Podglądy

Nie drażnić skinów!

Światli obywatele Litwy, po ostatnich rasistowskich wybrykach rodaków, nie mogą wyjść z szoku. Ciemnota potajemnie triumfuje. Skinheadzi, którzy jak się okazuje, nie są u nas internetowym folklorem, ale realną i dobrze zorganizowaną formacją, odgrażają się, że to dopiero początek oczyszczania Ojczyzny z wszelkiego rodzaju „ciemnoskórego barachła”. Potem zabiorą się za przedstawicieli rasy białej, ale obcej (Polacy, Rosjanie, Białorusini, Żydzi).

Gdy w świat poszła wiadomość, że na Litwie młócą za kolor skóry, Sejm w gorączkowym pośpiechu wypichcił projekt ustawy, wg którego rasistowski motyw przestępstwa czy wykroczenia ma być odtąd traktowany jako okoliczność obciążająca. W parlamencie powołano też grupę roboczą, która do lipca ma przygotować pakiet aktów prawnych zapobiegających podżeganiu niesnasek na tle narodowościowym czy rasowym. No, no... Czyżby to początki prawdziwej krucjaty przeciwko ksenofobii? Jeżeli rzeczywiście, to bardzo budujące, ale czy ździebko nie spóźnione?

Gdy 11 marca – w Święto Niepodległości Litwy – ulicami Wilna przetoczyła się skandująca rasistowskie hasła neonazistowska demonstracja, należało spodziewać się ostrej krytycznej reakcji czołowych litewskich polityków. Ta, poza jakimiś nieśmiałymi przebąkiwaniami o prowokacji, właściwie nie nastąpiła. Sam prezydent Valdas Adamkus na rzecz całą zareagował dopiero po dziewięciu dniach. Zresztą, nie podjął tego tematu w ulubionej przez siebie formie orędzia do narodu, ale przy okazji gospodarskiej wizyty w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Tam też nie zgłębiał problemu uaktywnienia się na Litwie faszyzującej młodzieży, tylko nazwawszy przemarsz „hańbą dla całej Litwy”, zbeształ policję i całe MSW za „opieszałą i spóźnioną reakcję” na to wydarzenie.

Prezydent zdaje się nie rozumieć, że gdy się ma jakąś wstydliwą chorobę, należy leczyć jej przyczyny, a nie objawy. A i swoje pretensje skierował nie pod tym, co trzeba, adresem. Policja bowiem w tej sytuacji zachowała się profesjonalnie. Nie będąc wcześniej poinformowana o planowanym przemarszu, postawiona przed faktem, zrobiła to, co do niej należało. Oddzieliła kordonem rozwydrzonych łysoli od gapiów i przechodniów, nie dopuszczając do rozrób. A już następnego dnia wszczęła w związku z przemarszem dochodzenie w sprawie podżegania do waśni narodowościowych.

Prezydent uważa, że to za mało? To niech sobie wyobrazi, co by się stało, gdyby nieprzygotowani do takiej akcji policjanci zaczęli szarpać się z paroma setkami świetnie zorganizowanych skinheadów. To by dopiero była miła sercu brunatnych zadyma, prawdopodobnie krwawa. Młódź spod znaku swastyki z utęsknieniem czeka na możliwość zaprezentowania swojej siły i gotowości bojowej. Można o tym przeczytać na dość licznych internetowych forach.

Ale wracając do prezydenckiej reprymendy. Jej adresatem powinna być nie policja, ale podlegający bezpośrednio prezydentowi Departament Bezpieczeństwa Państwa, którego szefa Adamkus sam mianował. To bezpieka w każdym normalnym kraju inwigiluje i infiltruje wszystkie radykalne środowiska i ruchy, dzięki czemu organa praworządności mogą je potem spacyfikować. W Niemczech każdy trzeci „nazi” to tajniak. Służby specjalne wiedzą wszystko o członkach, nastrojach, przedsięwzięciach i planach tych ruchów. Zresztą, Niemcy pozwalają brunatnym nawet na legalne demonstracje (w ramach wypuszczenia pary), ale są one tak obstawione przez policję i bezpiekę, że nic złego nie ma prawa się wydarzyć. U nas (tym razem) też udało się uniknąć krwawych incydentów, ale jak to się stało, że policja i bezpieka nie wiedziały o planowanym przemarszu?

