(…) wpisuję słowa mało warte (…)?

(…) Rośliśmy nieświadomi w naszym cichym mieście.

Oddalone jest od nas o lat chyba dwieście. (…)

Nie troszcząc się o wieszczów, szliśmy na wagary

Tam mniej więcej gdzie oni, a więc na Ponary,

Na urwiska Zakretu. W niedzielne poranki

Jeździliśmy do Jaszun, nad brzeg Mereczanki (…)

Będąc dzieckiem, słyszałem w ustach wiejskich dziewic

Pieśni, które w „Balladach” przerabiał Mickiewicz,

Roiło się od diabłów przy każdej osieci,

Cóż dziwnego, że rośli w tym kraju poeci?

Są to wspomnienia Czesława Miłosza, utrwalone w poświęconym szkolnym przyjaciołom poemacie Toast, napisanym w 1949 r., w 20. rocznicę ukończenia nauk gimnazjalnych w Wilnie.

Nie każdemu z piszących wiersze udało się wejść na takie wyżyny literackie, na jakie wstąpił autor Miasta bez imienia, jednakże poeci „minorum gentium”, poeci „drugiej” czy nawet „trzeciej linii” też zasługują nieraz na uwagę, gdyż oni także współtworzą ogólną atmosferę fascynacji słowem, aurę rozprzestrzeniania wartości duchowych. To oni użyźniają nieraz glebę pod przyszłe obfitsze plony, niech nawet nie przez nich zebrane. Właśnie przy takich poetach chciałoby się dzisiaj zatrzymać, tym bardziej, że jest ku temu okazja.

Jesienią 1929 r., a więc przed 80 laty, kiedy przyszły Noblista był jeszcze na I roku studiów uniwersyteckich w Wilnie, ukazał się zbiorek poetycki Spod arkad, jako trzecia już edycja Biblioteki Sekcji Twórczości Oryginalnej Koła Polonistów Słuchaczy USB. Koło było założone w 1922 r. z inicjatywy profesora Stanisława Pigonia, rzetelnego historyka literatury, wielkiego znawcy romantyzmu, twórczości Mickiewicza, Słowackiego i innych „królów-duchów” literatury polskiej.

Nazwany zbiorek, wywodzący się i dosłownie, i przenośnie „spod arkad” uniwersyteckich, zawiera wyimki z twórczości pięciu autorów, ówczesnych studentów uczelni, zrzeszonych w STO, która to sekcja, jak podpowiada sama jej nazwa, łączyła młodzież twórczą, zaczynającą dosiadać Pegaza. W jej działalność byli zaangażowani po podjęciu studiów także przyszli żagaryści.

W tomiku Spod arkad znalazły się wiersze autorów, którzy, jak pokazał czas, nie zdobyli rozgłosu w literaturze, co wcale nie znaczy, że ich wysiłek poszedł na marne. Są to: Władysław Arcimowicz, Zygmunt Falkowski, Marta Aluchna Kolatorowa, Zygmunt Landfisz i Stefan Sosnowski.

Składające się na tomik wiersze cechuje różnorodność tematyczna. Autorzy dopiero szukają własnej drogi, przymierzają się do różnych motywów i poetyk. Jedne teksty są próbą potrącenia osobistej struny, są skierowane do bliskich osób, inne zahaczają o problematykę społeczno-patriotyczną, jeszcze inne wyrażają przeżycia o charakterze wręcz egzystencjalnym czy metafizycznym z mocną jednak domieszką realiów zwykłej, szarej codzienności itp.

Poezja nazwanych autorów, penetrowana od strony przynależności do znanych poetyk, jest także bardzo niejednolita. Z jednej strony, jest ona w wielkim stopniu obciążona przez naleciałości stylu postmłodopolskiego, czy nawet pozytywistycznego, z innej, zdradza koligacje z nowszymi trendami w poezji polskiej lat dwudziestych. Znajdziemy tu zatem i elementy skamandryckiej poetyki codzienności, i echa awangardowego kultu 3M (Miasto, Masa, Maszyna), rozsadzanego, prawda, coraz bardziej przez wzrastanie nieufności do rozwoju cywilizacji technicznej; znajdziemy tu realistyczne obrazki niemal w stylu Konopnickiej i zapowiedzi poetyki katastroficznej, która bardziej sugestywnie zabrzmi dopiero po dojściu do głosu żagarystów. Ponieważ rzecz dzieje się w Wilnie, nie braknie w tej poezji też koligacji z twórczością ówczesnych regionalistów.

