Temu, co czuję, nie szukaj imienia!

(Zygmunt Krasiński)

Bieżący rok obfituje nam w „krągłe daty”, wśród których na szczególną uwagę zasługują zwłaszcza te, dotyczące wielkich romantyków. Pamięć o przypadającej na jesień 200. rocznicy urodzin Juliusza Słowackiego przyćmiła nam nieco 150-lecie śmierci Zygmunta Krasińskiego. Poeta odszedł do wieczności 23 lutego 1859 roku w Paryżu.

W tym samym zresztą miesiącu, bo 19 lutego 1812 r., także w Paryżu, Zygmunt Krasiński przyszedł na świat.

Jeden z trójki, czy nawet czwórki wielkich romantyków (obok niekwestionowanych Mickiewicza i Słowackiego na miejscu trzecim pojawia się zazwyczaj raz Norwid, raz Krasiński) poeta miał mniej szczęścia, jeżeli chodzi o laury, jakimi obdarzono dwóch pierwszych. Wywodził się natomiast, jeżeli dla kogoś stanowi to rekompensatę, z bardzo rozgałęzionego magnackiego rodu Krasińskich, z jego linii mazowieckiej.

Wśród przodków rodu było niemało dzielnych mężów, zaangażowanych w działalność dla dobra ojczyzny. Nie miejsce tu na ich przywoływanie. Zainteresowanych odeślijmy od razu do arcyciekawej monografii Zbigniewa Sudolskiego Krasiński. Opowieść biograficzna (Warszawa 1997), która, jak też inne książki tego autora o wielkich romantykach, jest bardzo rzetelnym studium faktograficzno–interpretacyjnym, a czyta się świetnie, jak dobra powieść.

Dla użytku zaś niniejszego artykułu wystarczy zaznaczyć, że Zygmunt był synem Wincentego Krasińskiego, generała, lojalnego wobec władz carskich magnata, co zaciążyło, jak wiadomo, na losie i usposobieniu syna.

Matka, Maria Urszula Radziwiłłówna, „pochodząca ze słynnego, książęcego rodu, dysponującego ogromną fortuną magnacką na Litwie”, jak czytamy u Sudolskiego, nie mogła okazać większego wpływu na wychowanie dziecka, gdyż zmarła na gruźlicę już w roku 1822, zabezpieczając materialnie przyszłość syna.

Fortuny obojga rodziców ułatwią w przyszłości Zygmuntowi edukację literacką i życiową, poznawanie świata na własną rękę. Zanim do tego dojdzie, otrzymuje staranne wychowanie i nauczanie domowe, prowadzone w Warszawie i Opinogórze, pobliskiej posiadłości rodowej.

W latach 1826–1827 uczęszcza także Zygmunt do warszawskiego liceum. Następnie studiuje prawo na Uniwersytecie Warszawskim, z czego zrezygnuje w 1829 r. Opuszcza uczelnię wskutek bojkotu ze strony kolegów za nieuczestniczenie w manifestacji patriotycznej. Lojalny wobec cara Wincenty Krasiński zabronił synowi udziału w tego rodzaju akcjach. Czasy przedpowstaniowe niejednokrotnie wymagały jednoznacznych decyzji. To właśnie wtedy syn po raz pierwszy tak boleśnie odczuje presję ze strony ojca.

Jesienią tego roku wyjeżdża, już jako początkujący literat, do Szwajcarii. Jest wówczas autorem paru powieści historycznych, uzależnionych jeszcze bardzo od młodzieńczych lektur (angielskie i francuskie romanse, powieść Waltera Scotta, utwory Byrona itp.).

Pobyt w Genewie, możliwość zapoznawania się z różnymi odmianami romantycznego stylu pisania zmuszają młodzieńca do krytycznego spojrzenia na własne pierwociny literackie, na dotychczasową fascynację grozą i makabrą.

W sierpniu 1830 r. poznaje Adama Mickiewicza, co jeszcze bardziej przyczyni się do zwrócenia większej uwagi na zawartość myślową tworzonych przez siebie dzieł. Badacze twórczości Zygmunta Krasińskiego, m. in. Maria Janion, podkreślają ważność studiów historiozoficznych, ku którym zwraca się coraz chętniej dojrzewający poeta, przyszły autor Przedświtu, Psalmów przyszłości i innych intelektualno–filozoficznych utworów.

