Jego Wysokość SŁOWO

Kocioł Freuda

W jednym z przedświątecznych numerów „Kurier Wileński” piórem dziennikarza Stanisława T. zapewnia swoich czytelników w „Komentarzu dnia”, że nigdy słowo „Jest za...ście” nie pojawi się – nawet w postaci wykropkowanej – w dzienniku. Przy tym „nie pojawi się ono bynajmniej nie z powodu obaw przed brzozowymi rózgami rodzinnych polonistów czy też tyrad (nie) dyplomatycznych rodaków z Macierzy za kaleczenie mowy polskiej”.

Tak dla ścisłości pozwolę tu sobie zauważyć, że pan Stanisław przytoczył nie jedno słowo, jak pisze, lecz dwa: całkiem niewinny czasownik jest i wyjątkowo obrzydliwy, jak go kiedyś określił profesor Jan Miodek, przysłówek za...ście. Mamy tu dwa słowa, które tworzą związek idiomatyczny, wyjątkowo wulgarny. Panu Stanisławowi chodzi widocznie o ten przysłówek, którym notabene zupełnie niepotrzebnie obarcza sąsiednią Rosję. Niestety, „polskie wydało go plemię”. Podobnie, zresztą, jak i pokrewny, równie obrzydliwy przymiotnik. Prawdopodobnie młodzież, która tych wyrazów używa w znaczeniu świetnie, wspaniale, odlotowo, doskonały, nadzwyczajny, cudowny, niezrównany, nie jest świadoma ich pochodzenia. Ale że mówią tak niektórzy ludzie wykształceni, w tym znani polscy dziennikarze, to szczególnie jest nieprzyjemne.

Wróćmy jednak do wspomnianego wyżej „Komentarza dnia”. Wprawił nas w pewne zamieszanie. Bo oto czytamy: Przyzwyczajeni jesteśmy do szacunku wobec mowy ojczystej, którą czasami kaleczymy z przyczyn obiektywnych, nigdy nie wulgaryzując z pobudek osobistych, szacunku tego nasiąkliśmy w domach rodzinnych, szkołach, czerpaliśmy też z prasy polskiej.

Sporo jest w tym zdaniu rzeczy, które chciałoby się z autorem jakoś wyjaśnić. Najbardziej tajemnicza sprawa, to te „przyczyny obiektywne”, które każą dziennikarzom „czasami kaleczyć” (nie tylko czasami, oj, nie tylko!) język. Chciałabym wiedzieć, co przeszkadza panu Stanisławowi zajrzeć do słownika, a nawet podręcznika, żeby sprawdzić chociażby to, że nasiąkamy czym? szacunkiem, a nie, jak pisze: nasiąkliśmy szacunku. Słowniki frazeologiczne nie rejestrują też zwrotu szacunek wobec mowy ojczystej. Nowy słownik poprawnej polszczyzny pod redakcją Andrzeja Markowskiego wręcz przestrzega przed formą szacunek wobec kogoś czy czegoś. Tak więc mamy szacunek do języka, albo jeszcze lepiej i prościej: szanujemy język. O ile go naprawdę szanujemy. Poza tym samego szacunku nie wystarcza. Potrzebna jest też wiedza. A tę stanowczo lepiej czerpać ze słowników, podręczników, a nie z prasy, jak pan pisze.

Równie tajemniczo brzmią słowa o tym, że dziennikarze nigdy nie wulgaryzują z pobudek osobistych. To znaczy, że wulgaryzują z jakichś innych, nieosobistych, bliżej nieokreślonych. Jakie pobudki kierowały dziennikarzem (a był nim właśnie pan Stanisław), kiedy pisał o olewaniu pogrzebu Czesława Miłosza? Jak się ma „przyzwyczajenie do szacunku wobec mowy ojczystej” do innego tytułu w dzienniku (nie pamiętam autora), w którym to mać figuruje nie jako staropolska matka, macierz, tylko jako część składowa wulgarnego rosyjskiego przekleństwa, przy czym bez listka figowego w postaci kropek?

