Lwowski cmentarz na Łyczakowie

Na Batorego, czy wy słyszyci?

W ponurej sali Lewicki stał,

Bo on kochance odebrał życi

Dając z browninga trzykrotny strzał.

 

Wszak ona mogła przy męża boku

Spokojny żywot w zaciszu wieść,

Lewicki groził na każdym kroku,

Zabrał ji zdrowie, mężatki cześć.

 

Widzisz Lewicki co miłość moży,

W ciemnej mogile kochanki trup,

Tobie kat na szyje stryczek włoży

I szubienicy wnet ujrzysz słup.

Nie jedyna to mroczna historia związana ze zdradą i zbrodnią, które odnotowały lokalne kroniki we Lwowie. Ta z roku 1912 była zbyt głośna, by nie znalazła ujścia w piosence ulicznej. Dotyczyła znanej śpiewaczki opery lwowskiej Janiny Ogińskiej, za mężem Szenderowicz. Urodziwa i zalotna artystka została z zazdrości zastrzelona przez swojego kochanka, świetnie prosperującego prawnika Stanisława Lewickiego. Zamożny obywatel lwowski domagał się nie tylko względów i dochodzących wieczorów ze swoją lubą, ale też całkowitego oddania się. Ona jednak chciała uniknąć skandalu w rodzinie i towarzystwie.

Po mordzie dokonanym na kobiecie swoich marzeń Lewicki, skazany na karę śmierci, popełnił samobójstwo w więzieniu. Lwowskie ulice (w tym modne wówczas kapele podwórkowe) śpiewały o ponurej historii zakazanej miłości. Opowiadano ją również na najsłynniejszej lwowskiej nekropolii – cmentarzu Łyczakowskim, gdzie jest grób rodziny Lewickich. Pasjonowały się tym nie tylko lokalne męty (z lwowska nazywani „batiarami”), ale też śmietanka towarzyska.

Na Łyczakowski bowiem nie przychodziło się tylko i wyłącznie przez szacunek i pamięć do zmarłych, aby postawić kwiaty, zapalić świecę czy westchnąć do nieboszczyka. To było jedno z miejsc, gdzie krzyżowało się lokalne życie towarzyskie. Na przełomie XIX-XX stuleci na cmentarz przyjeżdżało się, by zażyć spaceru i powietrza wśród bujnej i zadbanej zieleni, gustownie zaprojektowanych pomników, oryginalnych kaplic i cennych rzeźb. Na miejscu omawiano inskrypcje nagrobne wyryte na drogich kamieniach, cytowano i powtarzano wypisane na tablicach i postumentach wiersze. Zawsze można tu było kogoś ze znajomych spotkać, poplotkować, popatrzeć, kto z kim przyszedł, a przy okazji pokazać siebie: modny kapelusz, garsonkę świeżo skrojoną w Wiedniu czy Paryżu, dopiero co sprowadzoną pelisę. Choć główne aleje były zarezerwowane dla arystokracji warszawskiej i wiedeńskiej, chowano tu również polityków, naukowców, artystów, prawników, literatów.

Cmentarz, założony w roku 1786 (ogrodzony w 1875), od samego początku był zaplanowany na wzór zagranicznego ogrodu spacerowego. Na najstarszym datowanym miejscu pochówku widnieje rok 1787. W Galicji (potoczna nazwy zaboru austriackiego) w roku 1783, czyli już po utracie niepodległości przez Polskę, na szeroką skalę odbywała się akcja likwidowania dotychczasowych cmentarzy przykościelnych – mogilników i przenoszenie ich poza mury miasta. Nowa i niezwyczajna była to myśl, opatrzona literą prawa (niestosowanie się groziło konsekwencją w postaci kary). Od wieków poza rogatkami miasta grzebano przecież samobójców, złoczyńców, żebraków, prostytutki. Ale też tych, których dotknęła, na przykład, cholera.