Otóż bezpieka wiedziała, ale nie przywiązywała do tego najmniejszej wagi. „Wszak takie przemarsze (chyba jednak o wiele skromniejsze? – L. D.) 11 marca są organizowane już od dziewięciu lat. Błędem byłoby sądzić, że całą kolumnę, około 200 osób, stanowili skinheadzi. (...) Część z nich to byli fani nieformalnych zespołów muzycznych. (...) Są ludzie, którzy wszystko zepsują: przyczepią sobie swastykę, na widok kamery rzucą hasło. A przecież w ciągu minionych dziewięciu lat nikt (ze skinheadów) nie kopnął nawet pojemnika na śmieci” – tak oto niedługo po przemarszu tłumaczyła się w Sejmie jedna z funkcjonariuszek DBP. Cóż dodać? Ot, maładcy-timurowcy! Order im za szacunek wobec kubłów na śmieci, gdyby tak jeszcze tyle samo szacunku mieli do „kitatautisów”.

Ale to tylko przystawka. Za główne danie uważam zapewnienia tej pani, że jej firma wszystkie „radykalne ruchy, które mogą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa Litwy” ma na widelcu.

„Próbujemy je obserwować – wyznała z rozbrajającą szczerością. – Nieraz jest tak, że już, już ktoś wybija się na lidera, już chcemy go dorwać, ale on nagle dorasta, zakłada garnitur i podejmuje pracę w banku. Zresztą, i plan ich działania najczęściej wygląda następująco – wspólnie się upili, zaplątał się jakiś przedstawiciel nie tej rasy czy narodowości, pobili”. Słowem, niegroźne igraszki pryszczatych gnojków.

Włos mi się jeży z szelestem, gdy czytam te lekceważące poważny problem brednie słodkiej idiotki. I już nie wiem, co jest groźniejsze: przyczajony skinhead-bankowiec w drogim garniturze czy bełkot funkcjonariuszki oraz rzecznika prasowego DBP Vytautasa Makauskasa.

Tego zachowałam na deser. Nasz prasowy bezpiecznik jeszcze w marcu bezradnie rozkładał ręce: „My przecież nie możemy zabronić tym ludziom przemarszy lub przed ich rozpoczęciem aresztować uczestników (Co innego, gdy maszerować chcą przedstawiciele mniejszości seksualnych. Tym akurat udaje się zabronić – L.D.). Gdyby DBP zaczął stosować prewencyjne areszty, skandal byłby jeszcze większy. (...) Mogę prognozować, że w przyszłym roku odbędzie się taki sam przemarsz, ale co oni (neonaziści) będą skandować, co im strzeli do głów, tego DBP nie wie”. A po co? Nadmierna wiedza może spędzać sen z powiek, a niewyspany bezpieczniak to nachodka dla ruskiego szpiona.

Przyznając się do bezradności i niewiedzy Makauskas oczywiście nie przypuszczał, że nie będziemy musieli czekać aż do przyszłego roku na to, „co im strzeli do głów”. Inaczej, w obawie przed kompromitacją, udałby nagły atak niemoty. A strzeliło im, jak dziś już wiemy, pobicie zaangażowanej w jednym z litewskich telewizyjnych show ciemnoskórej piosenkarki z RPA Berneen Candice Naidoo.

