Czarny Bór na skrzyżowaniu ludzkich losów

Na biograficzno-geograficznym szlaku Józefa Mackiewicza

Ciąg dalszy. Początek w nr 4, 6-8, 10 ub. r., 2-5, 7-8 br.

– Ot, ty mnie powiedz, Oluk, czy Bóg, w końcu, jest, jak ksiądz prawi na ambonie, czy nie?

– Dlaczego: nie? – A dlatego, że widzisz, choćby teraz... – nie dokończył.

Furmanka podskoczyła na kamieniu leżącym w koleinie i mówiący zamilkł, raptownie wstrząśnięty. Oluk przytrzymał konia. Od kościoła ludzie liczyli z osiem kilometrów wyboistej drogi. Lata całe jeździli nią tam i nazad, zawsze podskakując na tych samych kamieniach, ale nie było wypadku, żeby który zlazł z wozu, odrzucił kamień na bok. Pewnie, że żelazo na obręczy drogie, szkoda gadać, o kamienie się ściera, ale – wszyscy jadą. Na samotnym świerczku przydrożnym siadła siwowronka, kolorowa, rajski ptaszek północnych lasów. Oluk zapatrzył się na nią i rzekł sennie:

– Ksiądz – to, wiadomo, człowiek... A Bóg jest.

– To i bolszewiki ludzie.

– Ludzie, tylko nie wiedzą, po co żyją.

Wracali właśnie ze wsi kościelnej do domu, do Popiszek. Oluk Smolski, liczący lat osiemnaście, i jego przyjaciel Franek, starszy odeń lat kilka. [...] Franek spojrzał na siwowronkę, która przyleciała w tej chwili do byłego dworskiego brzeźniaka. Pomyślał i odpowiedział:

– Bolszewiki! Bolszewiki chcą niby to dla drugich żyć.

– A ty czemu dla drugich nie żyjesz?

– Dlaczego, czemu?... – I Franek szukał słów repliki, z lekka otwarłszy usta.

Wtedy Olkowi przyszła myśl do głowy: – Nu, na przykład, kamień leży na koleinie. Ty nie potrudzisz się, żeby z wozu zleźć i na bok odrzucić. Dla siebie nawet, a co tu i mówić o innych.

– A dawaj, stań! Ot zlaza i wyrzuca. Prrr! – zawołał nie czekając i przerzucił nogi poza drabinkę. Oluk odwrócił się za Frankiem, patrząc, jak poszedł, nachylił się, wydobył kamień i rzucił nim w pole. Z miejsca, gdzie padł, zerwał się skowronek, nisko, milczkiem przeleciał i zapadł opodal. Franek wrócił. „Nooo!” – mruknął Oluk. Koń zakołysał duhą, skrzypnął hołoblami i pociągnął. Przyjaciele milczeli.

Coś jakby się poruszyło wewnątrz Smolskiego. „Dla drugich” – myślał. „Chrystus dla kogo umarł na krzyżu świętym!” Podskoczyli na następnym kamieniu, ale już nikt nie złaził, by go usunąć. Żeby tak każdy kamień z drogi, do wieczora nie wróciliby do chaty.

Rzecz naturalnie nie w kamieniach. Począł nagle mówić, a jego ospały zazwyczaj głos nabrał ognia, jakby to on sam kazał z ambony:

– Ani żadnego sowieta jeszcze nie było, kiedy Chrystus mówił, że dla drugich trzeba żyć. Kochaj, mówił, bliźniego, jak siebie... Ot, jak mówił.

Franek nie odpowiedział, bo i prawda, że tak było.

– Cudy tworzył!..

– A czemu to teraz cudów nie spotyka się?

Tego Oluk nie wiedział, czemu. Ale wyraźnie odczuwał, że gdyby do tego doszło, wszystko na świecie by się odmieniło. Z kolei on nie znalazł na poczekaniu odpowiedzi, znów się zamyślił i dopiero podjeżdżając do pierwszych sosenek lasu, z wypiekami na policzkach, które mu wystąpiły podczas rozmowy, powiedział głośno, ale na wpół do siebie:

– I cudy będą, nie bój się.

– Chyba, że obaczę.

– A ot, obaczysz! – i targnął lejcami.

