Podglądy

Lachy to strachy

Jakże błądziłam szydząc w czerwcowym felietonie z jaskiniowego, jak mi się wówczas wydawało, patriotyzmu i antypolskich fobii pisarza Lankauskasa i dziennikarza Dumalakasa. Jakże niesprawiedliwie naigrywałam się z ich ostrzeżeń, że polscy turyści nie bez powodu śpiewają w Wilnie ... Co nam obca przemoc wzięła,/ Szablą odbierzemy. Nie minął nawet miesiąc od chwili tego ostrzeżenia, gdy okazało się, że były to obawy ze wszech miar słuszne. Jeszcze, co prawda, nie odebrali, ale już nas najechali, już rozdzwonili się szabelkami, już zademonstrowali swoją bojową gotowość i zdradzieckie wobec Litwy zamiary.

A było jak w tej piosence: Przybyli ułani pod okienko,/ Przybyli ułani pod okienko,/ Łomocą i krzyczą: wpuść Kazieńku!/ Łomocą i krzyczą: wpuść Kazieńku! Przybysze – to Klub Jazdy Konnej „Joker” z Polski, który w dniach 5-13 lipca odbył konny rajd po Wileńszczyźnie (przede wszystkim w ramach obchodów 64. rocznicy operacji AK „Ostra Brama”). Kazieniek – to Kazimieras Garšva, prezes towarzystwa Vilnija, którego racją bytu jest nie spuszczanie z oka mieszkających na Wileńszczyźnie Polaków, bo – jak mawiał Pawlak o Kargulu – jest to wróg na własnej krwi wyhodowany.

Sprowadzenie przez wroga na terytorium Litwy obcych sił zbrojnych nie mogło więc ujść uwadze czujnych i dzielnych garšvistów. Nie może też zostać puszczone płazem. Tym bardziej, że reszta uśpionego bajką o strategicznym partnerstwie społeczeństwa zlekceważyła te bojowe ćwiczenia obcej armii na swoim terytorium. Vilnija postanowiła to naprawić. Uświadomić nie należącym do jej szeregów współobywatelom, że to, co potraktowali jako zwyczajny element widowiska, towarzyszącą wielu historycznym datom inscenizację, było demonstracją (na Litwie) siły i symboli polskiego wojska i Armii Krajowej.

No, patrz ty, a mnie się wydawało, że Armia Krajowa została rozwiązana jeszcze w styczniu 1945 roku. Mało tego, obiło mi się o uszy, że w dzisiejszym polskim wojsku już ułani nie służą (panowie, którzy tak nastraszyli Vilniję, po prostu niekiedy wcielają się w ich role). Rozwiązanie wszystkich pułków kawalerii nakazał otóż, jeszcze w 1949 roku, komunistyczny rząd Bieruta.

Poza tym sądziłam, durnowata, że siła polskiego wojska tkwi dziś nie w ułańskiej szarży, a w takich kosztownych zabawkach, jak na ten przykład transportery opancerzone, myśliwce, systemy elektroniczne, wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych, wojenne korwety, samobieżne haubice etc. etc. A kudy tam. Nie dla członków Vilnii, którzy mentalnie tkwią już nawet nie w 20. roku ubiegłego wieku, lecz w czasach imperium mongolskiego, gdzie „oglan” albo „ułan” oznaczało dzielnego wojownika (od tego słowa wywodzi się też nazwa polskich ułanów).

Tak czy owak, konny rajd ułanów po Wileńszczyźnie tak bardzo garšvistów rozsierdził i przeraził, że skrobnęli do generalnego prokuratora skargę na Akcję Wyborczą Polaków na Litwie, która to groźnych najeźdźców na Litwę sprowadziła. W skardze żądają ni mniej, ni więcej tylko rozwiązania wrażej AWPL. Poza prokuratorą adresatami swej gniewnej petycji uczynili też m. in. ministra... ochrony kraju. A jak?! Niech no, do stu łuskwiaków nastroszonych, w epoce haubic samobieżnych nasze wojsko nie drzemie jak zając pod miedzą, ino pełni swoją powinność: niech czuwa nad nienaruszalnością terytorialną kraju.

