Prosto z Australii

Śladami rodziny Pożerskich

Gorączka złota w Kalgoorlie i Polacy

W poszukiwaniu materiałów o Alicji Pomian-Pożerskiej (1910-2003), urodzonej w Wilnie poetki, zawędrowałam przed kilkoma laty do Kalifornii. W artykule wydrukowanym w „Magazynie Wileńskim” (My, Polacy, jesteśmy niezłomni..., 2007, nr 3, s. 15-20) pisałam o ziemiańskiej rodzinie Pożerskich herbu Pomian, zaniesionej do ksiąg szlacheckich byłej guberni kowieńskiej i o tym, że groby przedstawicieli tego rodu, w którym na przestrzeni ostatnich dwóch wieków dominowali zawodowi wojskowi, znajdują się na cmentarzu w Poniewieżu i (liczne!) na Bernardyńskim w Wilnie.

Tym razem w swoich wędrówkach zapaliłam symboliczny znicz na zbiorowej mogile Pożerskich w Kalgoorlie (Australia Zachodnia). Symboliczny, gdyż na antypodach z powodu słońca przez 365 dni w roku palenie światełek na cmentarzach jest kategorycznie zabronione. Nie zdają też egzaminu cięte, a nawet kwiaty doniczkowe. Ze względu na brak wody w niektórych stanach ogródkowe zieleńce można polewać tylko w ściśle wyznaczone dni. Rząd nawet zwraca pieniądze za zainwestowanie urządzeń gromadzących wodę deszczową z rynien dachowych. W okolicy Kalgoorlie nie ma ani rzeki, ani żadnego innego naturalnego zbiornika wodnego. Ratunkiem jest wodociąg, który od 1903 roku szeroką i długą na ponad 500 km rurą dostarcza życiodajnej wody z zalewu Mundaring (okolice Perth).

Miasteczko liczy dziś niespełna 30 tys. mieszkańców. Był czas, kiedy ceny na nieruchomości w tej okolicy biły światowe rekordy. Odkąd w roku 1893 Paddy Hannan z Irlandii odkrył tu złoto (pod względem wartości jak na razie przewyższa wszystkie znaleziska cennego kruszcu na tym kontynencie), tłumnie zaczęli się zjeżdżać zarówno pragnący zbić fortunę, jak też ograbić z niej innych. Gorączka złota dosłownie opanowała wszystkich. Kopano na własną rękę i zatrudniając specjalistów. W mieście było 90 (sic!) hoteli dla mężczyzn (spanie na górze, bary piwne, niczym z amerykańskich westernów, na dole). Dziś w okolicy wydobywa się ponad 240 ton złota rocznie. W kopalni na tutejszych złotonośnych polach jako jeden z powojennych emigrantów polskich pracował w swoim czasie Henryk Józef Pożerski (ur. 1930), którego poznałam w Australii. To w jego towarzystwie pierwotną kopalnię złota zwiedziłam jako obiekt historyczny.

Do rodziny Pożerskich w Kalgoorlie należało niegdyś kilka domów. Polaków emigrantów, przybyłych po wojnie z Afryki, Anglii, Libanu, Niemiec, Rodezji, było tu sporo. Na miejscowym cmentarzu nietrudno więc o polskie nazwiska. Spotykają się również litewskie. U Pożerskich gromadzono się na rozmowę i herbatkę, przyjmowano księży z Polski, organizowano śpiewanie piosenek kresowych. Starsze pokolenie pamięta jeszcze, w którym kościele Polacy, a więc i Pożerscy, brali śluby, chrzcili dzieci i skąd byli wyprowadzani na miejsce wiecznego spoczynku.

Chociaż najmniejszy kontynent świata oddzielił się od południowej masy lądowej około 50 milionów lat temu dryfując na północ, dopiero w roku 1606 postawił na nim nogę pierwszy Europejczyk. A w roku 1839 przybył tu polski badacz Paweł Edmund Strzelecki (1797-1873), którego monografia o Australii zrobiła prawdziwą furorę wśród naukowców XIX wieku. Lata tułaczki wojennej i tęsknota za ojczyzną skłaniała do zawierania związków małżeńskich między swoimi. Dzieci polskich emigrantów powojennych urodzone na tym prastarym kontynencie jeszcze mówią po polsku, a przynajmniej rozumieją, ale już wnuki – rzadko. Czują się Australijczykami. Co prawda, od narodowych dań typu stek z bawoła, polędwica z kangura, pasztet z emu, wędzonka z oposa, burger z krokodyla, a tym bardziej od smażonych larw (przysmak aborygenów), wolą na dobre zakotwiczoną tu kuchnię europejsko-azjatycką.

