(...) co czułem, (...) w kształty mej sztuki zakułem

                                                                                (Stanisław Wyspiański)

Ledwo przebrzmiały echa Roku Wyspiańskiego (2007), a już mamy kolejną okazję, żeby się odwołać do dorobku jednego z największych przedstawicieli sztuki polskiej i europejskiej.

15 stycznia br. minęło 140 lat od dnia urodzin Stanisława Wyspiańskiego (1869–1907), artysty młodopolskiego o renesansowym pokroju, jak się o nim często mówi i pisze, gdyż zarówno swoich współczesnych, jak też potomność zadziwiał i zaskakuje do dzisiaj wszechstronnością talentu. Znamy go jako dramatopisarza, poetę, malarza, grafika, scenografa, reprezentanta sztuki użytkowej i in. Pozostawił po sobie wielki dorobek, chociaż życiorys artysty urwał się zbyt wcześnie, nie pozwalając mu przekroczyć czterdziestego roku życia.

Co się złożyło na edukację jednego z najwybitniejszych artystów przełomu XIX-XX w., jakie fluidy kształtowały jego niepowtarzalną osobowość?

Miejsce urodzenia, ważna odskocznia dla każdego życiorysu, ma tu szczególnie wiele do powiedzenia, gdyż Stanisław Wyspiański przyszedł na świat w Krakowie, w dodatku w rodzinie artysty. Jego ojciec Franciszek był rzeźbiarzem, co zostało pośrednio utrwalone w następujących strofach syna:

U stóp Wawelu miał ojciec pracownię,

wielką izbę białą wysklepioną,

żyjącą figur zmarłych wielkim tłumem;

tam, chłopiec mały, chodziłem, co czułem,

to później w kształty mej sztuki zakułem.

Uczuciem wtedy tylko, nie rozumem

obejmowałem zarys gliną ulepioną

wyrastający przede mną w olbrzymy:

w drzewie lipowym rzezane posągi.

Niestety, już od zarania przynosił los przyszłemu artyście także różnego rodzaju troski, niepokoje, nawet dramaty życiowe. Matka, Maria z Rogowskich, zmarła, kiedy Stanisław miał zaledwie sześć lat. Uzdolniony artystycznie ojciec, żywiący, niestety, pociąg do alkoholu, nie mógł zapewnić chłopcu należytej opieki, dlatego też w 1880 r. jego opiekunką zostaje ciotka Joanna Stankiewiczowa. W domu jej męża znajduje Stanisław bogatą bibliotekę, z której skwapliwie korzysta. Można przypuszczać, że obcowanie z książką, ze światem sztuki, który, spacerując po krakowskich ulicach, miało się zawsze w zasięgu ręki, umilało wrażliwemu dziecku niejedną chwilę, łagodziło przykrości, bez których trudno wyobrazić niejedno życie, a cóż dopiero życie nieprzeciętnego człowieka. Po latach w taki oto sposób zwróci się poeta do książki:

Pociecho moja ty, książeczko,

pociecho smutna,

nad małą siedzę schylon rzeczką,

z wód igrające falą dziecko,

żal mroku skrada się zdradziecko,

nad łąkę, rzeczkę, nad mój strumień,

w duszącej mgle nieporozumień

zapada noc okrutna. (...)

Uczęszczając w rodzinnym mieście do Gimnazjum Św. Anny nawiązuje Stanisław przyjaźnie z kolegami, którzy staną się w przyszłości znanymi w Polsce artystami i naukowcami, jak chociażby malarz Józef Mehoffer, pisarze Lucjan Rydel i Jerzy Żuławski, muzyk Henryk Opieński, zasłużeni w dziedzinie nauk bibliograficznych bracia Estreicherowie i in.

W 1887 r. Wyspiański zaczyna naukę w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, gdzie studiuje malarstwo pod okiem samego Jana Matejki, zaprzyjaźnionego, m. in., z jego ojcem. Jest na tyle zdolnym uczniem, że już po roku studiów jemu i Mehofferowi dowierza Matejko pomoc w polichromii kościoła Mariackiego w Krakowie. Chłonny wiedzy student, jakim jest Wyspiański, odwiedza również wykłady z zakresu filozofii, historii sztuki i literatury na Uniwersytecie Jagiellońskim.

W 1890 r. wyrusza w podróż po Europie. Na jej szlaku znalazły się Austria, Włochy, Szwajcaria, Francja, Niemcy i in. Dłużej zatrzymując się w Paryżu zaczyna stopniowo się wyzwalać od pierwotnego zauroczenia monumentalno-historycznym malarstwem Matejki. Interesuje się impresjonizmem, docenia walory gry barw, światłocieni, fascynuje się sztuką dekoracyjną. Poznaje m. in. dzieła znanych postimpresjonistów P. Gauguina, V. van Gogha i in.

