IX Tydzień Filmu Polskiego

Sam Kmicic z ekranu był obecny…

Kto jest cokolwiek starszej daty, potaknie mi zapewne, że w czasach, kiedy Litwa była jedną z 15 „bratnich” republik sowieckich, na filmy polskie czekało się niczym na ożywczy haust świeżego powietrza. Te, którym potakiwała jakże naonczas wścibska cenzura, wyświetlane były wyłącznie na ekranach kin albo telewizorów, a obarczane misją umacniania przyjaźni polsko-radzieckiej. Ów głód polskiego kina powodował, że jak po raz pierwszy grano u nas „Krzyżaków”, „W pustyni i w puszczy”, „Popiół i diament”, „Pana Wołodyjowskiego” albo „Potop”, widownia była wypełniona naprawdę po brzegi, a ci z rodaków, co weszli w posiadanie tak deficytowych biletów, mogli uchodzić za wielkich szczęściarzy.

Ech, to kino domowe..!

Dziś kinomani są w o niebo lepszej sytuacji. Dzięki kasetom z nagraniami najlepszych polskich filmów, mogą nie wychodząc z domu towarzyszyć Stasiowi i Nel, Kmicicowi, Bohunowi albo Niechcicom. Żywiący do kina sentyment szczególny, mają w gromadzonych wzorem bibliotek swych prywatnych filmotekach całą kolekcję przeniesionej na ekran biało-czerwonej klasyki bądź taśmy, stanowiące złoty fundusz polskiej kinematografii, a w miarę jego przybywania uzupełniają te zbiory.

Nie muszę mówić, że to wszystko, nie jest przysłowiową wodą na młyn Instytutowi Polskiemu w Wilnie, który z roku na rok podejmuje się trudu organizowania Tygodnia Filmu Polskiego. Ten najnowszy z numerem porządkowym 9 miał miejsce w dniach 27 lutego – 6 marca br., a przed ewentualnymi widzami szeroko otworzyły swe podwoje stołeczne kina „Forum Cinemas Vingis” oraz „Skalvija”. Zdaniem dyrektora Instytutu Polskiego w Wilnie Mariusza Gasztoła, przesunięcie terminów „randki” z filmem polskim na przedwiośnie miało sprzyjać wielkopostnemu wyciszeniu serca, refleksji nad ludzką doczesnością i sensem podążania za Chrystusem, w czym pomocna ma też być poważna sztuka filmowa.

Premiery i klasyka

Zgodnie z tradycją, organizatorzy nie oszczędzili wysiłku, by zadowolić gusta możliwie najszerszych rzesz kinomanów. Na repertuar tygodnia złożyło się ponad 20 pozycji, umieszczonych w czterech kategoriach: premiery, klasyka, dokumentalistyka oraz filmy dla najmłodszych.

Kategoria pierwsza grupowała filmy, które świeżo uzupełniły listę obrazów, a ważne o tyle, że to właśnie one zgarnęły laury podczas ubiegłorocznego Festiwalu Filmów Fabularnych w Łodzi. Nakręcone w latach 2007 albo 2008, a zaprezentowane w Wilnie „Niezawodny system”, „Serce na dłoni”, „Ranczo Wilkowyje”, „Jak żyć”, „Pora umierać” i „Świadek koronny” pozwoliły zainteresowanym po części się przekonać o trendach dominujących w polskiej kinematografii.

Ponieważ milowym krokiem zbliża się 440. rocznica zawarcia Unii Lubelskiej, która z Orła Białego i Pogoni uczyniła na kilka wieków wspólny twór państwowy, zdecydowano się na przypomnienie zekranizowanej przez Jerzego Hoffmana sienkiewiczowskiej Trylogii. Poza „Ogniem i mieczem”, „Potopem” i „Panem Wołodyjowskim” polską klasykę filmową reprezentowały „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego oraz „Westerplatte” Stanisława Różewicza.

Obrazy jak dokument

Zróżnicowana tematycznie była też polska dokumentalistyka. 6 projekcji nawiązywało w swej treści m. in. do wątków z dziejów Polski albo do niebezpieczeństw w postaci narkotyków bądź sekt religijnych, czyhających na współczesnych nastolatków, co jest też jakże aktualne dla ich rówieśników na Litwie.

Gratkę nie lada mieli miłośnicy historii. Dwa filmy dokumentalne nawiązywały do okresu II wojny światowej, której 70. rocznica wybuchu minie 1 września br. Obsypany wieloma nagrodami „Uciekinier” w reżyserii Marka Tomasza Pawłowskiego ukazuje losy 88-letniego Kazimierza Piechowskiego, więźnia obozu w Auschwitz, więźnia stalinowskiego, wielkiego podróżnika i obieżyświata, który po dwóch latach pobytu tam, „gdzie „Arbeit miała frei machen”, 20 czerwca 1942 roku wraz z trzema innymi więźniami w mundurach i z bronią SS, zdołał autem wicekomendanta obozu śmierci (!) brawurowo zbiec oprawcom niemieckim.

