Podglądy 

Rok kubilizmu – cofanie się w… przyszłość

Oszałamiające poparcie społeczne zyskał rząd Kubiliusa po roku wdrażania swojego niebanalnego antykryzysowego pakietu stabilizacyjnego.

8 grudnia pracujący, studiujący oraz byczący się na wypasionych emeryturach lud wylgnął – w liczbie 12 osób – przed gmach Sejmu, by własnymi piersiami zamortyzować ewentualny cios w łaskawie nam panującą „koalicję przemian”. Ci dzielni ludzie przyszli bronić rządzących przed chamstwem opozycji oraz agresją zgromadzonych tamże i w tym samym dniu starych zgredów, którzy egoistycznie nie chcą dzielić się z rządem swoimi dziadowskimi emeryturami. Przy tym zgredów ściągnęło pod Sejm około 800, więc siły były nierówne. Na szczęście, obrońcy rządu – kilka sztuk młodych konserwatystów oraz tyluż sędziwych sajudistów – nie zlękli się wrażej masy.

Działania protestującej konkurencji określili mianem świństwa i optowali m.in. za natychmiastowym... obcięciem emerytur. Za tym ostatnim szczególnie gardłowali bojowi druhowie i padrużki Landsbergisa sprzed 20 lat – mocno posunięci wiekowo sajudziści. Przyznam, że zmieniło to radykalnie moje postrzeganie masochizmu. Byłam dotąd przekonana, że to rzekome zboczenie jest tak naprawdę wyłącznie perfidnym wymysłem twórców filmów pornograficznych. Na rzecz dogodzenia sadystom, w których istnienie akurat wierzę. Zresztą, jak nie wierzyć, gdy stosowany w kraju od roku kubilizm jest najjaskrawszym istnienia sadyzmu dowodem.

W każdym bądź razie od chwili zorganizowania wiecu poparcia dla tej koalicji już wiem, że rządy kubiliusiarni mieszczą się w konwencji klasycznego sado-maso. Ekipa ponurego Andriusa – pastwiąc się nad ludem – już nie występuje wyłącznie w roli bezwzględnego oprawcy. Raczej kreatywnego kochanka, bo znalazł się ktoś, kto ochoczo nadstawia mu tyłka i łasi się o więcej: „Pałuj, pałuj mnie, kochany/ Pałuj aż do pierwszej krwi...”.

Co prawda, istnieje jeszcze jedno wytłumaczenie dla irracjonalnego zachowania tej garstki starców (naliczyłam ich w sumie 6), którzy polecieli przed Sejm dopraszać się o cięcia emerytalne i bronić rządzącej koalicji przed ewentualną „agresją” swoich towarzyszy niedoli – pozostałych klientów SoDry. Szczerze mówiąc, wyglądali tak, jakby padła im na mózg kapuściano-kartoflana dieta, na jakiej (co widać) od lat się pasą, bo na bardziej urozmaicone menu po prostu ich nie stać. A że taka jednorodność diety na intelekt wpływa zgubnie – przyzna każdy specjalista ds. żywienia. Szczęściem stronnicy „koalicji przemian” wywiecowali już sobie nowe menu. Rządzący przychylili się do ich prośby. Od stycznia przyszłego roku wszystkie podstawowe świadczenia socjalne – w tym emerytury i renty – zostaną obcięte. Stronnicy kubilizmu będą więc mieli okazję przejść na lebiodę, która jest bardzo pożywna oraz pokrzywę – bogate źródło licznych witamin i składników mineralnych.

Żal tylko, że decydująca większość emerytów i rencistów nie docenia troski rządu o ich dowitaminizowanie poprzez sadzanie na chwaścianą dietę. Poprzedzający wspomniane cięcia tydzień obfitował w antycięciowe wiece pazernych staruchów. Szczęściem, znalazł się ktoś, kto zadbał, by postulaty protestujących nie zakłóciły kubiliusiarni spokoju. Wiece zdesperowanych zgredów – z jednym wyjątkiem – odsunięto jak najdalej od siedzib Sejmu i rządu.