Zakaz był podyktowany przede wszystkim względami higienicznymi, bo w ostatnim ćwierćwieczu XVIII wieku do głosu zaczynają dochodzić wykształceni i obyci za granicą medycy i uczeni. Celem więc przyśpieszenia rozkładu ciała zalecano zmarłych zaszywać nago do lnianego worka i grzebać głęboko, „nie na łokieć”, jak to było dotychczas przyjęte. Ukazały się nawet na ten temat broszurki okolicznościowe, w tym O pogrzebach wiedeńskich i Śmierć z grobów. Prawie razem z Łyczakowskim wokół miasta wyrosły trzy inne cmentarze – Gródecki, Stryjski i Żółkiewski, z czasem zamknięte, a w roku 1888 połączone w jeden nowy – Janowski. Wzdłuż muru cmentarnego na Łyczakowie z cenniejszych rzeźb i fragmentów pomników polikwidowanych miejsc wiecznego spoczynku powstało lapidarium, a nagrobki opuszczone, zaniedbane i nie przedstawiające większej wartości artystycznej (któż myślał wtedy o wartości historycznej z biegiem upływu lat) zostały wykorzystane na jego murowane ogrodzenie.

Lwów był miastem kupieckim, zamożnym, leżącym na skrzyżowaniu kilku szlaków handlowych. Nic dziwnego, że w dobie powodzenia okolicznego ziemiaństwa i bogatych mieszczan rozkwitało nie tylko miasto, ale i cmentarze, które, podobnie jak tutejsze świątynie były przeznaczone dla osób różnych wyznań. Tak kosmopolityczne miasto trudno było w tamtych czasach znaleźć. Sam fakt, że były trzy katedry katolickie – łacińska, ormiańska i unicka też wiele mówi. Do pierwszej wojny światowej ponad 40 proc. mieszkańców było wyznania mojżeszowego, a rzymsko-katolickiego – 50 proc. Obok Polaków, Ukraińców, Ormian i Żydów mieszkali i modlili się tu również Niemcy, Rusini, Węgrzy.

Do roku 1830 pomniki nagrobne stawiano wyłącznie dla osób wybitnych i zasłużonych. Kiedy lody się przełamały, lokalny zwyczaj nakazywał pompę pogrzebową, a koszta spadały na rodzinę, która często (wszak daleko nie wszystkich stać było na extra wydatki) nie tyle była przejęta odejściem bliskiej osoby, ile samą organizacją pochówku. Opinia społeczna w wybranych kręgach była zbyt silna i zbyt ważna, aby móc postępować inaczej.

Był i jest to cmentarz klasyczny, cmentarz dla zasłużonych i reprezentacyjny zarazem. Rzuca się w oczy mnogość bogatych nagrobków. Nic dziwnego, że w swoim czasie była moda na… umieranie właśnie we Lwowie. Zwyczaj zapraszania znakomitych ludzi, by stąd odchodzili w zaświaty, trwał do pierwszej wojny światowej. We Lwowie mówiono: Człowiek może lepiej się urodzić gdzie indziej, lepiej się ożenić, lepiej ochrzcić dzieci, ale nigdzie nie może mieć piękniejszego pogrzebu.

W roku 1861 stanął na cmentarzu pierwszy pomnik ze składek publicznych. Tego zaszczytu dostąpił Walery Łoziński, zwany „lwowskim Dumasem”, autor Zaklętego dworu i Czarnego Matwieja. Kroniki towarzyskie odnotowały, że pogrzeb był tak liczny, jakiego nikt ze zgromadzonych nie pamiętał. Grobowce pisarza Łozińskiego, malarza Artura Grottgera czy historyka Karola Szajnochy i dziś są jednymi z piękniejszych na tym cmentarzu, choć tak naprawdę, to prawie wszystkie są piękne. Pogrzeb pisarza Seweryna Goszczyńskiego również był „wielką manifestacją żalu i czci”.