Wszystko to przypomina znany Freudowski sofizmat o kotle: Po pierwsze, nie pożyczałam żadnego kotła; po drugie, kiedy go wzięłam, był już dziurawy; po trzecie, oddałam kocioł w stanie nienaruszonym.

Nie mogę też pominąć wzmianki autora o wspomnianych wyżej „rózgach brzozowych i tyradach (nie)dyplomatycznych rodaków z Macierzy za kaleczenie mowy polskiej”. Tu znowu są pewne kłopoty ze składnią i prawdopodobnie ze zrozumieniem słowa tyrada. Zacznijmy od „tyrad (nie)dyplomatycznych (??) rodaków z Macierzy za kaleczenie mowy polskiej”. Nadsyłane w listach uwagi czytelników z Polski o błędach językowych trudno nazwać tyradami, bowiem mianem tym określa się zazwyczaj długie podniosłe mowy. Tyrada (mowa) może być jakaś (nudna), o czymś (o błędach) na jakiś temat (na temat błędów), ale nie może być za coś (za błędy językowe). Źródłem tego błędu składniowego są dwa różne podmioty: rózgi brzozowe i tyrady, które wymagają różnych określeń. Rózgi brzozowe – za co?, tyrady – o czym?

Rozumiem, że te rózgi brzozowe są dość przejrzystą aluzją do mego nazwiska i moich skromnych uwag o polszczyźnie dziennika, na jakie czasem – ostatnio coraz rzadziej – sobie pozwalam. Owszem, przyznaję, że z chwilą odejścia z redakcji jednej z dziennikarek liczba błędów językowych zmniejszyła się co najmniej o połowę. Poza tym zjawiło się w redakcji kilka młodych piór, które zupełnie dobrze sobie radzą i z tematami, i z językiem. No i czytelnik ma wreszcie spokój z programami telewizji oraz radia. Wreszcie lecą bez błędów językowych... bo po litewsku i rosyjsku. Ciekawe, czy redakcja nie zechce jeszcze bardziej ułatwić sobie życia i na przykład litewskie newsy zacznie dawać w języku państwowym?

To, że jest lepiej, nie znaczy, że dobrze, o czym świadczy chociażby omawiany dziś „Komentarz dnia”, w którym, między innymi, nie brakuje również nieścisłości faktycznych. Oto autor wyraża zadowolenie, że w „filtrowanej, eksportowej telewizji TV Polonia dzieci nie obejrzą np. kreskówki „Włatcy móch” (pisownia oryginalna), która już śmierdzi na dobre w innych polskich telewizjach”. Chodzi jednak o to, że ten satyryczny cykl kreskówek nie jest adresowany do dzieci, tylko do dorosłych i to bardzo dorosłych. Ale – nie po raz pierwszy zresztą – autor nie zadał sobie trudu, by sprawdzić w Internecie, co to za „móchy” i podał nieścisłą informację.

Niby drobnostka, jeszcze jedno potknięcie, jednak kolejny raz gazeta okazała się niewiarygodna. A czytelnik, czy to na Litwie, czy w Polsce, ma prawo za własne pieniądze otrzymywać dobry towar. Bo gazeta jest towarem, choć może brzmi to przyziemnie. A tu, przepraszam, błąd na błędzie jedzie i błędem popędza. Pisząc o wyrazie, który po łacinie znaczy krzywa, a po polsku kobieta lekkich obyczajów, niepotrzebnie wyraz „lekkich” ujmuje pan Stanisław w cudzysłów. Ten utarty, dodam – całkiem przyzwoity – zwrot frazeologiczny nie wymaga przecież cudzysłowu. Cudzysłów, podobnie jak wszystkie pozostałe znaki przestankowe, podlega określonym regułom i nie należy go stosować byle gdzie, jako element dekoracyjny.

