W 100. rocznicę urodzin Aleksandra Czernisa

Aktor wzrosły na glebie Romantyzmu

Urodził się 14 lutego 1909 w Wilnie. Był synem Aleksandra i Kazimiery z Wojtkiewiczów. Od dzieciństwa ujawniał uzdolnienia aktorskie, pociągał go przede wszystkim film. W bujnie rozwijającym się życiu kulturalnym Wilna nieobce mu były takoż zainteresowania teatrem.

W 1929 roku Aleksander Czernis uczęszczał do Szkoły Filmowej Związku Artystów Sztuki Kinematograficznej w Wilnie. Został aktorem filmowym. We wrześniu 1962, przy współudziale historyka sztuki dr Jerzego Ordy założył Polski Zespół Teatralny przy wileńskim Pałacu Kultury Kolejarzy (zespół znany także pod nazwą „teatru żywego słowa”, „teatru muzycznego”). Czernis aktywnie promował programy poetycko-muzyczne, organizował uroczyste obchody rocznic jubileuszowych, nawiązał współpracę z profesjonalnymi zespołami muzycznymi.

Zespół Aleksandra Czernisa przestał istnieć w 1964. O tym dramatycznym okresie w dziejach jego kierownika pisałam w swoim czasie (1994) na łamach „Magazynu Wileńskiego”. Dziś chciałabym zwrócić uwagę czytelnika na prawie nieznaną działalność twórczą Aleksandra Czernisa w międzywojennym Wilnie – przede wszystkim jako aktora filmowego.

Już w wiele lat po śmierci Czernisa (zmarł 27 marca 1983) dane mi było poznać w Wilnie jedną z jego koleżanek, partnerkę filmową Halinę Krawczykównę. W jej to wileńskim domu obejrzałam film z tamtych czasów, który Halina Krawczykówna szczęśliwie przechowała. Obraz (a dokładniej – wzruszająco sentymentalny „obrazek”) pt. „Wspomnienia” według scenariusza Anny Chamskiej (realizacja i zdjęcia – Edward Pietryk). Film opatrzony wymownym mottem:

Nie porzucaj nadzieję,

Jakoć się kolwiek dzieje,

Bo nie już słońce ostatnie zachodzi,

A po złej chwili piękny dzień przychodzi

(Jan Kochanowski)

Role zostały odtworzone przez zespół Związku Artystów Sztuki Kinematograficznej w Wilnie. Opowiastka o biednej sierocie, studentce, jej nieszczęśliwej miłości do dziedzica. Właśnie ta rola przypadła Halinie Krawczykównie, on natomiast – Aleksander Czernis – był tym Dziedzicem. „Był bardzo przystojnym mężczyzną i doskonałym aktorem” – wspominała Halina Krawczykówna. Ciotkę w tym filmie grała Maria Drozdowska. Natomiast Studentów: Ryszard Wirszyłło – Radwan, Leon Żukowski, Leon Puczkowski.

Grał Czernis także w innym filmie pt. „Mała grzesznica”, w którym utrwalono „na wieczną rzeczy pamiątkę” wileński pejzaż miejski. Bo Wilno było jego największą miłością. Znał bardzo dokładnie jego dzieje, losy wybitnych osobistości z nim związanych. Fascynował się poezją Słowackiego, Mickiewicza, ale także bliski mu był Norwid oraz ojciec poezji polskiej Jan Kochanowski.

Czy w tamtych czasach interesował się także teatrem? Z pewnością jakieś próby w tym kierunku były, ale raczej amatorskie. Wilno było miastem wybitnie teatralnym, słynęło z wielkich aktorów i aktorek – dramatycznych, takoż artystów operowych i operetkowych. Występowali tu często artyści z Warszawy, Krakowa. Zbyt wielka konkurencja. Hołdował zasadzie, że byle jakim aktorem nie będzie. Młoda sztuka filmowa stwarzała większe możliwości, a i większą niezależność, acz – oczywiście znikome zarobki. Ale nie o pieniądze chodziło. Związek Artystów Sztuki Kinematograficznej zrzeszał ludzi młodych. A młodzież wileńska tamtych czasów wzrosła na glebie romantycznej – o przysłowiowym chlebie akurat najmniej myślała.

Próbował też Czernis realizować nie tylko „obrazki ckliwe” (w rodzaju „Wspomnień”), ale najwidoczniej pod wpływem kierowniczki Wileńskiej Szkoły Kinematograficznej Niny Novilli tworzyć coś w rodzaju, mówiąc językiem współczesnym, „filmu grozy”. Może nawet nie tyle to jej był wpływ, ile dyrektora wileńskich teatrów Franciszka Rychłowskiego, który w walce o publiczność realizował nocne widowiska z repertuaru paryskiego Grand Guignol. Był to tzw. „teatr okropności”, propagujący „rzeczy dziwne, niesamowite, okropne”. Głośne naonczas były te widowiska: „Podatek od kokot”, „Człowiek bez twarzy”, „Pajęczyca”, z udziałem primadonny operetki wileńskiej Melanii Grabowskiej, Zespołu Dramatu – właśnie także z udziałem kierowniczki Szkoły Kinematograficznej Niny Novilli.