(Józef Mackiewicz „Droga donikąd”)

Powieściowy Oluk Smolski z Popiszek – to postać autentyczna (nazywał się Aleksander Iwaszko). Głośny w czasach wojny i po jej zakończeniu prorok, cudotwórca, uzdrowiciel. Józef Mackiewicz, wiedziony zawodową ciekawością musiał był go odwiedzać niejednokrotnie. Wieści o proroku z Popiszek docierały nie tylko do Czarnego Boru i Wilna, bo także do Kowna, Olity i innych miast, miasteczek, wsi, a nawet na Łotwę. Kazań, proroctw Oluczka, który Boga widział, przyjeżdżali słuchać nie tylko zwykli śmiertelnicy różnych wyznań, ale i katoliccy księża.

Na 17 czerwca 1941 Aleksander Iwaszko (Oluczek Smolski w „Drodze donikąd”) zapowiedział we wsi cud: „Odwali się kamień... Z niego woda tryśnie... Powstanie kobieta od siedmiu wieków pod nim pogrzebana... Cud... W czerwcu...”. Tysiące ludzi uwierzyło w tę zapowiedź. Świadkiem tego wydarzenia był Józef Mackiewicz.

Któż mógłby stwierdzić z całą pewnością, co pchało tysiące ludzi leśnymi drogami do biednej wsi. Wiara czy rozczarowanie do wiary? Nadzieja czy beznadziejność? Ciekawość czy apatia? Zapewne rozmaite pobudki, być może wzajem sobie nawet sprzeczne. Jedno jest tylko pewne, że nie wymyślono dotychczas słowa bardziej magicznego ponad: cud! Zapowiada ono wytłumaczenie wszystkiego, co jest na ziemi i niebie; potwierdza wiarę, rozprasza wątpliwości, tłumaczy przeszłość, wyjaśnia przyszłość. W zasadzie każda siła materialna traci wobec cudu swe znaczenie jak licha bariera kopnięta nogą przechodnia. Ale z drugiej strony, nie może być takiej siły duchowej, autorytetu kościelnego, takiej nauki, takiego kapłana, który by potrafił przeciwstawić cudowi coś bardziej atrakcyjnego. Najbardziej ważkie i przekonywujące argumenty przeistaczają się w puste słowa. Wobec naocznego cudu bowiem nikłe wydają się tysiącletnie wierzenia na słowo, niepotrzebne wszelkie przekonywania, piaskiem w oczy kazania z ambony. Gdy Pan schodzi do ludzi osobiście, czy może mieć znaczenie, co mówią jego urzędnicy, jego słudzy, pośrednicy wszystkich rodzajów? Któż zechce wtedy słuchać ich wykładni, ich interpretacji, kogo interesować mogą ich poglądy? Dość, dość! Wieki płynęły za wiekami, a ludzie wciąż słuchali, słuchali... Teraz raz wreszcie chcą zobaczyć! Pewnie, że rzeczy takiej jeszcze nie bywało, ale czy nie może być dlatego? I czy raczej w czasie wielkiej niedoli niż kiedy indziej?

Powiedział raz Pan Bóg Adamu: masz tobie wolna wola! Znaczy i patrzaj swego interesu”

„Oj, żeby nie wyszło nam całą wsią odpowiadać, jeżeli nie daj Bóg sowieci naskoczą” – powiedział jeden z tutejszych gospodarzy, Olszewski. Naskoczyli. Cud o zapowiedzianej godzinie (12) jednak się nie stawał; enkagebiści i milicja rozpędzili wielotysięczny tłum, zaś proroka Oluczka i jego matkę aresztowali.

Chłop z Łotwy nie zdziwił się, gdy Paweł po dłuższym milczeniu na wpół do siebie, a na wpół do niego, skierował uwagę:

– Ale żeby choć ktokolwiek palcem ruszył. Taki tłum! A tych [enkagebistów] garstka. – Wiadomo, przegrani – odpowiedział.

– Jak to przegrani?

– Chyba pan w karty grałeś kiedykolwiek?.. No, to i będzie to samo, jak w kartach. Postawił na złą kartę i przegrał. A kiedy przegrał, to czy pan, czy drugi, pójdziesz wyrywać swoje pieniądze siłą? Nie pójdziesz. I pomyślenia nawet takiego u pana nie będzie, ani nawet żeby śmiałości takiej. Podobnie choćby i teraz: ludziom cudu zechciało się. Na cud znaczy postawili. A cudu: nie ma! Znaczy przegrali. Bo to: jak pan chcesz, siłą jego wyrwać, cud ten? Nie wyrwiesz siłą. Na to nie ma ludzkiej siły, a wola Boża. [...]

