Jego Wysokość SŁOWO

Adamowe wigilie

Srebrna, bliska, rodzinna,

Jakże tęsknił za Tobą Mickiewicz,

Kiedy pozostał bez Wilna.

(Ksiądz Jan Twardowski)

Ta bliska i rodzinna – to Wigilia Bożego Narodzenia. Pieczołowicie przechowujemy w pamięci różne ważne wydarzenia rodzinne. Każdy z nas jak o czymś świętym i najdroższym myśli o wieczorach wigilijnych w rodzinnym domu i tych dziwnych chwilach, kiedy to niby nic się ważnego nie działo, ale nie wiadomo czemu po latach wspomina je z ciepłem i rozrzewnieniem. Było blisko, rodzinnie i wigilijnie. Wokół dużego stołu siedzieli wszyscy nasi najbliżsi, choć dopiero teraz, kiedy są daleko, a nieraz nieodwołalnie daleko, wiemy, jak bardzo ich kochaliśmy.

Dzisiejszy, świąteczny odcinek „Słowa” poświęcony będzie wigiliom polskim. Ale nie tradycje, potrawy wigilijne, nie wyrazy, związane ze Świętami Bożego Narodzenia, a nawet nie kolędy wystąpią w roli głównej. Wszystkie odcinki „Słowa” pisałam z myślą, by ta nasza mowa, „taka kochana, taka droga, taka śliczna”, jak pisał Sienkiewicz, była przez moich Rodaków na Litwie szanowana i hołubiona. Hołubiona... to takie niedzisiejsze słowo, nawet co nowsze słowniki nie rejestrują go, ale tyle dobrej treści zawiera, że nie oparłam się pokusie, by sięgnąć po nie. Hołubić – to tulić, pieścić, troszczyć się, otaczać serdeczną opieką.

Dziś rubryka „Jego Wysokość Słowo” nisko się pokłoni naszemu Wielkiemu Adamowi, czyja poezja potrafiła nasze ojczyste słowa i rozsławiać, i hołubić, a nawet jak muzykę Wojskiego, wznieść tak wysoko, że aż „do niebios progu”. Pokłonimy się też znakomitej pisarce Barbarze Wachowicz i jej pięknej książce „Wigilie Polskie”. Pisarka od wielu lat jeździ po Polsce i świecie jako krzewiciel wiary i pamięci tego, co w naszym narodzie jest najlepsze i najpiękniejsze. Jej inscenizacje „Wigilie Polskie” odnosiły prawdziwy triumf na scenach Teatrów Wielkich w Łodzi, Warszawie, Poznaniu. Podczas tegorocznej październikowej wizyty w Wilnie opowiadała młodzieży gimnazjów im. Jana Pawła II oraz im. Adama Mickiewicza o wigiliach naszego wielkiego Poety.

Pochylmy się nad tą książką i nad losem tego, który przez całe życie tęsknił do wileńskich Świąt Bożego Narodzenia.

Wigilie Adama Mickiewicza. Tej pierwszej w swoim życiu nie może pamiętać, bo właśnie w tym dniu się urodził w leżącym nieopodal Nowogródka Zaosiu, dokąd państwo Mickiewiczowie udali się na święta do stryjów. Na chrzcie świętym (12 lutego 1799 r.) otrzymał imiona swego ojca chrzestnego Adama Bernarda Obuchowicza.

Tu, w Nowogródku, w licznej kochającej się rodzinie (Adam miał pięciu braci) upłynęło jego dzieciństwo „sielskie anielskie”, tu były pierwsze szczęśliwe i radosne Gwiazdki. Ale też i pierwsze bolesne ciosy, jakich nie szczędziło mu życie. Kolejna wigilia, jaką przeżył dwunastoletni Adam, omroczona była śmiercią najmłodszego braciszka, pięcioletniego Michała Antoniego.

Nie minie pół roku, kiedy rodzinę spotka nowa tragedia: najstarszy syn Franciszek, duma rodziców i wzór dla młodszego rodzeństwa, zapada na ciężką chorobę (prawdopodobnie była to gruźlica kostno-stawowa), w której wyniku staje się kaleką. Ten dramat podcina zdrowie ojca. Wigilia tak długo wyczekiwanego „roku owego”, mającego przynieść wolność Polsce – 1812 – też jest smutna. Jeszcze jedno puste krzesło przy świątecznym stole. Pani Barbara Mickiewiczowa zostaje z pięciorgiem dzieci, w dodatku musi się wyprowadzić z własnego domu, który wierzyciele zabierają za długi.

A jednak po latach, już „na paryskim bruku”, jakże chętnie poeta przenosi się myślą do „tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych” i do miłych stron rodzinnych:

Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie

Święty i czysty, jak pierwsze kochanie (...)