Tymczasem MOK inwazję obcych sił zbrojnych przespało. Mało tego, że te siły (przez litewską armię nie niepokojone) przez ponad tydzień penetrowały Wileńszczyznę, to jeszcze zademonstrowały jej spolonizowanym mieszkańcom nie tylko pokazy jazdy konnej w szykach bojowych (co też niepokoi), ale i (o, zgrozo!) umiejętności władania białą bronią: lancą i szablą. I to w sytuacji, gdy pod gmachem polskiej ambasady w Wilnie stale wyśpiewują, że będą tą szablą cosik Litwie odbierać. Aż dziw bierze, że minister Juozas Olekas, po takiej kompromitacji swojego resortu, nie podał się do dymisji.

Za szczególną bezczelność garšviści uważają fakt, że ułani przybyli pod podwileńskie okienko i zaczęli ostrzegawczo podzwaniać szabelkami akurat w dniu 5 lipca. To przecież wigilia 6 lipca – Święta Państwa, a ściślej Święta Koronacji Króla Mendoga. Otóż Vilnija obawia się, że wraże ułaństwo na początek swoich harców celowo wybrało akurat przeddzień uwieńczenia króla Mendoga koroną. Mogło wszak dążyć w ten sposób do podważenia litewskiej państwowości na jej historycznym terytorium oraz do rozbudzenia w miejscowych mieszkańcach nadziei, że te ziemie w przyszłości mogą się znaleźć pod panowaniem Polski.

Toż to skandal nad skandale – takie podważanie naszej państwowości i sianie separatystycznego fermentu w środowisku miejscowych mieszkańców. I co na to nasze władze? Jeszcze nie wypowiedziały Polsce wojny? Otóż nie. Zamiast tego szef konserwatystów Andrius Kubilius, dotąd nie zbrukany najmniejszymi przejawami sympatii wobec urodzonych (i mieszkających) na Litwie Polaków, wykonał dość samobójczą w jego środowisku woltę. Kopnął się niedawno na warszawską konferencję pt. „Sąjudis – Solidarność: początek partnerstwa strategicznego”, gdzie zaapelował do Litwinów, by... zrewidowali swój stosunek do Józefa Piłsudskiego.

A to wszak najpotworniejszy, w mniemaniu Vilnii, Lach. To on bowiem kierował okupacją Wileńszczyzny. Tą pierwszą, w 1920 roku, bo druga właśnie, wg garšvistów, nadciąga. I w takiej to sytuacji Kubilius wydał z siebie (bardzo zresztą przytomny) komunikat, że gdyby nie marszałek i zwana Cudem nad Wisłą Bitwa Warszawska (Piłsudski był autorem i realizatorem jej planu), to Litwa (już) od roku 1920 byłaby częścią Sowietów.

Ech... Wstawaj, królu Mendogu! Łap się za miecz! Ojczyzna w potrzebie! Jej najwierniejsze syny dają się przekabacić na ostrożnych, co prawda, ale jednak zwolenników groźnego marszałka. A tymczasem wraży Lach już stratował twoją ziemię kopytami, zaś jego odejście mogło być tylko markowane. Być może zasadził się gdzieś w lasach Wileńszczyzny, może zbroi po nocach tutejsze chłopstwo w kosy na sztorc i uczy je stawać w szykach bojowych.

Nie dziw, że w tej groźnej sytuacji o opamiętanie do rodaków zaapelował też Alvydas Butkus, lituanista legitymujący się doktoratem i niebanalnymi poglądami na kwestie dotyczące mniejszości narodowych. Doktor Butkus zasłynął niedawno świeżym wnioskiem, że bezczelność mieszkających na Litwie Polaków usprawiedliwia nacjonalizm litewskich skinheadów. Tym razem w dziele pt. Słowiańskojęzyczny obywatel krajów bałtyckich doktor Butkus przekonuje, że polska mniejszość na Litwie oraz rosyjska na Łotwie i w Estonii – to hołota tego samego autoramentu. Podstępna, zdradliwa, żyjąca resentymentami.