Ot, ja stał koło drzewka takiego przysłoniwszy się do pnia, bo mnie w lewej nodze skurcz bywa, na ziemi klękać trudno... No to stał ja i patrzał na ludzi: chtóren modli się, chtóren śpiewa, krzyczą wszystkie, a ja stoję sobie i myślę: za co to im Pan Bóg ma ten cud zrobić? Za jakie to zasługi? Panżesz widziałeś sam. Ponazbierało się tego barachła ludzkiego, tu i katoliki, tu i ruskie prawosławne, i nie wiedząc jakie sektanty, i żydki także samo, i tatarów widziałem, i burłaki starowiercy, nu, jednym słowem, ćma! A wiele między nimi sprawiedliwych, powiedz pan sam? Dziesiątek, dwa... Nasz gospodarz, słyszę, kury zagania do chlewu... I prawda, że tylko kury im kraść. To dla kogo? Dla nich było cud robić? Owszem, mówią prorok ten, chłopczyk młody, obiecał. Może i prawda chciał. Ale widać żadnego on posłuchania nie ma. [...]

No, to widzisz pan, ja tak i mówiłem: jeżeli się nie uda jemu cudu stworzyć, to będzie bardzo źle. A pan dziwisz się, że jego ludzie nie bronili. Kiedy sami oni od Pana Boga ochrony czekają. A tymczasem Pan Bóg za wszystkiem tymi sprawami nie zajmuje się i wtrącać nawet nie chce. Pan Bóg do ludzkich spraw nie miesza się. Powiedział raz Adamu: masz tobie wolna wola! Znaczy, i patrzaj swego interesu. Pan Bóg, On, widzisz z szatanem wojuje, ale nie z ludźmi. Garsteczka... Ja sam widzę, że garsteczka. Żeby to byli diabły jakie z ogonami, na kopytach krowich i z widłami od gnoju, jak ich malują, to może w ta pora Pan Bóg i zesłałby jaki zastęp aniołów z mieczami. Ale sowieci... takie same ludzie, jak i my, i Pan Bóg w taka małość ani nawet wdawać się nie będzie. Nie wiem, może ja czasem i niesprawiedliwie mówię, ale po mojemu, to tak: na szatańska siła jest boska odpowiedź, a na ludzka siła tylko ludzką można dać odpór. To nie ma czego Panu Bogu głowa durzyć i cudu domagać się, a trzeba za wszystkiem inaczej, zaaa wszystkiem inaaaaczej!..

Inaczej... W tym samym, 1941 roku w wileńskim kościele św. Michała, gdzie znajdował się obraz Jezusa Miłosiernego, było ponad 130 wotów, które świadczyły o otrzymanych tam łaskach. Kult się rozwijał oddolnie, jednakże święto Miłosierdzia Bożego, o które księdzu Michałowi Sopoćce wypadnie potem zabiegać przez całe życie, nie zostało ustanowione – jakby na dowód Opatrzności, iż doraźnych cudów nie bywa.

Odwołanie Notyfikacji z 1959 przez Jana Pawła II aktem ogromnej odwagi

Kult Bożego Miłosierdzia został ograniczony przez Notyfikację Stolicy Apostolskiej w 1959 roku, która zabraniała rozszerzania nabożeństwa w formach przekazanych przez s. Faustynę i zaleciła usunięcie obrazów Jezusa Miłosiernego. Dopiero w 1978 (zaledwie parę lat po śmierci ks. Sopoćki) Notyfikację odwołał papież Jan Paweł II. W dziejach Kościoła było to aktem ogromnej odwagi. Dlaczego? Na miejscu tu będzie przytoczyć dłuższy fragment rozmowy Zbigniewa Podgórca z najznakomitszym malarzem końca XX w., twórcą ikon, wnikliwym znawcą teologii – Jerzym Nowosielskim. (Rozmowa odbyła się przed 20 laty).