Po II wojnie światowej na antypodach znalazło się sporo Polaków, w tym z byłych Kresów. To oni zasilali szeregi pionierów (siła pociągowa i robocza) australijskiej gospodarki i przemysłu lat 50.-70. Australijczycy nakręcili nawet film dokumentalny o dzielnej kobiecie Krystynie Pawłowskiej, która została zawodowym myśliwym... krokodyli. Wszystko zaczęło się od tego, że jej kilkuletnia córeczka bawiąc się nad wodą omal nie została pożarta przez okrutnego gada, z którym matka dziewczynki stoczyła walkę z łopatą w ręku. Dotąd bezrobotna, jęła polować na krokodyle i żyła ze sprzedaży ich skór. Z czasem wraz z mężem założyła farmę ich hodowli.

Pożerscy rodem ze Staniun k. Poniewieża

W szeregach pierwszych tutejszych emigrantów znalazł się Jan Józef Pożerski (1900-1968) z rodziną. Jego ojciec, Michał Pożerski (1870-1922) ze Staniun koło Poniewieża, zawarłszy związek małżeński z Zofią z Więckiewiczów, która wniosła jako wiano majątek Sożyła (Sążyła) pod Rygą, służył w gwardii carskiej w randze podporucznika. Oprócz Jana mieli jeszcze trójkę dzieci: Ignacego (1898-1964), Zofię (1908-1978) oraz Edwarda (1910-1922). Wszystkie były chrzczone w kościele katolickim w Poniewieżu. Ignacy i Jan chodzili do tutejszego gimnazjum. Michał był urzędnikiem państwowym i pracował w Nadleśnictwie Poniewieskim, a jego młodszy o rok brat Józef Pożerski był leśniczym w prywatnym majątku Radziwiłłów w Towianach na Litwie.

Podczas I wojny światowej, zważywszy tereny przyfrontowe, gdzie mieszkali Pożerscy, w roku 1916 Michał z rodziną był ewakuowany do Rosji. Los rzucił ich do Jekatierinosławia. Tak najstarszy syn Ignacy wstąpił do Seminarium Duchownego w Kijowie, a Jan w Kijowie złożył maturę. Jako Polak związał się z działającym tam teatrem polskim i poznał ziomków o różnych opcjach politycznych. Chcąc dostać się do wojska zaciągnął się do I Korpusu Polskiego pod dowództwem generała Józefa Dowbor-Muśnickiego, którego trzon tworzyła Dywizja Strzelców Polskich. Po rozwiązaniu korpusu w roku 1918 i wojnie polsko-bolszewickiej razem z kamratami zasilił szeregi powstającego Wojska Polskiego, a dokładnie – utworzony w 1920 roku 84 Pułk Strzelców Poleskich. To jego wuj Mieczysław Pożerski (1882-1941, zamęczony w obozie w Dachau), jako attache wojskowy, był odpowiedzialny za przeprowadzkę Korpusu Dowbor-Muśnickiego z Rosji do Polski.

Między wojnami

W roku 1922 z powodu wielkiego głodu w Rosji i faktu uzyskania przez Polskę niepodległości, Michał z małżonką i dwójką młodszych dzieci postanowił wrócić do swoich. Jechali z całym majdanem, ale bez zapasów żywności. Wycieńczeni podróżą, chorobami i głodem w ostatnim okresie pobytu w Jekatierinosławiu, a stąd bardzo osłabieni, zatrzymali się u znajomych w Hortolu na Polesiu. Tu wszyscy zmarli, oprócz Zofii, którą najpierw zaopiekowali się gospodarze, a potem rodzina, w tym – ciotka, pułkownikowa Zofia Olgierdowa Pożerska. To dzięki jej pomocy dziewczynka ukończyła Gimnazjum im. Elizy Orzeszkowej w Grodnie.

Jej starszy brat Jan, człowiek twardy, oddany polskiej sprawie, władający czterema językami, do bólu prawdomówny (za co nieraz od wyższego rangą dowództwa obrywał) i obowiązkowy, choć zarazem konfliktowy i zadziorny, wybrał w międzywojniu karierę zawodowego wojskowego. Dosłużył się do rangi oficera. Pewnego dnia nie pohamował się i uderzył żołnierza, ociągającego się z wykonaniem zadania powierzonego przez dowództwo. Za takie naganne postępowanie (w wojsku polskim obowiązywały takt, umiar i kultura) został zdegradowany do rangi sierżanta. Prawdopodobnie wyrzucono by go z wojska w ogóle, gdyby nie ingerencja wuja, pułkownika Olgierda Pożerskiego (1880-1930), od 1928 generała brygady, a po śmierci generała dywizji, pochowanego z honorami na cmentarzu Bernardyńskim w Wilnie.