W trakcie peregrynacji zagranicznych, dłuższych pobytów w Genewie i Rzymie, zastaje Zygmunta wieść o Powstaniu Listopadowym. I znowu, głównie przez wzgląd na ojca, nie może poeta podzielać porywów młodzieży patriotycznej. Na całym jego późniejszym życiu zaciąży piętno splamionego honoru.

W 1832 r. Krasiński wraca do kraju. Ojciec zabiera go do Petersburga, by przedstawić carowi Mikołajowi I. Rodzic marzy o zapewnieniu dla syna kariery dyplomatycznej. Zygmunt jednak, cierpiący już wówczas na chorobę oczu, znowu wyrusza za granicę, unikając tym samym możliwego podjęcia niechcianych obowiązków.

Do końca życia przebywał najczęściej na obczyźnie, głównie we Włoszech i Francji, z rzadka odwiedzając ojczyznę. Ze względu na nienajlepsze zdrowie dużo czasu spędzał w miejscowościach uzdrowiskowych.

Do historii literatury polskiej wszedł jako autor, m. in. Nie–Boskiej komedii (1835), dramatu, którego tytuł nawiązuje do znanego dzieła Dantego. Główny bohater, hrabia Henryk, jest typowym „dzieckiem epoki”, zaprzątniętym dylematami, które były nieobce samemu Krasińskiemu.

Dwie pierwsze części dramatu ukazują jego życie prywatne, w którym prymat poezji nad codziennością ma tragiczne skutki dla rodziny. W części trzeciej i czwartej widzimy bohatera, zaangażowanego w życie społeczno–historyczne, które określa walka dwóch obozów: arystokracji i demokracji.

Odczytując przesłanie tego dość zawiłego, niełatwego do interpretacji dramatu, Maria Janion napisała: „Ludzki świat historii był dla niego (dla Krasińskiego – H. T.) nie–boski; jedynie Opatrzność, która interweniuje w sobie tylko znanym momencie, może nadać temu światu cel i sens, jak się to dzieje w zakończeniu dramatu, gdzie jednak nie wiemy, czy zjawa Chrystusa zwiastuje koniec, czy odrodzenie świata”.

Kolejnym wielkim dokonaniem literackim Krasińskiego jest dramat historyczno–filozoficzny Irydion (1836), którego akcja rozgrywa się w III wieku i obfituje w sceny, obrazujące rozpad imperium rzymskiego, starcie ze sobą pogaństwa i chrześcijaństwa. Występuje tu bohater tragiczny. Do tego typu bohaterów miał upodobanie Krasiński. „Gorzka tragedia Irydiona, ponoszącego klęskę przez czyn – jak skomentowała niezawodna w takich wypadkach Maria Janion – zawierała polemikę z rewolucyjnym romantyzmem, z ideami buntu, spisku, powstania, którym Krasiński przeciwstawiał prawa moralnego przeznaczenia świata, ład boski, rozwój organiczny; z tego punktu widzenia zestawiano nieraz na przeciwnych biegunach Irydiona i Konrada Wallenroda”.

Niejedno zresztą z większych i pomniejszych dzieł Krasińskiego zawiera jakieś echa, polemiczne bądź kontynuacyjne w odniesieniu do twórczości Mickiewicza. Można tylko podziwiać talent, erudycję, wreszcie zdolności profetyczne autora Nie–Boskiej..., który, będąc człowiekiem zaledwie dwudziestokilkuletnim, tworzy największe właściwie dzieła swojego życia.

Zostawił także po sobie niemało sugestywnych wierszy miłosnych. Jak na romantyka przystało, Zygmunt był człowiekiem o wybujałych, egzaltowanych emocjach. Jak artyści jego epoki, ucieczki i zapomnienia doznawał często w miłości i właśnie w wierszach dawał upust swoim uczuciom.