Większość nazwanych tutaj cech zawiera poezja otwierającego zbiorek Władysława Arcimowicza (1900-1942), prezentowana przez 17 tekstów autora. Poeta urodził się w Święcianach, studiował polonistykę na USB. Jego debiutem prasowym była recenzja o twórczości Kazimierza Leczyckiego, zamieszczona w 1924 r. w Słowie. Pracował jako nauczyciel. W 1933 r. uzyskał stopień doktora filozofii. W prasie wileńskiej zamieszczał liczne artykuły historyczno- i krytycznoliterackie. Po formę wiersza sięgał raczej sporadycznie.

O rozsypce tematycznej zamieszczonych w zbiorku wierszy Arcimowicza niech zaświadczą niektóre tytuły: Msza polowa, Cywilizacja, Duma o Ojczyźnie, Do Cypriana Norwida, Modlitwa, Chwila sceptycyzmu, Zmierzch w szpitalu, Wyleczony, Tańczący Cham. Nieliczne wiersze mają charakter okolicznościowy (Siostrze Lidii Mielicównie i in.). Wśród wierszy Arcimowicza rzucają się w oczy zwłaszcza teksty, nawiązujące do rozpowszechnionej wówczas w Wilnie konwencji regionalnej. Przytoczmy, dla przykładu, wiersz Wilno, który mógłby się z powodzeniem uplasować obok poezji regionalnej starszych kolegów po piórze: Witolda Hulewicza, Tadeusza Łopalewskiego, Wandy Dobaczewskiej i in.:

W zielonem miękkiem runie alej i ogrodów,

w kotlinie: koszu białe, zanurzone miasto

wita zalotny uśmiech różowego wschodu

gęstym, jędrnym rumieńcem swych dachów ceglastych.

 

Troski dnia niebo zmyło w nurtach nocnej głębi

wstało nieskazitelnym spowite błękitem;

obłok porwany w kłaki: gromada gołębi

mknie za horyzont: goniec pogodnego świtu.

 

Wrzawa miejska śpi jeszcze, zgiełk w garażach leży,

jeno kościelne dzwony wszczęły pieśń poranną,

i patrzę w twarz krzyżowi świętojańskiej wieży,

piętrzącej się ku niebu kamienną hosanną.

 

Tam, het, na horyzoncie błądzą resztki cieni

dziedziców kniej przedwiecznych, z dziedzictwa wyzutych,

umyka smok, śmiertelnie zraniony promieniem,

i Kiejstut świętokradzko uwozi Birutę.

 

Stopniał, jak mgła, w kotlinie stroskany Lizdejko,

kiedy znów Perkunasa nad Wilią nie znalazł,

a Giedymin na zawsze zasnął nad Wilejką

i śni… Dzwony zawyły, jak sto wilków naraz.

Jak i poeci-regionaliści, Arcimowicz bardzo ciepło pisze o mieście swoich studiów uniwersyteckich, wysuwając na pierwszy plan to, co dodaje grodowi splendoru: piękno pejzażu, legendarną przeszłość, obiekty sakralne. Niektórym z nich poświęca osobne wiersze, jak chociażby Kalwaria pod Wilnem:

Pręży się w słońcu Wilii ciało rusałczane,

spowite w koronkową olch nadbrzeżnych zieleń;

uniosły się dwie wieże w niebo przy kościele,

jak ręce zakonnicy, w skardze rozełkanej.

 

W uśmiech wyrozumiały niebo Bóg obleka,

ujrzawszy trynopolskich wieżyc lament szczery

o łaskę nawrócenia dla poganki Neris,

co w namiętnych przegibach z świętych miejsc ucieka (...)

Kolejny współautor zbiorku pokusił się nawet o niezakamuflowany tytuł w odniesieniu do ówczesnej stolicy. Warszawa Zygmunta Falkowskiego (1899-1965) prezentuje się jednak znacznie ponętniej, gdyż jest oglądana przez podmiot, kontemplujący bardziej przeszłość historyczną, a w tej łatwiej się dostrzega znamiona jakiejś wielkości, echa romantycznych zrywów patriotycznych.

(…) Późna jesień liść sypie. Pawiookie stawy

Sadź powleka, zszarzały zielone murawy.

Zadumany przechodzień ciężkie myśli w głowie

Niesie i ciężką stopą rozgarnia listowie.

Aż na koniec, o kraty żelazne oparty,

Patrzy, jak w Belwederze odmieniają warty.

Zdjął kapelusz, a wicher krucze włosy czesze.

To Mochnacki. Już rychło poznają go rzesze. (…)

Zygmunt Falkowski pochodził z majątku pod Bielskiem Podlaskim. Jak i Arcimowicz, studiował polonistykę na USB. Debiutował w 1924 r. wierszem w Alma Mater Vilnensis. Pracował jako nauczyciel, od 1934 r. – w Polskim Radiu w Wilnie. W okresie okupacji niemieckiej przeniósł się do Chełma. Po wojnie współpracował z radiem we Wrocławiu, był zatrudniony też jako polonista w seminarium duchownym w Wolsztynie. Wiersze, artykuły i przekłady zamieszczał w różnych tytułach prasowych (m. in. rozprawy o Norwidzie, Sienkiewiczu, Reymoncie i in.).

