Reformy contra społeczeństwo

Przeżyliśmy Vagnoriusa. Czy przeżyjemy Kubiliusa?

W niepamięć odszedł okres wielkiego „kirkiłowskiego” ekonomicznego wzrostu, gdy Litwa robiła za bałtyckiego tygrysa. Pod względem tempa gospodarczego już-już wybijaliśmy się do europejskiej czołówki, aż tu nagle wielkie buuum! I tygrys padł jak postrzelony zając. Nagle się okazało, że tkwimy w głębokim ekonomicznym dołku.

Bezrobocie kwitnie! Już w listopadzie ub. r. stołeczną Giełdę Pracy zaczęli szturmować bezrobotni. W grudniu nie nadążano z ich rejestracją. Zasiłki są wypłacane z opóźnieniem, gaże budżetowcom – również. Wolnych rąk do pracy przybywa z dnia na dzień, a tej brak. Statystyki szokują. Zaledwie w ciągu miesiąca na stołecznej giełdzie zarejestrowało się prawie 6 tysięcy bezrobotnych (w tym samym okresie ubiegłego roku nieco ponad 3). Tymczasem pracodawcy zaoferowali tylko 1600 miejsc pracy, a to jest o 700 mniej niż w analogicznym okresie roku ubiegłego.

Nikomu już nie są potrzebne nowe domy i mieszkania, a co za tym idzie – budowlańcy. Brak ogłoszeń o zatrudnieniu szewców, krawców czy kelnerów, których do niedawna tak rozpaczliwie brakowało. Zamarł przemysł spożywczy, zamarło rolnictwo. Tymczasem w sklepach niczego nie brakuje. Są to jednak głównie produkty z importu. Warzywa i owoce – z Polski, podobnie jak ciasta, zupki, przetwory itp. Z Łotwy sprowadzamy twaróg, śmietanę, masło, czekoladę. Chociaż ta ostatnia coraz częściej dociera do nas z Niemiec.

Praktycznie Litwa, jako producent czegokolwiek, już prawie znikła z mapy gospodarczej świata. I choć nie stało się tak wczoraj, nasz rząd zauważył to dopiero teraz, podnosząc wielką wrzawę. Szuka winnego, a jest nim a to Rosja, a to USA. Stany Zjednoczone są be, bo to one zafundowały nam recesję. To dlatego na Litwie padł przemysł, rolnictwo i w ogóle wszystko. W tej histerii nasi nie chcą zauważyć, że kryzys jest ogólnoświatowy i inne kraje jakoś sobie z tym radzą, usiłują chronić obywatela tudzież przemysł przed jego najboleśniejszymi skutkami. U nas natomiast obywatela się karze – dodatkowymi podatkami, opłatami, cięciami itd.

A przecież kryzys w wydaniu amerykańskim czy tym bardziej zachodnioeuropejskim różni się od naszego jak kawior od owsianki. Tam najwyżej ktoś nie kupi sobie nowego samochodu lub nie zmieni mieszkania na większe, a naszym brakuje już na prąd i gaz. Niedługo zabraknie na chleb, a jeszcze trzeba się będzie czymś z władzą podzielić, bo poza obywatelem, już nie ma skąd wziąć. Przedsiębiorstwa padają, więc wpływów do budżetu nie będzie, do sprzedania już też nic nam nie pozostało, bo kolejne ekipy podczas szemranych prywatyzacji ogoliły i ostrzygły państwo jak tę, za przeproszeniem, sukę ze znanej powiastki Adama Mickiewicza. Jedynym naszym bogactwem są dziś... prawie milion emerytów plus setki tysięcy bezrobotnych. Ale skoro nie jest to chodliwy towar, trudno będzie nań znaleźć nabywcę.

Więcej na barki podatnika. Ostatni miesiąc ubiegłego roku był niezwykle pracowity jak dla ekipy rządzącej, tak dla całego Sejmu. Posłowie, ministrowie, a i prezydent pracowali nocami: należało bowiem pilnie zwiększyć podatki, zlikwidować wszelkie ulgi, podnieść ceny, a głowa państwa musiał podpisać ubożuchny budżet na nadchodzący rok. Posłowie pracowali długo, ale po łebkach. Byle szybciej i byle więcej zwalić na barki podatnika, łatając dziurę w budżecie. Wiadomo, należy go czym prędzej zapełnić, bo jest najważniejszy, a obywatel jakoś tam przetrwa. „Przeżyliśmy Vagnoriusa, przeżyjemy Kubiliusa!”. Oj, czy aby na pewno?