Pomijając platoniczne westchnienia do poszczególnych piękności epoki, zaznaczmy, że poważniejszego zauroczenia miłosnego doznaje w Rzymie, na Wielkanoc, 30 marca 1934 r. Poznaje wówczas Joannę Bobrową, kobietę o pięć lat starszą, mającą już dwie córeczki, zostawione pod okiem guwernantek na Podolu. Uczucie poety trafiło tu na sprzyjający grunt, gdyż wychowana w środowisku magnackim kobieta, rozkochana w literaturze i muzyce, chętnie poddała się romantycznej przygodzie, urozmaicającej stabilność i monotonię jej dotychczasowego życia.

Jako przyjaciel domu, w towarzystwie Joanny i jej męża, odbywa Zygmunt podróże do Wenecji, Florencji, Monachium. Niecodzienna sceneria, potrzeba kamuflażu pogłębiają czar miłości. Przynosi ona, jak zawsze, nie tylko rozkosze. Jako owoc zakazany, narażona na plotki i możliwość skandalu obyczajowego, bywa przyczyną histerii, depresji, raz z jednej, raz z drugiej strony. Wyzwala jednak w poecie wenę twórczą. Do wspólnego pobytu w Wenecji nawiąże skierowany do ukochanej liryk Czy pomnisz jeszcze...

Czy pomnisz jeszcze na dożów kanale

Gondolę moją w weneckiej żałobie?

Czy pomnisz, jakem ja wiosłował tobie,

Patrząc na ciebie, patrząc na fale?

 

Pod Mostem Westchnień i moje westchnienia

Słyszane były. Krew moja płynęła

Blisko krwią ofiar zlanego więzienia,

Lecz, jak krew ofiar, w głazy nie wsiąknęła;

 

Wróciła nazad i szałem mi płonie

W sercu głęboko na nieszczęście moje,

Bo ty daleka, a ja w innej stronie

I dla nas szczęścia wyczerpnięte zdroje!

Po kilku latach egzaltacji miłosnej i szarpaniny nerwowej uczucie wstępuje w fazę kryzysu. A i ojciec ponagla Zygmunta do powrotu, gdyż, zaniepokojony pogarszającym się zdrowiem, chce go wprowadzić w interesy majątkowe. 2 czerwca 1838 r., nie bez rozterek duchowych, poeta opuszcza zdesperowaną kochankę, by po pięciu latach nieobecności przybyć do rodowej Opinogóry. Nie mogąc i tutaj sprowadzić syna z obłoków, ojciec sam brutalnie przerywa, kontynuowany teraz za pośrednictwem listów, romans z Joanną Bobrową, wymuszając na niej przyrzeczenie, że już nigdy nie będzie szukała kontaktu z synem.

Jesienią 1838 r. Wincenty Krasiński udaje się z Zygmuntem do Włoch. Znowu Florencja, znowu Wenecja, co jeszcze bardziej rozpala niewygasłe dotychczas wspomnienia miłosne. We Florencji spotyka się Zygmunt z Juliuszem Słowackim.

8 grudnia przybywa z ojcem do Rzymu. Tutaj powstaje m. in. ostatni wiersz do Joanny Bobrowej, w którym podmiotem jest tym razem ukochana:

Dla ciebiem wszystko straciła na ziemi,

Dla ciebiem drobne porzuciła dzieci,

Choć Bóg przykazał pozostać się z niemi –

Teraz w ich stronę moje serce leci (...)

 

Ja wiem, co miłość, co długa tęsknota,

Co bój zacięty z myślą o kochanym,

Co szczęście niebios, co piekieł zgryzota

I brak łzy cichej w oku wypłakanem.

Daj mi twą rękę – niech czuję, żeś bliski!

Tyś wielki, piękny, ty masz wzrok anioła,

Gdy plama pychy nie kazi ci czoła

A same prawdy zdobią je połyski.

Daj mi twą rękę! Słuchaj – w tych dolinach

Ty mnie pochowasz przy Rzymu ruinach,

A grób mój będzie otoczon wzgórzami,

Zakryty zewsząd bluszczem i głogami –

I ty wyryjesz na białym kamieniu

Prośbę do Boga, by w cyprysów cieniu

Ten kamień za mnie modlił się w milczeniu!

