„W książce dominuje język dokumentów”

Rozmowa z dr Moniką Tomkiewicz oraz dr Elżbietą Rojowską, których wspólnym wysiłkiem zaistniała monografia „Zbrodnia w Ponarach 1941-1944”

Temat Ponar – to jedno z krwawych ogniw w łańcuchu zbrodni II wojny światowej. Na pewno wiedzą o niej historycy, penetrujący ten okres dziejowy albo badający szczegóły holocaustu. Znacznie mniej wtajemniczony jest weń natomiast ogół społeczny, szczególnie poza Litwą. Niech Panie na wstępie rozmowy powiedzą, na ile temat ten jest nośny w Polsce?

M. T. W Gdańsku, gdzie pracuję jako główny specjalista Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej, i – owszem – gdyż w ramach repatriacji znalazło się tu wiele osób, mieszkających wcześniej na Wileńszczyźnie. Jest wśród nich Pani Helena Pasierbska, prezesująca Stowarzyszeniu „Rodzina Ponarska”, żyją jeszcze naoczni świadkowie tej straszliwej zbrodni, których przesłuchiwała do śledztwa prokurator dr Elżbieta Rojowska, a był wśród nich również kolejarz Marian Maciejewski, żołnierz AK Okręgu Wileńskiego, maszynista „parowozu śmierci”, wiozącego skazanych na miejsce straceń do Ponar, któremu udało się uratować nieustaloną liczbę Żydów. Wykorzystałam ponadto prowadzone w latach 60. i 70. ubiegłego wieku przesłuchania świadków tego, co się działo w Ponarach: jak osób dorosłych, dziś już nie będących przy życiu, jak też w okresie wojny dzieci, które na miejsce zbrodni wiodła niezdolna uświadomić dramaturgię wydarzeń ciekawość.

Chciałabym wierzyć, że moja monografia „Zbrodnia w Ponarach 1941-1944” zdecydowanie przyczyni się do tego, iż hasło wywoławcze „Ponary” również w Polsce stanie się bardziej czytelnym synonimem okropieństw ludobójstwa, jakie niesie II wojna światowa. Na razie mówić o tym za wcześnie. Będąca po części tematem mojej pracy doktorskiej książka ukazała się bowiem drukiem w połowie października, a od jego końca trafiła do księgarń, zyskując dobre noty w środowisku naukowym.

Jeśli dobrze postrzegam, monografia autorstwa Pani o zbrodniach w Ponarach jest pierwszym tak wnikliwym opracowaniem naukowym w tej tematyce, w czym szlaki przecierała wspomniana przez Panią Helena Pasierbska, wydając na ten temat kilka pozycji książkowych: „Wileńskie Ponary”, „Ponary – wileńska Golgota”, „Ponary i inne miejsca męczeństwa Polaków z Wileńszczyzny w latach 1941-1944”…

M. T. Książki Pani Heleny Pasierbskiej noszą charakter wspomnieniowy osoby naonczas mieszkającej w Wilnie, znającej ludzi, których losy przywołała później na strony swych wydań. Ja natomiast postawiłam na badania naukowe, a te objęły okres od wkroczenia Wehrmachtu na teren przedwojennego województwa wileńskiego w czerwcu 1941 roku, powstania w Wilnie polskiego podziemia po lipiec 1944 roku, kiedy tereny te ponownie zajęli Sowieci.

Jak to się stało, że zainteresowała się Pani tematem Ponar?

M. T. Na początku był to poniekąd obowiązek służbowy. Mając 24 lata, w roku 2000, wraz z prokurator Elżbietą Rojowską trafiłam po raz pierwszy do Wilna, by prowadzić badania w tutejszych archiwach, w czym niezwykle pomocny okazał się profesor Jarosław Wołkonowski. Już wtedy potraktowałam te badania jako wyzwanie. Potem jeszcze kilkakrotnie przyjeżdżałyśmy do Wilna, by je kontynuować w Litewskim Centralnym Państwowym Archiwum oraz w Litewskim Archiwum Specjalnym.

