Podglądy

Tak się rodzi blindowatość

Pełnomocnik rządu na powiat wileński Jurgis Jurkevičius nie bardzo wie o co walczy, ale gotów za to zginąć. Nie bacząc na to, że polski zbrodniczy element grozi mu za tę determinację śmiercią, zamierza ścigać na Wileńszczyźnie polskojęzyczne napisy do ostatniego heroicznego tchu.

15 (października) skierujemy do samorządu zapytanie, co (w tej sprawie) zrobił i czy podporządkował się (nakazującemu zlikwidowanie polskojęzycznych tabliczek) orzeczeniu sądu – pochwalił się portalowi DELFI. I po raz kolejny pogroził, że oporni starostowie gmin, gdzie wytropi choćby ślad tabliczki z polskojęzyczną nazwą ulicy, będą mieli do czynienia z komornikiem.

Aż dziw, że ten dzielny człowiek, sam straszony kostuchą, swoich zaciekłych wrogów – upartych wieśniaków – straszy tylko komornikiem i mandatami. Na miejscu pełnomocnika osobiście kopnęłabym się któregoś dnia do kilku podwileńskich gmin. Najlepiej w towarzystwie zamaskowanych i uzbrojonych chłopaków z ARAS-u i kilku operacyjnych śmigłowców. W celu naocznego przekonania się, czy mieszkańcy pozrywali polskie tabliczki, a w razie gdyby nie – pokazania, kto tu rządzi i pogonienia hołoty do roboty. Czyli do zdejmowania godzących w ustawę o języku państwowym napisów.

Panie Palaitis, apeluję tu do ministra spraw wewnętrznych, wypożycz pan na jeden dzień Jurkevičiusowi oddział przystojniaków z ARAS-u. Z pożytkiem i dla obrony litewskiego języka, i dla samych chłopaków. Niedawne uganianie się za pogromcą pedofilów ździebko nadszarpnęło reputację chłopaków z tej elitarnej antyterrorystycznej jednostki. Naród bowiem zapałał do Drąsiusa Kedysa szczerym afektem, przez co nie kryje obrzydzenia dla jego prześladowców – bądź to sędzia, polityk, prokurator czy zamaskowany antyterrorysta. W tej sytuacji udział ARAS-u w akcji pt. „Napędź stracha na wrażego Lacha” na pewno by większość obywateli rozbawił i ucieszył. No i – w razie zbrojnego oporu wrednych Polaków – pomógłby przejść do historii Jurgisowi Jurkevičiusowi, dowódcy całej akcji i nieustraszonemu wykorzeniaczowi polszczyzny z okolic Wileńszczyzny.

A że chłop chce się zapisać w annałach, to widać gołym okiem. Nie ma jednak łatwo. Jak już wspomniałam, nie bardzo wie, o co tak zaciekle walczy. Sam niedawno przyznał w wypowiedzi dla dziennika Vilniaus diena, że dwujęzyczne tabliczki na Wileńszczyźnie – to żadna zbrodnia ani nawet przestępstwo.

Jasne, język litewski nie doznaje przez to jakiegoś materialnego (?) uszczerbku, ale jest ustawa, którą należy wykonywać – huknął.

Jawohl, Herr Oberbeamte Jurkevičius! Ustawa o języku – to świętość nad świętościami. Ot, taka mała konstytucja. Inne – to legislacyjny chłam. Polacy z Wileńszczyzny mogą sobie tylko pomarzyć: jak by to było fajnie, gdyby w powiecie wileńskim nad każdą ważną dla nich ustawą czuwał osobny taki pełnomocnik – niezłomny służbista.