16 grudnia 1838 r. ojciec z synem przybyli do Neapolu. Tutaj, tym razem w wigilię Bożego Narodzenia, spędzaną w gronie rodaków, poznaje Zygmunt Delfinę Potocką, kolejną mężatkę, będącą, prawda, w separacji z mężem. Teraz ona na długi czas stanie się jego Beatricze:

Jak Dant – za życia przeszedłem przez piekło!

Lecz i mnie także zbiegła w pomoc Pani,

Której się wzroku czarne duchy boją;

I mnie też Anioł wybawił z otchłani,

I ja też miałem Beatricze moją!

Zwierzał się w jednym z listów, że Delfina przypomina mu Joannę Bobrową. Nie bez znaczenia był tu zapewne fakt, iż Delfina miała urodę i usposobienie w iście romantycznym stylu. Była to kobieta „po przejściach”. Jej smutek wzbudzał z początku politowanie, pociągały jej inteligencja i zdolności muzyczne, co jest dobrym podłożem dla przyjaźni, która, wskutek sprzyjających okoliczności, przerasta w kolejną miłość. I znowu czekają poetę nie tylko radości i uniesienia. Konieczność rozstania skłania do poetyckich zwierzeń. Jedno z pierwszych brzmi następująco:

Ledwom cię poznał, już cię żegnać muszę,

A żegnam ciebie, jak gdybym przez wieki

Żył z tobą razem i kochał twą duszę,

A teraz jechał w jakiś kraj daleki

I nie miał nigdy już obaczyć ciebie,

Chyba gdzieś – kiedyś – po śmierci – tam, w niebie! (...)

 

Temu, co czuję, nie szukaj imienia!

Na co słowami kazić świętość myśli?

Co nikt nie dozna i nikt nie okryśli,

To żyje we mnie wiecznością cierpienia.

Daj mi twą rękę w tej chwili rozstania –

Ta chwila nigdy już dla mnie nie minie,

Ten dzień w mej duszy nigdy nie upłynie,

Bo w świecie ducha nie ma pożegnania!...

Od razu po pierwszym rozstaniu nawiązuje się korespondencja, która będzie trwać niemal do końca życia poety. Znawcy przedmiotu obliczają ją na ponad 5 tysięcy listów. Szkoda, że nie wszystkie się zachowały, ale już te ocalone dają wiarygodny obraz uczuciowości romantycznej, wynoszącej miłość na iście wysoki piedestał. Nigdy, zresztą, nie wiadomo, co jest przejawem autentycznych uczuć, co zaś wynika z przyjęcia pewnej pozy, z potrzeby stylizowania i teatralizacji, charakterystycznych dla epoki.

Podobnie, jak i w poprzednim związku, nie brakuje tu także niepokoju i rozterek. Kochankowie spotykają się (raz na dłużej, raz na krócej) to w Rzymie, to w Neapolu, to w Szwajcarii, to w Niemczech, szukając dla romantycznej miłości odpowiedniej scenerii i unikając wzroku nieżyczliwych ciekawskich.

Jeżeli poeta jest zmuszony zwiedzać cokolwiek w samotności bądź w innym, niż Delfina, towarzystwie, wrażenia tracą wiele ze swego uroku. W Dzienniku sycylijskim, prowadzonym specjalnie dla Delfiny, Krasiński pisze m. in.: „Świat jest pięknym – świat roztoczony leży przed nami – a muszę go odepchnąć od oczu, bo ciebie tu nie ma, bo tylko rozum mój pojmuje, że to byłoby pięknym, gdybyś wraz ze mną patrzyła. Lecz serce tej piękności nie czuje – serce jak bryła lodu stoi zawieszone wśród tej natury słodkiej i ponętnej – serce jak igła magnesowa odwraca się ku morzu w stronę Neapolu” (bo tam właśnie przebywała Delfina).

