Oświata

Wrześniowy bilans sukcesów i porażek

Matura bez większychskandali i zachwytów

Tegoroczna matura, w odróżnieniu od lat poprzednich, nie szokowała większymi skandalami. Gros emocji, rzec można – tradycyjnie, wywołał egzamin z języka litewskiego ojczystego, który w nowej redakcji nie spełnił, zdaniem większości lituanistów, pokładanych nadziei. Poradziło sobie z nim 87,2 proc. maturzystów. Jednak z 2106 apelacji co do wyników egzaminów państwowych, aż 1315 dotyczyło języka ojczystego litewskiego. W 77 przypadkach ocena została zwiększona.

Tegoroczni maturzyści – 47 tysięcy – mający uporać się z trzema egzaminami, średnio składali ich po 3,5. Większość wybierała sprawdziany państwowe. Będący od lat na cenzurowanym egzamin z języka państwowego litewskiego, tego roku wypadł dla absolwentów szkół mniejszości narodowych nieco gorzej: pomyślnie przebrnęło przezeń 89,7 proc. maturzystów (poprzednio wskaźnik ten wynosił 93,8 proc.). Możemy jednak siebie pocieszyć, że absolwenci szkół polskich spisali się jak co roku wystarczająco dobrze. Najwyższy procent złożenia egzaminu mieli ci, co wybrali państwowy egzamin z chemii, bo ten sięga aż 98,5 proc., jednak składało go zaledwie 2093 maturzystów. Dla porównania: z matematyką „mocowało się” 13675 abiturientów. W roku bieżącym po raz pierwszy wskaźnik nie oblanych egzaminów z tego ścisłego przedmiotu przekroczył 90 proc. – 90,2 proc. maturzystów uzyskało pozytywne wyniki, co prawda, przy bardzo niskim pułapie punktów – zaledwie 13. Nad takim stanem rzeczy bardzo ubolewają wykładowcy uczelni, mający takich „matematyków” nauczać wyższej matematyki.

Bardzo wielu uwag doczekał się egzamin z informatyki, który nie stał się popularny, gdyż składało go zaledwie 832 kandydatów i przy minimalnej punktacji 15 uporało się z nim 88,5 proc. M. in. w zadaniach znalazło się wiele nieścisłości.

Od kilku lat padają słowa krytyki, że zbyt wielu maturzystów nie radzi z egzaminami państwowymi nawet przy wymaganej minimalnej liczbie punktów. Tego roku pracownicy Narodowego Centrum Egzaminacyjnego przeprowadzili analizę i ogłosili, że większość z tych, co oblali egzaminy państwowe (68 proc.) miała na pierwsze półrocze oceny w granicach 4-6 i tylko 36 uczniów legitymowało się z danego przedmiotu oceną celującą.

Tradycją już się stało, że absolwenci, którzy przynajmniej z jednego egzaminu otrzymają ocenę 100 punktów (tego roku takowych było 678, a dwie lub więcej takich ocen zaliczyło 137 osób) są zapraszani do siedziby rządu i obdarowywani drobnymi upominkami. Miło, że wśród najlepszych byli też absolwenci szkół z polskim językiem nauczania. I chociaż tradycyjnymi kuźniami „asów” są Liceum Wileńskie oraz Liceum Kowieńskiego Uniwersytetu Technicznego, fakt reprezentowania przez najlepszych 65 szkół, potwierdza, że i na przysłowiowej zabitej dechami prowincji też można wykształcić prymusa. Aczkolwiek generalnie statystyka dowodzi, że najsłabsi abiturienci reprezentują akurat prowincję: małe szkółki rejonów możejskiego, plungeskiego, olickiego, szilalskiego. Ministerstwo nie omieszkało przy okazji podkreślić, że są to rejony i szkoły, które nie doprowadziły do logicznego końca reorganizacji placówek oświatowych. Czy jednak likwidacja szkół – jedynego dziś na wsi ogniska kultury – przyczyni się do polepszenia wiedzy dzieci z prowincji, trudno uwierzyć. Widocznie nie tędy droga.

Nauczyciele wciąż poszukiwani

„Konsekwentnie” prowadzona przez państwo polityka niedostrzegania problemów dotyczących uposażenia, statusu w społeczeństwie nauczyciela, pseudodemokratyzacja życia szkolnego, kiedy to uczniowie mają tylko prawa i żadnych obowiązków, doprowadziły do tego, że zdecydowana większość absolwentów pedagogicznych uczelni miejsce pracy w szkole rozważa jako wariant najgorszy z możliwych.