Pasa zacisnęli już wszyscy. Obywatele liczą, na czym by tu jeszcze zaoszczędzić. Na żywności – tak. Na dojazdach do pracy autem... niby tak, ale wszak i komunikacja miejska jest już nie do zapłacenia. Na ogrzewaniu – nie da się. Nikt nas nie pyta, czy chcemy być klientami „Lietuvos energii”, a ta goli aż do krwi. Można natomiast oszczędzać na obuwiu, odzieży, książkach, prasie i lekach. Posłowie są z obywatelami w zaciskaniu pasa solidarni. Zwiększyli sobie diety o jedyne pięć tysięcy, a mogli o więcej, bo czasy mamy trudne. Ale cóż począć, gdy trzeba świecić dobrym przykładem i zaczynać od siebie.

A co na to zwykle bolejący nad dolą obywatela prezydent? Ano chyżo podpisał zarówno budżet jak i znowelizowaną ustawę o podatkach. Wszystko się robiło w tempie galopu. A, jak znamy życie, tylko kotki się szybko rodzą. Może dlatego są ślepe.

Niektórzy ekonomiści twierdzą, że nowy Sejm przyjął dziesiątki ustaw prowadzących do skrajnej nędzy, a jeszcze więksi pesymiści mówią o wprowadzonym w kraju ekonomicznym stanie wojennym. Aczkolwiek nie dla wszystkich, bo przy każdym kryzysie, nawet największym, zawsze ktoś się obłowi. Antykryzysowy program rządowy jest nie tylko restrykcyjny, ale też zagmatwany. A w mętnej wodzie dobrze się ryby łowi.

Skromne święta.Tymczasem, podobnie jak i nasi sąsiedzi, minione święta znaczyliśmy o wiele skromniejszymi niż dotychczas wydatkami. Na prezenty pod choinkę równowartości zaledwie 50 litów pozwoliło sobie 8 proc. rodzin litewskich, 7 proc. łotewskich i 6 proc. estońskich. Na 100 litów „zaszalało” 10 proc. Litwinów, 13 proc. Łotyszy i 8 proc. Estończyków. Mniej więcej po 200 litów na ten cel wysupłało 19 proc. Litwinów i Łotyszy oraz 15 proc. Estończyków. Za to aż 19 proc. estońskich rodzin znalazło się w grupie utracjuszy, którzy szarpnęli się na świąteczne dary wartości ponad 500 litów, na Łotwie do takiej rozrzutności przyznało się zaledwie 14 proc. rodzin, zaś najmniej ich było na Litwie – zaledwie 12 procent.

Trudno się dziwić, skoro ludzie panicznie boją się tego, co ma nastąpić. Władze jak mantrę wbijają nam do głów, że w nowy 2009 rok wkroczyliśmy z ponad miliardowym deficytem budżetowym, że mamy (właściwie kto?) pół miliarda długów wobec przedsiębiorców, 600 mln „wisimy” bankom. Podatnicy zaś i przedsiębiorcy już odczuli likwidację 5-procentowej ulgowej taryfy VAT na leki, prasę i książki. Dzięki podwyżce VAT do 19 proc. zdrożały też świeże, chłodzone i mrożone mięso, ryby, owoce, warzywa i przewóz pasażerów. Boli też wzrost akcyzy na paliwo, alkohol i papierosy.

Ale cóż począć, gdy rząd splanował, że w następnym roku musi zebrać prawie 4 mld podatku z akcyzy. Jednak czy uda się Kubiliusowi nalać z pustego? Wszak jeszcze w listopadzie ubiegłego roku, przy mniejszej akcyzie, do budżetu nie wpłynęło z tego tytułu aż 8 procent podatku. To raczej nie wróży dobrze na przyszłość.

Restrykcje coraz ostrzejsze. Niektórzy handlowcy zauważyli, że w porównaniu z rokiem ubiegłym, ich obroty spadły nawet o 30-40 procent, a przecież najtrudniejszy okres jest jeszcze przed nami. I nie pomogą tu ani zaciśnięte pasy, ani oszczędny antykryzysowy budżet kraju. Co prawda, aktualny minister finansów zapowiada, że w 2009 roku wzrost gospodarczy Litwy zmaleje zaledwie o 4,8 procent, podczas gdy według wcześniejszych szacunków miało być cztery razy gorzej. Premier Andrius Kubilius też jest umiarkowanym optymistą. Twierdzi, że Litwa nie zamierza zadłużać się w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, za to straszy, że rząd będzie szukał kolejnych sposobów oszczędzania.