Głównemu bezpiecznikowi i jego „komandzie” musi być teraz, nomen omem, łyso, że tak lekce sobie ważyli groźne zjawisko. Tym bardziej, iż dzielni pogromcy śniadej gwiazdki natychmiast znaleźli naśladowców. Już parę dni po nagłośnieniu skandalicznego wydarzenia z Berneen, po odegranym w stolicy koszykarskim meczu, rodzimi kibice obrzucili petardami dwu ciemnoskórych graczy„Žalgirisu”. Napastnicy dodawali sobie odwagi okrzykami „nigieriai!”. Próbowali też pobić sportowców, ale zdaje się, bezskutecznie.

Jednak znalazł się bohater, który następnego dnia (będąc w stanie wskazującym) usiłował dzieło kolegów-patriotów dokończyć. Już w Kownie zaatakował nożem ciemnoskórego koszykarza De Juana Collinsa. Podobnie jak wileńscy napastnicy posiłkował się rasistowskimi wyzwiskami. Zresztą, grający w litewskich drużynach ciemnoskórzy sportowcy już wcześniej mieli okazję przekonać się o wyższości białej rasy nad kolorową. Jesienią ubiegłego roku oberwał amerykański koszykarz „Lietuvos rytas” Hollis Price, wcześniej kibice-aryjczycy poturbowali byłego gracza tego samego klubu Brazylijczyka J. P. Batistę i jego brata.

Jednak dopiero po ostatnich wydarzeniach prezydent z premierem nie na żarty zatroskali się rozwojem wydarzeń. Głównie zresztą z tego względu, że akurat ten rodzaj patriotyzmu nie zjednuje Litwie w świecie zwolenników. Niestety, znów skoncentrowali się na obsobaczaniu policji. Niesłusznie. Gdyby poczytali liczne komentarze szczerze zaniepokojonych sytuacją światłych rodaków, ich uwadze nie mógłby ujść pewien fakt.

Wszyscy oni alarmują, że pojęcie społecznej tolerancji, szczególnie wśród młodzieży, jest w naszym kraju zjawiskiem dość abstrakcyjnym. „Tego typu zajścia dowodzą, że państwo nie prowadzi polityki wychowywania młodzieży w duchu tolerancji. Młodzi nie wiedzą (...), że wolność słowa nie ma nic wspólnego z podżeganiem do niesnasek. W szkołach nie kształtuje się postaw prospołecznych. Młodzież jest wychowywana jedynie w duchu narodowym” – ostrzega (chylę czoło) Edita žiobiene, dyrektor Centrum Praw Człowieka.

Najsmutniejsze jest to, że rzecz dotyczy nie tylko młodych. Po doniesieniach o skatowaniu Berneen przejrzałam internetowe fora czołowych (bynajmniej nie faszyzujących) mediów. Byłam przekonana, że po tym wydarzeniu całe społeczeństwo przeżyło katharsis, uświadomiło, że truchtamy w niezupełnie słusznym kierunku. Liczyłam, naiwna, na powszechne potępienie tych, którzy, że posłużę się określeniem prezydenta, tę hańbę na Litwę ściągnęli. A gdzie tam.

Zaledwie około 50 proc. internautów nazwała rzecz po imieniu, stwierdziła, że się wstydzi (chociaż akurat tacy nie mają się czego wstydzić) i bardzo wokalistce współczuje. Pozostałe wypowiedzi (większość z nich zaczynała się słowami „nie jestem rasistą, ale...”) były utrzymane w takim oto tonie: „To całe skatowanie jest prawdopodobnie tylko chwytem reklamowym telewizji, w której występowała Berneen...”; „To wydarzenie będzie dla niej pretekstem do zerwania umowy z telewizją. Wszak już wcześniej mówiła, że długo na Litwie nie zostanie. Może nawet sama to pobicie zorganizowała...”; „Wyjeżdża i dobrze jej tak. Taka z niej piosenkarka jak z kija saksofon...”; „Nieładnie jest bić kobiety, ale miło jest wiedzieć, że ta nędza przestanie kaleczyć litewski język. Może się opamięta i s... przy do swojej dżungli...”; „Jeżeli historia o pobiciu jest prawdą, sprawcy są godni pogardy. Są (sic!) inne sposoby, jak zamknąć kolorowym drogę na Litwę...”; „Codziennie ofiarą napaści, zresztą o wiele okrutniejszych, padają na Litwie dziesiątki osób (...) i nie trzeba tego podciągać pod rasizm”; „Jako miłośnik muzyki mogę powiedzieć, że mała strata, takich „piosenkarek” jest na pęczki. Jako nierasista, powiem, że ani mnie grzeje, ani ziębi, że nigerzy grają u nas w pie..oną koszykówkę czy się uczą (gdy za to płacą), pod warunkiem, że kiedyś wyjeżdżają. Jako OBYWATEL twierdzę, że Litwini powinni mieszkać na Litwie, Murzyni w Afryce, Chińczycy – w Chinach itp...”.