Smutno jest to konstatować w swoiście jubileuszowym roku dla oświaty odrodzonej Litwy – tego roku mija przecież 20 lat od opracowania tak głośnej i tak po cichu zapominanej koncepcji szkoły narodowej, która m. in. zakładała podniesienie na należyty poziom prestiżu zawodu i szkoły. Po niekończącym się korowodzie „oryginalnych” reform poprzedni ministrowie niepodległej Litwy (było ich dziewięciu) obchodząc rocznicę wystosowali list otwarty do obywateli, w którym nawołują, by społeczeństwo odwróciło się twarzą do szkoły i społem starało się zaradzić problemom.

Cóż, po nagłośnieniu w końcu ubiegłego roku szkolnego skandalicznego faktu, że w jednej z placówek oświatowych w ciągu roku uczniowie nie mieli lekcji fizyki, władze poczyniły iście „milowy krok” na drodze rozwiązania problemów kadrowych: rząd skierował do Sejmu poprawki do Ustawy o oświacie, które umożliwiłyby pracę w szkole osobom nie mającym wykształcenia pedagogicznego – studentom pedagogicznych uczelni, specjalistom z poszczególnych dziedzin. Nadzieja, że potrafią oni zostać sternikami rozhuśtanej łódki szkolnej, jest wątpliwa. Chociaż może się znaleźć pewien odsetek utalentowanych „ukrytych” pedagogów, zdolnych znaleźć wspólny język z jakże często cynicznie nastawioną młodzieżą i donieść do ich rozkapryszonych głów chociaż minimum wiedzy, niezbędnej do zdania egzaminu na maturze.

Po burzliwym ubiegłym roku szkolnym, kiedy to nauczyciele uciekli się nawet do strajku, walcząc o swoją materialną egzystencję, od 1 września pedagogów pocieszono 15-procentową podwyżką płacy. Czy aby zdopinguje ona m. in. tegorocznych absolwentów do podjęcia studiów pedagogicznych i, co najważniejsze, rozochoci do pracy właśnie w szkole? Mało to prawdopodobne w sytuacji, kiedy inflacja galopuje.

A żeby jeszcze bardziej „uatrakcyjnić” zawód nauczyciela, od 1 września mocą rozkazu branżowego ministra zostaje zaostrzony tryb wyjazdów nauczycieli na kursy doskonalenia za granicę. Cóż, brać pedagogiczna – to nie parlamentarzyści, którym wolno jeździć na najbardziej egzotycznie brzmiące tematyczne konferencje nie znając obcego języka i zwiedzać świat. Tymczasem nauczyciel odtąd musi bardzo dokładnie umotywować, uzgodnić, otrzymać akredytację i dopiero wówczas wybierze się do Norwegii bądź Polski, by nawet nie tyle ślęczeć na kursach od rana do wieczora, ile po prostu poobcować, podglądnąć, jak kolega po fachu pracuje z korzyścią dla siebie. Cóż, aby taki wyjazd doszedł do skutku, wypadnie mu niejeden urzędniczy próg obić. A w ministerstwie przybędzie kilka biurek, których właściciele zajmą się wzmożoną kontrolą nauczyciela.

Dziś jest tak, że dyrektor jednej z najbardziej renomowanych szkół – Liceum Wileńskiego konstatuje: gdyby ze szkoły odeszli nauczyciele-emeryci, mielibyśmy sytuację bez wyjścia. Zajmująca obecnie w Europie pierwsze miejsce pod względem liczby obywateli legitymujących się wyższym wykształceniem Finlandia (wskaźnik ten sięga tam 28,7 proc., podczas gdy średnio w UE – 19,1 proc.) reformę szkolnictwa przed 40 laty zaczęła od zmian w kształceniu pedagogów.

U nas natomiast uczelnie pedagogiczne wydają dyplomy wszystkim, kto nie dostawszy się na inne kierunki, właśnie tam znalazł sobie cichą przystań. Jeden z byłych ministrów oświaty gorzko zaznaczył: musimy sobie uświadomić, że wszystko zależy od nauczyciela. Niestety, rząd Litwy jeszcze nigdy nie miał kierownika, który znałby się na oświacie. W efekcie – według wstępnych obliczeń – w kraju brakuje 500 nauczycieli.