Szczególnie bolesne są takie chwile, kiedy zdarzy się spędzać w samotności niezwykle ważne dla duszy romantyka daty i święta, kiedy ni towarzystwo, ni lektury, ni twórczość nie są w stanie ukoić serca zakochanego poety. Jedną z takich sytuacji następująco przybliża Zbigniew Sudolski:

„Wspomnienia przeszłości najsilniej powróciły oczywiście w rocznicę poznania ukochanej, w dzień wigilijny, który tym razem samotnie spędzał w swym pokoju w Rzymie. Między godziną szóstą i siódmą wieczorem zaklinał ukochaną, by ukazała się jak przed rokiem w Neapolu „w płaszczu błękitnym i białej sukni”:

„Coraz ciemniej, zmierzch gęstnieje, blednieje niebo, na które patrzę, kopuła Piotra coraz czarniejsza, gwiazda narodzenia się Chrystusa wschodzi już nad Kampanią Rzymską – za chwilę noc będzie – za chwilę czekam na twoją postać. Nie mogę tej pewności fantastycznej zrzucić z duszy, że Ty mi się pokażesz o tej samej godzinie, o której temu rok, pierwszy raz mi się ukazałaś. (...) Dialy, wołam na Ciebie, Dialy, pokaż mi się! Całą potęgą Ducha, całą żądzą serca zaklinam Cię, stań tu przede mną! Jeśli to cud, pragnę cudu, jeśli trzeba, by mózg na to prysnął – niech mi pryśnie. Szczęście obaczenia Ciebie zlepi mi go na nowo” (24 XII 1839).

Nie tylko wspomnienia o Delfinie wypełniają poecie chwile samotności. Nie zapominajmy o ówczesnej sytuacji dziejowej. Dla poety polskiego nie wystarcza wówczas kostium romantycznego kochanka. Jest on także „kochankiem Ojczyzny” i cierpi nad jej grobem, wierzy w jej zmartwychwstanie. Współegzystują w nim dwie miłości: do kobiety i do Ojczyzny.

Liryce, listom miłosnym towarzyszą też głębsze dociekania historiozoficzne, studia nad filozofią niemieckiego romantyzmu, nad Heglem i Schellingiem, rozważania nad „epoką przyszłości”, która będzie epoką „realizowania postulatów Chrystusowych”. Dojrzewa powoli autor Psalmów przyszłości.

Krasiński jest gorliwym czytelnikiem twórczości Mickiewicza i Słowackiego, nie odmawia im wielkości ducha i mistrzostwa artystycznego, co jest cechą nieczęsto spotykaną wśród braci poetyckiej.

Wracając zaś do epopei miłosnej, przypomnijmy wakacje 1840 roku, zapowiadające kolejną zmianę w życiu Zygmunta Krasińskiego. Kiedy poeta przyjechał do Karlsbadu, żeby się spotkać z ojcem, zastał tam całą niemal rodzinę Branickich, w tym Elżbietę, którą Wincenty Krasiński widział już jako swoją przyszłą synową. Odgórnie zniechęcony do instytucji małżeństwa poeta, według jego własnej samooceny, świadomie wypadł „jak niedźwiedź”. Jeżeli zaś chodzi o Elżbietę, zwaną w rodzinie Elizą, ta już po pierwszych tygodniach znajomości, zastrzegając się, że to jeszcze nie miłość, zwierzała się w liście do kuzynki: „(...) syn generała jest największym i najdoskonalszym człowiekiem jakiego znam”. Niewtajemniczona w meandry życia osobistego poety, Eliza dodaje: „Wiem, że nie jestem go godna, jedynie archanioł byłby go godzien, a ja jestem tylko biedną, ziemską dziewczyną (...)”.

Zygmunt nadal kocha Delfinę, pisze wiersze i listy do niej, jesienią znowu spotyka się z nią w Neapolu, Sorrento, Rzymie. Jak i w przypadku romansu z Joanną Bobrową, męczy go dwuznaczność tej sytuacji. Rozterki osobiste i nienajweselsza sytuacja ogólna każą mu witać rok 1841 w minorowym nastroju, czego wyrazem jest wiersz, pisany W dniu, w którym młody ten rok się zaczyna.