Jesienią przeczytałam napisany z łezką reportaż o pobycie grupy wilniuków w Polsce. Były tam słowa o szczególnej „wdzięczności” pod adresem jakiegoś pana. Z treści wynikało, że ów pan na wdzięczność jak najbardziej zasłużył i była ona szczera, ale ten niepotrzebny cudzysłów sugeruje coś zupełnie innego. Może być nawet odebrany jako wyrzut, ironia. W jakim celu autorka ubrała tę wdzięczność w cudzysłów, trudno zrozumieć.

W wyniku – część czytelników, nie zważając na gęsto padające wysokie słowa o krzewieniu polskości i szacunku do języka ojczystego, z przykrością przestaje ten dziennik czytać. Jest to pewien dylemat ludzi wykształconych (na szczęście, mamy ich na Litwie coraz więcej): z jednej strony rozumieją, że należy popierać polską gazetę, z drugiej zaś uważają, że własne zdrowie jest ważniejsze. Po co się denerwować i jeszcze za to płacić?

Być może pisząc o „obiektywnych przyczynach kaleczenia języka” autor komentarza uważał, że skoro mieszkamy na Litwie, to zasługujemy na taryfę ulgową. A tak wcale nie jest. Tak, mieszkamy poza obecnymi granicami Polski, lecz żadne „ulgi językowe” nam absolutnie się nie należą. Owszem, przysługują one po części Polakom na Białorusi, Ukrainie, Rosji i we wszelkich innych krajach, gdzie nie ma polskich szkół ani tak bliskich kontaktów z Krajem, językiem, kulturą, prasą, telewizją polską.

Stąd jeśli mamy prawo do jakiejś odrębności językowej, to tylko od wieków ukształtowanej odrębności fonetycznej. Mówimy inaczej niż Koroniarze, „śpiewamy” po wileńsku no i dobrze, no i na zdrowie. Kresowiacy zawsze tak mówili. Zresztą, jeśli ktoś ma kompleks z tego powodu, niech pomyśli, że tak samo „śpiewali” Mickiewicz i Piłsudski. Jeden wyśpiewał „Pana Tadeusza”, drugi – niepodległość Polski.

Słowo drukowane ma być jednak w ogólnopolskim języku literackim. I tego się trzymajmy, panie Stanisławie, a nie narzekajmy na rózgi brzozowe, które przecież nie tak często, jak to było przed pięciu laty, smagają.

Teraz chciałabym zaproponować Państwu pewną innowację. Zaprenumerowałam nowości językowe w internetowej Poradni Językowej PWN. Otrzymuję je codziennie, czasem jedną czasem kilka, a nawet kilkanaście w postaci nieodpłatnych e-maili. Są to pytania, jakie zadają użytkownicy języka, i odpowiedzi językoznawców z Uniwersytetu Warszawskiego. Ci, którzy korzystają z komputera i interesują się językiem polskim, mogą też wpisać w Google „poradnia językowa”. Otworzy się kilka poradni różnych uczelni: z Warszawy, Krakowa, Wrocławia. Radziłabym też – podobnie jak ja to zrobiłam – zaprenumerować nowości w Poradni Językowej PWN. Żeby to zrobić, należy wpisać do Google: poradnia.pwn.pl/newsletter.php. Tam też należy podać swój adres internetowy i kliknąć na „zapisz”.

Można też samemu, jeśli się uda zmieścić w przeznaczonym na dany dzień limicie pytań, wyjaśnić własne wątpliwości językowe. Żeby nie przeciążać skrzynki pocztowej, po przeczytaniu e-maile te można skasować (ja zostawiam, bo mogą mi się przydać w kolejnych odcinkach „Słowa”). Chcąc zrezygnować z poradni, wystarczy wejść na podaną wyżej stronę i kliknąć na „wypisz”.

Tym z Państwa, którzy nie korzystają z komputera, proponuję, by sobie poczytali niektóre pytania i odpowiedzi, jakie będę zamieszczać w każdym odcinku „Słowa”. Dziś proponuję następujące.

Która forma zapisu (z przecinkiem czy bez) jest prawidłowa?