Zainspirowany wielką dawką malarstwa europejskiego preferuje w swojej sztuce zwłaszcza dekoracyjność, symboliczność, nastrojowość, czerpiąc wzory bezpośrednio z natury. Odchodzi od formy przestrzenno-malarskiej, spod znaku Matejki, na rzecz płaszczyznowo-linearnej. Zawiesza swoją twórczość między secesją (skłonność do asymetrii, linii wiotkiej, giętkiej, falistej, kolorów jasnych, opalowych i in.) a ekspresjonizmem, ujawniającym stan duszy artysty czy portretowanych przezeń postaci, którym, zgodnie z duchem epoki, towarzyszą często zamyślenie, smutek, niepokój, tęsknota, lęk, obawa itp. Szczególnie lubi portretować dzieci, gdyż ich uczucia są szczere, ich twarzyczki bezpośrednio, bez kamuflażu wyrażają to, co się dzieje w świecie wewnętrznym.

Stany, przekazywane przez obraz malarski, towarzyszyły niejednokrotnie bohaterom dramatów Wyspiańskiego, były nazywane także w jego subtelnej poezji, czasem tak bezpośrednio, jak w znanym miniaturowym liryku:

Jakżeż ja się uspokoję –

pełne strachu oczy moje,

pełne grozy myśli moje,

pełne trwogi serce moje,

pełne drżenia piersi moje –

jakżeż ja się uspokoję...

Amplituda uczuć jest uzależniona, bez wątpienia, od amplitudy życia. Spod pióra tego samego poety ulatywały więc czasem i przeciwstawne, w odniesieniu do poprzednich, wersy:

Wesoły jestem, wesoły

i śmieję się do łez;

choć jesień już na poły,

kwitnący czuję bez.

 

Wesoły jestem, jary,

choć idą czasy burz;

widzę z otuchą wiary

kwitnących ogród róż. (...)

Wyspiański nie uznawał w zasadzie podziału na tzw. sztukę wysoką i niską (stosowaną, użytkową), gdyż do każdego swego dzieła zabierał się z autentyczną pasją, oddaniem, pragnął je wykonać jak najlepiej potrafi, niezależnie od tego, był to szkic pejzażowy czy portret ekspresyjny, polichromia czy witraż, scenografia czy ilustracja literacka, dekoracja wnętrz czy projektowanie mebli, czy wreszcie tak monumentalna kompozycja architektoniczna, jak projekt zabudowy i uporządkowania Wzgórza Wawelskiego.

Kolejną, obok malarstwa, wielką pasją artysty staje się niebawem dramat i teatr. Zwykło się uważać, że zauroczenie teatrem dopada Wyspiańskiego podczas wspomnianej podróży zagranicznej na początku lat 90. XIX w., kiedy to, będąc w Paryżu, ogląda na scenie klasyczny dramat grecki i szekspirowski, komedie francuskie i współczesne mu dramaty naturalistyczne, symboliczne itp.

Podczas ówczesnego pobytu w Monachium i Dreźnie poznaje w dodatku monumentalne opery Ryszarda Wagnera, które wręcz idealnie spełniają charakterystyczne dla epoki kryteria syntezy sztuk. Obraz, widowiskowość harmonijnie współbrzmią w nich z takimi efektami, jak śpiew, muzyka, słowo, taniec itp.

Wpływ Wagnera jest mocno odczuwalny w sztukach Wyspiańskiego, które zaczynają powstawać w końcu lat 90. XIX w. Jako jedna z pierwszych pojawia się Legenda (1898), właściwie libretto operowe, którego temat nawiązuje do legendarnej prehistorii Polski, co daje autorowi możliwość zaludnić scenę wieloma postaciami, w tym też baśniowo-fantastycznymi, jak rusałki, goplany etc. i uzyskać efekt widowiskowo-muzyczny, bo głównie o taki chodziło we wczesnych sztukach Wyspiańskiego.

Jak wiadomo, artysta nie poprzestanie jednakże na czystej widowiskowości sztuki. Znajomość historii, filozofii, jak i ówczesnego życia społeczno-politycznego i artystycznego skierują Wyspiańskiego w stronę dramatu idei, myśli, rewizji historycznej. Powstanie cykl dramatów i rapsodów, podobnie jak w malarstwie historycznym Matejki, eksponujący wielkie postacie dawnej Polski. Nazwijmy, dla przykładu, rapsod Kazimierz Wielki (1900), zainspirowany też nietscheańską wolą życia, mocy, wielkości. Obudzony po wiekach król, symbolizujący minioną wielkość narodu, oskarża dzisiejszą Polskę za jej małość i skarlenie.

