Inauguracja Wileńskiego Hospicjum im. Bł. Ks. Michała Sopoćki

Z dłońmi pełnymi serca

Powyższe słowa – jak hasło – siostry zakonne ze Zgromadzenia Jezusa Miłosiernego umieściły na karcie zaproszenia na inaugurację hospicjum w Wilnie. Pierwszego na Litwie tego rodzaju zakładu dla beznadziejnie chorych, porażonych przez nowotwory złośliwe. Nieprzypadkowo obrały datę tej uroczystości: 11 lutego. Przed 17 laty Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił ten dzień – Matki Bożej z Lourdes – Światowym Dniem Chorego. Miejsce inauguracji – ul. Rasu (Rossy) 6 – w domu, znajdującym się na terenie zespołu kościelno-klasztornego sióstr wizytek.

Po odebraniu przez władzę radziecką temu zakonowi kościoła pw. Serca Jezusowego (późnobarokowy, jedyny na Litwie, zbudowany na planie krzyża greckiego) i budynków klasztornych, w których urządzono więzienie, wizytki wyjechały do Polski. Przed kilku laty straszliwie zniszczone mury świątyni i klasztoru zwrócone zostały władzom kościelnym. Minie zapewne jeszcze sporo czasu, zanim uda się to bogactwo architektoniczne przywrócić do życia.

Ale jest już dobry początek: w odrestaurowanym domu, obok zabudowań klasztornych, w którym przed wojną mieszkali bł. ks. Michał Sopoćko oraz Eugeniusz Kazimirowski, autor obrazu „Jezu, ufam Tobie”, zamieszkały siostry zakonne. Nie, nie wizytki, tylko ze Zgromadzenia Jezusa Miłosiernego. Jest ich na razie siedem: 4 Polki, 2 Litwinki i Filipinka. Być może uda im się (nie bez pomocy władz i społeczeństwa), nadać sens istnieniu tych zniszczonych, poniewieranych w ciągu tylu lat murów klasztornych. Tym sensem może się stać pierwsze w kraju Wileńskie Hospicjum im. Bł. Ks. Michała Sopoćki, założyciela i patrona ich zgromadzenia.

Na uroczystość otwarcia hospicjum i konferencję temu poświęconą przybyło wiele osób: świeckich, kapłanów, braci zakonnych, lekarzy, przedstawicieli władz miasta, dziennikarzy jak też chorych wraz z ich rodzinami. Niezbyt obszerne, ale starannie odnowione pomieszczenia, zajmowane przez siostry zakonne oraz będące również siedzibą hospicjum, ledwo mieściły obecnych. W tłumie widziało się twarze osób starszych i zupełnie młode, pogodne i życzliwe, jak również z wyraźnymi oznakami cierpienia… I najważniejsza w tym gronie osoba, której raczej nie trzeba było gościom przedstawiać – i tak każdy wiedział, że to – ona. Wzrostem górująca nad wielu obecnymi niewiastami, o wyrazie twarzy, który ośmiela, uśmiechu, który potrafi zjednywać. Tak, to siostra zakonna Michaela Rak.

Od niej właśnie zaczęła się sprawa ho-spicjum wileńskiego. W Polsce dobrze znana jest z wieloletniej działalności na rzecz hospicjum onkologicznego w Gorzowie Wielkopolskim. I zapewne długo by jeszcze w tym mieście pozostała, gdyby nie Jego Ekscelencja kardynał Audrys Juozas Bačkis, który się zwrócił do siostry i jej zwierzchnictwa, by się podjęła trudu założenia podobnego zakładu w Wilnie. Szczerze wyznaje, że ta propozycja nie bardzo jej się uśmiechała… Jednak idąc za nakazem Miłosierdzia Bożego, które przecież nie ma granic i którego jest orędowniczką, usłuchała. Jest w Wilnie już od kilku miesięcy, uczy się litewskiego i buduje Dom, czyli hospicjum, gdzie ma zamieszkać Dobroć i Miłość.

Zabierając głos na wstępie spotkania, siostra Michaela starała się donieść do zebranych idee i cel działalności hospicyjnej, by przekazali te intencje dalej, by jak najwięcej ludzi otworzyć na potrzeby i cierpienia nieuleczalnie chorych.

Hospicjum ma być dla nich miejscem pełnym nadziei, godnego życia – aż do chwili odejścia z tego świata. Nie może być tylko przytułkiem, zakładem, w którym się żegna z życiem doczesnym. Ideę hospicjum i medycyny paliatywnej (czyli ukierunkowanej na objawy choroby; „paliatyw” – środek, przynoszący ulgę) można by ująć w pojęciach: „hospes” czyli „dom” – z języka greckiego i „pallium” – „płaszcz” – z łacińskiego. A więc hospicjum ma być tym domem, gdzie się otula samotnego w swym cierpieniu człowieka płaszczem miłości, dobroci i nadziei.