Tak oto wygląda tolerancja w wydaniu znaczącej grupy obywateli, których liczni rodacy wyemigrowali ostatnio za chlebem do innych krajów. Już nie czytałam, jakie były komentarze, gdy się okazało, że piosenkarka jednak nie skatowała się sama; że lżyła ją od „nigerów”, a także okładała klamrą od wojskowego pasa i groziła pocięciem twarzy 22-letnia panienka, wzorowy żołnierz służby ochotniczej Ochrony Kraju. Dowództwo nie mogło się jej nachwalić, jaka pilna, zdolna i zdyscyplinowana. Była nawet szykowana do objęcia służby w elitarnej jednostce w Afganistanie (tam by dopiero mogła sobie na kolorowych poużywać).

Nie wiem, czy szanowne dowództwo już wie, że policja w domu panienki znalazła stosy nazistowskiej literatury. Nie wiem też, czy przeczytało ono prasowe doniesienia o tym, że w szeregach służby ochotniczej jest prawdopodobnie więcej takich sympatyzujących neofaszystowskim ruchom gierojów. Wiem natomiast, że prewencyjny areszt napastniczki (jest już na wolności) bardzo poruszył i zmobilizował środowisko łysoli. Obawiam się, że dopiero teraz będzie się działo.

A gdy już skini przegonią z kraju wszystkich kolorowych, przyjdzie czas na swoich, ale „obcych”. Zaczynam bać się o bliskich. Szczególnie w świetle notowanej ostatnio prasowej nagonki na Polaków. Litewskojęzyczne media prawie codziennie donoszą o „bezeceństwach” Polaków. A to zaczęli odzyskiwać ziemię w stolicy, która przydałaby się na inne cele; a to nie chcą zdejmować z domów dwujęzycznych tabliczek z nazwami ulic; a to polskie dzieci nie chcą przeprowadzać do mniejszych i gorszych budynków szkolnych ustępując dotychczasowe litewskim; a to stosują wobec litewskich urzędników terror psychiczny (jaki, nie wiadomo), zmuszając ich do opuszczenia Wileńszczyzny etc. etc. Znalazł się nawet pewien doktor, niejaki Alvydas Butkus, który ogłosił, że wobec tej podłości Polaków można usprawiedliwić nacjonalizm litewskich skinheadów.

„Udawanie przez litewskie wadze, że na Wileńszczyźnie jest wszystko w porządku, to dolewanie oliwy do ognia skinheadów, ponieważ jednym z ich postulatów jest to, że na Litwie są łamane prawa Litwinów, jako narodu” – zaalarmował niedawno doktor Butkus w artykule na jednym z najbardziej popularnych portali internetowych DELFI. Wniosek, chcesz Polaku być cały, nie drażnij skinów. My i nie drażnimy, ale co zrobić z zalewem antypolskich publikacji w mediach. One i drażnią, i prowokują. A jeszcze, moim zdaniem, podpadają pod artykuł o podżeganiu niesnasek na tle narodowościowym...

Lucyna Dowdo

Wstecz