Wielcy bohaterowie, ich czyny, ich wola życia, nie zawsze nawet heroicznego, ale prawdziwego ożywiają inne dramaty cyklu historycznego: Bolesław Śmiały (1903), Skałka, Zygmunt August (1907) i in.

W swoich dramatach Wyspiański nawiązywał także do mniej odległych kart historii Polski. Świadectwem tego byłby tzw. tryptyk listopadowy, na który składają się dramaty: Warszawianka (1898), Lelewel (1899), Noc listopadowa (1904). Są one wyrazem poglądów artysty na temat Powstania Listopadowego, nierzadko polemiką z tradycją romantyczną.

Chronologicznie wcześniejsza Warszawianka, która była jednocześnie pierwszym wystawionym na scenie dramatem Wyspiańskiego, jest jednoaktówką. Jej temat stanowi bitwa pod Olszynką Grochowską 21 lutego 1831 r. Są to ostatnie niemal akordy upadającego powstania. To właśnie tu po raz pierwszy Wyspiański połączył tematykę historyczną, historiozoficzną wymowę swojego dramatu z modernistycznymi efektami scenicznymi.

Aura dramatu przypomina sztukę Wnętrze belgijskiego symbolisty Maurycego Maeterlincka. Podobnie jak w nazwanym utworze Wyspiański nie pokazuje na scenie rozstrzygających wydarzeń. W salonie znajdują się osoby żywo zainteresowane i nawet zaangażowane w powstanie, oczekujące na jego wyniki. One już o niczym nie decydują, tak jak i bezpośrednio biorący udział w potyczkach. Klęska jest przesądzona. Ich słowa, gesty, nawet milczenie, wyposażenie salonu, nie milknący motyw Warszawianki – wszystko tu służy tworzeniu nastroju, nastroju klęski. Rodzą się również bolesne pytania i wątpliwości: skoro fiasko niejako odgórnie przewidziane, w imię czego giną młodzi na polu boju, w imię czego z takim zapamiętaniem gubią własne życie, rujnują życie swoich bliskich, ukochanych?

Najpóźniej zaś powstały dramat „listopadowy” sięga do początkowych akordów powstania, do „nocy listopadowej”, podczas której wszystko się zaczęło. Akcja rozgrywa się w noc z 29 na 30 listopada 1830 roku. Dramat rozpada się na luźno powiązane ze sobą sceny. Jak w wielu sztukach Wyspiańskiego, postaciom historycznym towarzyszą bohaterowie mityczni, literaccy, ożywają rzeźby i monumenty. W taki sposób konkretny epizod historyczny nabiera wymiaru uniwersalno-artystycznego. Umieszczenie akcji w Parku Łazienkowskim pozwala zaangażować znajdujące się tam obiekty. Wprowadzenie wątku mitologicznego (Demeter żegnająca się do wiosny z córką Korą, odprowadzaną na czas zimy do podziemia) jest poniekąd odpowiedzią na postawione w Warszawiance pytania. Schodząca do podziemi Hadesu Kora tak oto w pożegnalnym dialogu pociesza matkę:

Kora: Z tajemnic moich, matko, znaj:

Jest inny tamten kraj,

kędy są wiecznotrwałe siły;

z tych coraz nowy rośnie pęd

i wzejdą, i będą rodziły.

Tam wszelki żywot ma swój byt

i czeka, aż dlań błyśnie świt,

i czeka, aż dlań przyjdzie czas:

zajaśnieć pełnią kras.

Demeter: A te zwarzone kędyż legną;

imże w barłogu zimnym gnić..?

Kora: Umierać musi, co ma żyć... (...)

My oto, matko, zmartwychwstaniem

na wielkie siewu święto. (...)

Z tajemnic moich, matko, wiedz:

Gdy wszystko żywe musi lec

pod ręką, która znaczy kres,

śmierć tych użyźnia nowe pędy

i życie nowe sieje wszędy. (...)

Scena owego pożegnania jest symbolicznym komentarzem do podejmowanego przez powstańców, którzy gromadzą się w Łazienkach, czynu. Chociaż ofiara młodych powstańców nie przyniesie rychło efektu, nie pójdzie jednak na marne. Ich czyny pobudzą kolejnych, którzy przyczynią się do nastania wiosny, wiosny odrodzenia narodowego.