Jerzy Nowosielski:

Chrystus przyjmuje człowieka takim, jakim jest. Przyjmuje człowieka-grzesznika. Człowiek najpełniej przejawia się przecież w swojej grzeszności, w upadku. W upadku człowieka przejawia się jego wielkość. I takiego człowieka właśnie bez żadnych zastrzeżeń przyjmuje Chrystus. Jak sam powiedział, zdrowi nie potrzebują lekarza. Chrystus do porządnych ludzi nie przyszedł. Przyszedł zbawić grzeszników, z których pierwszym jestem ja.

Zbigniew Podgórzec:

Czy to nie jest ludzka nieskromność, by nie rzec: pycha?

– Przecież grzesznik nie ma nic więcej Bogu do ofiarowania, jak tylko swoją nieskromność.

A rozpacz?

– Rozpacz tkwi w człowieku immanentnie, dopóki istnieje. Grzesznik więc ma Bogu do ofiarowania jedynie swoją nieskromność.

Czy to jednak nie jest grzech przeciwko Duchowi Świętemu?

– Pojęcie tego grzechu jest tak niejednoznaczne i tak wielokrotnie bywa nadużywane...

Myślę o rozmyślnym grzeszeniu z nadzieją na przebaczenie, że będzie się zbawionym.

– Rosjanie powiadają: Nie sogrieszysz, nie pokajaszsja. W klasycznym ujęciu średniowiecznym to jest grzech przeciwko Duchowi Świętemu. Nadmierna ufność w Miłosierdzie Boże. W XX wieku nastąpiła korektura tego pojęcia, a mianowicie była taka zakonnica, s. Faustyna, która prowadziła dziennik. Zapisywała w nim objawienia i słowa Chrystusa. I z tego dziennika najważniejsze karty zostały usunięte. Właśnie te, gdzie dotyka Miłosierdzia Bożego. Co tam było napisane? W każdym razie Faustyna zostanie świętą, kult jej ustali się w Kościele, a to, co Pan Jezus naprawdę jej powiedział, przepadło. Taka jest już natura Kościoła, że likwiduje wszystkie najważniejsze rzeczy, jakie Chrystus ma do przekazania człowiekowi. Tam, gdzie Chrystus zbliża się do sedna rzeczy, tekst się urywa. Stronice zostały wyrwane.

I nie chce Pan wiedzieć, co było napisane na tych stronicach, które zostały wydarte z dziennika s. Faustyny?

– Nie. To bowiem największa z tajemnic. To tajemnica, której Kościół musi jak najstaranniej strzec. Nie może ogłosić prawdy o Miłosierdziu Bożym, gdyż zatraciłaby się jego funkcja wychowawcza. Kościół, który chce egzystować w rzeczywistości empirycznej, chce współżyć z ludzkością, musi wychowywać. Musi być pelagiański. Bo pelagianizm to nie jest nic innego jak odwoływanie się do wrodzonej naturze ludzkiej skłonności do cnoty. I cnota jest fundamentem tradycyjnych Kościołów chrześcijańskich. Bóg według tradycyjnych Kościołów chrześcijańskich musi być Bogiem dobrym. A więc takim Bogiem, w którym można pokładać nadzieję. Przecież nikt nie będzie szukać ratunku u Boga, o którym nie wie, czy jest dobry, czy zły. To jedynie mistycy potrafią kochać takiego Boga. Ludzie szukają dobrego Boga, bo chcą pociechy, asekuracji. Inaczej człowiek nie może funkcjonować na tym świecie. Kościoły muszą więc rozpościerać zasłonę tajemnicy. Z chwilą, gdy Chrystus umiera na krzyżu, zasłona się rozdziera na dwoje i tajemnicę obnaża. Natomiast świątynia musi mieć zasłonę. Kościół jest w jakimś sensie wielkim inkwizytorem. Musi być cenzorem. Bo prawda o Miłosierdziu Chrystusa jest zbyt straszliwa dla świadomości ludzkiej. To nie jest jakaś „ugłaskana” prawda. Dotknięcie tej prawdy to koniec, to śmierć. Trzeba umrzeć, by ją poznać. Nie przypadkiem objawienie o Miłosierdziu Bożym zostało powierzone takiej osobie jak s. Faustyna. Osobie bardzo rygorystycznie uformowanej duchowo. O Miłosierdziu Bożym za dużo mówić nie wolno. Nie dziwię się nawet Kościołowi, że z taką ostrożnością odnosi się do tego objawienia. Charakterystyczne dla mnie natomiast jest jedno, a mianowicie to, że objawienia chrystologiczne głoszą o Miłosierdziu, zaś objawienia mariologiczne o sprawiedliwości, sądzie i karze. Jest w tym jakaś prawidłowość, że objawienia z La Saletty, Fatimy, Lourdes mówią o karze, natomiast wszystkie objawienia chrystologiczne głoszą o bezgranicznym Miłosierdziu Bożym, które zlikwiduje wszelkie przeszkody między Bogiem a człowiekiem.