W wirze statystyk

Możemy konstatować, że w rozpoczętym nowym roku nauki edukacją zostanie objętych 713 tysięcy młodocianych obywateli państwa litewskiego. W 1458 szkołach ogólnokształcących będzie się uczyło 470 tysięcy uczniów, z czego około 33 tysięcy przyszło do klas pierwszych. W szkołach polskich będzie ich natomiast nieco ponad tysiąc. Jeszcze nie mamy ostatecznych wyników, ale jest nadzieja, że w porównaniu z rokiem ubiegłym, kiedy to mieliśmy 1061 pierwszoklasistów, nie straciliśmy wiele. Poza szkołą ogólnokształcącą dla 43 tysięcy młodzieży podwoje otworzy 75 zawodówek. 60-tysięczna rzesza młodych ludzi wiedzę będzie zdobywała w kolegiach (jest ich 27), a 140 tysięcy studentów znajdzie się w 23 uniwersytetach na Litwie.

Z roku na rok wśród absolwentów coraz większym wzięciem cieszą się studia za granicą. Ostatnio wszak amerykańskie i niemieckie uczelnie straciły na popularności, którą przejęły angielskie szkoły wyższe. W ubiegłym roku do Wielkiej Brytanii na studia wyruszyło 350, zaś w tym – ponad 500 absolwentów. Co prawda, tylko nielicznym udaje się dostać do Oxfordu czy Cambridge – najbardziej prestiżowych uczelni tego kraju. Większość podejmuje studia w szkołach wyższych, plasujących się w rankingach na 20 i niższych miejscach. Dlaczego młodzież je wybiera? Bo jest tam dobra jakość nauczania, na okres studiów można dostać kredyt, a kształcenie odbywa się w języku angielskim.

Nas, Polaków, może cieszyć fakt, że również absolwenci polskich szkół udają się nie tylko na studia do Polski, ale też – jak zresztą większość ich rówieśników – do Anglii, Stanów… Tego roku, wzorem lat poprzednich, maturzyści naszych placówek oświatowych spisali się doskonale na egzaminach państwowych, stąd średnia wstąpienia na uczelnie będzie tradycyjnie wysoka.

Według dość specyficznego rankingu szkół tygodnika „Veidas”, najlepiej w batalii o indeksy studenckie poradzili maturzyści Wileńskiej Szkoły Średniej im. Wł. Syrokomli, plasując się na 102 pozycji wśród 532 testowanych szkół. W drugiej setce, odpowiednio na 143, 145 i 198 miejscach, znaleźli się absolwenci trzech gimnazjów: im. K. Parczewskiego w Niemenczynie oraz dwóch wileńskich – im. Jana Pawła II oraz im. A. Mickiewicza.

Zmiany na plus, jak też nowe zagrożenia

Od 1 września z 2333 do 3059 litów zostanie zwiększony tzw. „koszyczek uczniowski”. Dla dzieci specjalnej troski dodatkowo wzrośnie on o 35,6 proc., zaś dla uczniów szkół mniejszości narodowych – o 20 proc. Jest to bez wątpienia sukces polityki oświatowej społeczności polskiej. A choć nadal postulować będziemy o 40-procentowy dodatek, na bezrybiu i rak ryba.

Ponadto, jak zaznaczył prezes Polskiej Macierzy Szkolnej na Litwie Józef Kwiatkowski, tego roku wzrośnie też kwota przeznaczana na podręczniki dla naszych szkół i wyniesie 83 Lt, przy krajowej sięgającej 68 Lt. Dość pokaźna suma – 90 mln Lt – zostanie przeznaczona na skomputeryzowanie miejsc pracy nauczycieli oraz na pomoce naukowe.

Od 1 września we wszystkich szkołach Litwy uczniowie klas początkowych otrzymują gratisowe obiady. W ten sposób rząd pragnie nie tylko wesprzeć rodziny nisko uposażone (jeść za darmo mają też dzieci z rodzin o średnich i dużych dochodach), ale na domiar kształtować wspólnotę, niwelować różnice pomiędzy dziećmi z różnych warstw społecznych.