W zachowanej legitymacji wojskowej Jana Pożerskiego z okresu międzywojennego w rubryce „stanowisko” odnotowano: sierżant, szef 4 kampanii 84 Pułku Strzelców Poleskich, instruktor. Należał do wojskowego klubu sportowego i udzielał się w popisach twórczości amatorskiej: śpiewał po polsku, rosyjsku i ukraińsku. Był także członkiem zawodowego ukraińskiego zespołu pieśni i tańca. Miał prawo do posiadania przy sobie pistoletu Cebra, broni noszonej przez oficerów i funkcyjnych. Pożerski wraz z 30 policjantami ochraniał przed złodziejami pocztę w Pińsku.

Do tego miasta na Polesiu jako wojskowy został przeniesiony w roku 1927 z Brześcia, gdzie poznał Aleksandrę Kotowicz, dziewczynę pochodzącą z biednej rodziny, na dodatek bez herbu. I choć wmawiano mu, że to mezalians i wstyd dla kręgu ziemiaństwa, z którego pochodził, postawił na miłość. Z trójki urodzonych dzieci uchowało się dwoje: Teresa (1933-2002) i Henryk Józef. Czas dowiódł o nieomylności wyboru, bo choć nie był łatwym człowiekiem w codziennym współżyciu i w domu wydawał rozkazy niczym w wojsku, małżonka ani za jego życia, ani po jego śmierci nie pozwoliła nikomu złego słowa o mężu powiedzieć.

Jeszcze przed 1939 rokiem w Pińsku dla rodzin zawodowych wojskowych pobudowano obszerne, wygodne mieszkania z łazienkami, centralnym ogrzewaniem i elektrycznością. Zarobki Pożerskiego były wielce satysfakcjonujące rodzinę. Dzieci chodziły do szkoły polskiej, ale stale przebywając w wielokulturowym towarzystwie rówieśników uczyły się też ukraińskiego, rosyjskiego i hebrajskiego. Małżonka dbała o dom i organizowała cotygodniowe spotkania przy herbatce, które po latach przeniosła też na grunt australijski. Bywali w Korcu na Wołyniu, gdzie po zamążpójściu za oficera polskiego mieszkała siostra Zofia, na plebaniach brata Ignacego w Myszakówce, Ratniu i Lubomlu oraz u rodziny Pożerskich w Wilnie. Sielankę przerwał zdradziecki napad Niemiec hitlerowskich na Polskę i agresja Rosji.

W niemieckiej niewoli

Z chwilą uruchomienia kampanii wrześniowej z polskich oddziałów, rezerwistów i ochotników została zorganizowana SGO „Polesie”. Wobec dwóch wrogów miała za zadanie nie tylko osłaniać Polesie, ale i siły wojskowe, koncentrujące się we wschodniej części Polski. Po walkach z Niemcami pod Kobryniem zamierzali dostać się do oblężonej Warszawy, ale wobec kapitulacji stolicy generał Franciszek Kleberg postanowił zdobyć skład amunicji w Dęblinie i przedostać się w Góry Świętokrzyskie. Akcja się nie udała. W dniu 6 października 1939, podczas piątego i ostatniego dnia walk stoczonych pod Kockiem na Lubelszczyźnie, Jan Pożerski został ranny w głowę i dostał się do niewoli niemieckiej. Po wystrzeleniu ostatniej amunicji Polacy skapitulowali. Wywieziony na roboty do Rzeszy aż do zakończenia wojny pracował w gospodarstwie rolnym u niemieckiego bauera. Dopiero po 11 latach połączył się z żoną i dziećmi. Całej czwórce Pożerskich udało się przeżyć wojnę.