Z tą tylko różnicą, że Polacy na Litwie tęsknią do czasów Żeligowskiego, a Ruscy u naszych sąsiadów – do Stalina. Poza tym obydwie mniejszości zachowują się toczka w toczkę: (...) i tu, i tam adorowana jest okupacyjna przeszłość (...) i tu, i tam okupanci i ich dowódcy czczeni są jak bohaterowie, wyzwoliciele, ich czyny są wysławiane, obchodzone są też związane z okupacją święta, i tu, i tam wzdycha się do dawnych „dobrych czasów” – tu widząc Wileńszczyznę w składzie Polski, tam – Łotwę i Estonię w objęciach Rosji.

Bełkot stukniętego filologa? Skądże. Natchnione proroctwa. Bo jakże inaczej wytłumaczyć, że akurat w ta pora, gdy doktor Butkus lamentuje, że każdy z krajów bałtyckich posiada swoją piątą kolumnę, jakieś psubraty rzuciły w objęcia Rosji część Estonii. Jakaś stęskniona do Stalina prosowiecka hołota ogłosiła mianowicie odrodzenie na terytorium tego państwa Estońskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Oczywiście w składzie nieboszczyka ZSRR, bo jakże inaczej. Źródłem tej sensacyjnej wiadomości jest jakiś rosyjski portal internetowy, a na reaktywowaną i oderwaną od Estonii ESRR złożyły się ponoć… dwa gospodarstwa. Jeszcze dokładniej, to gospodarstwa wirtualne, bo okazało się, że tak naprawdę nie istnieją.

Sami Estończycy te rewelacje potraktowali jak idiotyczny happening, ale nasi jaskiniowcy na pewno wzmocnili czujność: oto u Estończyków już się zaczęło, znaczy się i u nas niebawem nastąpi! Trzeba by więc jakoś tę czającą się na Wileńszczyźnie piątą kolumnę spacyfikować, ale jak? No, są różne sposoby. Np. doktor Butkus z nieukrywanym zachwytem cytuje panią prezes Łotewskiego Zarządu Naturalizacji (jest u nich taki dziwaczny urząd?) Eiženiję Aldermane, której się przed kilkoma laty wymsknęło, że gdyby to było w jej mocy, część obywateli Łotwy pozbawiłaby tego obywatelstwa.

Jakże pan Alvydas panią Eiženiję rozumie, jakże podziela jej słuszne poglądy. Wszak chodzi o Ruskich, którzy przyjęli łotewskie obywatelstwo tylko po to, by w miarę swoich sił działać na rzecz Rosji, by popychać kraj w jej objęcia. No, wypisz, wymaluj jak nasi Polacy, z tym, że my popychamy Litwę w stronę Polski. Ach, odebrać takim popychaczom obywatelstwo – marzy się niejednemu jaskiniowcowi. A skoro się nie da, to przynajmniej trzymajmy ich na krótkiej smyczy, bo jak ostrzega doktor Butkus: im więcej ustępstw czyni się wobec reprezentujących mniejszości politykierów, tym bezczelniejsze stają się ich żądania i zachowanie.

I prawda. Osłupiałam na przykład na wieść, że jednym z wielu kaprysów polskich politykierów jest żądanie uzupełnienia litewskiego alfabetu o polskie litery. Miejcież, panowie politykierzy, poczucie miary! Teraz targnęliście się na alfabet, potem zaczniecie kaprysić, że nie podoba wam się litewski hymn, godło, flaga, język i tak aż do... żądania przyłączenia Litwy do Polski.

