Portrety

Harcerka rozkochana w chemii

Julia Baniukiewicz: lat – 24; stan cywilny – panna; wykształcenie – studentka magisterki, specjalizacja – bioinżynieria; zainteresowania – chemia, podróże, gra na gitarze, origami; rysopis..; cechy szczególne… itp.

Kiedy przyglądam się Julii – drobnej, uśmiechniętej „dziewczynce” bez odrobiny makijażu – z trudem zmuszam wyobraźnię uświadomić sobie, że oto rozmawiam z prezes Wileńskiego Towarzystwa Dobroczynności, instruktorką ZHPnL w stopniu podharcmistrzyni, magistrantką bioinżynierii na Wileńskim Uniwersytecie Technicznym im. Giedymina. A kiedy ta „dziewczynka” opowiada mi swój – jakże jeszcze krótki – życiorys, nie mogę się opędzić od myśli, jak dziwnym pojęciem jest Czas: może nam jak piasek przepływać przez palce albo też na wagę złota wycenić dosłownie każdą minutę wypełnioną treścią. Zadziwiająco dużo może zrobić człowiek, który ceni czas i pragnie, by nie mijał bezmyślnie.

Tego oszczędnego, a raczej racjonalnego dysponowania czasem Julia nauczyła się dzięki rodzicom. Dla dzieci mieli jedną zasadę: mają być zajęte, żadnego bezmyślnego trwonienia godzin. Kiedy Julia i o niecałe dwa lata młodszy brat Artur byli całkiem mali, rodzice cały wolny czas spędzali z nimi, wymyślając różne gry i zabawy, podróżując. Z nostalgią wspomina letnie wyprawy nad morze, kiedy to tato siadał za kierownicą i było naprawdę wspaniale…

Od czasu pójścia do szkoły, godziny pozalekcyjne dzielili z bratem na muzykę i sport. Przez 10 lat Julia chodziła na pływanie do Centrum Młodzieży i Uczniów. Tam nie tylko delektowała się przyjemnością tej wodnej dyscypliny, ale też brała udział w zawodach i całkiem dobrze sobie radziła – rzadko zostawała poza podium przy podsumowaniu wyników. W tymże Centrum zapisała się do kółka robótek ręcznych. Dziś z tej dziecięcej pasji pozostało zamiłowanie do tworzenia pocztówek: na papierze układa kompozycje z suchych kwiatów, kamyczków, muszelek. Pasjonuje ją też japońska sztuka origami.

Z finezją potrzebną do wykonania origami (a i z pozoru kruchą postacią Julii) mało się kojarzy taki rodzaj sportu jak piłka nożna. A jednak przez parę lat grała w futbol – była bramkarzem w dziewczęcej drużynie futbolowej. W ten sposób „zarabiała” na 10 z gimnastyki. Pani od wuefu była bowiem trenerką futbolową dziewcząt, stąd w trybie praktycznie przymusowym dziewczęta musiały kopać piłkę.

Ale nie żałuje tej przygody na boisku. Zahartowała się fizycznie i psychicznie (przedtem panicznie się bała lecącej w jej kierunku piłki). Zrezygnowała z futbolu, bo to napinanie mięśni, tak potrzebne podczas gry w nogę, przeszkadzało jej w graniu na skrzypcach, podczas którego mięśnie mają być maksymalnie rozluźnione. Na szczęście, pani od wuefu uznała ten argument za ważki i na stopniach ta rezygnacja się nie odbiła.

Do szkoły muzycznej trafiła, rzec można, przez przypadek. Otóż musiała odbierać z zajęć brata, który jest szczególnie uzdolniony muzycznie i ma idealny słuch, więc chodził do szkoły muzycznej na skrzypce. Pewnego razu jego pani zaproponowała Julii, że zrobi też jej sprawdzian. No, i wypadła podczas niego bardzo dobrze. Tak została na siedem lat w szkole muzycznej. Jest absolwentką szkoły im. B. Dvarionasa w klasie skrzypiec, grała też na pianinie. A gdy włożyła harcerski mundur, gitara stała się jej nieodłączną towarzyszką na biwakach.

Z ogromną niecierpliwością czekała na pójście do szkoły, była bardzo jej ciekawa. W Wileńskiej Szkole Średniej im. Wł. Syrokomli (w której uczył się przed laty tato i jego dwie siostry) jej pierwszą nauczycielką była pani Anna Siemak. Dobra, zrównoważona, opiekuńcza pozostała dla niej do dziś osobą, do której się ma zaufanie. Julia Baniukiewicz szkołę średnią ukończyła na same dziesiątki.