Prekursorką idei hospicjum w świecie uważana jest lekarka z Anglii Cecyly Souders. Zbuntowała się, gdy usłyszała wyrok lekarzy – jej mąż ma wkrótce umrzeć, a jej pozostawiano tylko bierne czekanie na tę nieodwracalną chwilę. Zrozumiała i postanowiła, że ten czas, który choremu pozostał, powinna wypełnić tak, by żył on pełnią życia, a nie umierał z dnia na dzień.

Zgodnie z założeniami ruchu hospicyjnego, w przestrzeń psychologiczną, duchową i fizyczną chorego należy wprowadzić kogoś, kto te przestrzenie wypełni: psychologów, osoby duchowne, lekarzy-specjalistów, pielęgniarki. Osoby, przepełnione miłością bliźniego, potrafiące znaleźć z nim wspólny język, gotowe w imię Boże wziąć na swe ramiona część jego cierpień…

– Ja również, jako młoda dziewczyna, przeżyłam podobną własną tragedię – wykryto u mnie guza w głowie – mówi siostra Michaela. – Ja się również buntowałam: dlaczego właśnie mnie to spotkało?! Dlatego pacjentom hospicjum niezbędny jest kontakt z osobą duchowną, potrafiącą ten bunt wyciszyć, a chorego uspokoić, dać mu nadzieję, przygotować do godnego odejścia…

Działalność hospicyjna zakłada opiekę, roztaczaną nie tylko nad osobami chorymi, lecz również nad ich rodzinami, które czują się bezradne i zagubione wobec nieszczęścia, jakie ich spotkało. Prawnik, notariusz, pracownik socjalny – również są w tej pracy niezbędni, gdy, na przykład, umiera matka, zostawiając nieletnie dzieci. Należy im załatwić rodzinę zastępczą, uporządkować dalsze życie. Siostra Michaela – z wykształcenia prawniczka – wie o tym dobrze z własnego doświadczenia.

Zdarza się, że po śmierci pacjenta pracownicy hospicjum jeszcze kilka lat utrzymują ścisły kontakt z rodziną zmarłego, która nie potrafi pozbierać się po przeżytej tragedii.

Działalności hospicjum przyświecają trzy podstawowe idee: ponadpodziałowość (narodowościowa, wyznaniowa, polityczna itd.), wolność podopiecznego (pomagać mu na tyle, na ile sam pozwoli) oraz bezinteresowność i nieodpłatność (bezpłatna pomoc we wszystkich trzech wymienionych wyżej sferach).

Ten zakład użytku publicznego przewiduje roztaczaną nad chorymi opiekę w ich domu, w czasie ich dziennego pobytu w hospicjum oraz stacjonarną – w zależności od ich stanu.

– Hospicjum – to nie tylko pomoc fizyczna i duchowa. To misja – mówi siostra Michaela. – Staram się wypełniać ją tak, by być pewną, iż, znalazłszy się sama w sytuacji moich pacjentów, zostanę otulona tym „płaszczem” opieki i miłości.

– Ja nie pracowałam w ciągu tych 15 lat w Gorzowie, z tymi nieszczęsnymi. Ja z nimi mieszkałam, żyłam wspólnym życiem – mówi siostra. – Uczyłam się prawdy życia od umierających, bo oni, w obliczu śmierci, mówią prawdę, a my często kłamiemy…

Około 40 tysięcy przewinęło się przez hospicjum gorzowskie. Ponad 5 tysięcy – przez jej własne ręce i serce. Do liczby 5 tysięcy zapisywała skrupulatnie ich imiona i nazwiska, później zaniechała. Ważniejsze było nadążać ze spełnianiem woli tych ludzi, ich ostatnich życzeń. Czasami nieoczekiwanych i wstrząsających w swej wymowie, jak na przykład prośba: „Siostro, umrzyj razem ze mną!”… Niektórzy tak bardzo boją się śmierci, boją się przekroczenia tego progu i ważne być z tym człowiekiem do końca, pozwolić mu być sobą i decydować o sobie… Uspokoić, jak tamtego mężczyznę, znaleźć odpowiednie słowa w rodzaju: „każdy ma swój czas, ale nie opuszczę cię do końca…” Otoczyć ramionami, ująć mocno jego dłoń w swoje dłonie…

…Słowa siostry Michaeli do zebranych dopełnia i potęguje film o śmiertelnie chorych dzieciach, z których najmłodsze liczy sobie zaledwie dwa miesiące…

anim się udać na to spotkanie, zajrzałam na strony internetowe pod hasłem „hospicjum w Gorzowie”. Oprócz informacji, dotyczącej samego zakładu, przeczytałam tam szereg wypowiedzi internautów – o hospicjum i pracy siostry Michaeli. Były również o treści: „Po co siostra jedzie do Wilna? Przecież tu, w Gorzowie, pełno pracy…”

