IV Światowe Spotkania Sceny Polskiej Wilno 2009

Spotkania, organizowane już cyklicznie (co dwa lata) przez Polski Teatr „Studio” w Wilnie, trwały w dniach 21-25 października br. na scenach Rosyjskiego Teatru Dramatycznego i Domu Kultury Polskiej oraz w Solecznikach i Grzegorzewie. Wzięły w nich udział zespoły amatorskie oraz teatry profesjonalne z Ukrainy, Kanady, Niemiec, Polski, Rosji i Litwy. Ogółem – ponad 120 uczestników. Spektakle obejrzało przeszło 4 tys. widzów. Cztery teatry pojawiły się na Spotkaniach (i w ogóle w Wilnie) pierwszy raz (Teatr Lalki i Aktora z Niemiec, teatry z Kanady, Ukrainy i Polski).

Obserwatorami imprezy byli fachowcy wysokiej klasy z Niemiec: znana polska aktorka Janina Szarek i prof. dr Olav Munzberg – dyrekcja polsko-niemieckiej sceny w Berlinie „Teatr Studio am Salzufer”.

Teatr Lalki i Aktora z Bielefeld (Niemcy)

Teatr ten prowadzi Maria Konska-Chmielecki. Wyjątkowo sympatyczna, młoda, o niespożytej energii trupa. Pokazali „Króla Maciusia I” wg J. Korczaka. Grali na scenach wileńskiego DKP, w Solecznikach i Grzegorzewie. W sumie – trzy przedstawienia. Był to teatr, który zgromadził najliczniejsze grono wdzięcznego i aktywnego widza, bo małolatów i uczniów. Nie tylko zresztą uczęszczających do szkół polskich. „Króla Maciusia I” oglądałam w Solecznikach, gdzie w przepełnionej po brzegi sali raz po raz rozlegały się spontaniczne brawa i okrzyki zachwytu – po polsku i litewsku. Tuż za moimi plecami – Polak, na oko drugoklasista, skwapliwie tłumaczył kolesiowi Litwinowi tekst polski, który padał ze sceny. No, proszę – ładny przykład integracji międzynarodowościowej, gdybyż to dorośli tak potrafili... (A propos, dorośli bawili się na tym przedstawieniu jako ci maluczcy).

Czy ci mali widzowie, po obejrzeniu tego „Maciusia” zechcą utworzyć swój dziecięcy parlament? Może... Czy znajdzie się ktoś z dorosłych, by tu, na naszym wileńskim gruncie, powołać do życia teatr lalki? Daj Boże... Głód na tego rodzaju teatr jest ewidentny, czego dowodem występy polskich lalkarzy z Niemiec.

Pod szyldem Juliusza Słowackiego, bohatera Roku i Spotkań

Polski Teatr w Wilnie

Polski Teatr w Wilnie pod kierunkiem Ireny Litwinowicz zafundował widzom okazjonalny wieczór ku czci obchodów 200. rocznicy urodzin Juliusza Słowackiego. Na program pt. „Rozłączenie” złożyły się listy poety do matki, czytane przez Mirosława Szejbaka i Danutę Sosnowską, oraz wiersze recytowane przez pozostałych członków zespołu. Program wyreżyserowała Irena Litwinowicz, oprawę plastyczną przygotował Rafał Piesliak. Wyboru listów Słowackiego do matki dokonano z uwzględnieniem „akcentów litewskich” (wspomnienie Wilna, Mickun, gdzie poeta spędził letnie wakacje, strzelając do „pliszeczek” i in.).

Program był wcześniej (4 września br.) prezentowany na Uniwersytecie Pedagogicznym w Wilnie, w ramach odbywającej się tam Triady (II sesji), poświęconej rocznicy urodzin Słowackiego. Program, stosownie do tamtej okoliczności – z ducha akademicki. Ten sam program powtórzono też na Spotkaniach. O ile w murach szacownej uczelni miał on rację bytu, o tyle na scenie teatru wypadł na modłę zbyt uładzoną, „uczesaną, utrefioną”. A przecież nie zawsze listy matki do Słowackiego były przepełnione tkliwą czułością (i vice versa)...

„Rozłączenie” – to tytuł wiersza Słowackiego, poświęcony wspomnieniu matki, którą kochał wielką miłością, a z którą, w miarę upływu lat, tracił kontakt duchowy; świat bogatej wyobraźni poety napawał ją niepokojem, nie rozumiała jego poezji.