1. Po połączeniu z wodą tworzy wysoce zasadowy żel, który twardniejąc tworzy nieprzepuszczalną barierę.

2. Po połączeniu z wodą tworzy wysoce zasadowy żel, który twardniejąc, tworzy nieprzepuszczalną barierę.

3. Po połączeniu z wodą tworzy wysoce zasadowy żel, który, twardniejąc, tworzy nieprzepuszczalną barierę.

Według najnowszych danych poprawna jest wersja trzecia. Zgodnie ze starszym zwyczajem, honorowanym jednak wciąż przez PWN-owskie słowniki ortograficzne, poprawna jest też wersja pierwsza, podczas gdy druga jest nie do przyjęcia.

Mirosław Bańko, PWN

Interesuje mnie różnica pomiędzy formami „na koniec” i „na końcu”. Czy należy powiedzieć „na końcu dodajemy orzechy”, czy też „na koniec dodajemy orzechy”?

W pewnej mierze są to wyrażenia wymienne, a wybór między nimi jest obojętny.

Mirosław Bańko, PWN

Czy wszystkie z poniższych form są poprawne? Jeśli nie, to dlaczego?

Poszedłem wraz z Karoliną na spacer.

Wraz z Karoliną poszliśmy na spacer.

Wraz z Karoliną poszedłem na spacer

Odpowiadam po raz kolejny cytując Brzechwę „Konik polny z bożą krówką poszli raz ku Kalatówkom”. Brzechwa potraktował konika polnego i bożą krówkę równorzędnie, dlatego użył orzeczenia w liczbie mnogiej. Gdyby napisał: Konik polny z bożą krówką poszedł raz ku Kalatówkom, rozumielibyśmy, że krówka była mniej ważna od konika. Jeśli więc w Pana przykładach Karolina jest żoną lub dziewczyną, to środkowe zdanie będzie elegantsze. Jeżeli natomiast Karolina to Pana dwuletnia córka lub pies (różnie ludzie nazywają psy), to niech Pan rozważy, jak chce ją Pan językowo potraktować.

Nawiasem mówiąc, dlaczego chciałby Pan iść gdzieś wraz z Karoliną, a nie po prostu z Karoliną? Słowo wraz jest książkowe.

Mirosław Bańko, PWN

Niektóre osoby mówiąc o czynnościach, które będą wykonywały samodzielnie, wypowiadają się w liczbie mnogiej np. „To zrobimy tak”, „Policzymy i zobaczymy, co wyjdzie” (mając na myśli „zrobię”, „policzę”). Czy jest to jakiś regionalizm, błąd językowy, czy coś innego?

Wypowiadania się w pierwszej osobie liczby mnogiej przez osobę „pojedynczą” nie można uznać za błąd językowy. Doskonale wiemy bowiem, że tego rodzaju wypowiedź stanowi figurę stylistyczną. Figurę taką stosujemy dla osiągnięcia rozmaitych zabiegów retorycznych. Po pierwsze, możemy dzięki jej stosowaniu włączać odbiorcę w świat nadawcy lub wciągać czytelnika w świat naszych rozważań (tzw. „my” inkluzywne). Po drugie, konstrukcja ta pozwala nam podkreślać powszechność określonych opinii. Po trzecie, w końcu możemy ją wyzyskać w jej pierwotnej funkcji (tzw. liczba mnoga skromności łac. pluralis modestiae), która pozwala nam – samotnemu autorowi – schować się za formą „my”, by nie eksponować nadmiernie swojej osoby czy własnych dokonań.

Adam Wolański, PWN

Tyle na dziś. Ciekawa jestem opinii Czytelników naszej rubryki językowej o nieco zmodyfikowanej jej postaci. Gdyby ktoś z Państwa zechciał zabrać głos w tej kwestii bądź też miał jakieś propozycje, uwagi, podaję dla ułatwienia kontaktu mój adres internetowy: lucjab@takas.lt

Łucja Brzozowska

Wstecz