W zbiorku Spod arkad dorobek Falkowskiego przedstawia jedenaście tekstów. Podobnie, jak i w pierwszym przypadku, są one dość różne. Jest tu liryka osobista (Wiosna bez matki), społeczna (Barykada), odgłosy awangardowego tematu cywilizacji technicznej (Ballada o samolocie), naturalistyczna wręcz szczegółowość w malowaniu najmniej powabnych stron rzeczywistości (Nędzarze), wspomniane już prekursorstwo w odniesieniu do poezji katastroficznej (Wiek kamienny) i in.

Bardziej udane są, jak się wydaje, takie teksty, w których poeta zmierza ku głębszej refleksji filozoficznej. Mają one w sobie znamiona utartej już wtedy modernistycznej poetyki, ale są bardziej szczere, ujawniają wrażliwą duszę twórcy. Wiersz Przemiany ukazuje następowanie po sobie kolejnych pór roku i towarzyszące odwiecznemu procesowi metamorfozy przyrody:

(…) Aż j e s i e ń ucałuje rdzawym liściem stopy;

Z szumem klonów czerwonych urok idzie w tropy.

Nad rozłogami w srebrnych pajęczyn przędziwie

Śmierć szepcze złotem słowem mrących liści tkliwie,

I każda myśl odlotem żurawi się smęci,

Aż spocznie na jej wargach, jak odcisk pieczęci,

Tajny zamiar: by rzucić ojczyste wybrzeże.

Tęsknota wówczas siada, jak żeglarz, przy sterze.

Kołyszą do snu bajki dwugarbne wielbłądy,

Niosąc nasze marzenia przez wyspy i lądy. (…)

Nie tylko w urodę natury jest zapatrzony poeta. Jako oczytany student wplata do swoich wierszy jakieś reminiscencje z lektur, jakieś skojarzenia, nasuwające się człowiekowi, chodzącemu szlakami, przetartymi już wcześniej przez romantyków. Zobaczmy, co jest grane W gotyckiem oknie duszy Falkowskiego:

W gotyckiem oknie duszy: opył gwiazd się sypie

Świeci droga miesiącem, niby goła szpada…

Myślę o tem ze smutkiem, jak o drogiej stypie,

Że tu niegdyś w dziedzińcu tętniła ballada. (…)

 

Już wicher zawiał ślady po ślepcu Edypie…

Umarła Odyssea, umarła Iliada…

Myślę o tem ze smutkiem, jak o drogiej stypie…

W gotyckiem oknie duszy: gwiazd zawieja blada.

Bardziej dosłownie, ale także nie rezygnując częściowo z przenośni, potraktowała Okno Marta Aluchna Kolatorowa, autorka pochodząca z Koralówki pod Chełmem. W 1923 r. przybyła do Wilna, podejmując pracę w szkole i studiując polonistykę (z przerwami) do 1936 r. Jej debiutem były właśnie wiersze, zamieszczone w prezentowanym tutaj tomiku zbiorowym Spod arkad. Była też związana z grupą poetycką Żagary. W 1941 r. wyjechała do Warszawy. Po wojnie mieszkała też w Olsztynie i Słupsku. Zajmowała się pracą nauczycielską i twórczą, zamieszczając swoje wiersze w czasopismach. Po wojnie wydała zbiorki poetyckie: Szukanie kształtu (1962), Popiół i proch (1964), Wiem i nie wiem (1968), Świta dzień (1975) i in.

Lekkość, beztroskość, optymizm jej niektórych wierszy w zbiorku Spod arkad harmonizuje z podobnymi efektami poezji wczesnoskamandryckiej:

Mojem oknem, chciwie zapatrzonem

W życia dźwięczną, roztoczoną stronę,

Rześki dzień dudniącą galopadą

Z krzykiem blasków do pokoju wpada.

 

Przez me okno, bezradnie stęsknione,

niskie niebo wyciąga ramiona

i błękitny chłód łaskawych dłoni

kładzie lekko na płonące skronie.

 

Za mem oknem wiatr piosnkę mi śpiewa

o szumiących młodem życiem drzewach,

o radości słonecznej pogody,

o nadziei zielonej i młodej. (…)

Niektóre z podobnych tekstów wprowadzają, niekoniecznie wileński, koloryt lokalny, jakby dodatkowo uzasadniający przyczynę dobrego samopoczucia, jak, dla przykładu, wiersz Z nastrojów zakopiańskich:

Jest mi tak dziwnie błogo

i bardzo, bardzo radośnie,

jakby ktoś miły i drogi

przyniósł mi wieść o wiośnie.