Ale chwileczkę! Czytam ci ja o tych alfabetowych kaprysach Polaków dalej i czego się dowiaduję? Toż to chodzi o legendarną pisownię nazwisk. Nikt bynajmniej nie żąda, by rodacy Litwini włączyli do swojej pisowni literki z diakrytycznymi znakami. Cała „bezczelność” Polaków – to postulowanie, by nasze nazwiska i imiona w litewskich dokumentach były zapisywane w wersji oryginalnej.

Dla patriotów-jaskiniowców i tego za wiele. Ich zdaniem, taki przedstawiciel mniejszości powinien cieszyć się już z faktu, że nikt mu dotąd nie odebrał dowodu, a nie marudzić, że nazwisko w nim okaleczone. Bo takie marudzenie – to prowokowanie skinheadów i innych jaskiniowców do spuszczenia Polakom łomotu?

A z tym łomotem coś się święci. W sierpniu jaskiniowcy powołali Litewskie Centrum Narodowe (LCN). To taka postępowa organizacja, która żąda od władz skreślenia z kodeksu karnego nowelizacji przewidującej odpowiedzialność karną za podżeganie do waśni narodowościowych i zakazującej powoływania organizacji, które do takich waśni podżegają. Za guru w nowej organizacji biega eksposeł i sygnatariusz Aktu Niepodległości Romualdas Ozolas, zwolennik wystąpienia Litwy z UE i przymusowego ograniczenia Litwinom możliwości emigracji na Zachód. Przewodzi LCN młody politolog i publicysta Marius Kundrotas. Ten sam, dla którego marcowy przemarsz skandujących szowinistyczne hasła skinheadów był przejawem patriotyzmu sympatycznej młodzieży.

– Ci ludzie wszak zgromadzili się z własnej inicjatywy, przynieśli trójbarwne sztandary, zaprosili przyjaciół i krewnych – zachwycał się Kundrotas (który zresztą też razem maszerował) w pisemku pt. XXI amžius. – Kilku z nich popełniło błąd – w ferworze pochodu krzyknęło parę niepoprawnych frazesów, ale czy ten błąd przekreśla fakt, że dla tych ludzi ideały narodu i państwa nie są pustym brzmieniem?

Odpowiadam – nie przekreśla. Ale co zrobić z faktem, że policja (i kamera) tych kilku zbłądzonych oszacowała na 200-osobową agresywnie usposobioną grupę. Co począć z wiedzą, że jeden ze skandowanych niepoprawnych frazesów brzmiał (tłumaczenie z litewskiego – aut.): Raz Żyd po drabinie lazł/ i wywrócił się w ten czas. / Łapcie dzieci za kijaszka/ I zatłuczcie w mig Żydziaszka! Sympatyczne, prawda?

Teraz ci mili zbłąkańcy pod wodzą Ozolasa i Kundrotasa domagają się faktycznie zalegalizowania na Litwie nacjonalizmu, rasizmu, ksenofobii, szowinizmu i innych podobnie sympatycznych -izmów. Za swoje cele uważają natomiast – wspieranie prokreacji, ale tylko w litewskich rodzinach; zapewnienie pomocy państwa dla wyznawców pogaństwa (?); zaniechanie dążenia do wprowadzenia euro; przymusowe nadawanie narodowości wg kraju pochodzenia (urodzony na Litwie, znaczy Litwin – aut.); ograniczenie na Litwę imigracji. Sympatyczni LCN-owcy nic nie piszą o potrzebie ustawowego cofnięcia Litwy do zamierzchłych czasów pogaństwa, bo oni już w nich żyją.

Przeważająca część litewskiego społeczeństwa na opisany tu polityczny folklor reaguje kreśleniem kółek na czole. Ale jest też odłam obywateli (jak to w każdym państwie), który tego typu bełkot traktuje śmiertelnie poważnie. Ale cóż, wolność słowa ma swoje blaski i cienie. Obyśmy tylko nie przegapili jakiegoś hasła do pogromu „panoszących się” na Litwie Lachów czy innych wyimaginowanych strachów.

Lucyna Dowdo

Wstecz