Był to rok niefortunny i z tego powodu, że każdy jego dzień przybliżał moment podjęcia decyzji ożenku z Elizą Branicką, na co dość długo już czekał ojciec. Kiedy nastało lato i ponowne spotkanie z ojcem oraz Branickimi, Zygmunt obiecał ożenek z Elizą, ale poprosił o odroczenie oświadczyn jeszcze o rok, co mu ułatwiało możliwość spotykania się z Delfiną, pisania tak ambitnych utworów jak Przedświt itp.

Do nietypowych oświadczyn doszło w połowie stycznia 1843 roku. Nietypowość polegała na tym, że starający się o rękę kawaler, miast wypaść jak najlepiej, przedstawiał swoją osobę tak, żeby zniechęcić pannę do wyjścia za niego. Eliza jednak nadal była zauroczona Zygmuntem i klamka zapadła. Obietnica, dana Elizie, nie oznaczała zerwania romansu z Delfiną. Do „przeklętego Drezna” w lipcu 1843 poeta jechał jak na szafot. Tutaj 26 lipca odbył się jego ślub z Elizą Branicką, skwitowany przez pana młodego jako „horrendum”.

Nie mogąc podjąć samodzielnej decyzji pogłębiał zarówno swój dramat życiowy, jak i wielu cierpień dostarczał swoim bliskim. Już w trakcie podróży poślubnej wysyłał rozpaczliwe listy do Delfiny. Po przybyciu z żoną 17 sierpnia do Opinogóry nadal pisze wiersze miłosne, skierowane do Delfiny, wysyła jej coraz wymyślniejsze prezenty.

Dopiero pod koniec 1843 powstaje wiersz poświęcony żonie, w której docenił szlachetność, cierpliwość, wyrozumiałość, bo trzeba przyznać, że Eliza dość mężnie znosiła nietypowe, jak na miesiące poślubne, zachowanie męża. To właśnie w wierszu Dla Elizy. Dopełnienie jej żądania zdobywa się na większą życzliwość dla żony.

Ponadto poświęcił jej także inne utwory: Do Elizy, W dzień św. Elżbiety, Do mojej Elizy, w których dostrzegał nareszcie zalety małżonki, jej wierność, oddanie:

Choć lód serc ludzkich świat pod mrozem trzyma

I wszędzie w świecie bezkwietniana zima,

W duszy mi kwiaty wciąż ku tobie rosną

Śród zim boleści, boś ty moją wiosną,

Boś życia mego ty ostatnim słońcem:

Wszystko mnie zwiodło przed dni moich końcem.

 

Wierzyłem w ludzi – a byli bez ducha,

Wierzyłem w ludzkość – patrzę na zgniliznę,

Wierzyłem w przyszłość – a dotąd łańcucha

Sploty nie pękły, co gniotą ojczyznę.

Ziemia ta cała tak potwornie podła –

Lecz ty mnie jedna na ziemi nie zwiodła. (...)

 

Niech więc kolana me przed tobą klękną,

Niech ci me ręce podadzą te kwiaty

I niech me usta zbolałe wyjękną,

Szukając kornie brzegu twojej szaty:

„Tyś piękną!”

W wierszu Do mojej Elizy jak refren powraca pytanie Czemu ja dawniej nie kochałem ciebie? i rodzi się postanowienie naprawienia błędu:

(...) O! bądź mi odtąd przewodniczką bytu!

O! bądź mi odtąd piękna ideałem!

Truciznym życia napił się do sytu,

A zato tylko, że cię nie kochałem!

 

(...) Za to, żeś duszą, z światłości uwianą,

Żeś cała sercem, prawdą zamieszkałem,

Żeś przenadobną i niepokalaną,

Ach! już na wieki ja cię ukochałem! (...)

Ale nawet takie gesty poetyckie nie świadczyły o ustabilizowaniu się pożycia małżeńskiego. Praktycznie do końca życia Krasiński nie zerwał więzi z Delfiną. Mało tego! Do swojej psychomachii wciągnął także żonę, która po paru latach małżeństwa, pragnąc cokolwiek zrozumieć z niesamowitego zauroczenia męża, zgodziła się na poznanie Delfiny, owego, według poety, Ideału Wiecznej Miłości. Nawet dla anielsko cierpliwej Elizy drogo to bardzo kosztowało, przystała jednak na pozorowanie przyjaźni między nią a Delfiną. Zdarzyło się więc spędzać wakacje we troje, zgadzać się na częste wyjazdy męża, chociaż z góry było wiadomo, że głównym ich celem jest spotkanie z Delfiną.