I chociaż najbardziej lubiła matematykę (wybrała według profilu klasę realną, w której na 27 osób było tylko 9 dziewcząt), to w klasie 11 brała udział w Olimpiadzie Literatury i Języka Polskiego, by trafić do dziesiątki najlepszych. Jednak zrezygnowała z okazji udania się na studia polonistyczne do Polski, bo marzyła się jej medycyna, którą potem „zdradziła” dla biochemii. Stało się to za sprawą wspaniałej przygody, jaka ją spotkała w Centrum Informacji i Twórczości Technicznej Uczniów Litwy.

Wybierając się na medycynę, szczególną uwagę i zaciekawienie kierowała na biologię i chemię. W szkole, wiadomo, kurs chemii nie jest zbyt atrakcyjny, a na dodatek ciągle im zmieniano nauczycieli. Jako uczennica klasy 10 zapisała się więc do kółka chemicznego w Centrum. Tam spotkała ludzi-fanatyków swego przedmiotu. Tego jej widocznie brakowało. Mimo obaw, jak się zaadoptuje w nowym, obcym zresztą też językowo środowisku, zaaklimatyzowała się nad podziw szybko. Po prostu wspaniali ludzie tam pracowali z młodzieżą. Chwyciły też tematy badań, prac, jakie tam wspólnie prowadzili.

W konkursie „Moje spojrzenie na otaczający świat” zajęła 3 lokatę. Natomiast w Narodowym Konkursie Młodocianych Naukowców projekt „Przyrodnicze indykatory” przyniósł jej 1 miejsce. Po dodatkowej pracy nad nim została laureatką konkursu. Już jako zwyciężczyni (jedyna ze swojej grupy) pojechała na konferencję młodocianych naukowców do Rygi, gdzie prezentowała swoją pracę w języku angielskim. A już w następnym roku – jako reprezentantka Litwy – brała udział ze swoim projektem w europejskiej wystawie w Bratysławie.

Właśnie tak na dobre zaczęła się jej przygoda z biochemią. M. in. za swą pracę została uhonorowana pobytem na koloniach dla młodych chemików pt. „Szkoła wychowania ekologicznego regionu Dryświaty” (brało w nich udział 20 osób z całej Litwy). Prowadzone prace, wspaniali, zafascynowani swą działalnością ludzie zostawili niezatarty ślad w jej świadomości. W ciągu trzech lat – od 10 do klasy 12 – ukończyła również dwie zaoczne szkoły: z chemii pod hasłem „Poznanie” w „swoim” Centrum oraz Szkołę Młodych Biochemików przy Centrum Młodocianych Przyrodników.

Już wiedziała, że ten świat probówek, doświadczeń, obserwowania przyrody i poznawania zachodzących w niej procesów – jest jej światem. Wspaniale się czuła wśród ludzi, złączonych wspólną fascynacją, prowadzeniem żmudnych badań i radością odkryć. To ułatwiło jej wybór studiów. Była to biochemia na Uniwersytecie Wileńskim. Na ten kierunek na wydziale chemii przyjmowano w 2003 roku 20 osób. Sześcioro z nich – to byli laureaci olimpiad międzynarodowych, którzy dostawali automatycznie dwa tysiące dodatkowych punktów i już mieli praktycznie indeks studencki w kieszeni. Julia za swoją pracę nad projektami i w szkołach zaocznych mogła liczyć na dodatkowe 200 pkt.

Została przyjęta, chociaż konkurs wynosił bodajże kilkadziesiąt osób na jedno miejsce, bo biochemicy – to elita wydziału chemicznego, a i Uniwersytetu. Znalazłszy się w tak mocnej grupie, musiała bardzo wiele się uczyć, by dorównać olimpijczykom. Potrafiła. Grupa do pierwszej sesji była już wyrównana; w zasadzie mieli wyniki na 10-9. Jakież jednak było rozczarowanie, kiedy z takimi ocenami musieli płacić za naukę, bo kwota nieodpłatnych miejsc obejmowała 10 osób i kto nie mieścił się w tej puli, musiał sięgać po portmonetkę. Ta wyraźna niesprawiedliwość po paru latach trochę przyćmiła jej entuzjazm do nauki, a raczej do walki o najlepsze oceny. Na trzecim roku studiów znów działała społecznie – zakładali z kolegami Klub Studentów Polskich na Litwie. Miała już w tym doświadczenie: pracowała w klubie studentów na fakultecie chemii.