A kiedy w roku 1910 chowano Marię Konopnicką, żałobę ogłoszono w całym Lwowie, który dosłownie był zawieszony czarnym kirem – okna, latarnie, wieże. Kondukt żałobny, długi na trzy kilometry, wyruszył z kościoła oo. Bernardynów. Kroczyły w nim bractwa kościelne i świeckie, szkoły, cechy i stowarzyszenia ze sztandarami, miejska straż pożarna, władze miasta, duchowieństwo, inteligencja, robotnicy, włościanie. Z biegiem czasu nieopodal spoczęła mistrzyni pióra Gabriela Zapolska, której prapremiera Moralności pani Dulskiej odbyła się na scenie lwowskiej, a sama pisarka debiutowała również jako aktorka. Władysław Bełza, autor nieśmiertelnego: „Kto ty jesteś? Polak mały”, takoż tu spoczywa. Wszyscy literaci mieli pogrzeby, którym towarzyszyły rozgłos, szacunek i wielotysięczny tłum.

Cmentarz Łyczakowski – to cmentarz krajobrazowy, bardziej niż miejsce wiecznego spoczynku, przypominający park. Starannie wytyczone alejki i kręte ścieżki, naturalne wzniesienia i sztucznie porobione tarasy, ukryte labirynty i celowo zaplanowane ronda robiły i robią wrażenie. Wśród bujnej wymyślnej zieleni wynurzały się grobowce, kaplice rodzinne, katakumby, groby, sarkofagi, pomniki. O ich wyglądzie, wymyślności i rozmachu, oprócz względów podyktowanych dostatnim tutejszym życiem, decydowały modne prądy filozoficzne. Miejsce wiecznego spoczynku było więc tu miejscem nie smutku i boleści, lecz szczęścia. Porównywano je z mityczną Arkadią. Wewnętrzne wyciszenie, charakterystyczne w takich miejscach, oraz piękno natury i przyrody sprzyjało obcowaniu żywych i zmarłych.

Z biegiem lat stało się poniekąd modą przychodzenie tu na spotkania z kulturą artystyczną – rzeźbą, architekturą, rysunkiem, kaligrafią, kunsztem kamieniarzy i odlewników. Obiekt cmentarny stawał się godny widzenia i odwiedzenia nie tylko raz jeden w życiu. Wszak każdy ogród, ale też rzeźba, wygląda inaczej o różnej porze dnia i roku, przy wciąż zmieniającej się pogodzie i oświetleniu. Nie brakowało również takich, którzy przyjeżdżali to panteneum zwiedzać jako turyści. Wszak w tamtych czasach odwiedzanie ogrodów letnich i zimowych, w tym udostępnianych dla publiczności w majątkach prywatnych, było modne. Zgodnie z pierwotnym planem teren cmentarny stał się więc terenem działalności rzeźbiarzy, poetów i artystów, jedną z wizytówek miasta leżącego nad rzeką Pełtwią.

Krajobrazowo-parkowy cmentarz na Łyczakowie nie był wyjątkiem. Powstał na wzór paryskiego Pere Lachaise i londyńskiego Highate Cemetery. O miejscu wyboru założenia w dzielnicy Łyczaków zadecydowało naturalne usytuowanie: rzeźba terenu, tarasowo spadające pobocza, wzgórze pradawnego kurhanu. Niekiedy, patrząc na obiekty stojące w jak najdziwniejszych miejscach, wypada mocno się dziwić, że mając do dyspozycji tylko wózki ręczne, ludzie potrafili te tony różnorodnych i różnokolorowych kamieni wnieść i ustawić. Nagrobki stoją naturalnie, dostojnie, fantazyjnie, kapryśnie i filuternie. Mimo że Lwów przechodził z rąk do rąk i przeżył niejedno panowanie, stąd liczne napisy w wielu językach, historia zadecydowała o tym, że przetrwały cmentarne księgi zgonów, które dzisiaj są bezcennym źródłem dla badaczy. A piękną i zadbaną jest nie tylko Aleja Zasłużonych.