Przebywając w Niemczech dowiedział się, że jego siostra Zofia Kural wraz z dziećmi (męża rozstrzelali Rosjanie w Równem w 1941) jest w Warszawie. Z Korca uciekała przed NKWD do Lwowa (z zamiarem schronienia się u krewnych na wsi), a trafiła do stolicy okupowanej przez Niemców, gdyż w trakcie jazdy pociągu niespodziewanie zmieniony został kurs. Udało im się nawiązać korespondencję. Jan wiedział też, że również ich najstarszy brat Ignacy (ksiądz) żyje i bywa u siostry. Na kartce z dnia 8 kwietnia 1944 między innymi napisał: Wróciłem ze szpitala. Leżałem 32 dni. Rana, którą miałem od wojny, tj. pęknięcie kanału usznego w prawej stronie głowy i w nosie teraz po zaziębieniu mi się odnowiła, ledwo wylazłem z tego. Mało brakowało, a byłbym należał do związku sztywnych. Obszerniej napiszę w liście.

Kontakt między rodzeństwem się urwał z chwilą rozpoczęcia Powstania Warszawskiego o tak smutnym finale. Po tym, co się wydarzyło, Jan był przekonany o śmierci całej rodziny. Naoczni świadkowie donieśli bowiem, że w dom, gdzie mieszkali, trafiła bomba. Nikt nie wiedział, iż dosłownie na kilka minut wcześniej w pośpiechu, tak jak stali, opuścili go, a po wojnie przenieśli się do Krakowa. Na szczęście, jedno z trojga dzieci zamiast zabawki chwyciło małą torebkę z łańcuszkiem. Dziś – to bezcenna pamiątka rodzinna z tamtych lat. W ten sposób ocalał wykonany w srebrze rodowy herb Pomian, oryginał metryki Zofii Pożerskiej, potwierdzającej, że pochodziła ze Staniun na Litwie i zdjęcia sprzed 1939 roku.

Po kapitulacji III Rzeszy Jan Pożerski znalazł się w angielskiej strefie, gdzie między innymi pełnił obowiązki kuriera. Zachowany dwujęzyczny (polsko-angielski) dokument z roku 1947, podpisany przez komendanta Polskiego Ośrodka Zbiorczego 291 w Hann- Munden, stwierdza, że spełniał „obowiązki sumiennie i gorliwie, czym przyczynił się wybitnie do utrzymania bezpieczeństwa i porządku”. Aby połączyć się z rodziną, w lutym 1950 roku wyruszył z Niemiec do Włoch (okolice Neapolu) na spotkanie z synem Henrykiem, który przybył tam z Anglii (nawiasem mówiąc, nie poznali się nawzajem), a w marcu już byli w Australii, gdzie w obozie dla Polaków czekały na nich żona i córka, które dostały się tu przez Afrykę.

Wywózka na Syberię

Na podstawie dostępnych badaczom dokumentów wiadomo, że od września 1939 roku do maja 1941 roku na Zachodniej Ukrainie (kresowych ziemiach polskich) zostało represjonowanych, aresztowanych bądź wywiezionych około 65 tys. osób. Na pierwszy ogień szli przedstawiciele inteligencji i rodzin zawodowych wojskowych. Aleksandra Pożerska była świadoma, że takiego losu wraz z dziećmi nie uniknie. Suszyła suchary i przygotowała dzieżkę słoniny. Jednakże głód, który opanował miasto, zmusił ich do sięgnięcia po zapasy przeznaczone na czarną godzinę. Kiedy w majową noc 1941 roku enkawudzista zastukał do drzwi ich mieszkania, w domu nie było nawet chleba.

Usłyszawszy nazwisko Pożerski, sługa Stalina skojarzył je z rosyjskim bohaterem narodowym i przywódcą powstania ludowego w czasie wojny polsko-rosyjskiej z lat 1609-1618, księciem Dmitrijem Pożarskim, który powstrzymał w roku 1612 pod Moskwą hetmana wielkiego litewskiego Jana Karola Chodkiewicza, śpieszącego z odsieczą dla polskiej załogi Kremla, więc prawdopodobnie dlatego zachował respekt należny dla damy i kobiety z dziećmi. A nawet podpowiedział, że do gotowania strawy bardzo im się przyda garnek i nie tylko.

Mieli dwie godziny i pozwolenie na zabranie rzeczy według uznania, a nie każda rodzina miała takie szczęście. Matka zadecydowała, że nie zostawi hebanowego łóżka z materacem – ostatniego zakupu za bytności męża, a do tego jeszcze nie używanego. Pojechało więc ono w wagonie bydlęcym. Razem Pożerska i dzieci, a z nimi – wiele polskich rodzin nie mających pojęcia gdzie, po co i dokąd. W Rosji małżeńskie łoże zostało sprzedane, a pieniądze pomogły jakiś czas przetrwać. Tam można było sprzedać wszystko, co stanowiło jakąkolwiek wartość, a nawet co było zwykłym kiczem. Więc wraz ze srebrnymi sztućcami, ślubnym pierścionkiem, zegarem naściennym i dekoracyjnym porcelanowym talerzem, poszła koszula nocna z koronką (jako suknia wieczorowa), beznadziejna z wyglądu torebka wyszywana cekinami i nic nie warte plastikowe figurki dekoracyjne – wspomina naoczny świadek.