Jakże tam wszystko do nas należało,

Jak pomnim wszystko, co nas otaczało.

Po tych nowogródzkich przyszła kolej na wigilie wileńskie. Chyba najważniejsze w życiu Poety. Taką była wigilia w roku 1818, którą spędził u zaprzyjaźnionego księdza Pawła Hrynaszkiewicza w Solecznikach. Jest ona początkiem ważnych z tą okolicą kontaktów studenta Oddziału Fizyko-Matematycznego Wileńskiej Szkoły Głównej (tak się wówczas nazywał Uniwersytet Wileński), który „poświęcił się fizyce, algebrze i chemii, nie zaniedbawszy nauki literatury łacińskiej, języka greckiego, wymowy, poezji i historii”. Tu na pobliskim cmentarzu poznał obrządek „dziadów”, tu wreszcie „o milę stąd” mieszkała muza jego młodzieńczej poezji (Czy tylko młodzieńczej? Pisał po wielu latach: „Nigdy, więc nigdy z tobą rozstać się nie mogę!”) Maryla Wereszczakówna, późniejsza hrabina Puttkamerowa.

Tu, w Wilnie przeżył największą i najpiękniejszą przygodę swego życia: braterski, promienisty związek dusz z filomacką i filarecką młodzieżą. Napisze po latach kronikarz filomatów Onufry Pietraszkiewicz: Związek nasz jest niejako ogniskiem zwierciadła, zbierającego rozsypane szczątki narodowości, aby je uchować od ostatecznej zaguby. I choć decyzją senatora Nowosilcewa, prymitywnego pijaka i łapówkarza, młodzi przyjaciele zostali wygnani z Wilna i rozproszeni po świecie, tej przyjaźni do ostatnich chwil swego życia pozostaną wierni.

...Gdy „kolędy wigilijnej nastąpiły czasy” – 24 grudnia 1819 roku – przywiózł Adam z Kowna, gdzie uczył literatury, historii i prawa, „dwie króciutkie balladki, balladki dość mizerne” („To lubię” i wiersz „Do przyjaciół”), jak skromnie oceniał je autor w liście do Czeczota.

Była to ostatnia pogodna, beztroska wigilia, okraszona nie tylko kolędami, ale też jambami Zana, Czeczota, toastami na cześć dwóch solenizantów – „podwójnego” Adama, bo to i urodziny, i imieniny, oraz Tomasza, którego imieniny przełożono z 21 grudnia na dzień gwiazdkowy. Jak zawsze, kiedy się zbierali, śpiewali piosenkę filomatów:

Ale kto w naszym jest gronie,

Śród pracy, czy śród zabawy,

Czy przy pługu, czy w koronie

Niechaj pomni na Ustawy!

Pomni na przysięgę swoją

I w każdej chwili żywota

Niechaj mu na myśli stoją

Ojczyzna, nauka, cnota...

Jak zawsze, najważniejszym w tym gronie był kandydat filozofii Adam, w którym już wtedy przyjaciele dostrzegali nie tylko geniusza poetyckiego, ale i przywódcę duchowego:

Adam umiał nas ganić, Adam umiał chwalić,

Adam umiał pokazać i umiał zapalić

– opiewał zalety przyjaciela bez cienia zawiści stojący na czele „Promienistych” Tomasz Zan.

Czeczot przygotował dla dwóch solenizantów niespodziankę: „krotochwilę w dwóch aktach” – „Apollo po kolędzie”, urocze misterium na kształt ludowych spektakli wigilijnych:

Adamie i Tomaszu, wasze z tego grona

Jaśnieć będą najpierwej czcigodne imiona (...)

Niech wam szczęśnią niebiosa! Niech pomyślność błoga

Dźwignie waszą ojczyznę, a potępi wroga.

Niestety, niebiosa nie chciały „szczęśnić”, a i „pomyślność błoga” nie śpieszyła ze sprawiedliwością. To nad ich głowami zbierały się chmury. Nad głową Adama również i te najczarniejsze: śmierć matki, ślub Maryli. Choć był do przewidzenia, bo panna, kiedy ją poznał, była narzeczoną innego, ciężko go dotknął.

Już od wiosny 1823 roku trwały przesłuchania wśród „Promienistych”, potem zaczęły się aresztowania filomatów. Nocą z 23 na 24 października aresztowano Zana i Mickiewicza. Osadzono ich, a także innych filomatów i filaretów w klasztorach bazylianów, franciszkanów, karmelitów, które zostały zamienione na więzienia.