Wyimaginujmy no sobie na chwilę, że po Wileńszczyźnie z ramienia rządu, ramię w ramię z Jurkevičiusem, grasują jeszcze dwaj podobni srodzy nadzorcy. Jeden od przestrzegania ustawy O zwrocie nieruchomości, drugi – od pilnowania realizacji zapisów tej – O mniejszościach narodowych. Tak, tak, tej samej, która dwujęzyczne napisy jak najbardziej dopuszcza. Gdyby tak było, problem zwrotu ziemi należałby już pewnie do przeszłości, a mieszkańcy Wileńszczyzny nie czuliby się jak jacy Aztekowie czy Inkowie, którym konkwistadorzy zabraniają używania ojczystego języka, bo... bo ich po prostu do białości wnerwia. Ale też Jurkevičius nie przymierzałby glorii bohatera.

Gdyby nie ujawniona przed kilku dniami sensacja, że Polacy chcą go zamordować, jego zaciekła walka z dwujęzycznymi napisami mogłaby kogoś cieszyć, kogoś irytować, kogoś śmieszyć... Groźba śmierci winduje go na piedestał.

Sam pełnomocnik rządu, indagowany w tej sprawie o szczegóły, wiele nie powiedział (wyręczył go w tym prokurator), ale też nie pogonił żurnalistów na drzewo. Znać, że czuje się komfortowo w roli nieustraszonego gieroja. A co to on gorszy od Drąsiusa Kedysa, biegającego ostatnio za narodowego bohatera? Nie, nawet lepszy. Niektóre chłopy już tak mają. Widząc na postumencie innego przedstawiciela samczego gatunku natychmiast zaczynają oglądać się za jakimś dla siebie wzniesieniem. Szczególnie gdy bohaterstwo bohaterstwu nierówne. Wszak Kedys tylko rozwalił dwoje (domniemanych) krzywdzicieli swojego dziecka, a lud go już okrzyknął Tadasem Blindą na miarę XXI stulecia.

Jurkevičius od lat grasuje po Wileńszczyźnie tropiąc polskojęzyczne napisy, po czym ofiarnie włóczy się po sądach je zwalczając, a przecież nikt dotąd w jego krucjacie nie dostrzegł żadnych oznak blindowatości. Ot, przeciętny urzędas, który maniakalnie uczepił się jednego zapisu jednej ustawy i uczynił sobie z niego i pasję, i misję, i narzędzie dokuczania ludności Wileńszczyzny. Ale sytuacja zmienia się diametralnie, gdy ktoś – w odwecie za wspomnianą działalność – grozi urzędasowi śmiercią. Ten automatycznie staje się Blindą lub kimś blindopodobnym. Gdyby się taki drań nie znalazł, na miejscu pełnomocnika, sama bym sobie w ramach reklamy pogroziła.

Szczęściem, drań się znalazł. Proponuję ci, przestań, inaczej skończysz życie na tamtym świecie. Obserwujemy cię, strzeż się (wolne tłumaczenie za Vilniaus dieną) – miał napisać w e-mailu, machniętym pod adresem naszego niedostrzeganego do niedawna bohatera. No, i bohater zrobił się sławny. Pognał z mailem do Generalnej Prokuratury i stał się cud. Rodzima Temida, która w sprawach zwykłych obywateli prezentuje refleks szachisty, tym razem zareagowała z szybkością karateki. W odróżnieniu od sprawy molestowanego dziecka, która ślimaczyła się przez prawie rok, w sprawie paskudnego anonimu rączo wszczęto wstępne dochodzenie. I nawet prawie namierzono autora. Niestety, okazało się, że trzeba go przedtem wyłuskać z tłumu, bo groził pełnomocnikowi za pośrednictwem służbowego serwera, w dodatku z zagranicy. Prokuratura jednak nie składa broni, jest więc nadzieja, że bydlaka dorwie. I trzymam kciuki, by stało się to jak najszybciej. Osobiście, jako przedstawicielce polskiej społeczności, ciąży mi bowiem nałożona przez wspomniany dziennik etykietka ewentualnej terrorystki.