Ale ty próżno będziesz krajobrazy tworzyć,

Osrebrzać je księżycem – i promienić świtem:

Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić, i położyć

Pod oknami i nazwać jeziora błękitem.

 

Potem jezioro z niebem dzielić na połowę,

W dzień zasłoną gór jasnych, w nocy skał szafirem;

Nie wiesz, jak włosem deszczu, skałom wieńczyć głowę,

Jak je widzieć w księżycu odkreślone kirem.

 

Nie wiesz, nad jaką górą wschodzi ta perełka,

Którąm wybrał dla ciebie za gwiazdkę-stróża;

Nie wiesz, że gdzieś daleko, aż u gór podnóża,

Za jeziorem, - dojrzałem dwa z okien światełka.

 

Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora,

Ciemne mgłą oddalenia, od gwiazd nieba krwawsze

Dziś je widzę, widziałem zapalone wczora,

Zawsze mi świecą – smutno i blado – lecz zawsze...

 

A ty – wiecznie zagasłaś nad biednym tułaczem;

Lecz choć się nigdy, nigdzie połączyć nie mamy,

Zamilkniemy na chwilę, i znów się wołamy,

Jak dwa smutne słowiki, co się wabią płaczem.

Polski Teatr Ludowy we Lwowie

Lwowianie przywieźli szkic teatralny pt. „Powtórka ze Słowackiego”. Na program złożyły się następujące fragmenty: „Kordian” – prolog, „Maria Stuart” – sceny IV aktu, „Mazepa” – IV akt, „Fantazy” – scena z I aktu, wiersze: „Testament mój”, „Hymn o zachodzie słońca”. Wybór tekstów i reżyseria – Zbigniew Chrzanowski.

Było to swego rodzaju twórcze sprawozdanie z dokonań artystycznych teatru (w kontekście utworów Słowackiego) od pierwszego roku jego istnienia (w grę wchodziły tu także sentymenty). Premiera „Balladyny” odbyła się 22 listopada 1958 – w roku założenia Polskiego Zespołu Teatralnego we Lwowie. Reżyserem przedstawienia był naonczas założyciel zespołu Piotr Hausvater, natomiast asystentem reżysera – Zbigniew Chrzanowski, onże grał w tej ich pierwszej „Balladynie” rolę Kostryna. Młoda to była obsada, świetnie się zapowiadająca. Niektórych wykonawców przyszło mi później, po latach, poznać, acz już nie w „Balladynie”, podziwiałam ich w innych spektaklach tego teatru. Nieco później poznali ich takoż wilnianie. Tytułową bohaterkę grała w tamtej „Balladynie” Anna Hausvater, Alinę – Jolanta Martynowicz, Goplaną była Lidia Chrzanowska, Grabcem – Waldemar Przyszlak (późniejszy wilnianin), kanclerzem – Janusz Tysson (później ożeniony z wilnianką, a więc w połowie wilnianin).

Nieubłagany czas, podkopane zdrowie zabierały kolejno z tej sceny i ze świata najlepszych.

Obecnie, na Spotkaniach, sceny I aktu oraz epilog ukazały nam w cząstkowej postaci niejako odrestaurowaną „Balladynę”.

Szkoda jednak, że teatr nie przedstawił „Balladyny” jako pełnego spektaklu. Albo „Kordiana”, „Marię Stuart” czy „Mazepę”. Tego rodzaju składanka z fragmentów przed własną, lokalną publicznością (mam na myśli lwowską), obznajomioną z wcześniejszymi realizacjami teatru może pobudzać do wspomnień, skojarzeń, ocen, etcetera... Inaczej jest z publicznością obcą (a w danym przypadku chodzi już nie tylko o wileńską, ale i o uczestników Spotkań, którzy pierwszy raz zetknęli się z tym teatrem).

W występie lwowian ożywienie na sali wniosły wątki zaczepne, prowokacyjne: skrzydlata, wielekroć powtarzana cytata z Gombrowicza (prześmiewcza lekcja polskiego w „Ferdydurke” („Słowacki wielkim poetą był...”), manewr z zamianą popiersia Adama Mickiewicza na Juliusza Słowackiego. To strącenie z piedestału „naszego” Adama, wleczenie go po deskach scenicznych, adresowane było (jak się później dowiedziałam z rozmowy z reżyserem) do inspicjentów, którym wsio rawno, czyją „głowę”, jakiego na okazjonalną uroczystość bohatera mają ustawić na scenie.