Krasiński opuszczał żonę w bardzo nieraz uciążliwych momentach. Nie był stworzony do życia rodzinnego, jak hrabia Henryk z jego Nie–Boskiej… Eliza urodziła mu czworo dzieci, przy których wychowywaniu mogła liczyć na siebie, na teścia, na wielu innych domowników, najmniej na męża.

Na początku lat 50. znacznie pogarsza się stan zdrowia poety, który od dawna cierpiał na różne dolegliwości fizyczne i duchowe. Zaczyna postępować gruźlica wielonarządowa, częściej wracają okresy depresyjne. Potrzebne są stałe wyjazdy kuracyjne.

Życie dostarcza wciąż nowych cierpień. Poeta nie może przeboleć zmarnowanych szans Wiosny Ludów (1848), nie może doczekać wolnej ojczyzny.

Równowagę duchową narusza też nieuporządkowane życie osobiste, to stałe lawirowanie między żoną a kochanką. Dostarcza się zmartwień pierwszej, dochodzi się do wniosku, że druga, otoczona też innymi adoratorami, nie zawsze spełnia kryteria Ideału Wiecznej Miłości.

Mnożą się też inne dramaty i zmartwienia. Jesienią 1857 r. umiera córeczka Elizka, kilkuletnie zaledwie dziecko. Jesienią roku następnego, 24 listopada, umiera Wincenty Krasiński, ojciec poety. Zygmunt jest już wówczas na tyle chory, że nie może uczestniczyć w pogrzebie. Niewiele do śmierci zostawało już jemu samemu. Zmarł, jak zaznaczyliśmy już na początku, 23 lutego 1859 roku w Paryżu. Latem tego samego roku trumna ze zwłokami poety została przez rodzinę sprowadzona do kraju i 3 czerwca była umieszczona w rodzinnym grobowcu w Opinogórze.

Przez większą część życia zamieszkałemu na obczyźnie, żywo jednak zaprzątniętemu sprawami ojczyzny poecie, nie udało się, niestety, doczekać tej rzeczywistości, którą przewidywał w swoich utworach:

Cokolwiek będzie, cokolwiek się stanie,

Czy strach i popłoch zdejmie ziemię wszędzie,

Aż świat od osi zadrży po krawędzie;

Czy mądrość święta w pokoju zasiędzie

I pod nią ziemia ta odetchnie biedna –

A ona wszystko zgodzi i pojedna;

Cokolwiek będzie, cokolwiek się stanie,

Jedno wiem tylko: sprawiedliwość będzie,

Jedno wiem tylko: Polska zmartwychwstanie,

Jedno wiem tylko: na dziejów przestrzeni

Grób nasz nam w życia gmach się przepromieni.

Jedno wiem tylko: krzykniemy serdecznie:

„Bądź Ty pochwalon, święty Boże, wiecznie!”

Poeta, zdaniem Zbigniewa Sudolskiego, miał wiele twarzy. Istotnym „rysem biografii Zymunta Krasińskiego jest przewaga myśli i słowa nad czynem; fantazja i tendencja do deklamatorstwa przesłaniała niejednokrotnie istotną słabość woli i charakteru. (...)

Życie swoje modelował na poemat – podsumowuje ten jeden z najbardziej rzetelnych znawców życia i dorobku twórczego autora Psalmów przyszłości – był mistrzem zachowań w pełni romantycznych. Z pewnością jednak nie będziemy płakali nad tym znakomicie wyreżyserowanym dramatem życia, zbyt wiele bowiem nas tu razi, a nawet irytuje, niemniej jednak stajemy porażeni skomplikowaną prawdą tego życiorysu, w którym przewijający się wątek myśli społeczno–politycznej, profetyzm w odczytywaniu znaków czasu prowadzących daleko w przyszłość jest nam szczególnie bliski”.

Halina Turkiewicz

Wstecz