Do robienia magisterki musiała się przenieść na Uniwersytet Techniczny im. Giedymina, bo, niestety, na UW nie było jej kierunku – bioinżynierii. Tego roku ma obronić stopień magistra. Miała propozycję podjęcia pracy naukowej; na razie z tego zrezygnowała. Może trochę przeforsowała z tą nauką i teraz chce po prostu mieć już etap uczenia się poza sobą.

Chyba też dlatego, że fascynuje ją inna działalność, a mianowicie praca w Centrum Informacji i Twórczości Technicznej Uczniów Litwy. Jest tu organizatorem działu nauki i techniki nieformalnego wychowania. Prowadzi także dwa kółka. Kółko badaczy przyrody jest dla najmłodszych dzieci: od 3 do 6 klasy. One jeszcze nie uczą się chemii, ale bardzo je ten świat fascynuje, szybko chłoną informację, a najbardziej lubią przeprowadzać doświadczenia i badania. Badali m. in. wspólnie z dziećmi stan wody w Wilence i we wnioskach dzieciaki same zapisały, że woda jest wystarczająco czysta, by się w niej kąpać, ale do picia się nie nadaje. Z pewnością z wielu z nich wyrosną zaangażowani chemicy czy biolodzy. Organizowanie olimpiad republikańskich, czuwanie nad pracą zaocznej szkoły i kolonii – w tym też bierze udział Julia Baniukiewicz i ta praca daje jej wiele satysfakcji. Widocznie połknęła bakcyla pedagogicznego, nie nuży jej praca wychowawcy. Skąd to w niej? Może z harcerstwa?

Harcerska przygoda dla Julii rozpoczęła się w szóstej klasie, kiedy została harcerką IV Wileńskiej Drużyny Harcerek „Trop”. Do Szarej Lilijki, jak i do każdej działalności, której się podejmowała, podchodziła nadzwyczaj poważnie. Starała się być wzorową harcerką i marzyła o tym, by zostać podzastępową. Wkrótce pełniła tę funkcję u zastępowej Gosi Stefanowicz. A gdy Małgorzata została drużynową, Julia była przyboczną. Jako jedna z najmłodszych (będąc uczennicą klasy 7) zapisała się na kurs zuchmistrzowski, który został zorganizowany w Polsce, w górach.

W ciągu dwóch tygodni uczono harcerki jak pracować z zuchami, musiały też sporządzić plany pracy. Na kursie było sześć słuchaczek z Litwy, nie wszystkie dały radę, ale Julia kurs zaliczyła. Już mogła pracować z zuchami. Tak powstała IV Wileńska Gromada Zuchowa „Uśmiechnięte słoneczka”, do której zaciągały się trzecioklasistki. Dwa lata z nimi pracowała. Nigdy nie zapomni tego wspaniałego uczucia, jakiego doznawała, kiedy na jej spotkanie z okrzykami powitania biegło ponad 20 dziewczynek, by się uścisnąć, przytulić, po raz kolejny zapytać, kiedy wreszcie zarządzi tak oczekiwaną przez nie zbiórkę.

Zbiórki były raz w tygodniu i ledwie jej starczało czasu, by solidnie do nich się przygotować: zaplanować zabawy, gry, sprawy do omówienia. A dziewczynki by chciały spotykać się nieomal codziennie. Były tak aktywne, tak wiele mogła z nimi zrobić. Na 10-lecie harcerstwa miała ze swoimi dziewczynkami kolonie zuchowe w Trokach, oczywiście, miała tremę, ale wszystko poszło gładko. Następnie były kolonie w Czabiszkach; tak zdobywała doświadczenie i zaufanie rodziców dzieci. Za aktywną pracę ich gromada została wyróżniona wyjazdem na kolonie do Szwecji. Mimo bardzo odpowiedzialnej wyprawy, rodzice całkiem spokojnie powierzali jej swe pociechy. Owe zaufanie stanowiło najlepszą nagrodę.