Czernis należał może nie tyle do rzędu aktorów intuicjonistów, ile intelektualistów. Dużo czytał, dużo wiedział. Miał bogatą bibliotekę, jego mieszkanie dosłownie tonęło w książkach. Kochał też przyrodę. Często organizował wypady do podwileńskich okolic, niejednokrotnie przebywał nad ulubionym jeziorem, bo związanym z imieniem Adama Mickiewicza – Świtezią.

Szkoda, że niewiele z tamtych lat zachowało się fotografii, acz i nie były one najlepszej jakości. Przeważnie fotografował amator, znany adwokat wileński Bajraszewski. Ale i ten wybierał „tych najlepszych, najsłynniejszych”: Ordonkę, Jaroszewską, albo „pięknego Kocia”, bardzo przystojnego reżysera i aktora teatru Konstantego Tatarkiewicza.

Jak Czernis reagował na temat głośnego pomnika Adama Mickiewicza, wystawionego na brzegu Wilii autorstwa Zbigniewa Pronaszki? O ile pamięć jej nie myliła – raczej powściągliwie, może ze względu na brata Pronaszki, scenografa, z którym się przyjaźnił. Ale, jak wiadomo, przeważająca większość wilniuków nie zaakceptowała tego pomnika, wyśmiano go. Nastroje ulicy w lot przechwyciła „Lutnia”, na której scenie znakomity popis w przezabawnym skeczu dała jedna ze słynnych aktorek Zofia Jaroszewska. Śpiewała na melodię „Gdy zobaczysz ciotkę mą”. Śpiewało potem tę piosenkę niemal całe Wilno. Bo i o duchu Adama też tam było, a Wilno naonczas wszelkiego rodzaju duchy miało w wielkim poważaniu, a już w szczególności autora „Dziadów”. A słowa tej piosenki brzmiały tak:

Gdzie Wilia roztacza swe wody

Dla Wieszcza pamięci jest znak.

To pomnik prawdziwej urody

Postawił tam rzeźbiarz młody.

Lecz nie chodź tamtędy z wieczora,

Bo coś cię pociągnie za frak.

Nie bacząc, że późna pora,

Głos z wnętrza poskarży się tak:

Gdy zobaczysz ciotkę mą,

To jej się kłaniaj i

Żem się zmienił opowiedz jej.

Powiedz, że mi wilgoć tu dokucza srodze

I że coś w nodze trzasnęło mej.

Powiedz, że urosłem tak, jak żaden z ludzi,

Że mnie z Elektrowni gwizd co rano budzi.

Gdy zobaczysz ciotkę mą,

To jej się kłaniaj –

Niech chociaż ona współczuje mi.

„Zielone kotki” – tak nazywano młodych plastyków. To w ich wykonaniu stała na scenie miniatura pomnika Wieszcza. Świetnie na tym spektaklu się bawiono.

W ogóle, wolne od wszelkich kanonów, nudnej rutyny, od obyczajowego tabu, środowisko aktorskie wnosiło do atmosfery miasta wiele wesołości. Ale zdarzały się i dramaty. Przeważnie na tle nieszczęśliwych miłości. Nie tylko Sieroty do Dziedzica (jak w tym filmie), ale i księcia do aktorki. Taki chociażby uroczy rudzielec Jadzia Balcerówna. Kochał się w niej książę Giedroyć. Wyszła za teatralnego kolegę, Romana Wrońskiego. Albo – tragiczny los aktorki Zosi Kuszelówny. Wbrew porywom serca, została żoną zamożnego wileńskiego adwokata, Bolesława Szyszkowskiego. Mieszkała przy ul. Mickiewicza, w kamienicy o kilkunastu pokojach. Pewnego razu stanęła przed lustrem i strzeliła sobie w skroń. A nieco później zdarzyła się w Wilnie innego rodzaju tragedia. W wagonie kolejowym, w którym mieszkali przybyli z Warszawy w ramach gościnnych występów aktorzy warszawskiej Operetki, zapaliła się benzyna w czasie czyszczenia sukienki. Wypadek pociągnął za sobą śmierć w męczarniach czołowej śpiewaczki tej sceny, Kazimiery Niewiarowskiej. Większość bogobojnych wilnian uważała to za „karę Bożą” – jako że artystka występowała wcześniej w Wilnie w spektaklu „Najpiękniejszej z kobiet” z odsłoniętymi piersiami. (I to w dniach gdy w mieście odbywały się uroczystości maryjne).