Wśród sztuk Wyspiańskiego o tematyce współczesnej największy rozgłos zyskało, jak wiadomo, Wesele (1901), realistyczno-symboliczny arcydramat, chlubnie otwierający pierwsze karty literatury i kultury polskiej XX wieku. Dramat, którego przesłanie jest aktualne właściwie do dzisiaj. Trzeba było mieć nietuzinkowy talent, żeby wesele swojego przyjaciela, także poety i dramatopisarza Lucjana Rydla, który 20 listopada 1900 r. żenił się z chłopką Jadwigą Mikołajczykówną, podnieść do rangi godów narodowych. Trzeba było mieć nie lada wyobraźnię, żeby w podkrakowskiej chacie z Bronowic Małych ujrzeć całą niemal Polskę, z jej dawną wielkością i ówczesną małością. Dziś śmiało można powiedzieć: ujrzeć także przyszłość, gdyż wady i błędy narodowe, wytknięte w dramacie, nie straciły, niestety, aktualności i przekroczyły, oczywiście, granice jednego tylko państwa. Wsłuchajmy się (po raz nie wiem który) w nieśmiertelne strofy z rozmowy Dziennikarza ze Stańczykiem:

Stańczyk: Domek mały, chata skąpa:

Polska, swoi, własne łzy,

własne trwogi, zbrodnie, sny,

własne brudy, podłość, kłam;

znam, zanadto dobrze znam. (...)

błaznów coraz więcej macie,

nieomal błazeńskie wiece (...)

A wolicie spać...

Dziennikarz: To jedno!

Usypiam duszę mą biedną

i usypiam brata mego;

wszystko jedno, wszystko jedno,

tyle złego, co dobrego,

okropne rzeczy się dzieją.

Patrzeć na przebiegi zdarzeń –

dalekie, dalekie od marzeń,

tak odległe od wszystkiego,

co było wielkie w kraju;

że wszystko, co było, przepadło,

bezpowrotnie w mroku zbladło (...)

Dostało się w dramacie nie tylko konserwatywnym politykom, dostało się również braci artystycznej spod znaku Przybyszewskiego, gdyż Wyspiański, solidaryzując się, bez wątpienia, z twórcami sztuki, nie podzielał wielu pasji cyganerii modernistycznej, m. in., jej skłonności do pijaństwa (sam był abstynentem), prowadzenia jałowych dysput filozoficznych, traktowania życia jedynie jako tematu dla sztuki, niemocy działania, niezdolności do namacalnych czynów itp.

Słowem, wszyscy uczestnicy wesela okazali się godni jedni drugich, ni inteligencja szlachecka, ni chłopi nie potrafili skorzystać ze stworzonej przez artystę „chwili wielce osobliwej”, nie zdołali podjąć wielkiego czynu, mogącego przyśpieszyć odrodzenie państwa, odzyskanie wolności, bo, jak zawsze, każdy myślał o sobie: ktoś rządził się prywatą i egoizmem, ktoś po prostu nie potrafił się nie upić, ktoś bujał w obłokach... Błędne koło marazmu nie zostało przerwane. Chocholi taniec trwa do dzisiaj.

Przesłanie sztuki nie zostało bezpośrednio sformułowane. Jest ono sugerowane przez ciąg barwnych, plastycznych scen, w których konwencja realistyczna przekształca się stopniowo w nastrojowo symboliczną, zawdzięczającą niemało romantyzmowi, z czego Wyspiański i czerpał, i stale z nim polemizował. Czerpał jako artysta, polemizował jako filozof.

Za syntezę narodowych przemyśleń uważane bywa zazwyczaj Wyzwolenie (1903), dramat głęboki myślowo i ciekawy, jak Wesele, ze względu na rozwiązanie artystyczne. Wyspiański zastosował tu chwyt „dramatu w dramacie”. Wystawiana w dramacie przez Mickiewiczowskiego Konrada sztuka pt. Polska współczesna kontynuuje rewię „zbawiaczy” ojczyzny, jaką mieliśmy już w Weselu. Znowu same błazny. Winą za taki stan rzeczy obarczona jest tym razem głównie spuścizna romantyczna. Sam Konrad z Dziadów polemizuje ze swoim twórcą – Geniuszem (Mickiewiczem) i pragnie wyzwolić naród spod czaru wysokiej, lecz oderwanej od życia poezji Wieszcza. Konrad ogłasza żywota Prawo. Konradowi, jak i jego twórcy – Geniuszowi chodzi o wskrzeszenie państwa. Nie chodzi mu jednak o Polskę – Chrystusa narodów. Konrad, zgodnie z żywota Prawem, chce tego, co jest wszędzie. I rzeczywiście, kondycja państwa po roku 1918 przyzna rację Konradowi Wyspiańskiego, nie Mickiewicza.