Mickiewicz siedział u bazylianów. Początkowo jest sam i nikogo prócz strażników nie widzi. Potem jego cela staje się centrum spotkań. Słynna, znana nam nie tylko z III części „Dziadów” cela Konrada stała się jedną z najważniejszych bohaterek literackich, zabytkiem i relikwią naszej kultury. I była tą relikwią przez ponad półtora wieku. Przetrwała wiele zawirowań historii. Niestety, przegrała z biznesem. Dziś został tu wybudowany czterogwiazdkowy hotel. A litewscy specjaliści od kultury kwestionują, czy rzeczywiście była tam jakaś cela i gdzie tak naprawdę byli uwięzieni filomaci i Mickiewicz.

Takie rewelacje dziwią polskiego literaturoznawcę Andrzeja Waśkę z Uniwersytetu Jagiellońskiego. A nas, wileńskich Polaków, głęboko smucą, że zostaliśmy odarci z czegoś bardzo cennego. Bo ta o jarmarcznym wdzięku przybudówka przy bramie zwana łącznikiem, a przypominająca raczej stragan z pamiątkami, w której ma być cela Konrada – to profanacja i naigrywanie się z naszej historii, literatury i kultury.

Po tej niezbyt budującej dygresji z XXI wieku wróćmy do wieku XIX i słynnej wigilii w celi Konrada. Wigilii tej jak najbardziej rzeczywistej i jej odbicia w największym polskim dramacie, jakim jest III część „Dziadów”. Utwór literacki nie jest fotografią wiernie odtwarzającą rzeczywistość. Nie wszyscy bohaterzy dramatu byli w tę noc wigilijną w celi Konrada. Poeta nie tylko „zestrzelił w jedno ognisko myśli i w jedno ognisko duchy”, ale też i historyczne wątki wydarzeń. Wywózka „buntowników” miała miejsce dopiero w marcu następnego roku, ale w dramacie odbywa się w dniu wigilijnym. W mroźną noc, na tle modlących się ludzi kibitki wywożą ze „wspólnego domu”, Wilna, skutych łańcuchami młodzieńców, dzieci niemal. Opowiada o tym w dramacie Jan Sobolewski:

Małe chłopcy, znędzniałe wszyscy jak rekruci

Z golonymi głowami, na nogach – okuci.

Biedne chłopcy!

Im wszystkim i w imię wszystkich pozostałych, jeszcze nie wywiezionych przysięga:

Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie,

Zapomnij o mnie.

Prawie po półwieczu Ignacy Domeyko w dalekim Chile będzie wspominać: „...z jutrzni w noc Bożego Narodzenia dochodziła nas przy wtórze dalekiego organu przytłumiona pieśń „Przybieżeli pastuszkowie – która to pieśń przenosiła nas w progi domowe, gdzie po nas matki i siostry płakały”.

Wielu z nas (mam nadzieję, że jeśli nie wszyscy, to przynajmniej większość) była w celi Konrada i widziała wiszącą na jednej ze ścian tablicę z odbitym dolnym rogiem, na której był łaciński napis, że tu umarł Gustaw, a narodził się Konrad. Pamiętamy Gustawa, opłakującego nieszczęśliwą miłość w II części „Dziadów”. Tu, w noc wigilijną w wileńskim klasztorze jak burza wdarł się do literatury polskiej wielki buntownik i bojownik o lepszy świat, który „za miliony kocha i za miliony cierpi katusze”. W imię tej miłości ośmiela się rzucić wyzwanie samemu Bogu. Znamy to przecież – każdy Polak musi to znać! – z Wielkiej Improwizacji.

To była ostatnia wigilia Mickiewicza na Litwie.

Pierwszą wigilię poza krajem Adam spędza „nad brzegiem ogromnej Newy” w towarzystwie przyjaciół Sobolewskiego, Pietraszkiewicza, Malewskiego (ten ostatni w przyszłości będzie jego szwagrem, bowiem obaj pojmą za żony córki pianistki Marii Szymanowskiej). Zapoznał się z przyszłymi dekabrystami Aleksandrem Bestużewem i Konradem Rylejewem. Następną wigilię, moskiewską, omroczy wieść o krwawym stłumieniu powstania grudniowego w Petersburgu. To im, dekabrystom, czyje „cudzoziemskie twarze mają obywatelstwa prawo” w jego marzeniach, po latach poświęci poeta piękny wiersz „Do przyjaciół Moskali”. Wiersz, który tak boleśnie zrani Aleksandra Puszkina. Ale to już zupełnie inny temat, który chciałabym poruszyć innym razem, bo od lat leży mi na sercu.