Przezorni włodarze Wilna (partyjni koledzy premiera) wysłali ich wraz z ich pretensjami przed nieczynną halę widowiskowo-sportową. Tam, co prawda, gardłowali przeciwko wpędzaniu ich w nędzę wyłącznie sobie a wiliowym rybitwom, ale się przynajmniej nie potratowali jak bezmyślna trzoda. Tak, tak – łaskawcy ze stołecznego ratusza nie zezwolili im na wiecowanie pod oknami sprawujących władzę polityków wyłącznie w obawie, że na placu Niepodległości czy Kudirki byłoby im – niebożętom – za ciasno. Co prawda, wspomniane place pod względem powierzchni nic a nic nie ustępują „kudykinej górce”, na którą władze kierują ostatnio wszystkich niezadowolonych z kubilizmu, ale... Górka ma pewną zaletę. Eksperci budowlani ostrzegają, że opuszczony budynek hali może się w końcu zawalić. Ach, jakież to byłoby piękne, a i dla SoDry zbawienne, gdyby stało się to w trakcie jakiego dużego antyrządowego wiecu...

Tak między prawdą a Bogiem, awersja przedstawicieli władz do niezbyt przyjaźnie nastawionego tłumu jest wytłumaczalna. Ludzie są tylko ludźmi, wolą pochlebstwa niż pretensje i krytykę. Nie istnieją więc władcy lubujący się w patyczkowaniu się z rozsierdzonym pospólstwem. Jestem pewna, że i nasi najchętniej spuściliby up...dliwym emerytom porządny łomot. Ale nie wypada, no bo demokracja, akcesja w UE, różne tam konwencje o ochronie praw i inne du...perełki, więc trzeba uciekać się do takich forteli jak przepędzanie tej stetryczałej hołoty jak najdalej od pańskich oczu i uszu.

Zresztą, z naszych to jeszcze ludzkie paniska. Przepędzają niedaleko. Ja bym ich pogoniła co najmniej do tzw. doliny trędowatych – Didžiasalisu. I odcięłabym im powrót do stolicy. Niech se tam wiecują do zafajdanej śmierci. Didžiasalis – od paru dziesięcioleci miejsce zsyłki obywateli, którzy pogubili się w nowej kapitalistycznej rzeczywistości – to przecież idealny adres dla „ludzi rozczarowanych i złych”. Właśnie tak niezadowolonych z kubilizmu współobywateli określił niedawno szef sejmowego komitetu spraw zagranicznych Audronius Ažubalis.

Ažubalis ma w związku z istnieniem takich ludzi podwójne zmartwienie. „Rozczarowani i źli” nie tylko zakłócają swoimi protestami spokój rządzących. Są poza tym celem i narzędziem rosyjskich specsłużb – poskarżył się polityk podczas konferencji on-line na portalu DELFI. Do grona tych „złych” szef komitetu spraw zagranicznych w pierwszej kolejności zaliczył obywateli pochodzenia rosyjskiego i polskiego, chociaż przyznał, że manipulowani są też (o zgrozo!) poszczególni Litwini, a nawet całe litewskie partie.

Okazuje się, że wykorzystując irytację tej grupy społecznej ruscy barbarzyńcy „usiłują wpływać na zachodzące w naszym kraju ekonomiczne i socjalne procesy”. Słowem, próbują rozbujać i wykoleić naszą demokrację. Po co? A po nic. Te kacapy tak już mają. Demokracja, nawet gdy panuje nie w ich kraju, jeno u sąsiadów, budzi w nich agresję i skłania do alkoholizmu. Tym bardziej, że własnych, większych niż ekonomiczno-socjalne sukcesy Litwy, problemów nie mają.