Miłosierdzie Boże jest dla mnie czymś tak niepojętym, obejmującym wszystkie aspekty wszelkiego możliwego dobra i zła, że jest ono przerażające. Ale jest też niewiarygodne. Gdybym, tak naprawdę, wedle Formuły Jezu, ufam Tobie – uwierzył w Miłosierdzie Chrystusa, to byłbym zbawiony. A rzeczą nieprawdopodobną dla człowieka jest uwierzyć we własne zbawienie. Mogę jedynie powtarzać: Chryste, wspomóż moją niewiarę. Mogę niejako dojść do rzeczywistości mego zbawienia na drodze rozumowej, bo mam skłonności do filozofowania. Tok mojego myślenia w tym przypadku byłby następujący: przecież jako ludzie nic znów takiego strasznego czy złego nie czynimy, bo przecież sama natura jest jednym wielkim złem. Dlaczego więc mamy być dobrzy? Chrystus zbawi nas takimi, jakimi jesteśmy. Wierzę w to, co Chrystus powiedział s. Faustynie, a mianowicie, że każdy człowiek ma prawo do zbawienia. Prawem nawet największego grzesznika jest zbawienie. S. Faustyna była ostatnią osobą, która mogła to wymyślić. Jednak Kościół jako pedagog nie może go zaakceptować. Niekiedy czyni to pod przymusem. Chrześcijanie obrządku wschodniego znają kazanie św. Jana Złotoustego, wygłaszane na Wielkanoc. Jest w nim mowa dokładnie o tym samym. I księża muszą wkładać wiele wysiłku w to, by wytłumaczyć ludziom, że tylko św. Jan Złotousty tak napisał i Bogu wcale nie jest obojętne, kto przyjdzie pierwszy, a kto ostatni. Wielki Inkwizytor działa więc nie tylko w Kościele rzymskim, ale również prawosławnym. Kościół nie może się przyznać do tego, że zna prawdę, musi więc chować ją do szkatuły. Kościół nie może przyjąć objawienia o Miłosierdziu Bożym, bo jest ono antypedagogiczne. A jest to objawienie, podkreślam, absolutnie autentyczne, bo odebrała je osoba, która nie miała żadnych predyspozycji do tego, by coś takiego wymyślić. Objawienie o Miłosierdziu Bożym to jest skraj przepaści. Człowieka trzeba pouczać, wychowywać. To jest legenda o Wielkim Inkwizytorze.

Czy Kościół musi być nieomylny?

– Jako mistyczne ciało Chrystusa Kościół rzeczywiście jest nieomylny i mówi prawdę. Natomiast jako instytucja musi tę prawdę ukrywać za zasłoną.

* * *

Papież Jan Paweł II „tej prawdy” nie ukrył...

W Polsce nie ma dziś diecezji, która by nie miała parafii pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego.

Niezwykle prężnym ośrodkiem duszpasterskim i wydawniczym jest kanadyjska wspólnota Verdun, której członkowie troszczą się o ludzi zagubionych moralnie. Pallotyni prowadzą apostolat we Francji, Słowacji, Brazylii (organizują kongresy i spotkania modlitewne, drukują ulotki, obrazki i „Dzienniczek” s. Faustyny). W Niemczech działa na tym polu prowadzony przez osoby świeckie Schwester Faustine Sekretariat, przy którym funkcjonuje zrzeszające parę tysięcy osób Koło Czcicieli Jezusa Miłosiernego.

Od beatyfikacji s. Faustyny w 1993 roku w Rzymie działa przy kościele Ducha Świętego włoskie Centrum Duchowości Miłosierdzia Bożego.

„Dzienniczek” kanonizowanej w 2000 roku s. Faustyny został przetłumaczony na kilkanaście języków.