Przez prawie miesiąc tłoczyli się w brudnym i dusznym wagonie: głodni, nie myci, załatwiający się w korytku dla świni, które przypadkiem zabrała jedna z pań. Opróżniali je przez dziurę w podłodze, a do przepychania służył kij podebrany na jednym z postojów. Delikwent był zasłaniany płaszczem. W pobliżu Moskwy dotarła do nich wieść, że Hitler napadł na Rosję. Nowosybirsk, Barnauł, wieś Rubcowka. Tam właśnie ostatecznie zamieszkali w baraku. Bez pisemnego zezwolenia poruszać się mogli tylko w promieniu dwóch kilometrów.

Matka (drobna i szczupła) dostała przydział do pracy w kamieniołomach „Kopajgorod”. Tam i z powrotem przemierzała pieszo kilka kilometrów. Przeciętny dzień roboczy trwał 20 godzin. Zdarzało się, że tyrała nocami, a nie dając rady z narzuconą nieludzką normą korzystała z pomocy nieletniego syna. Heniek opiekował się młodszą siostrzyczką, zaopatrywał rodzinę w wodę, dbał o porządek i gotował. Kapusta i ziemniaki były dostępne za wymienione rzeczy przywiezione z Pińska. Dwa ziemniaki i szósta część kapuścianej głowy musiały starczyć dla całej trójki na cały dzień. O chleb było bardzo trudno. Pierwsza miesięczna wypłata matki, której nie udało się wyrobić normy, wyniosła 98 kopiejek, a bochenek chleba kosztował 2,5 rubla. Gdyby nie łóżko (szerokie i rzeźbione, więc poszło drogo) i litość enkawudzisty, który pozwolił je zabrać, niewykluczone, że już by nie żyli.

Byłem junakiem w wojsku generała Andersa”

Zerwane między Rzeczypospolitą Polską a Rosją stosunki dyplomatyczne z chwilą agresji ZSRR na Polskę i nie uznawania jej jako państwa wobec napadu III Rzeszy na ZSRR zostały odnowione w celu wspólnej walki z Niemcami. W dniu 30 lipca 1941 w Londynie został zawarty układ Sikorski – Majski, podpisany przez premiera Rządu Polskiego na uchodźstwie Władysława Sikorskiego i ambasadora ZSRR w Londynie Iwana Majskiego, który przewidywał zwolnienie Polaków z rosyjskich gułagów i na ich bazie tworzenie Polskich Sił Zbrojnych na terenie ZSRR. Pozwalał on również Polakom cywilom przemieszczać się po terytorium Związku Radzieckiego. Nie mogąc wrócić do Polski okupowanej przez Niemcy, cywilna ludność polska garnęła się pod skrzydła generała Władysława Andersa, tworzącego Wojsko Polskie, a jednocześnie starającego się objąć opieką cywilów. W pierwszą kolej rodziny wojskowych i żołnierzy.

Pożerscy w Syberii spędzili lato, jesień i większą część zimy. Po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między Polską a Rosją, pociągiem zostali przewiezieni do Taszkientu i porozrzucani po kołchozach. Dziecko w wieku 11-12 lat było uważane wtedy za robotnika, więc Heniek również poszedł do pracy, by zarobić na chleb. W Uzbekistanie matka pracowała w fabryce bawełny. Za otrzymane wynagrodzenie była możliwość wykupienia przydzielonej racji chleba. Ale praca nie zawsze była.

Jedenastoletni syn wraz z innymi dziećmi harował na plantacji bawełny. Wyrywał łodygi z suchej ziemi. Zajęcie ciężkie, na rękach pozostawały głębokie poparzenia i bąble. Sierp mieli przywiązany do sznurka owiniętego wokół pasa. Najpierw trzeba było zgiąć się, by jak najmocniej chwycić ostrzem za badyl, potem starając się wyprostować prawie na baczność (jako że roślina była dużo wyższa od dzieci), mocno pociągnąć. Dzieci pracowały od świtu do zmroku.