Zanim to nastąpiło, należało liczyć na Miłosierdzie Boże, na odrodzenie sił moralnych narodu. W końcowych partiach dramatu, nie po raz pierwszy, odzywa się w Wyspiańskim subtelny poeta liryczny, który każe swojemu bohaterowi w wigilię Bożego Narodzenia zanosić modły do Nowonarodzonej Dzieciny z następującymi prośbami:

(...) Byś zwiódł z wędrówki długiej

mój naród do Wszechmocy!

Byś dał, co mają inni,

GDY PRZYJDZIESZ JAKO DZIECIĘ TEJ NOCY.

Bożego narodzenia

ta noc jest dla nas święta.

Niech idą w zapomnienia

niewoli gnuśne pęta.

Daj nam poczucie siły

i Polskę daj nam żywą,

by słowa się spełniły

nad ziemią tą szczęśliwą.

Jest tyle sił w narodzie,

jest tyle mnogo ludzi;

niechże w nie duch twój wstąpi

i śpiące niech pobudzi.

Niech się królestwo stanie

nie krzyża, lecz zbawienia.

O daj nam, Jezu Panie,

twą Polskę objawienia.

O Boże, wielki Boże,

ty nie znasz nas Polaków;

ty nie wiesz, czym być może

straż polska u twych znaków!

Nie ścierpię już niedoli

ani niewolnej nędzy.

Sam sięgnę lepszej doli

i łeb przygniotę jędzy.

Zwyciężę na tej ziemi,

z tej ziemi PAŃSTWO wskrzeszę.

Synami my twojemi,

błogosław czyn i rzeszę!

Natomiast odrodzenie moralne narodu i pojedynczego człowieka dokona się zapewne czerpiąc z niewyczerpalnego źródła wiary, nadziei, miłości, jaką daje rodzina, Święta Rodzina:

Gwiazdka zeszła i świeci,

nad kolebką dziecięcą,

nad miłością zabłysła matczyną.

Światło błysło stuleci,

radość nocy tej święcą:

Gwiazda zeszła nad ŚWIĘTĄ RODZINĄ.

Oto dziecię w kolebce,

matka nad nim schylona.

Około niej Anieli?

Domże to mój? Mnie żona?

Któż te słowa mi szepce?:

ta z tobą dolę podzieli. (...)

Nie tylko z wyobraźni artysta czerpie tu słowa. W 1900 r., jeszcze przed ślubem Rydla, Wyspiański ożenił się z prostą dziewczyną Teofilą Spytkówną, z którą miał czworo dzieci. Podobnie jak Lucjan Rydel, Włodzimierz Tetmajer, Ignacy Maciejowski i inni artyści epoki szukał zdrowia moralnego w prostym, nieskażonym przez cywilizację ludzie, w jego szczerości, bezpośredniości, oddaniu, mniej wyszukanej, ale ufnej, autentycznej wierze w prawdziwe wartości. Przyszło mu doznać niejednej krzywdy od tych inteligentnych i wyrafinowanych, co to powodowani zazdrością, głupotą, chęcią zysku czy taniego rozgłosu gotowi są podcinać skrzydła nieprzeciętnemu człowiekowi. Echa przykrych doznań wkradły się nawet do wiersza, który można potraktować za swego rodzaju testament:

Niech nikt nad grobem mi nie płacze

krom jednej mojej żony,

za nic mi wasze łzy sobacze

i żal ten wasz zmyślony.

Niech dzwon nad trumną mi nie kracze

ni śpiewy wrzeszczą czyje;

niech deszcz na pogrzeb mój zapłacze

i wicher niech zawyje. (...)

A kiedyś może, kiedyś jeszcze,

gdy mi się sprzykrzy leżeć,

rozburzę dom ten, gdzie się mieszczę,

i w słońce pocznę bieżeć.

Gdy mnie ujrzycie, takim lotem

że postać mam już jasną,

to zawołajcie mnie z powrotem

tą mową moją własną.

Bym ją posłyszał, tam do góry

gdy gwiazdą będę mijał –

podejmę może po raz wtóry

ten trud, co mnie zabijał.

Trud służenia rodakom podejmowany jest przez artystę po raz enty do dzisiaj, zawsze wtedy, kiedy ktokolwiek odwołuje się do jego dorobku, tak polskiego i tak europejskiego zarazem, tak wyrafinowanego i głoszącego tak niezbędne oraz zawsze aktualne prawdy i wartości.

Halina Turkiewicz 

Wstecz