Święto Miłosierdzia Bożego wprowadził Jan Paweł II. Dzisiaj na całym świecie są już miliony czcicieli Miłosierdzia Bożego. Już tylko w samych Stanach Zjednoczonych jest ich około 800 tysięcy. Kult jest szczególnie rozpowszechniony w Ameryce Południowej, a także na Filipinach, w Korei i Nowej Zelandii.

Koronki do Miłosierdzia Bożego tłumaczone są na coraz to nowe języki, w tym –narzecza afrykańskie.

Pewien ksiądz na Antylach Holenderskich spotkał kobiety, które przeszły całą wyspę z obrazem Jezusa Miłosiernego i z książeczkami do nabożeństwa, żeby nauczyć ludzi, jak mają się modlić do miłosiernego Boga.

Słowiański Jezus Miłosierny na Filipinach

W tym temacie interesujące zjawisko na Filipinach opisał ks. Piotr Sadurski:

„Turysta z Europy odwiedzający Filipiny może być zaskoczony, kiedy w sklepie zauważy zegarki ozdobione podobizną Jezusa Miłosiernego o wyraźnie słowiańskich rysach. Takie zegarki są fabrycznie ustawione na dzwonienie o godz. 15, kiedy odprawia się bardzo popularną na Filipinach Godzinę Miłosierdzia. W tym kraju od kilkunastu lat rośnie kult Miłosierdzia Bożego, coraz popularniejsze są modlitwy przekazane przez Zbawiciela, a Filipińczycy należą do obcokrajowców najczęściej odwiedzających sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikch, gdzie znajduje się łaskami słynący obraz Jezusa Miłosiernego i relikwie św. Faustyny”.

Jest to obraz pędzla Adolfa Hyły – w swoim czasie krytykowany przez ks. Sopoćkę – dziś na całym świecie najbardziej znany, popularny. Hyła namalował go do kościoła klasztornego w Łagiewnikach w 1943 r. Namalował nie na zamówienie, ale jako wotum za ocalenie rodziny. W zorganizowanym przez ks. Sopoćkę konkursie na nowy obraz, w 1954 roku, Adolf Hyła nie uczestniczył, bowiem zamówienia nie przyjął. (Hyła namalował jeszcze inne obrazy Jezusa Miłosiernego podobne do pierwowzoru).

 Temat Miłosierdzia Bożego opracowywany przez ks. Sopoćkę w czarnoborskim domu

Czarny Bór... Gdzieś, w którymś tu z dawnych domów mieszkała pani Wąsowska, dzięki której pamiętnego 3 marca 1942 ks. Sopoćko, salwując się w Wilnie ucieczką przed prześladującymi go Niemcami, ukrył się w Czarnym Borze pod opieką sióstr urszulanek. Tu, na północnym krańcu Puszczy Rudnickiej zachował się w dobrym stanie szczęśliwie „odnaleziony” ostatnio dom „Opatrzność”, którego właścicielką była Felicja Węsławowicz, a w którym zamieszkał ks. Sopoćko, wraz z dwiema siostrami urszulankami, także ukrywającymi się przed Niemcami. W domu, oprócz kuchni znajdowały się cztery pokoje. W jednym z nich mieszkała Felicja Węsławowicz, trzy pozostałe wynajmowały siostry urszulanki. Księdzu Sopoćce udostępniono jeden pokój, następny przeznaczony został na kaplicę, a w ostatnim zamieszkały dwie siostry urszulanki.

Ks. Sopoćko pracował tu nie tylko fizycznie (jako „drwal”, „stolarz”, „cieśla”), ale przede wszystkim umysłowo. Podstawową tematyką, którą się wtedy zajmował, był temat Miłosierdzia Bożego. Nieoczekiwane dla niego samego wykluczenie go z czynnego życia i działalności w Wilnie, sprzyjało obecnie oddaniu się tej pracy. To tu przygotowywał siebie, ufając, że wojna musi się skończyć, do pracy apostolskiej na rzecz szerzenia kultu Miłosierdzia Bożego. Dużo i często mówił o tej prawdzie siostrom, które się z nim ukrywały. Dużo mówił o niej gospodyni domu Felicji Węsławowicz.

Dom ten, na mocy testamentu spisanego przed śmiercią przez Felicję Węsławowicz, jest obecnie własnością polskiej rodziny Raczków.

(Cdn.)

Alwida A. Bajor

Wstecz