Skąpe kostiumy aktorek zaczynały już wchodzić w modę. Jedną z pierwszych lansowała je bez żenady Zofia Jaroszewska w „Samsonie i Dalili”. Dowcipnie pisał o tym recenzent wileńskiego „Słowa”: „Pani Jaroszewska miała tylko trochę paciorków na sobie, w czym się zresztą czuła, jak gdyby całe życie biegała pod cieniem baobabu. A Wilno mimo wszystko nie przywykłszy”.

No właśnie. Nie było Wilno do „bezstroju kobiet przywykłszy”. Artystki z filmówki ubierały się „przyzwoicie”. Zwłaszcza, że w ich gronie przeważali mężczyźni. Nie kusiły więc, nie prowokowały. Ani widza, ani bliskiego otoczenia. Nie oznaczało to, by nie udzielały się towarzysko. Urządzano przemiłe prywatki, chadzało się czasami do cukierni, kawiarenek, restauracyjek, a zdarzało się, że nawet do „Żorża”. Najlepiej się czuli „u Macieja”, w „Myśliwskiej”. Karnawałowe bale zdarzało się spędzać w kasynie oficerskim. Tam to na jednym z karnawałowych wieczorów można było podziwiać fantastyczny pomysł aktorki Stanisławy Perzanowskiej: wystąpiła w sukni pozlepianej z kolorowej bibułki.

W partnerstwie z Czernisem dobrze się grało. Jakim był człowiekiem w życiu prywatnym? – trudno to było określić. W latach późniejszych, sowieckich ten i ów uważał go za odludka. Jednak ona odnosiła inne wrażenie. Miał liczne grono wartościowych przyjaciół. W życiu osobistym nie bardzo mu się wiodło. Nie założył rodziny. Jak i większość aktorów, był w pewnym stopniu egocentrykiem. Wiódł żywot wolnego ptaka. Dom, rodzina, spokój, cisza – jakoś to do niego nie pasowało. Za bogate miał wnętrze, by tylko tym żyć. Nadto, w latach późniejszych przygnębiała go szara sowiecka rzeczywistość, z którą do końca życia nie mógł się pogodzić. I wzajemnie. Solą w oku były jego patriotyczne programy poetycko-muzyczne, kontakty przyjacielskie z księżmi. Za dwa lata swej pracy w zespole Czernis nie wystawił ani jednej sztuki z sowieckiego repertuaru.

Po latach, w 1995 roku, jeden z jego najbliższych przyjaciół, ks. prałat Józef Obrembski z Mejszagoły napisze na łamach „Magazynu Wileńskiego”:

„Rzeczywiście, z uznaniem i podziwem oglądaliśmy go [Aleksandra Czernisa] i jego dzieło na scenie wileńskiego Pałacu Kultury Kolejarzy. [...]

Wystawiał to, co dla społeczeństwa – pozbawionego historii ojczystej i skłaniającego się do usług najeźdźcy – było pożyteczne. Głos Wieszczów i dobrane akordy muzyki – podnosiły ducha i budziły radość. Po uczczeniu [jubileuszu] 600-lecia UJ otrzymał dyplom z podziękowaniem. Widzę go, jak z podniesioną głową kroczy po ulicach Wilna – Zamkową czy po Placu Katedralnym. Do południa – zwykle – czyta, studiuje, po południu – odwiedza znajomych, często niesie pomoc i otacza opieką starców. Pracy zarobkowej nie szukał – odżywiał się i ubierał ubogo. Wspierała go siostra z Olsztyna. Bardzo chętnie i bezinteresownie bywał przewodnikiem po Wilnie, zaczynając od Rossy.

Zaglądał i do biblioteki uniwersyteckiej. Na stoliku w korytarzu Uniwersytetu leżał tekst streszczający propagandę antyreligijną: „Religia – to opium dla narodu”. Pan Czernis twierdził, że ta propaganda nie tylko w oczach studentów chce przekreślić prawdy objawione – ale nawet nie pozwala korzystać z własnego rozumu. Należy dodać, że Czernis nie szedł w pojedynkę. Jego towarzysz – to p. Jerzy Orda, malarz Piotr Siergijewicz, ks. dr Sylwester Małachowski, ks. dr Władysław Araszkiewicz, ks. Tadeusz Drozd, p. Jerzy Zankowicz. [...]”

Aleksander Czernis przyjaźnił się także z wileńskim artystą plastykiem Czesławem Znamierowskim, z kierowniczkami polskich amatorskich placówek scenicznych Wilna i Kowna – Janiną Strużanowską i Heleną Urniaż. Ciepłe kontakty twórcze wiązały go z Stanisławem Hadyną, dyrygentem, kompozytorem, wieloletnim kierownikiem artystycznym „Śląska”.

Ostatnie lata przed śmiercią spędził w przeraźliwej samotności. Pochowany w rodzinnym mieście, Wilnie, na Cmentarzu Bernardyńskim.

Alwida A. Bajor

Wstecz