Narodowa megalomania niektórych naszych polityków i dziwi, i bawi, ale przede wszystkim budzi uczucie zażenowania. Na sugestię jakiegoś internauty, że może już czas wyjść z okopów, gdzie konserwatyści od lat w pełnej gotowości bojowej czekają na atak „ruskich tanków” i nawiązać z sąsiadem normalne stosunki, Ažubalis się stropił. Okazuje się, że w rosyjskim parlamencie nie ma aktualnie partii godnej spółkowania z formacją zrodzoną przez Vytautasa Landsbergisa. „Obecnie w Państwowej Dumie pracują przedstawiciele „Jednej Rosji”, liberałów Władimira Żyrinowskiego oraz komunistów. Poglądy konserwatywno-chadeckie i tych partii na współczesny świat znacznie się różnią” – pouczył nierozgarniętego interlokutora.

Że też poddani Miedwiediewa nie wiedzą o tym, iż naszym politykom nie podoba się skład ich Dumy, a Kubilius z Ažubalisem nie znajdują tam godnych siebie partnerów. Na pewno w te pędy wybraliby do swojego parlamentu innych deputowanych. Prezydenta też by pewnie co rychlej wymienili, bo mało że „jednorusiec” to w dodatku marionetka zamordysty Putina. Obaj budzą w nas odrazę, więc z kim tam w ogóle gadać? Że też Obama, Brown, Sarkozy i pani Merkel (też bądź co bądź przewodnicząca niemieckich chadeków) nie wpadli na pomysł, iż nie powinni współpracować z Rosją tak długo, aż ta nie wybierze sobie władz po ich myśli. Nie wątpię, że oni też niekoniecznie rosyjskimi partnerami zachwyceni, a przecież cackają się z nimi jak z kim dobrym. Może to dlatego, że tamci jeszcze nie usiłują rozwalać ich państw od wewnątrz, za pośrednictwem „rozczarowanych i złych”? Zadziwiająca beztroska. Jak znamy kacapów, przyjdzie ruska kryska i na ich Matyska.

Jedno pytanie nie daje mi spokoju. Kto też tak „rozczarował i zezłościł” naszych obywateli, że ci jak zahipnotyzowane króliki lazą w paszczę ruskiego misia-dusiciela? No, bo przecież nie polityka obecnego rządu. Nie jego arogancja, ignorancja, dziwne działania antykryzysowe, wredne posunięcia socjalne i ogólne bezhołowie. Nie, to nie o naszej koalicji rządzącej. Nasza odnotowała sporo sukcesów.

„Wielkie przemiany w energetyce i szkolnictwie wyższym, zainicjowane zmiany w dziedzinie ochrony zdrowia i w zarządzaniu państwem, ożywienie przedsiębiorczości, zmniejszenie barier biurokratycznych dla biznesu i większa przejrzystość zamówień publicznych...” – to wszystko dzieje się na Litwie tu i teraz – za rządów „koalicji przemian”. Jeżeli tych cudów nie dostrzegacie, to jesteście złośliwe, tępe i niewdzięczne trolle. „Niewdzięczny, szukałeś wzroku mego teraz go unikasz/ Niewdzięczny, szukałeś rozmów ze mną dziś uszy zamykasz.../” – to Telimena strofami Wieszcza do Tadeusza. Ale jakże pasuje do dzisiejszych relacji kubiliusiarnia-naród.

Że co, że w tym kraju tendencje wzrostowe wykazują tylko bezrobocie, społeczna frustracja i emigracja? Że drakońska polityka fiskalna odniosła skutek odwrotny od zamierzonego – im wyższe podatki, tym mniejsze wpływy do budżetu? Może i tak, ale tej polityki inni europejscy premierzy zazdroszczą nam jak cholera (twierdzenie ponurego Andriusa). Toteż niebawem cały świat potruchta naszą drogą. „Przyszłe dziesięciolecie będzie dekadą zwiększających się podatków oraz cięć budżetowych – oznajmił Kubilius w wywiadzie dla rozgłośni „Žiniu radijas”. I pochwalił sam siebie – Pod tym względem możemy twierdzić o naszej wyższości, robimy to już dziś, podczas gdy Europa jeszcze będzie musiała się tego uczyć”.