O ile w tym czasie w Wilnie był na sali widowiskowej chociaż jeden inspicjent, być może ta aluzja legła mu na wątrobie. Widzowi trick ten kojarzył się jednoznacznie z „Beniowskim”: „Zabiję – trupa twego będę włóczył”. A i kojarzył się też z rokiem 1927, kiedy to szczątki Słowackiego płynęły Wisłą do Warszawy na statku... „Mickiewicz”. (Kto więc w wyniku kogo wlókł?).

„Słowacki wielkim poetą był...”. Ale jeżeli już bez dowcipuszków – był przede wszystkim mistykiem, prorokiem. Przepowiedział słowiańskiego papieża, co się spełniło w XX w., oraz... świętość swemu serdecznemu młodemu przyjacielowi Zygmuntowi Szczęsnemu Felińskiemu, co się spełniło 18 sierpnia 2002 roku (został beatyfikowany) i co dopełniło obecnie 11 października 2009 – Zygmunt Szczęsny Feliński został wyniesiony na ołtarze. Akurat dokładnie w 200. rocznicę urodzin Juliusza Słowackiego.

Teatr Polski w Żytomierzu im. J. I. Kraszewskiego

Teatr Polski im J. I. Kraszewskiego w Żytomierzu: „Balladyna” w realizacji Mikołaja Warfołomiejewa. Nowy to teatr, powstały przed rokiem. Młoda trupa aktorska, rekrutująca się częściowo z profesjonalistów. „Balladyna” – to ich pierwszy spektakl. Wileńskie Spotkania – to ich pierwszy zagraniczny wyjazd. W większości – to Ukraińcy. Grają po polsku, język mają wyuczony.

„Balladyna” – to arcydramat Słowackiego, będący dla reżyserów trudnym orzechem do zgryzienia. Słowacki oscyluje tu między wzniosłością a sarkazmem. Tego ostatniego niestety zabrakło w żytomierskim wydaniu. „Balladyna” – to utwór wieloznaczeniowy. To nie tylko przemieszanie świata baśniowego z rzeczywistym, ale i wymieszanie ze sobą, wrośniętych w naszą świadomość głośnych utworów z repertuaru stałego, w danym przypadku głównie dramatów Szekspira – „Króla Leara”, „Makbeta”, „Snu nocy letniej”. „Balladynę” (jak słusznie zauważa Maria Dernałowicz) można ukazać jak szyderczą baśń, i zagubić wtedy dramat tytułowej bohaterki. Kiedy dramat ten się uwypukla – to kosztem szyderczej ironii utworu. Parada szekspiriad zaczyna wyłamywać się ze swojej ironicznej konstrukcji, zatraca się pesymistyczny przy całej swej cudownej baśniowości charakter „Balladyny”. Reżyser podjął próbę rozegrania go w stylistyce szekspirowskiej, i wpadł w pułapkę. A przecież w „Balladynie” Słowacki „prześcignął Szekspira w szekspiryzmie”, jak ujmuje to współczesny historyk literatury Wiktor Weintraub.

Nie znalazło to odbicia w żytomierskim przedstawieniu. W tej sytuacji trudno coś mówić o rolach, acz teatr dysponuje niezgorszym potencjałem aktorskim. Uwagę zwraca aktorka odtwarzająca postać Balladyny. Blado wypadła Goplana (postać z baśniowego świata, a przecież „z sercem”, jak pisał Słowacki, miotana ludzkimi namiętnościami, ulegająca kobiecym słabostkom). Niezbyt wyrazista, ujęta skrótowo, jest postać Aliny. Reżyser dokonując nieuniknionych skrótów w tekście, przeoczył tu ważny moment. Chodzi o turniej malinobrania. Dla Aliny – jest ich w lesie pełno. Dla Balladyny – mało. Alina nie zmierza do władzy, ale do małżeństwa ze „złotym wielkim panem”. Balladynie tego za mało, jest żądna władzy, sławy.

Przeszarżowana, naturalistyczna jest gra aktorki odtwarzającej postać Matki (Wdowy), co w wyniku zaważyło na ostatnim akcencie postawionym w finale. Nie tylko o matkę tu chodzi (nad którą rozczula się publiczność), bo i wcześniej trupy tu padły gęsto.