Na początku pobytu w Uzbekistanie wielkiego głodu nie doświadczyli. W sezonie chłopak przynosił do domu 400 g kukurydzy dziennie. Jeżeli zdarzało się, że z pracy wracał wcześniej, po drodze zachodził do młyna, by ją zemleć na mąkę, z której gotowali kaszę – mamałygę. Tam, gdzie w rodzinie nikt nie pracował, jedzenia nie było. W porze obiadowej, kiedy andersowcom dawano zupę, w stronę obozu wojskowego ciągnęły tłumy kobiet i dzieci. Siedziały przed ogrodzeniem, aż żołnierze, sami niedożywieni, wyszli, by podzielić się z cywilami. Panujące tu upały sprzyjały rozwojowi wszelkich bakterii. Tylko raz w miesiącu istniała możliwość skorzystania z „pariłki” celem dezynfekcji gorącą parą ubrań, a wodą ciał. Dyfteryt, czerwonka i wszy nie szczędziły nikogo. Lekarstw nie było, więc stawiano na medycynę ludową.

Dla rodziny Pożerskich nastały smutne dni: nie było pracy, pieniędzy, nie było jedzenia. Henryczek chodził z matką i siostrzyczką Tereńką przed obozowy płot i czekał na tę łyżkę zupy. Ale ile można było tak chodzić i czekać. Mając 12 lat postanowił wstąpić do wojska.

– Byłem junakiem w wojsku gen. Andersa – wspomina Henryk Pożerski. – Nie tylko dlatego, że młoda krew grała, a piosenki donoszące się z obozu zagrzewały do patriotycznego czynu. Również dlatego, by nie być głodnym i ratować zataczającą się osłabioną matkę i chudą jak szkielet siostrę. Zostałem przyjęty do 5 korpusu junackiego. Mimo że nieletni, rwałem się na wojnę. Chciałem, jak i inni chłopacy, bić się z wrogiem. Byliśmy potrzebni jako przyszła rezerwa, gdyż nikt nie wiedział, jak długo potrwa wojna i jak ułożą się dalsze losy naszej Polski. Zdawałem sobie też sprawę, że jestem jedynym mężczyzną w rodzinie (początkowo byliśmy przekonani, że ojciec nie żyje) i na mnie spada odpowiedzialność za matkę i siostrę. W porze obiadowej wychodziłem ze swoją żołnierską menażką, z której cała trójka po kolei jadła jedną łyżką.

W roku 1942 Aleksandra Pożerska wraz z córką, jako matka młodocianego żołnierza Wojska Polskiego i żona zawodowego polskiego wojskowego, została przeniesiona do Rodezji. Już w listopadzie tegoż roku Henryk z częścią armii Andersa znalazł się w Persji. Po raz pierwszy w życiu zobaczył tu pomarańcze, które mógł kupić za żołd, a które dzisiaj obficie rosną w jego australijskim ogrodzie, dostępne na wyciągnięcie ręki i wcale nie chce się ich jeść. Ależ ironia losu! W rok później był już w Palestynie. Na całe życie zostanie w pamięci chłopaka junacka wycieczka wraz z szefostwem do Betlejem. Święte miejsce, wspólna modlitwa, nadzieja, wzruszenie. Kilka miesięcy spędzili w Iranie. W roku 1946 Junacka Szkoła Mechaniczna, do której należał Heniek, została z Palestyny przeniesienia do Egiptu, a stamtąd rok później – do Anglii.

W tym czasie matka z siostrą była już w Afryce, gdzie dziewczynka chodziła do szkoły polskiej. W trzy lata później, po porozumieniu się z synem i nawiązaniu listownego kontaktu z mężem, pani Pożerska zdecydowała się na emigrację do nieznanej Australii, o której zdążyła się dowiedzieć tyle, że jest federacją i że królowa angielska jest reprezentacyjną głową najmniejszego kontynentu, który na mapie świata wygląda jak duża wyspa. Dziś niczym rodzinną anegdotkę opowiadają, jak to płynąc statkiem na Zielony Kontynent wieźli węgiel i deski, by po dotarciu tam choć na początek móc się ogrzać. Pamiętali przecież śniegi i mrozy Syberii, a kiedy dobili do brzegu antypodów, okazało się, że termometry wskazują prawie plus 40 w cieniu.

Aleksandra Pożerska z Kotowiczów, prosta kobieta i żona oficera (sierżanta) polskiego i jej podobne, zasługują na słowa najwyższego uznania. Bo cokolwiek by mówić, przewieźć, uchronić i przechować zdjęcia oraz pamiątki rodzinne poprzez Syberię, Uzbekistan, Rodezję i Afrykę, a u schyłku życia przekazać potomnym wraz ze wspomnieniami o dziejach obu rodzin (Kotowiczów i Pożerskich), to też patriotyzm. Po śmierci męża z Coolgardie przeniosła się do Kalgoorlie i zamieszkała przy córce i wnukach.