Ponadto czerpałyśmy dane z archiwów w Berlinie, Fryburgu, Ludwigsburgu, Koblencji, odwiedzając je osobiście. Zajęło to nam 7 lat pracy. Natomiast porządkowanie materiałów i pisanie książki rozpoczęłam przed czterema laty.

Ponieważ chciałyśmy być najbliżej prawdy, oparłyśmy temat zbrodni w Ponarach jak na przesłuchaniach świadków tak na punkcie widzenia jej przez samych sprawców – jak cywilnej tak wojskowej administracji niemieckiej, rezydujących wówczas na terenie Litwy. Wielce pomocne okazały się w tym materiały wojskowego archiwum we Fryburgu, dostępne zresztą nie dla wszystkich badaczy.

Czy archiwa niemieckie bez oporów otwierały przed Paniami podwoje i udostępniały chronione zasoby?

M. T. Tak. Pewnym mitem jest twierdzenie, rzekomo tamtejsze archiwa nie są tego chętne. Jeżeli dobrze się mówi w języku niemieckim, jest się badaczem naukowym, a ponadto reprezentuje się jakąś instytucję, można liczyć na to, że nie będzie utajniania akt.

A archiwa litewskie?

M. T. Nie miałyśmy żadnych problemów z językiem niemieckim i rosyjskim. Spotkałyśmy się z barierą językową na poziomie przewodników i pomocy archiwalnych, gdyż występują one jedynie w języku litewskim. Dokumenty, które nas interesowały, były pisane w zdecydowanej większości albo po niemiecku, albo po litewsku. W ich tłumaczeniu z języka litewskiego niezwykle pomocny okazał się wspomniany już profesor Jarosław Wołkonowski.

Odczułyśmy natomiast szczerą życzliwość ze strony pracowników archiwów. Przynoszono dziennie nawet po 200-300 zamawianych teczek. Bo – muszę przyznać – archiwa litewskie są naprawdę zasobne. Penetrując je żałowałyśmy, że poniekąd na uboczu naszego zainteresowania pozostają ciekawie prezentujące się życie społeczne w Wilnie w okresie II wojny światowej albo jak wtedy kształtowały się na tej płaszczyźnie stosunki polsko-litewskie. Aby w pełni zgłębić te tematy, potrzebna jest jednak dobra znajomość litewskiego, polskiego, rosyjskiego i niemieckiego.

Temat Ponar dla współczesnych Litwinów – to temat wstydliwy i drastyczny z racji na szeroko zakrojoną kolaborację ich ówczesnych rodaków z Niemcami. Jak go Pani postrzega, operując gorzką prawdą?

M. T. Nie boję się jej wykładania, gdyż poparta jest przez dokumenty archiwalne. W książce dominuje ich język, unikam natomiast własnych opinii i ocen narodu litewskiego. Zresztą, w imię wiarygodności potwierdzenia prawd szukałyśmy więcej niż w jednym dokumencie.

Relacje składane przez emisariuszy do Delegatury Rządu na Kraj w Londynie porównywałyśmy z danymi w archiwach niemieckich lub litewskich. Dopiero gdy te się pokrywały, mogły służyć materiałem do książki. Stąd np. operujemy imienną listą Polaków straconych w Ponarach w liczbie 353 osób, ponieważ te występowały w kilku dokumentach. Spotkałyśmy się bowiem z czymś takim, że pewni więźniowie byli stąd przekazywani do obozów koncentracyjnych, gdzie czekała ich zagłada, lub do innych miejsc odosobnienia na terenie Wileńszczyzny bądź Europy.

Łączną liczbę ofiar Ponar zamyka Pani 80 tysiącami, podczas gdy niektóre źródła szacują ją na 100 albo nawet ponad 100 tysięcy.