...Przed wyjazdem do Wilna poszła na cmentarz, by się pożegnać ze „swoimi” byłymi podopiecznymi. Przy bramie cmentarnej spotkała kobietę, która sprzedawała bukieciki kwiatów. Zatrzymała ją, dając siostrze trzy złote „na wileńskie hospicjum”, bo tyle tylko tego dnia zarobiła. Siostra Michaela odczytała ten gest jako dobry znak Boży, mocno ściskając te pieniądze w dłoni. Po przyjeździe do Wilna złożyła je na ołtarzu, zwracając się do Jezusa Miłosiernego: „Będziemy z Tobą, Panie, za te trzy grosze zakładać hospicjum”.

Hospicjum powstaje. Już jest, stawia pierwsze kroki, chociaż nie ma na razie osobowości prawnej. Ma tylko czterech pacjentów, piątego niedawno pożegnano w ostatnią drogę. Trojgiem chorych siostry opiekują się w ich domach, czwarty mieszka w malutkim pokoiku w klasztorze. Brakuje na razie pomieszczeń, by hospicjum mogło funkcjonować stacjonarnie, ale siostry mówią, że są to trudności czasowe. Są też pierwsi wolontariusze – jest ich ponad dziesięciu – którzy chcą bezinteresownie nieść pomoc cierpiącym. Przeważnie to młodzież, studenci. Siostry zakonne wierzą, że ich grono się zwiększy, przecież to dopiero początki i o hospicjum ludzie nic prawie nie wiedzą. Że również lekarze zechcą przyjść im z fachową pomocą, jak też osoby innych zawodów. Liczy się każda pomoc.

Temu celowi przecież służyć miało to spotkanie i konferencja, organizowane przez siostry ze Zgromadzenia Jezusa Miłosiernego: propagowaniu idei hospicyjnej, uwrażliwieniu środowiska na potrzeby ludzi, dotkniętych chorobą naszych czasów. Nikt bowiem nie jest przed nią ubezpieczony i każdy, albo ktoś z najbliższych, może się znaleźć w jej niewoli…

– Bądźmy ludźmi nadziei, nieśmy potrzebującym tę pomoc i nadzieję – apelowała do zebranych siostra Michaela.

Wypada sądzić, że słowa jej spotkały się ze zrozumieniem obecnych. Profesor Laima Griciute, reprezentująca onkologów wileńskich, wyraziła swe uznanie i aprobatę dla pracowników hospicjum i całego ruchu. A siostra Michaela wobec zebranych zasugerowała, że w razie potrzeby chciałaby liczyć na jej fachową pomoc, czemu pani profesor nie śmiała zaprzeczyć.

* * *

Przybyłego na spotkanie ks. biskupa Juozasa Tunaitisa siostra Michaela prosiła o błogosławieństwo dla idei hospicjum, jak też dla jego Domu Miłości i Nadziei. By hospicjum pomyślnie spełniało wszystkie założenia, o których była mowa. Czyniąc zadość tej prośbie, Jego Ekscelencja zaznaczył, że pomysł takiego przybytku opieki i miłości dawno się zrodził w sercu JE kardynała, napotykał jednak trudności na drodze materializacji. „Chwała Bogu, że zawdzięczając siostrom miłosierdzia dochodzi do konkretów” – powiedział ks. biskup. Przypominając zebranym, iż ten szczytny cel i szlachetna praca miła jest Bogu, który tworząc człowieka powiedział, iż nie powinien on być samotny…

Kwadranse, godziny mijały szybko w gościnnych progach sióstr Jezusa Miłosiernego, które w czasie przerwy w rozmowach częstowały gości kawą i ciasteczkami, pozwalały zaglądać do innych pomieszczeń poza niedużą salą konferencyjną. I, mimo niewczesnej już pory, nikt nigdzie nie śpieszył, oczekując jakże ważnej części uroczystości inauguracyjnej: Mszy świętej i namaszczenia chorych w kaplicy sióstr, w której niegdyś mieściła się pracownia malarza Eugeniusza Kazimirowskiego i w której powstał obraz Jezusa Miłosiernego.

Modlono się w dwóch językach: po polsku i po litewsku, a Mszę św. celebrowało aż siedmiu kapłanów. Słowa budujące i krzepiące na duchu skierowali do wiernych ks. dziekan Józef Aszkiełowicz, proboszcz parafii w Mejszagole oraz Sigitas Grigas, kapelan wileńskiego szpitala onkologicznego.

…Zostało poczęte kolejne dzieło Miłosierdzia Bożego. Powstaje dzięki osobom „z dłońmi pełnymi serca”. Wierzę, że im się uda. Tylko… czy chcemy, żeby to się stało bez naszego udziału?..

Helena Ostrowska

Fot. Jerzy Karpowicz

Wstecz