„Ojczyzna – to pamięć i groby”

Szczęśliwe spotkanie całej rodziny miało miejsce w obozie emigracyjnym w Northam, 100 km od stolicy Australii Zachodniej – Perth. Jan Józef Pożerski podjął pracę na kolei i wytrwał przy nowym zawodzie aż do emerytury. Do ostatnich lat życia zajmował się dobroczynnością i działał w różnych polskich organizacjach społecznych. Z rozsypaną po Polsce, Litwie i Ukrainie rodziną tak i nie udało się nawiązać kontaktu. Dopiero w roku 2003 spełnić ojcowskie marzenie powiodło się synowi Henrykowi.

Henryk zaczynał na kolei razem z ojcem. Już po 5 latach, mając na utrzymaniu dwie kobiety – żonę i córkę Jana, a matkę i siostrę Henryka – za własne pieniądze kupili pierwszy rodzinny dom. W latach pięćdziesiątych coś podobnego było nie do pomyślenia w PRL-u czy ZSRR. Z Kalgoorlie przenieśli się do pobliskiego bliźniaczego miasteczka, również słynącego z kopalni złota, Coolgardie. Jan, Aleksandra i Teresa wybrali Kalgoorlie jako miejsce wiecznego spoczynku, bo tylko tam, wśród znajomych Polaków, Ukraińców i Litwinów czuli się niczym w domu. Syn Heniek, rygorystycznie wychowywany przez ojca, żartuje, że przynajmniej dwa razy do roku ma dziś obowiązek odbywania pielgrzymki na trasie Perth-Kalgoorlie (600 km w jedną stronę) jako pokutę, którą obarczył go ojciec, zostawiając nakaz w postaci słów: „Ojczyzna – to pamięć i groby”. Napis na jego płycie nagrobnej jest po angielsku, choć zaczyna się i kończy po polsku: Jan PożerskiProsi o Zdrowaś Maria.

Henryk Pożerski, jak i ojciec, pracowity, wytrwały nie bał się pracy, choć podstawowymi narzędziami w tamtych czasach były własne ręce. Po rezygnacji z zajęcia na kolei imał się różnych robót w buszu (lepiej płatnych, aczkolwiek wymagających większego wysiłku i poświęceń), w tym – wiercenia ziemi celem poszukiwań wody, o którą na tym kontynencie, poza wybrzeżem, do dziś trudno. Do pracy służyły narzędzia tak prymitywne, że jako „zabytki muzealne” przechowuje je do dziś. Spróbował też wręcz katorżniczej pracy na polach złotonośnych, aż z czasem założył mały własny interes.

Jako młody człowiek, by do czegoś dojść w życiu, nieraz tygodniami siedział w dziewiczym lesie z dala od rodziny, przyjaciół i rozrywek, mając tylko niewielki zapas wody do picia, jedzenie trzymane bez lodówki w upale, gęby nie było do kogo otworzyć, a na domiar wypadło uważać na żmije i inne niemiłe niespodzianki. Czyż nie dostanie się szoku, widząc po raz pierwszy stado ropuch olbrzymów lub pająka skaczącego na 2 metry wzwyż? Jaszczurka drzewna legwan włażąc na nogę potnie ci ciało do kości, a mieszkaniec buszu, nielotny ptak kazuar o głowie zwieńczonej kostnym hełmem może przebić pierś człowieka nawet jednym uderzeniem. Ponadto – wszędzie rośliny uzbrojone w haki i kolce niczym harpuny, a pod nogami nieprzebyta plątanina pnączy...

Czasami było nawet dobrze o tych wszystkich niebezpieczeństwach nie wiedzieć. Dziś ma się na takie wyprawy solidne buty i ubranie zabezpieczające, ale wówczas były to rzeczy dla przeciętnego człowieka nieosiągalne, nie mówiąc już o urządzeniach i maszynach ułatwiających pracę. Sama siła by nie wystarczyła. Potrzebna była przede wszystkim siła wewnętrzna – siła woli, a tej Henrykowi Pożerskiemu nie brakuje.