Owszem, cele wzniosłe, gdyby nie… suma, jaką postanowiono przeznaczyć na posiłek dla jednego dziecka: od 3,38 do 4,68 Lt. W Wilnie jest to 3,60 Lt z podatkiem od wartości dodanej (PVM), czyli realnie 3,05 Lt. Za tę kwotę należy przyszykować dania o wartości 800-900 kalorii. Wymaga to nie lada umiejętności i, dodajmy, uczciwości. W wielu szkołach panuje chaos: spółki domagają się od centrów higieny przepisów na tak „genialny” posiłek, dyrektorzy szukają na gwałt pomieszczeń i mebli, by tylu dzieci usadowić przy stole.

Kłopoty z posiłkami – to fraszka w porównaniu z tym, co na mocy decyzji Sejmu i rządu przeżywają dziś studenci. W przyjętej przez Sejm uchwale o tym, że nadążający z ich grona mają mieć darmowe nauczanie, zabrakło (niby bagatela), określenia, jaki student jest tym nadążającym. Po długich debatach ustalono, że to taki, który notuje średnią ocen nie niższą niż 8, nie ma zadłużeń. Lecz szkopuł w tym, że owe kryteria ustalono już po sesjach egzaminacyjnych, a ustawa wstecz nie może działać.

Chcąc być hojnym, minister oświadczył, że za pierwszy semestr płacić nie będzie żaden student. Premier obiecał znalezienie niezbędnych pieniędzy w kwocie około 30 mln litów. Lecz nadal jasnej decyzji nie ma, gdyż uczelnie obawiają się zapaści finansowej, a minister finansów, zamiast wyłożyć od ręki potrzebną kwotę, chce negocjować z każdą z nich z osobna. A chociaż już minęła połowa września, nikt nie może dać wyraźnej odpowiedzi, kto i na jakiej zasadzie będzie płacił za studencką edukację. Możemy przypuszczać, że do czasu wyborów na odpowiedź wypadnie zaczekać, bo każdy chce być dobry i hojny… cudzym kosztem.

Luksus kierownikom wydziałów oświaty oraz szkół, by mogli myśleć jedynie o doskonaleniu procesu nauczania, zastosowaniu oryginalnych jego metodyk, na Litwie raczej nie jest przewidywany. Tego roku straszy przyjęta wiosną przez rząd uchwała, określająca minimalną liczbę dzieci w klasie: od 8 do 12 na poszczególnych etapach nauczania i żadnych wyjątków. Oczywiście, z powodu tej drakońskiej decyzji cierpią przede wszystkim rejony wileński, solecznicki, trocki. Słowem, te, gdzie w jednej wsi są szkoły w dwóch lub trzech językach, oraz takich miejscowości jak np. Nida.

Dotychczas przy podobnych wymaganiach samorządy podwileńskie obarczały się pełnią odpowiedzialności i kosztem nawet 50 proc. budżetu takie szkoły finansowały. Teraz za te czyny można znaleźć się w sądzie. Rejony na razie obstają przy swoim. Wychodzą z propozycją, by sumować dzieci w szkołach różnojęzycznych w danej miejscowości i to brać za kryterium. Jeżeli natomiast nie da się przekonać władz do swoich idei, to np. w rejonie wileńskim ponad 50 proc. klas należałoby zamknąć. Między innymi dotyczyłoby to również początkowych szkół litewskich. Jaka decyzja zapadnie w tej sprawie i czy ministerstwo oraz rząd zechcą usłyszeć przedstawicieli podwileńskich rejonów, uwzględnić ich argumenty, dziś możemy jedynie dyskutować.

Tak oto, poprzez odgórne decyzje urzędnicy wracają do wciąż nie rozwiązanych problemów i trwających zagrożeń dla szkolnictwa polskiego: propozycji wykładania kilku przedmiotów w szkołach mniejszości narodowych w języku litewskim czy też wprowadzenia ujednoliconego egzaminu z języka litewskiego przy ignorowaniu obowiązkowego egzaminu z języka ojczystego, dorzucają kolejne. Pod płaszczykiem oszczędzania, konieczności zaciskania pasa krzywdzi się najsłabszych – dzieci, chcąc je pozbawić dorastania i kształcenia się w swoim środowisku, mowie i kulturze. Jednak pomimo wszelkich perypetii na szlachetnej drodze ku wiedzy niezmienną i świętą pozostaje relacja: nauczyciel – uczeń. Niech zatem w tandemie tym nie zabraknie chłonnej poznania młodzieży i mądrych, oddanych swemu zawodowi pedagogów.

Janina Lisiewicz

Wstecz