A teraz zupełnie serio. Każdy po otrzymaniu takiej korespondencji czułby się co najmniej nieswojo, więc udział prokuratury w tej historii raczej nie dziwi. Pytam się jednak, jak to się stało, że media nagłośniły tę sprawę (i dlaczego w ogóle na tym etapie dochodzenia) akurat teraz, prawie po miesiącu od chwili nadejścia anonimu i złożenia zawiadomienia w prokuraturze? Dlaczego nastąpiło to tuż po podwójnym morderstwie w Kownie i zaraz po tym, gdy zaczęły się tajemnicze eksplozje w wileńskich siedzibach socjaldemokratów? I gdy się okazało, że gros społeczeństwa oba te wydarzenia powitał z entuzjazmem, że obywatelom imponują takie samosądy i rozprawy.

Na portalach internetowych, gdzie ludzie nie boją się wypowiadać swoich poglądów, bo czują się anonimowi, dominują wyrazy aprobaty zarówno dla czynu Kedysa jak i dla piromanów-antykirkiłowców. No, i aż roi się tam od wezwań do naśladowania takich bohaterskich czynów. Kto mi zaręczy, że w tej atmosferze – po przeczytaniu artykułu o jednoznacznym tytule: „Za walkę przeciwko polskim nazwom ulicy – grożenie śmiercią” – rodzimi łysole spod znaku swastyki nie kopną się podpalać podwileńskich wsi. W słusznej sprawie – obronie przed Polakami Jurkevičiusa, kandydata na męczennika i bohatera.

Nie wątpię, że ten cały anonim – to prymitywna prowokacja. Jakoś jestem przekonana, że ze strony polskiej społeczności temu panu nic nie grozi. Czyniono nam już większe przykrości niż zrywanie polskich tabliczek i nikomu się przez to krzywda nie stała. Nie jesteśmy ani terrorystami, ani też idiotami wysyłającymi maile, których skutek był aż nadto do przewidzenia – kolejna fala antypolonizmu.

Ciekawe, dlaczego mam wrażenie, że ktoś tę falę skwapliwie podsyca? No, bo przecież (...) żadne dochodzenie nie może być prowadzone publicznie. Sądzę, że część problemu czy problemów związanych z tym dochodzeniem wynika stąd, że zostało ono upublicznione. Któż to powiedział? Ano generalny prokurator Algimantas Valantinas. A jakie dochodzenie miał na myśli? Ano w sprawie pedofilskiej afery. Czyli są takie dochodzenia, które lepiej utajniać, ale są zdaje się i takie, o których dobrze jest opowiedzieć dziennikarzom, a co za tym idzie – całemu światu.

Dlatego pewnie prokurator-gaduła Simonas Slapšinskas ochoczo podzielił się z żurnalistami wszystkimi szczegółami sprawy pogróżek pod adresem Jurkevičiusa. Zapoznał ich i z treścią samego maila, i z wynikami dochodzenia (sygnał dla sprawcy: zacieraj ślady!), i ze swoim osobistym „zdajemisię”: (cytuję) list jest napisany po polsku, stąd przypuszczenia, że ma on związek z działalnością Jurkevičiusa w polskiej części powiatu wileńskiego.

Wyobraźcie teraz sobie, że jesteście znudzonym i złaknionym jakiejś akcji litewskim skinheadem-patriotą. Czy nie kusiłoby was po takiej lekturze dmuchnąć jakiegoś šudlenkisa kijem bejsbolowym w jego bezczelny łeb?

Zacytuję coś jeszcze za DELFI. Z czterech niezbędnych do wybuchu zamieszek elementów notujemy już trzy: kraj przeżywa trudności ekonomiczne; działają silne niezadowolone z zaistniałej sytuacji i decyzji władz związki zawodowe; mass media podżegają społeczne niepokoje. To słowa ministra od ARAS-u Raimundasa Palaitisa, który bardzo przytomnie zauważył, że na Litwie brakuje już tylko jednego: zdolnego reżysera i przywódcy, który poderwie lud do naparzania się i demolki, a będzie się działo! Ciekawam, czy pan minister czytał rewelacje o Polakach czyhających na życie pełnomocnika rządu i jak by je zakwalifikował? Bo mnie to jakoś podpada pod podżeganie przeciwko określonej grupie społecznej.