Bo cóż to się dzieje z tą Balladyną „skorą do zabijaństw” – jak o swej bohaterce pisał żartobliwie Słowacki. Balladyna morduje ludzi, którzy stają w poprzek jej drogi do tronu. Powoduje się w tym swoją władczą naturą i swoją potężną namiętnością, która zmusza ją do walki o władzę. Ale oto po osiągnięciu swojego celu, gdy żadne już przeszkody nie stoją między nią a tronem, postanawia zerwać z dotychczasową przeszłością. Doszedłszy zbrodniczą drogą do najwyższego królewskiego majestatu, postanawia zapomnieć o zbrodniach i zacząć panować jako sprawiedliwa władczyni. „Jednak królewskość, która miała się stać oczyszczeniem, stanie się wyrokiem. Królewska sprawiedliwość Balladyny musi potępić jej przeszłość. Trzykrotnie wydawszy na siebie wyrok, Balladyna ściąga na siebie piorun. Ludzie stojący ponad tłumem muszą być czyści, gdyż w przeciwnym razie zgniecie ich własne wyniesienie” (Maria Dernałowicz).

Bogate kostiumy, oprawa plastyczna. Przedstawienie jako widowiskowe przyciąga oko.

Czy spektakl żytomierski należy traktować jako porażkę? Nie. Teatr, jako młoda placówka, wydaje się mieć niezłą perspektywę. Reżyser Mikołaj Warfołomiejew ma dobrą zaprawę. Podejmuje ryzykowne próby. Z dziełami Słowackiego nie jest jednak łatwo, niejeden już z jego poprzedników wpadł z „Balladyną” w poślizg.

Salon Poezji, Muzyki i Teatru w Toronto im J. Pilitowskiego (Kanada)

„Opowieści Poli Negri”, tekst i reżyseria: Kazimierz Braun, opracowanie muzyczne: Jerzy Boski, scenografia: Ewa i Michał Monka. Obsada: Agata Pilitowska oraz Maria Nowotarska. Monodram ukazujący drogę życiową i artystyczną wielkiej gwiazdy światowego kina.

„Jeśli aktorka gra aktorkę, to w przedstawieniu, w jednej osobie, występują dwie aktorki. Agata Pilitowska za wykonanie na scenie w Londynie „Opowieści Poli Negri” otrzymała tyle owacji i kwiatów, jak co najmniej trzy aktorki” – pisał o niej tygodnik polski U.K.

Agata Pilitowska do Wilna zawitała (razem z matką, znaną polską aktorką, Marią Nowotarską) pierwszy raz. Mniej tu może otrzymała kwiatów, za to moc gorących owacji, podziękowań. Jej opowieść o największej gwieździe (pochodzenia polskiego) kina podbiła Hollywood – to popis znakomitego aktorstwa. Agata Pilitowska jest kwintesencją kobiecości: piękna, delikatna, zjawiskowa, ekspresyjna. W finale pojawiła się z matką (Marią Nowotarską jako Matką Poli Negri).

Pola Negri (de domo Apolonia Chałupiec) urodziła się w 1896. Jej występy w Polsce datują się od 1914 r. Grała w około 10 filmach (w tym „Niewolnica zmysłów” J. Pawłowskiego). Niedługo potem została gwiazdą niemieckiego i amerykańskiego filmu. Sławę przyniosły jej role w filmach „Oczy mumii Ma”, „Madame Dubarry”, „Sumurun” i in. W życiu prywatnym – niezwykle wrażliwa na ludzkie losy, potrzeby, zwłaszcza rodaków, zarzuconych falą wydarzeń na obczyznę, którym nie odmawiała pomocy (Lodzie Halamie i in.).

Teatr im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie (Polska)

Spektakl pt. „Nic nie może wiecznie trw@ć”, scenariusz i reżyseria – Remigiusz Caban. Przedstawienie poświęcone pamięci Anny Jantar. Rzecz z odniesieniami do niezbyt odległej przeszłości, konfrontacja z dniem dzisiejszym. Jasność („duch” Anny Jantar towarzyszący „w chwili obecnej” jej rówieśnikom) zderzona z ciemnymi plamami rzeczywistości, szarej egzystencji. Spotkania „z samym sobą” w przeciekającym przez palce Czasie. Migawkowe zlepki, ciągi, epatowanie wulgarnością (osławiony „gest Kozakiewicza”), lapidarnymi symbolami (poplamiona „krwią” chusteczka do nosa – utrata niewinności). Musical. Dużo ruchu, śpiewu. Ekran, komputer, dym. Multimedialne przedstawienie.

Najlepsze role kobiece – pierwszoplanowe przesuwane na drugi plan.