Z Kalgoorlie do Perth

Henryk założył rodzinę i osiadł w stolicy Australii Zachodniej, a siostra Teresa została w Kalgoorlie. Na tamtejszym cmentarzu katolickim znalazła właśnie wieczny spoczynek. Nazwisko Malec, które nosiła po mężu Czesławie, zdradza jej polskie pochodzenie. Ziemia cmentarna, jak i cała okolica, ma czerwony kolor. Przypomina naszą glinę, ale sucha i koloru terakoty, jakby była wymieszana z krwią i potem tych wszystkich, którzy choć nie należeli tu do pierwszych osadników, byli powojennymi emigrantami i pionierami, pracującymi na rzecz dobrobytu kolejnych pokoleń.

Obok tego miejsca refleksji o przemijaniu znajduje się park natury, gdzie można przekomarzać się z zadziornymi i natrętnymi kolorowymi papugami, chodzić tymi samymi ścieżkami, co dumnie obnoszące własne ogony pawie, podglądać staczające ze sobą walki bokserskie kangury i podziwiać strusie. Park jest połączony z ogrodem zabaw dziecięcych. Tak oto na gorącej czerwonej ziemi życie przeplata się ze śmiercią. A przyroda góruje nad wszystkim i wszystkimi. W Australii jest przecież ponad 540 pomników, wiele pod ochroną UNESCO, ale wszystkie nie są jak w Europie zabytkami architektury, lecz przyrody i natury, budząc powszechny podziw.

Henryk Józef i Zuzanna Pożerscy mieszkają w Perth – mieście organizującym największe doroczne (1 stycznia) wyścigi konne w swoim regionie, bardzo ładnie położonym po obu stronach rzeki Swan River (Łabędzia Rzeka), wpadającej do Oceanu Indyjskiego. On pasjonuje się historią, szczególnie dziejami doby napoleońskiej, wojnami lat 1939-1941 i 1941-1945 oraz zagadnieniami Rządu Polskiego na uchodźstwie. Ona jest zapaloną kolekcjonerką znaczków pocztowych z okresu XX-XXI wieków, gdyż uważa, że pisanie listów i wysyłanie kartek przejdzie do historii.

Warto dodać, że Zuzanna Pożerska z Zadorożnych ma również korzenie kresowe. Jej rodzina, mieszkająca w międzywojniu w okolicy Lwowa, swego czasu cudem ocalała przed rzezią ukraińskich banderowców. Między innymi dzięki temu, że dosłownie w ostatniej chwili przestrzegł ich sąsiad Ukrainiec. Zdążyli wyskoczyć oknem do sadu owocowego i pod osłoną nocy skryć się w gąszczu.

Pożerscy utrzymują żywy kontakt z Polską, dokąd od lat jeżdżą. Oboje z zamiłowaniem oddają się ogrodnictwu hodując i pielęgnując na tyłach swego australijskiego domu okazałe egzoty i palmy, a tych ostatnich, głównie okazów daktylowych naliczyłam aż 22.

Perth liczy dziś około 1,4 mln ludności. Co do liczby tu potomków legendarnego Lecha różne są dane. Według obliczeń tutejszego Domu Polskiego rodaków oficjalnie przyznających się do polskiego pochodzenia jest przynajmniej 5 tysięcy. To z myślą o nich działa polski klub sportowy „Cracovia” i rozgłośnia radiowa, jest wydawany tygodnik „Kurier Zachodni”.

Dla Pożerskich, jak i Polaków osiadłych na antypodach, symbolem polskości i walki o niepodległość jest najwyższy na kontynencie szczyt Mount Kosciuszko (2.228 m), leżący w pasie Alp Australijskich. Góra Kościuszki, znajdująca się w Parku Narodowym Kościuszko (dokąd najwygodniej wybrać się z Sydney), została zdobyta przez wspomnianego już naszego ziomka, naukowca i podróżnika Pawła Strzeleckiego w lutym 1840 roku i nazwana na cześć polskiego generała pod wpływem zbieżności z drogą wiodącą na wierzchołek usypanego w latach 1820-1823 w Krakowie słynnego Kopca Kościuszki. Dodam, że Mount Kosciuszko jest bodajże najłatwiejszym do zdobycia dwutysięcznikiem na świecie (w górę stopniowo wiedzie droga, która u szczytu przeistacza się w ścieżkę). Ta australijska góra gór każdego ujmie swą przystępnością. Niczym Wileńska Ostrobramska, przy której nie trzeba, jak w Częstochowie, czekać na odsłonięcie łaskawego oblicza i martwić się przedwczesnym zasłonięciem obrazu.

Liliana Narkowicz

Wstecz