Tymczasem europarlamentarzystka Margarita Starkevičiute jest zdania, że już nie bardzo mamy na czym oszczędzać. Jej zdaniem, należy raczej szukać sposobów, jak pomóc przedsiębiorcom oraz zbilansować konsumpcję. Podobnego zdania są eksperci Litewskiego Instytutu Wolnego Rynku. Sprzedaż udziałów rafinerii w Możejkach, zwiększenie podatków i zmniejszenie wydatków na cele socjalne, to bardzo złe, ich zdaniem, posunięcia w czasach finansowo-gospodarczego kryzysu. A być może najgorszy jest nawet nie sam kryzys, tylko właśnie antykryzysowy plan nowego rządu, który w tej kwestii nie chce słuchać ani głosów własnych ekspertów, ani tego, co mówią unijni.

Podatkowy wyrok zapadł. Sejm zatwierdził, a prezydent podpisał budżet na rok 2009. Czyli wyrok zapadł, jest prawomocny i nie do odwołania. Już z góry wiadomo, że zmiany w ustawie budżetowej spowodują ogromny chaos w rozliczeniach, bo wszystko co nagle, to po diable. Nie dziw, że co i rusz mamy protesty różnych grup branżowych. Na razie są one dość powściągliwe, ale co będzie, gdy skończy się cierpliwość obywateli i zaczną się rozróby?

Jak dotąd wszystkie nowe posunięcia rządu służą tylko grupom interesów z wyższej kasty, czyli tej samej nomenklaturze, którą mieliśmy przed 20 laty. Z innej strony, zafundowane nam przez nowy rząd „prezenty” sprawiły, że od 1 stycznia drożej płacimy nie tylko za żywność, paliwo, alkohol, papierosy, leki, książki i prasę, ale dosłownie za wszystkie towary i usługi. Rząd się chwali obniżeniem podatku dochodowego dla osób fizycznych z 24 do 21 proc. oraz zwiększeniem nieopodatkowanego minimum? Co z tego? To posunięcie pozwoli (niektórym) obywatelom zaoszczędzić miesięcznie zaledwie parę dziesiątków litów, podczas gdy podwyżki VAT i akcyzy pochłoną setki.

Premier Andrius Kubilius stale kalkuluje, ile na tych podwyżkach zyska państwo i budżet (zwiększony VAT – to wpływy rzędu 9 mld, podatek od osób fizycznych – 5 mld, akcyza – 4 mld). Pięknie, ale nie słyszymy przy tym ani słowa o tym, co na tym zyskają obywatele, kiedy mogą liczyć na jakieś zelżenie ekonomicznych restrykcji? W zamian nasz rząd ciągle wskazuje palcem na Łotwę. „Patrzcie, tam mają jeszcze gorzej!”. To może już równajmy się na Czad czy Sudan albo też poszukajmy w Europie wzorów, jak walczyć z gospodarczą recesją, nie wykańczając przy tym własnych obywateli.

Podczas gdy szef rządu jedyną drogę wyjścia z kryzysu widzi w zwiększaniu i wprowadzaniu nowych podatków, grozi bankructwem i dewaluacją lita, niektórzy analitycy twierdzą, że są jeszcze inne antykryzysowe ścieżki. Istnieją ponoć w kraju w niejednej branży rezerwy, skąd można czerpać dodatkowe fundusze, zamiast ogołacania do cna podatników.

Przede wszystkim wypadłoby zmniejszyć dochody aktualnej nomenklaturze, czyli sobie. W ogóle ukrócić rozpasany biurokratyczny aparat. Należałoby też np. uporządkować podatki dla branży alkoholowej. Wszyscy dobrze wiemy, że piwo na Litwie stało się już napojem w pewnym sensie rytualnym, a browary – to litewskie święte krowy, korzystające nadal z różnego rodzaju ulg.

Tymczasem producenci alkoholu wysokoprocentowego są coraz bardziej przyciskani do muru. Wszystko to ponoć po to, by naród mniej pił. Bzdura. Byle rządowi przecież zależy, by ludzie kupowali jak najwięcej papierosów i alkoholu, bo tymi używkami państwowe budżety stoją. Eksperci ds. gospodarczych twierdzą, że takich nie zaoranych „ugorów”, skąd państwo mogłoby czerpać dodatkowe zyski, jest jeszcze krocie. Ale kogo to obchodzi.

Owszem, mamy kryzys, w to nikt nie wątpi. Jednak niektórzy analitycy są zdania, że nowa władza rozpętała kryzysową histerię mocno na wyrost, by jak najwięcej uszczknąć obywatelowi, a w dodatku go wymęczyć. Przypuszcza, że znerwicowane i zatroskane (tym co włożyć do garnka) społeczeństwo nie będzie miało sił i czasu na spoglądanie na ręce rządzących. Cóż, oby się ta nowa władza nie przeliczyła…

Julitta Tryk 

Wstecz