 

Jakby płateczki śniegu

pachniały kwieciem jabłoni,

lub wiatr w swawolnym biegu

dzwonki krokusów rozdzwonił.

 

Lub jakby najczulszą ręką

ktoś nagle na ścieżaj otworzył

ślepe i głuche okienko

na świat przejasny, boży. (…)

Bez względu na przytoczone powyżej teksty poetka, jak i jej cytowani już koledzy po piórze, ma także coś do powiedzenia i w mniej radosnej czy nawet zupełnie już niewesołej materii życia. Wśród trzynastu jej tekstów w zbiorku są też wiersze, przywołujące mniej pogodną czy nawet pochmurną stronę rzeczywistości: Bezsenność, Choroba, Szept śmierci i in.

Dość głęboko w poetyce młodopolskiej tkwi kolejny współautor zbioru – Zygmunt Landfisz. Wielotomowy słownik bibliograficzny WSiP-u Współcześni polscy pisarze i badacze literatury nie notuje tego nazwiska, co może tu świadczyć o krótkim, z różnych względów, „byciu poetą”.

Wśród dziesięciu jego tekstów znajdziemy utwory o tytułach, bardziej pasujących do poprzedniej epoki młodopolskiej: Daremne są dzieje grzechu, Tęsknica, Pod tęsknej mewy lśniącem skrzydłem, Mater Dolorosa. Widoczne są także próby bratania się z poetyką skamandrycką. Zwykła, szara codzienność mobilizuje wyobraźnię poety, skłania go do snucia najbardziej egzotycznych marzeń, jak, powiedzmy, w wierszu Przez smutne szyby w radość patrzę:

(…) Przez smutne szyby w radość patrzę –

Marsylii oddech ku mnie wionie,

Morze Śródziemne słono płacze,

w fal kłębie złote słońce tonie.

 

Tam na niebieskich fal warkoczach

płyną tęskniące moje łodzie;

po łbach skał hardych i gór zboczach

głód oczu w wartkim mknie pochodzie.

 

Winnicy zdrój się sączy złoto,

złoci się gęsty sok oliwy…

Dalekobieżna ma tęsknoto,

dziś dzięki tobie jestem żywy.

 

Patrzę w jesienne lepkie błoto,

na siwą mgłą osnute niwy.

Siedząc przy stole nad „robotą”,

jestem dziś niemal, że szczęśliwy.

Najskromniej prezentowany, jeżeli mierzyć go liczbą zamieszczonych tekstów, jest, zamykający tomik, dorobek Stefana Sosnowskiego. Znalazły się tu wiersze: Jesienne strofy, Bilans, Tango, Przechodnie, Poemat, W sadzie. Wiersz Jesienne strofy, wbrew zasugerowanym przez tytuł oczekiwaniom, nie jest raczej utworem o powabach czy smutku jesieni. Jest on skierowany pod adresem Poezji, natchnienia poetyckiego, które obudziło się w młodym człowieku w małobarwny już czas jesienny jako swego rodzaju antidotum, jako ucieczka do lepszej rzeczywistości:

Jam Cię nie wzywał krzykiem męskich łez,

ani wymarzył w drzew jesiennym szumie,

kiedy raz pierwszy, wonniejsza nad bez,

wezbrałaś w piersi, jak wiosenny strumień.

 

Pamiętam głuchą, przedumaną noc

i przedświt cichy, jak zawiędłe liście

i niebo szare, jak żołnierski koc,

błysk tęsknot, które nigdy się nie ziszczą.

 

I pierwszy drżący, nieudolny rym

głoszący słońcu Twoje zwiastowanie

i słowa ciężkie, jak z kadzielnic dym,

płynące w wszechświat zmartwychwstania łkaniem. (…)

Refleksja autotematyczna obecna jest także w Poemacie, przywołującym wspomnienie najpiękniejszej fazy ludzkiego życia:

Młodość! Ach, ileż górnych wspomnień,

Tego dziś nic nie uprzytomni (…)

 

Śmignęła w życia karuzeli

cała radosna, cała w bieli,

a ja – do rymów bladej karty

wpisuję słowa mało warte,

czując, że w tem, co już się stało,

coś już umarło, coś rozchwiało…

Zawarta w tym wierszu wątpliwość co do wartości swoich słów towarzyszyła i towarzyszy zapewne niejednemu piszącemu. Nie odkrywa ta poezja nowych światów, nie wynajduje nowych poetyk. Jest jednak ilustracją znaczącego wysiłku duchowego, podejmowanego w konkretnym miejscu i czasie, a jednocześnie wyraża także refleksje natury ogólniejszej, myśli i uczucia nieobce człowiekowi w dowolnym zakątku czasem kamiennego, ale najczęściej też dobrego i pięknego świata.

Halina Turkiewicz

Wstecz