza. Najdłużej – piętnaście lat – pełnił posługę kapłańską w wileńskim kościele śś. Piotra i Pawła oraz w Rzeszy – dziesięć lat.

W wielu parafiach zapamiętano go jako człowieka nadzwyczaj aktywnego, pogodnego, ciekawego świata i ludzi. W każdej parafii, gdzie gospodarzył, coś budował, remontował, porządkował, upiększał. Pierwsza znajomość z księdzem niżej podpisanej, na początku lat 70., również odbyła się w „scenerii roboczej” dla kapłana. Kiedy w zwykły dzień zajrzałam do pustej świątyni Piotra i Pawła, ujrzałam na drabinie w bocznej nawie szczupłego mężczyznę w dżinsach, z pędzlem w ręku. Na moje pytanie, gdzie mogę znaleźć księdza administratora, usłyszałam wesoły głos: „To ja jestem. Czy może czymś nie pasuję?”…

Poczucie humoru księdza Antoniego nie zawodzi. Lubi pożartować i poweselić się, jeśli jest ku temu odpowiednia okazja. Do radosnych chwil w życiu zalicza własne jubileusze kapłaństwa. Szczególnie dwa hucznie obchodził, wraz ze swoimi – byłymi i aktualnymi – parafianami: 25-lecie i 50-lecie. Takie miłe, przyjemne chwile, kiedy nie tylko sam, ale też inni podsumowują twą pracę. Wie, że niektórzy księża mają na ten temat odmienne zdanie: po co takie uroczystości są potrzebne? Ks. Antoni uważa, że potrzebne, nie tylko dla jubilata, ale też po to, żeby „kapłaństwo podnieść”.

Pamiętny to był dla niego dzień w czerwcu 1996 roku, gdy z okazji półwiecza trwania na posterunku duszpasterskim przybyli do Rzeszy, gdzie był naonczas proboszczem, Jego Eminencja Henryk Kardynał Gulbinowicz, Metropolita Wrocławski, jak też obecny kardynał, wówczas jeszcze arcybiskup Audrys Juozas Bačkis, wielu kapłanów. Sprawiło to mu wielką radość, tak, jakby otrzymał wyróżnienie czy nominację, co w życiu skromnego księdza Antoniego jakby omijało…

Nigdy o nic do nikogo nie miał żalu, a własne życie kapłańskie uważa za spełnione. Że nie wypadło mu być w Rzymie? Ale za to sam Jan Paweł II w czasie pobytu na Litwie naznaczył jego czoło krzyżem przy wejściu do Katedry. Albo czyż nie szczególnym darem Bożym jest to, że przez lat 15 pracował w świątyni antokolskiej, w której naonczas znajdowały się relikwie Świętego Kazimierza Jagiellończyka, patrona Litwy, którego 550. rocznicę urodzin obecnie obchodzimy?.. Z okazji 500-lecia urodzin Świętego, w ciągu trzech lat, poprzedzających tę datę, ks. Antoni organizował co roku w marcu tygodniowy odpust: wiele nabożeństw w tej intencji, z udziałem chórów i orkiestry. Zarządził generalny remont i porządkowanie z tej okazji świątyni, wnętrza przykościelnej kaplicy cmentarnej… Nie wszystkim to się podobało – za dużo szumu wokół osoby księdza i jego parafii… Nastąpiło więc kolejne przeniesienie – do kościoła św. Rafała, gdzie osiem lat pełnił obowiązki proboszcza.

Od grudnia 2000 roku ks. Antoni jest rezydentem przy wileńskim kościele Ducha Świętego. Nie pełni już obowiązków administracyjnych, a pomaga wszędzie (nie tylko we własnej parafii), gdzie młodzi księża nie nadążają. Codziennie wstaje o 5. rano, by zdążyć o 7. odprawić nabożeństwo.

– Moje „hobby” – jeśli tak można powiedzieć o obowiązkach kapłańskich – to spowiedź – mówi ks. Antoni. – Dziś nie przywiązuje się do spowiedzi należnej uwagi. Trzeba nauczać dzieci (a i dorosłych), prawidłowo odbywać spowiedź, by nie wpadali w skrajności: jedni jej unikają, inni – wykazują się nadgorliwością. Chociaż są jeszcze takie parafie, w których się celebruje tzw. godziny pokutne, w czasie których mówi się o tym, jak prawidłowo dokonać rachunku sumienia i przygotować się do spowiedzi. Powinna ona być twórcza i szczera, obowiązkowa raz w roku, prowadząca do otrzymania rozgrzeszenia za grzechy ciężkie. Za małe grzechy i przewinienia należy szczerze żałować, wzbudzając w swym sercu skruchę…

… Po odprawionym nabożeństwie – spacer po mieście lub pieszo część drogi do domu. Reszta dnia – zgodnie z zawczasu ułożonym planem. Całe życie planuje swój czas: na rok, na miesiąc, tydzień i na każdy dzień. Co należy załatwić, z kim się spotkać, komu złożyć wizytę, komu list napisać, a nawet – co przeczytać. Lekturę dzieli na religijną i świecką i odpowiednio ją „dozuje”. Czyta prasę polską i litewską. Lubi poza tym zagrać partyjkę w szachy, warcaby, rozwiązuje krzyżówki – uważa, że doskonale ćwiczą pamięć. Nigdy się nie nudzi i nigdy nie siedzi bezczynnie. Wakacje letnie spędza u przyjaciół na wsi, na terenie Białorusi. Gdy przekracza granicę, to – wbrew temu, co się mówi o pracownikach straży granicznej – zawsze jest traktowany przez nich nadzwyczaj życzliwie i uprzejmie…

Ma ksiądz Dilys własne marzenia. Żeby do kresu życia być przytomnym, żeby własnym ciężarem innych nie obarczać… I… chciałby jeszcze trochę pożyć, żeby zobaczyć, „w jakim kierunku pójdzie obecny świat”.

– Jak na razie – mówi – dziękować Bogu, zdrowie mi dopisuje. A że jestem urodzony 19 marca, na św. Józefa, w dniu urodzin ks. prałata Obrembskiego – to dobry znak dla mnie, że również mogę doczekać pięknego wieku – żartuje.

– Czasami mnie młodzi księża pytają o receptę mojej dobrej kondycji. Odpowiadam im: jestem pogodny, szczerze się modlę i dobrze odpoczywam, na nic nie narzekam. Bezgranicznie ufam Bogu i w każdej sytuacji staram się zachować spokój… – podsumowuje mój rozmówca.

… Taka niby prosta recepta, która przydałaby się w życiu dla wielu z nas… Tylko… żeby była skuteczna, jakże często brakuje nam głównego w niej składnika: niewzruszonej, budującej wiary…

Helena Ostrowska

Wstecz