M. T. Tak. Gros, gdyż 72 tysiące ofiar stanowią Żydzi, 1500-2000 – Polacy, a około 5 tysięcy – jeńcy radzieccy. Takie dane, według naszych obliczeń i różnych zestawień włącznie z uwzględnieniem dziennika, prowadzonego przez mieszkającego w pobliżu miejsca krwawych egzekucji Kazimierza Sakowicza, są najbardziej wiarygodne.

Zbrodnia w Ponarach doczekała się monograficznego opracowania po polsku. I co dalej? Za to, co tam się stało, nikt nikogo jednak nie przeprosił, nikt nie błagał o przebaczenie. Co więcej, część oprawców z „Ypatingas burys”, którym Sowieci po zajęciu Wilna wymierzyli karę śmierci, spoczywa obok osób skazanych za patriotyczną działalność w metalowych urnach kolumbarium w Tuskulanach, gdzie znajdowała się willa ówczesnego szefa litewskiego MSW Bartašiunasa i gdzie z więzienia na Łukiszkach zwożono oraz cichcem grzebano uśmiercanych „wragow naroda”. Ponary jednoznacznie domagają się rozliczenia winnych, takiego pręgierza moralnego, o co zresztą usilnie zabiega Stowarzyszenie „Rodzina Ponarska”. Czyż nie tak?

M. T. Osobiście jestem historykiem i naukowcem. Myślę, że lepiej na to Pana pytanie odpowie prokurator Elżbieta Rojowska. Od tygodnia jest doktorem nauk prawnych po obronie pracy dotyczącej ścigania zbrodniarzy nazistowskich właśnie na podstawie zbrodni ponarskiej.

E. R. Chodzi o to, że przed odpowiedzialnością karną mogą stanąć jedynie osoby indywidualne, czyli fizyczne, którym można dowieść winy. W prawie karnym nie funkcjonuje natomiast pojęcie odpowiedzialności zbiorowej narodu czy państwa. Myślę, że głos w tej sprawie w oparciu o dokumenty winni zabrać kierujący się dobrą wolą politycy.

Jako prokurator mogę powiedzieć, że zbrodnia w Ponarach miała swój finał przed trybunałem w Norymberdze, o co wystąpiła strona radziecka. Nie była ona jednak przedstawiona rzetelnie, gdyż pomijano narodowość ofiar, pojęcie holocaustu, skazywania osób na śmierć za działalność patriotyczną. Wszystkie ofiary zostały potraktowane jako obywatele radzieccy. Tym niemniej taki finał był, o czym nie każdy wie.

Później sądy i trybunały radzieckie też wytaczały procesy i – według moich danych – skazano 22 osoby zamieszane w zbrodnię ponarską, a większość z nich otrzymało wyroki śmierci. Ponadto przed sądami polskimi po wojnie stanęło 6 osób, w tym dwie w końcu lat 40., przekazane w drodze ekstradycji z Niemiec, skazano na karę śmierci. Kilka osób z tzw. grup operacyjnych, zajmujących się rozstrzeliwaniem osób narodowości żydowskiej jak też zatrzymywaniem działających w ruchu oporu Polaków, stanęło też przed sądami niemieckimi. W roku 1950 na dożywotnie więzienie zostali skazani Martin Weiss i August Hering, którzy w różnym okresie dowodzili wileńskim oddziałem specjalnym oraz sprawowali bezpośrednie władztwo nad gettem wileńskim.

W ten sposób sądy polskie, radzieckie i niemieckie wymierzyły kary 33 bezpośrednim sprawcom mordów ponarskich. Poza tym – jak nadmieniłam – był proces w Norymberdze. Warto też przypomnieć, że ustanowione w niemieckich strefach okupacyjnych trybunały amerykańskie skazały szefów grup operacyjnych powiązanych z Wilnem. To tyle, jeśli idzie o odpowiedzialność karną osób fizycznych.