Na scenie – świat bez ducha, bez jego głębszych komplikacji. Mamy ten świat na co dzień. Czy chcemy także oglądać go w teatrze? Teatr bez przejawów kultury wysokiej, bez tzw. „wzdęcia godnościowego” (określenie Tomasza Jastruna). Widocznie taki jest też komuś potrzebny.

Teatr im. Wandy Siemaszkowej obchodzi w roku bieżącym jubileusz 65-lecia. Siemaszkowa była jedną ze znakomitszych aktorek polskich (acz wnosiła na scenę patos). Grywała u boku Juliusza Osterwy, również w Wilnie.

Polski Teatr „Studio” w Wilnie

„Preliminaria peregrynacji do Ziemi Świętej J. O. księcia Radziwiłła Sierotki” – satyra obyczajowa Juliusza Słowackiego napisana prozą. Adaptacja, inscenizacja – Alwida. A. Bajor, reżyseria – Lilija Kiejzik. Trzecie przedstawienie prapremierowe zaprezentowane tym razem poza programem Spotkań, grane wyłącznie dla uczestników festiwalu. O „Preliminariach...” pisałam na łamach „M.W” po prapremierze, która się odbyła 5 września br. w wileńskim DKP. W najbliższym czasie spektakl ten zostanie zaprezentowany w Ostródzie, z którym to miastem Polski Teatr „Studio” w Wilnie łączą twórcze i przyjacielskie kontakty. (Kierownik Lilija Kiejzik jest honorową obywatelką miasta Ostródy).

„Dom na granicy” Sławomira Mrożka, drugie przedstawienie premierowe (pierwsze odbyło się w kwietniu br.) w reżyserii Lilii Kiejzik. Sztuka napisana w 1967, kiedy to Mrożek, Stańczyk PRL-u, zjadliwie podgryzał wynalazki komunizmu, w tym żelazną kurtynę, idiotyczne strzeżenie „państwowych granic”. W tym kontekście rozegrano spektakl, na nucie gorzkiej ironii, groteski. Ale Mrożek – to także ironia podsycona smutkiem. Sztuki Mrożka zawsze mają podwójne dno. W „Domu na granicy” chodzi nie tylko o absurdalne strony komunizmu. To także symboliczny, specyficzny dom, jakim jest zamieszkanie człowieka Wschodu na Zachodzie. (A na Zachodzie, gdzie w tym czasie znalazł się Mrożek, nie czuł się on tam bynajmniej obywatelem świata, był, jak i jego rodacy tym „Obcym”, jego prawdziwym losem był hotel-świat). Ten podskórny wątek, to „drugie dno” przesłonił tu (w moim przynajmniej odczuciu) nadmiar efektów plastyczno-dźwiękowo-ruchowych (ekran, dym, wybuchy, przemarsz „wojska”). Szczęściem, nie starły się w tym na proch słowa, dialogi Mrożka, nie poszły w ruch „nożyce”. (Bo Mrożek buduje zdania, dialogi niemożliwe do reżyserskich skreśleń).

Obsada: Ja – Edward Kiejzik, Żona – Teresa Wincełowicz, Teść – Marcin Zoruba, Teściowa – Agata Kiruzel, Kapitan saperów – Lilija Kiejzik, Dyplomata I – Agnieszka Śnieżko, Dyplomata II i Celnik II – Tomasz Naganowicz, Przemytnik, Strażnik – Grzegorz Jakowicz, Eryczek – Jacek Orszewski i in.

Wyraziste postaci stworzyli Marcin Zoruba (znakomity Teść), Edward Kiejzik. Groteskową „sowiecką figurę” – reżyser spektaklu, Lilija Kiejzik, tym razem jako aktorka (Kapitan saperów).

Widowiskowe przedstawienie, nagrodzone przez widza oklaskami.

Polski Teatr w Moskwie Eugeniusza Ławreńczuka

Teatr ten dał się poznać już wcześniej, na ubiegłych (przed dwoma laty) Spotkaniach w Wilnie; przywiózł wtedy „Śnieg” wg Stanisława Przybyszewskiego w wersji młodego reżysera Eugeniusza Ławreńczuka (onże dyrektor artystyczny teatru). W roku ubiegłym, 2008, na Światowym Przeglądzie Teatrów Polonijnych w Rzeszowie, teatr pokazał spektakl pt. „Tango. Próba” wg Sławomira Mrożka. Obecnie Ławreńczuk zjechał do Wilna z ostatecznym wynikiem po „Próbie” swego „Tanga”. Tytuł spektaklu brzmi „Tango. Moja walka”.