Po dwóch latach gromada „Słoneczek” była gotowa do przyjęcia harcerskiej przysięgi. I tu powstał problem. Doskonale rozumiała, że dla jej zuchów wlanie się do drużyny harcerskiej z dziewczynkami, które stawiają dopiero pierwsze kroki w harcerstwie, może stać się punktem zwrotnym: stracą zainteresowanie, bo wiedzą i umieją o wiele więcej, gdyż były zuchami. No, i wtedy zrodził się pomysł powołania nowej drużyny: 19 Wileńskiej Drużyny Harcerskiej „Pasieka”, która dziś nosi najbardziej honorowe miano harcerskie „Złotej Koniczynki” .

Teraz Julia już nie ma swojej drużyny, jest członkiem komisji stopni instruktorskich, instruktorką w stopniu podharcmistrzyni. W ciągu wszystkich lat harcerskiej przygody zawsze pomagali jej rodzice – Teresa i Zenobiusz Baniukiewiczowie. Szczególnie niezastąpiony na obozach był tato. Niestety, od dwóch lat Julia już nie ma ojca i z tą bolesną utratą nie może się pogodzić. „Moje dzieciństwo skończyło się przed dwoma laty” – smutno konstatuje. Na obozy z wnuczką jeździła też babcia – Halina Żukowska, która była wspaniałą kuchmistrzynią. Dzieciaki nazywały ją „pani babcia”.

Julia z autopsji wie, jak ważne jest, by rodzice brali udział w życiu swoich dzieci. Wielu rodzicom swoich zuchów chciałaby podziękować, że mieli czas i chcieli być razem, co bez wątpienia zaprocentuje w dalszym życiu, w ich relacjach z doroślejącymi dziećmi, tak jak tego doświadczyła w swojej rodzinie. Ojciec był jej najwspanialszym przyjacielem, teraz została jej kochana mama i brat – bardzo bliska dla niej osoba.

Praca w harcerstwie, gdzie były dzieci z bardzo różnych pod względem statusu społecznego i zamożności rodzin, osobiste przeżycia nauczyły ją dostrzegać drugiego człowieka, zrozumieć i współczuć. Przez rok pracowała na telefonicznej linii zaufania. Przed podjęciem tej pracy przeszła roczne przeszkolenie, kurs z psychologii. Ale nawet po odpowiednim przeszkoleniu i zdobyciu doświadczenia, człowiek czasami jest całkowicie bezradny wobec problemu, wynikającego po drugiej stronie słuchawki telefonicznej.

Kiedyś, poproszona o pomoc przy akcjach Wileńskiego Towarzystwa Dobroczynności przez nauczyciela Zbigniewa Maciejewskiego, powoli się wciągnęła do tej działalności. Akcje rozdawania paczek dla najbardziej potrzebujących przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą, tak potrzebna ludziom bez rodzin Wigilia dla samotnych (w ubiegłe święta przyszło około 30 osób) zabiera trochę czasu w jej kalendarzu, ale, gdy się widzi zadowolenie ludzi, ten czas jest czasem bynajmniej nie straconym.

Kiedy pytam o jej credo życiowe, trochę się waha, ale zaraz pada odpowiedź: żyć tak, by każda chwila była piękna. Bo przecież jest – niepowtarzalna, ulotna, więc starajmy się jej nie zmarnować, dostrzec. Julia by chciała, żeby ludzie byli pozytywnie nastawieni do życia. Nie lubi agresji, zazdrości. Tacy ludzie zatruwają życie nie tylko sobie, ale też otoczeniu. Ma wielu przyjaciół i raczej łatwo nawiązuje kontakty, co jej się bardzo przydaje w podróżach oraz podczas pracy z grupami turystycznymi. Ma ukończone kursy przewodników wycieczek, pracuje z polskimi i anglojęzycznymi grupami.

Sama też chciałaby jak najwięcej podróżować. Na razie najdalszą jej wyprawą był wyjazd do Stanów. Tam wraz z bratem pracowali przez ponad trzy miesiące w Colorado. Nie jest zachwycona amerykańskim stylem życia, ale przyrodą – owszem. Chciałaby jeszcze raz pojechać na zwiedzanie tego rozległego kraju. Ale w najbliższej przyszłości marzy się jej wyjazd do Japonii. Ma tam znajomych, z którymi się zapoznała w Polsce, na obozie harcerskim. Bardzo chciałaby poznać Kraj Kwitnącej Wiśni. A kiedy „z dalekiej podróży człowiek do domu wróci”, chciałaby mieć własną rodzinę, dzieci, dla których wraz z ukochanym człowiekiem pragnęłaby stworzyć taki dom, jaki miała u swoich rodziców.

Janina Lisiewicz

Wstecz