Nieraz sobie myślałam, że na miejscu litewskich decydentów ustąpiłabym Polakom przynajmniej w jakiejś jednej – błahej dla państwa, a ważnej dla tej mniejszości – sprawie. Ustąpiłabym z samej ciekawości – co się stanie? Czy zachwieje to podwalinami litewskiego państwa, czy może tylko wzbudzi wdzięczność sporej grupy jego obywateli? Niestety, nasi politycy nie są tego ciekawi. Zresztą, takie tam – „a niech sobie mają” – byłoby jedynie oznaką normalności, przejawem tolerancji i egalitaryzmu. Tą drogą na piedestały wchodzą naprawdę wielcy mężowie stanu i trwa to dość długo. Nasze Blindy wolą wskakiwać tam jednym susem... choć wiedzą, że to nie na długo. Następni tacy już się tłoczą w kolejce.

Zresztą, jakie tam ustępstwa? Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że nasze politasy i urzędasy znajdują w dokuczaniu polskiej społeczności jakąś dziką rozkosz. Weźmy na ten przykład pomysł ministra sprawiedliwości Remigijusa Šimašiusa, który postanowił umożliwić mieszkańcom Litwy zlitewszczenie ich nazwisk poprzez rezygnację ze słowiańskich przyrostków: -evič-, -avič-, -ausk-. Zgodnie z tą propozycją Adamkevičius będzie mógł stać się Adamkusem, Juknevičius – Juknysem, a Katkevičius – Katkysem. Państwowa Komisja Języka Litewskiego zapiała na ten pomysł z zachwytu, toż tu chodzi „o możliwość przywrócenia sobie rodowego nazwiska”. Minister jest w siódmym niebie. Obiecał, że nowe zasady zaczną obowiązywać już po kilku tygodniach. Procedura będzie prosta jak konstrukcja cepa. Wystarczy złożyć stosowny wniosek w urzędzie stanu cywilnego, a będzie... ciach! i po kastracji. Wczoraj miałeś nazwisko skażone słowiańszczyzną – dziś nazywasz się jak prezydent – Adamkus.

Według mnie, każdy ma prawo robić ze swoim nazwiskiem, co chce. Ma Zajančkauskas kaprys zostać Zuikisem czy nawet Kiškisem (choć jego przodkowie nigdy nimi nie byli, podobnie jak Adamkevičius´owie nie byli Adamkus‘ami) – uprzejmie prosimy. Nie zmienia to faktu, że propozycja Šimašiusa jest tylko fanaberią urzędnika, który też tęskni do blindowatości. Oczyszcza litewskie nazwiska z polskich (bądźmy szczerzy) przyrostków. Tikras didvyris! Ale jak wobec tej fanaberii mają czuć się litewscy Polacy, którzy od ponad 15 lat bezskutecznie zabiegają o możliwość zapisu swych nazwisk w dokumentach nie wg kaprysu, tylko w oryginalnej, właśnie rodowej, formie?

Europarlamentarzysta Vytautas Landsbergis w programie „Z daleka, a z bliska” (TV Polonia) powyższe zabiegi skwitował zjadliwie: robicie raban o tych kilka literek... Namolna hołota! Nie wie, że raban o literki mają prawo u nas robić tylko nosiciele niesłusznych przyrostków. A swoją drogą, czy pan Landsbergis nie zastanawiał się kiedy nad odgermanizowaniem swojego nazwiska? Žemkalnis to co prawda jeszcze nie Blinda, ale już nie razi obcym brzmieniem. A przecież elektorat profesora wszystkim co skażone obcością haniebnie się brzydzi. No, chyba że to obrzydzenie dotyczy tylko obcości-polskości...

Lucyna Dowdo

Wstecz