„Walczą” w tym spektaklu świetni artyści, profesjonaliści wysokiego lotu, wraz ze znakomitym aktorem rosyjskim Igorem Niewiedrowem w roli głównego bohatera – Artura. „Walczą” (wciąż ten cudzysłów) – ale z kim, z czym? Pytajnik zawieszony w powietrzu. Bo oni tu wcale nie walczą. Zgodnie z przesłaniem reżysera Eugeniusza Ławreńczuka, który świat postrzega przez okulary Sławomira Mrożka (rocznik 1930) i własne (Ławreńczuk urodził się w 1982); doskonale się rozumieją.

Już byłam pisała pierwsze słowa recenzji. Zaczęłam od naszych grzesznych praojców – Adama i Ewy, od nadmuchanego i oklapniętego balonu-płodu, od rozłupanego i sklejanego czerepa, od monologu Małego Polaka, gdy nagle...

Czytam w programie spektaklu „Tanga”:

„Administracja Polskiego Teatru w Moskwie zwraca się do Państwa z uprzejmą prośbą o nie korzystanie podczas spektaklu z telefonów komórkowych. Zakazane jest również palenie i korzystanie z video kamer i aparatów fotograficznych, bo jest to naruszeniem praw autorskich twórców spektaklu. Także uprasza się o nie szkicowanie scenografii, nie nagrywanie dźwięku na dyktafon, nie kopiowanie sekwencji oraz intonacji aktorów. Zakazuje się również naśladowania i demonstrowania aktorskiej mimiki. Najlepiej jest w ogóle nie utrwalić w pamięci spektaklu, nie usiłować go zrozumieć, nie interpretować, nie wnikać w pomysły reżysera, unikać krytycznych ocen.

Zwracamy się również do Państwa z prośbą o zapobieganie jakimkolwiek bądź wypowiedziom publicznym o spektaklu w murach tego teatru i poza nimi. Program i bilet polecamy spalić po powrocie do domu, nawet nie czytając. A gdyby ktoś zapytał Państwa, gdzie byliście tego wieczora, proszę powiedzieć, że nie wiecie i że przypomnieć tego sobie nie macie żadnych możliwości”.

Tyle o spektaklu Eugeniusza Ławreńczuka „Tango. Moja walka”. O walce z powodzią albo z dymem. (Dym – tak często-gęsto, bez najmniejszej potrzeby eksploatowany przez teatry – tu miał swoje uzasadnienie).

Do przyszłych Spotkań w Wilnie!

Tegoroczne, czwarte z rzędu, Światowe Spotkania Sceny Polskiej pomyślnie zdały egzamin. Obecna na nich senator Barbara Borys-Damięcka wyraziła nawet życzenie, by te odbywały się w Wilnie co roku.

Spotkania organizowało, jak już wspomniałam na wstępie, Polski Teatr „Studio” w Wilnie. Ogrom pracy spadł na trzy osoby: dyrektora artystycznego Studia – Liliję Kiejzik, Edwarda Kiejzika i Marcina Zorubę. Pracowali na okrągło, od świtu do nocy. Nadto – niemal cała trupa aktorska grała równocześnie dwa świeżo przygotowane spektakle.

Prezentowane propozycje teatralne wzbudziły żywe zainteresowanie widzów. Dobrze się stało, że obok teatrów amatorskich wzięły udział teatry profesjonalne. To – przejmowanie doświadczeń u lepszych. To także spotkania na podłożu artystycznym z rodakami rozsianymi po świecie. Formuła Spotkań nie zakłada rywalizacji. Bo jak mogą konkurować z sobą teatry amatorskie z zawodowymi? Może na przyszłość w ramach tychże Spotkań warto organizować konkursy w dwóch kategoriach. Oczywiście, pociągnie to za sobą dodatkowe środki (powołanie komisji jurorskiej i in.).

Do Spotkań ładnie się przyłożył tym razem Rzeszowski Oddział Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”. Zorganizował warsztaty (a te są zawsze pożądane, kształcące), z których skorzystał z pożytkiem liczny odsetek młodych adeptów sztuki teatralnej. (Jest nadzieja, że wynik tych doświadczeń zostanie zaprezentowany w przyszłym roku na bliźniaczo podobnej imprezie w Rzeszowie – Światowym Przeglądzie Teatrów Polonijnych).

A w Wilnie? O ile Niebo będzie łaskawe (i hojni sponsorzy) – V Spotkania odbędą się tu w 2011 roku.

Alwida A. Bajor 

Wstecz