Lwy od zarania były symbolem miasta Lwów, więc i na nagrobkach nie mogło ich zabraknąć. Jeden z najbardziej tu znanych – to pomnik wystawiony w roku 1896 dla Juliana Konstantego Ordona (dłuta Tadeusza Barącza), bohatera mickiewiczowskiej Reduty. Wartość artystyczna niektórych nagrobków jest nie do przecenienia. Rzeźby portretowe, posągi, medaliony, przepych dekoracji i napisów na wzór iście barokowy. Wszystko wokół jest na wskroś przesiąknięte symboliką antyczną, chrześcijańską i świecką. Co krok spotykamy wizerunki zmarłych, postacie alegoryczne, rodzinę opłakującą nieboszczyka, zasmucone anioły, piękne młode kobiety i liczne sylwetki dzieci. Swoiste urozmaicenie stanowią kaplice, kolumny, mauzolea, obeliski, edykuły, postumenty. Dosłownie wszędzie znajdziemy symbole wiary, nadziei, miłości, ukojenia, bólu, smutku, pokory, rezygnacji. Znicze, klepsydry, piszczele, zgaszone pochodnie. Ponad wszystkimi góruje krzyż – symbol życiowego cierpienia.

Nad pięknem nekropolii łyczakowskiej pracowali rzeźbiarze, architekci i kamieniarze różnych narodowości, w tym – Francuzi, Austriacy, Niemcy. Polacy, którzy zostawili tu swoje wieczyste dzieła, to między innymi: Cyprian Godebski, Edmund Jaskólski, Antoni Kurzawa, Stanisław Lewandowski, Julian Markowski, Władysław Gawliński. Wzięcie mieli również specjaliści od układania epitafium, formułowania napisów, dobierania wierszy i odpowiedniej inskrypcji nagrobnej. Każdy zabytkowy grób – to praca zbiorowa na miarę sztuki. Mieszczaństwo lwowskie było zamożne i nie szczędziło na tego typu przedsięwzięcia.

Nie wszystkie pomniki nagrobne, w tym – dzieci, mają nazwiska. Nad grobem małego Leosia została wyryta nieukojona boleść jego matki: Usnął, a z nim poszło szczęście moje całe. Z wyrokiem Boskim trzeba się jednak pogodzić. Postacie zastygłe w ruchu, na nagrobkach i obok, stojące, klęczące, na wpół leżące, bądź sceny wielofigurowe swoją obecnością jakby chciały nam zaświadczyć, że żyją i przekazać myśl przewodnią: nie przeminęliśmy wraz ze śmiercią. Każdego przychodnia skłaniają do refleksji nad krótkim życiem doczesnym i oswajają z odejściem w zaświaty, którego jako zjawiska naturalnego w naszym życiu nie należy się bać. Jeden z powtarzających się napisów głosi: Pamięć Twoja ciągle wśród nas żyje, bo nie umiera, co z ducha poczęte.

Lokalny polski dialekt lwowski, tak bardzo charakterystyczny dla okresu międzywojnia, jest nazywany „bałakiem”. Tym właśnie językiem został napisany wiersz Pirwszy listupada autorstwa Witolda Szolgini:

Złota jesiń... Pugodni – dyszcz wcali ni pada,

Cichu, ciepłu, senni, woń grzybów i mienty.

A to już dzień przeciż pierwszy listupada,

Dzień tych, co udeszli – świentu Wszystkich Świentych...

 

(...) Pud nugami liści jisienni szyleszczu,

Cu furt leci z góry, z drzyw brunzowu-złotych;

Idym zadumany w suchim, złotym deszczu,

Czujunc rzewny smutek i dziwny tynsknoty...

 

Groby i grubowcy jaśnieju światłami

Zniczów oraz świczyk na nich zapalonych

Przez tych, co tu przyszli z swymi mudlitwami

Za tych kiedyś bliskich, dziś tak uddalonych...

Liliana Narkowicz

Wilno-Lwów

Wstecz