No, no! Już widzę jak premier Wielkiej Brytanii wraz z panią kanclerz Niemiec wpraszają się do nas na korepetycje z polityki podwyżek i cięć. Kubilius dostaje Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych, cała Europa funduje nam owacje na stojąco, a Rosja chce z nami federacji. Po odmowie – z rozpaczy – zapija się na śmierć, więc już nie ryje pod naszą demokracją i nie uwodzi obywateli. Żyjemy odtąd długo i szczęśliwie, choć ubogo. Koniec bajki.

No właśnie – bajki. To fakt – uciekanie przed kolejnym zadłużeniem w coraz wyższe podatki i ogromne cięcia socjalne – to też sposób na wymykanie się kryzysowi. Ale nie może to być sposób jedyny, tym bardziej, że działa on tylko do chwili, gdy obywatele wraz z całą gospodarką padną na pysk. A my jesteśmy na prostej ku temu drodze. I nie będzie już z kogo ściągać podatków ani składek na SoDrę.

Dlatego inne rządy (choć głupsze od naszego) wiją się jak piskorze poszukując sposobów na ożywianie swoich gospodarek. Nie brzydzą się nawet zwiększaniem deficytu budżetowego, byleby zdobyć środki na inwestycje (a nie na osadzanie w kieszeniach władzodzierżców). Starają się zmniejszać obciążenia finansowe przedsiębiorstw (obniżając podatki i inne opłaty). Obniżają stopy procentowe. Nawet (o zgrozo!) podnoszą płace i zwiększają wydatki budżetowe na świadczenia rodzinne... Wszystko po to, by w przyszłości było komu spłacać kredyty, wpłacać składki socjalne i zrzucać się do budżetu. Zresztą, co się będę wymądrzała, od tego są doradcy ekonomiczni.

Ale nam ich nie potrzeba. U nas rządzi geniusz „Marijos žemes”. Podsumowując podczas specjalnego posiedzenia sejmowego miniony rok radosnej działalności „koalicji przemian”, premier Kubilius cieszył się, że w tym czasie litewska gospodarka cofnęła się zaledwie do poziomu 2006 roku. Mnie się wydaje, że raczej do 1991, ale niech mu będzie. Mogliśmy się przecież cofnąć do roku 1913, z którym w sowieckich podręcznikach historii były porównywane wszystkie późniejsze osiągnięcia ZSRR. I nie dziw, że część swojego wystąpienia szef rządu nazwał: „Z powrotem w przyszłość”. Bardzo to wymowne. Podsuwam propozycje na dalsze rocznice: „Zachwycająca klęska”, „Druzgocące osiągnięcie”, „Oczy szeroko zamknięte”, „Podskok w przepaść”.

Ale dość tej ironii. Litwa ma też za Kubiliusa osiągnięcia, których nijak nie da się zakwestionować. Mamy prawie najwięcej „na duszu nasielenija” komórkowych telefonów (plasujemy się tuż po Włochach), szybkość naszych internetowych łączy ustępuje tylko Południowej Korei, Japonii i Szwecji, a pod względem znajomości języków obcych zagniemy w kozi róg każdego innostrańca.

90 proc. naszych obywateli potrafi dogadać się w innym niż litewski języku. Kubilius, chwaląc się tym wszystkim, co powyższe, nie wdawał się w szczegóły – jakie to obce języki. Jak znam życie, jeden z nich – to ten, który pomaga rosyjskim specsłużbom porozumieć się z naszymi „rozczarowanymi i złymi”. Drugi – to ten, ułatwiający naszym zakupy w Suwałkach i Białymstoku. Wyliczając osiągnięcia „koalicji przemian” szef rządu dlaczegoś nie wymienił malowniczości litewskich krajobrazów. Skromniś!

Lucyna Dowdo

Wstecz