Rozumiem, że obecny przyjazd do Wilna zakładał przede wszystkim prezentację książki. Jak ta misja wypadła?

M. T. Jesteśmy naprawdę zadowolone. Przez pięć dni pobytu uczestniczyłyśmy w sześciu spotkaniach. Ponieważ chciałyśmy, by temat Ponar poznała młodzież, spotykałyśmy się z uczniami w Wileńskim Gimnazjum im. Adama Mickiewicza, Solecznickim Gimnazjum im. Jana Śniadeckiego, Niemenczyńskim Gimnazjum im. Konstantego Parczewskiego, Landwarowskiej Szkole Średniej im. Henryka Sienkiewicza, ze studentami Wileńskiej Filii Uniwersytetu w Białymstoku. 24 listopada w Domu Kultury Polskiej w Wilnie na prezentację książki połączonej z wykładem prokurator Elżbiety Rojowskiej o ściganiu i karaniu nazistowskiej zbrodni ludobójstwa w prawie międzynarodowym licznie przybyła zainteresowana tematem społeczność polska. Znaczny jej odsetek stanowili członkowie Klubu Weteranów Armii Krajowej, Klubu Przewodników Wileńskich oraz Stowarzyszenia Naukowców Polaków Litwy.

Podczas pobytu w Wilnie odwiedziłyśmy miejsce masowych straceń w Ponarach, gdzie w kwaterze polskiej złożyłyśmy wieńce i zapaliłyśmy znicze. Korzystając z okazji wstąpiłyśmy też w progi archiwum w Wilnie, by uzupełnić pewne dane.

Czy wynika z tego, że książka będzie miała ciąg dalszy?

M. T. Tak. Mamy w zamiarze wydać tę monografię o Ponarach z poszerzoną częścią prawniczą, gdyż w tej, jaka ukazała się drukiem, jest ona w wersji zdecydowanie skróconej. Tymczasem pani Elżbieta Rojowska przygotowała 300-stronicowy materiał, dotyczący ścigania tej zbrodni w czterech porządkach prawnych: w polskim, niemieckim, radzieckim, izraelskim. Chcemy to połączyć i spróbować wydać monografię o Ponarach po niemiecku, w czym zainteresowane jest wydawnictwo „Metropol”.

Dobrze byłoby, by książka ta w imię prawdy ukazała się też na rynku litewskim.

M. T. Gdy nadejdzie stosowna propozycja, to się do niej ustosunkujemy.

I na zakończenie rozmowy pytanie natury praktycznej. Jak i gdzie zainteresowani mogliby nabyć tę książkę i jak spowodować, by znalazła się też ona w księgarniach wileńskich?

M. T. W Polsce monografia „Zbrodnia w Ponarach 1941-1944” jest do nabycia naprawdę w wielu miejscach. Jeśli natomiast chodzi o Wilno, wypadłoby zwrócić się do naszego przełożonego, dra hab. Janusza Kurtyki – prezesa Instytutu Pamięci Narodowej celem wskazania potrzebnej liczby egzemplarzy i ustalenia ceny sprzedaży w litach. Na razie książka, podobnie jak inne pozycje IPN-owskie, została wydana w nakładzie 1500 egzemplarzy. Gdyby popyt przerósł podaż, nic nie stoi na przeszkodzie, by zaistniało jej drugie wydanie.

Dziękując za rozmowę, życzyć wypada, by z przyczynku Pań temat Ponar osiadał w pamięci obecnego i przyszłych pokoleń jako jedna ze zbrodni II wojny światowej, ostrzegając: „Nigdy więcej!”.

Rozmawiał Henryk Mażul

Na zdjęciach: dr Monika Tomkiewicz i dr Elżbieta Rojowska podczas ostatniego pobytu w Wilnie; tak prezentuje się tytułowa okładka monografii.

Wstecz