Serce wygnańca ogrzała wigilia roku 1827. Ponad czterdziestu Polaków przygotowało Adamowi w imieninowym darze staropolską kucję – wigilię. Pisał potem do Zana: „...byliśmy z Franciszkiem w Petersburgu. Moja sława literacka, która w Moskwie znakomicie kwitnie i licznymi tłumaczeniami „Sonetów” rozszerza się, sprawiła mi wszędzie dobre przyjęcie. Rodacy, mieszkający w stolicy i przybyli, dali mi wspaniałą kucję; improwizacje, śpiewy etc. przypominały zabawy młodzieńczego wieku”.

Pod dźwięki tak bliskiej sercu melodii filareckiej „Użyjmy dziś żywota”, którą na jego prośbę zagrano, improwizował na tematy związane z historią Polski.

Ostatnią wigilię na ziemi rosyjskiej spędził poeta w gościnnym domu Arcymuzycznej Mości – pianistki Marii Szymanowskiej. Panny Szymanowskie śpiewały śliczną pieśń „Wilia naszych strumieni rodzica” ze świeżo napisanego poematu „Konrad Wallenrod”. Muzykę skomponowała Maria Szymanowska.

Ta rzymska wigilia u państwa Ankwiczów, jak donosił przyjaciołom Edward Odyniec, „była bardzo wesoła (...) uczta po polsku. Stół był nakryty na sianie, nad nim w środku kręciła się gwiazdka z opłatków. Od dwóch zup: grzybowej i migdałowej aż do śliżyków, grochu i pszenicy z sytą żadnej z potraw obrzędowych nie brakło. Adam jadł wszystkie i unosił się nad nimi...” Subtelna, niemal eteryczna hrabianka Henrietta Ewa Ankwiczówna niewątpliwie wywarła wrażenie na poecie, skoro, jak pisał „westchnął do serca i ręki”. Nic z tego. Hrabianka Ewa dwukrotnie i podobnie niezbyt szczęśliwie wyjdzie za mąż, oba razy za hrabiów. Nam została piękna scena w „Dziadach”, gdzie Ewa modli się za ojczyznę i tych chłopców, których „zły car kazał do ciemnicy wsadzić”.

Pamiętna też była wigilia w Wielkopolsce, gdzie właściciele majątku Łukowo państwo Grabowscy zaoferowali poecie serdeczną gościnę. Odwdzięczy im się uwieczniając w „Panu Tadeuszu”. Tu się po wielu latach rozłąki spotkał ze swoim starszym bratem Franciszkiem, który jako jedyny z braci, mimo że kaleki, wziął udział w Powstaniu Listopadowym. Był też ranny.

To była ostatnia wigilia poety w ojczyźnie. Będzie potem coraz dalej od „kraju lat dziecinnych”. Na gwiazdkę roku 1832 „ziomkowie tułacze” otrzymali w darze od autora, wydrukowane jego kosztem i rozesłane za darmo „Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego” napisane jednym tchem już na paryskim bruku jesienią, a w grudniu wydrukowane. Tysiące wychodźców polskich odmawiało przy wigilijnym stole „Litanię pielgrzymską” Adama Mickiewicza:

O broń i orły narodowe

Prosimy Cię, Panie.

O śmierć szczęśliwą na polu bitwy

Prosimy Cię, Panie.

O grób dla kości naszych w ziemi naszej

Prosimy Cię, Panie.

O niepodległość, całość i wolność Ojczyzny naszej

Prosimy Cię, Panie.

O grób dla kości naszych w ziemi naszej... Surowo z nami obchodziła się historia. Minie ponad sto lat i inny poeta polski będzie się tak samo żarliwie modlił:

Przywróć nam chleb z polskiego pola,

Przywróć nam trumny z polskiej sosny.

Wiemy ze wspomnień syna poety Władysława, że podczas tej wigilii Adam czytał przyjaciołom gotowe już księgi „Pana Tadeusza”. Druga paryska wigilia również była pod znakiem „Pana Tadeusza”.

Następne wigilie upłyną poecie w gronie rodzinnym. W lipcu 1834 roku Mickiewicz żeni się z Celiną Szymanowską. Z latami przybywa nakryć na stole wigilijnym. Państwo Mickiewiczowie mieli sześcioro dzieci: Marię, Władysława, Helenę, Aleksandra, Jana Gwalberta Donata oraz Józefa Teofila Rafała. (Ten najmłodszy jako jedyny z dzieci poety spoczywa w ziemi ojca na cmentarzu Salwatorskim w Krakowie).

Niestety, poecie przybywa też zmartwień. Ciężka choroba żony, trudności materialne, troska o los uciemiężonej Polski, tęsknota za krajem. Jednak urodzone „na paryskim bruku” dzieci wspominały, że miłości rodzinnej i miłości do dalekiej ojczyzny nigdy w tym domu nie zabrakło.

Łucja Brzozowska

Wstecz