Warte obejrzenia były też dwie inne taśmy dokumentalne. Pierwsza, nakręcona dwa lata temu pt. „Defilada zwycięzców”, jakże dobitnie obrazuje sowiecko-niemiecką zmowę w zdradzieckiej napaści przed 70 laty na Polskę, czego dowodem wspólna zwycięska defilada, mająca miejsce 22 września 1939 roku w Brześciu nad Bugiem. Żeby było wiarygodniej, narratorem filmu jest pisarz i oficer sowieckiego wywiadu wojskowego Wiktor Suworow, a wraz z nim wydarzenia owego dnia komentują polscy historycy oraz naoczni świadkowie „defilady zwycięzców”.

Druga taśma dokumentalna uchyla natomiast wstydliwie przemilczane przez komunistyczne władze Polski Ludowej okoliczności samobójczej śmierci urzędnika z Przemyśla, a byłego żołnierza Armii Krajowej Ryszarda Siwca, który podczas ogólnopolskich dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie w roku 1968 na oczach 100-tysięcznego tłumu, dygnitarzy komunistycznych oraz dyplomatów wielu krajów oblawszy się benzyną dokonał aktu samospalenia na znak protestu przeciwko komunistycznemu reżimowi oraz wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji.

Do tego wydarzenia nawiązywało też odbyte w Instytucie Polskim w Wilnie w dniu 4 marca seminarium, poświęcone jak Ryszardowi Siwcowi tak też Litwinowi Romasowi Kalancie oraz Czechowi Janowi Palachowi – młodym ludziom, którzy na znak sprzeciwu przeciwko totalitarnemu reżimowi komunistycznemu w swoich krajach dokonali publicznego aktu samospalenia.

By zadowolić dziatwę

Zdecydowanie bardziej pogodna, przeplatana nierzadko fantastyką i przygodą tematyka dominowała w filmach przeznaczonych dla dziatwy. Ta najmłodsza otrzymała od organizatorów wyprodukowaną przez Studio Miniatur Filmowych w Warszawie kompilację najbardziej popularnych polskich kreskówek z „Dziwnymi przygodami Koziołka Matołka” włącznie, którego tak lubianą przez dzieci postać stworzyli swego czasu Kornel Makuszyński (tekst) oraz Marian Walentynowicz (kolorowy rysunek).

Bez wątpienia na uwagę zasługiwał też będący ekranizacją baśni muzycznej Sergiusza Prokofjewa film „Piotruś i wilk”, a to chociażby z tego względu, że jest to jedna z największych koprodukcji w polskiej animacji, gdyż rodzimej wytwórni „Se-ma-for” sekundowały brytyjskie studio „Break Thru” oraz norweskie studio „Storm”. By później na troje dzielić błyskotliwy sukces, jako że film ten w roku 2007 otrzymał statuetkę Oscara w kategorii najlepszych krótkometrażowych kreskówek.

Jechali goście, jechali...

Pokazowi filmów towarzyszyły spotkania ze specjalnie zaproszonymi do Wilna legendami polskiej sztuki filmowej. Po inaugurującej Tydzień megaprodukcji „Ogniem i mieczem” obecni na seansie mogli zostać sam na sam z samym Jerzym Hoffmanem, któremu zawdzięczamy zresztą ekranizację całej sienkiewiczowskiej Trylogii; po „Potopie” spotkanie z Kmicicem poprowadził krytyk filmowy Skirmantas Valiulis; natomiast w ostatnim dniu Tygodnia, zaraz po filmie „Ranczo Wilkowyje”, każdy chętny mógł zadać bezpośrednio pytanie aktorowi filmowemu i teatralnemu Cezaremu Żakowi.s

Nie ma potrzeby mówić, iż każde z tych spotkań obsypało miłośników filmu niezatartymi wrażeniami, aczkolwiek zainteresowanie największe wzbudził rzadko goszczący w naszych stronach Daniel Olbrychski – jedna z najwybitniejszych postaci polskiego kina, mający na swym koncie ponad 150 filmowych wcieleń w produkcjach polskich i zagranicznych, w tym tak znakomite jak Rafała Olbromskiego w „Popiołach”, Bolesława w „Brzezinie” czy Kmicica w „Potopie”.

Olbrychski przed nie lada wyzwaniem

Choć niezapomniany filmowy Kmicic przybył na spotkanie z widzami praktycznie z marszu (pokonawszy za jednym machem przy kierownicy swego auta z Torunia do Wilna ponad 600 kilometrów, co nastąpiło w dwa dni po jego 64 urodzinach), bynajmniej nie przypominał kogoś potwornie zmęczonego. Zdradzając tajemnicę swej witalności, oddał zresztą niski ukłon ruchowi i zajęciom sportowym, czemu mimo upływu lat pozostaje wciąż wierny.

Pytany o najbliższe plany twórcze, gość z Polski poinformował, że czeka go nie lada wyzwanie. Otóż, jak się okazuje, po raz pierwszy w swej karierze (czemu przeszkadza to, że nie jest aktorem anglojęzycznym) dostąpił zaszczytu zagrania głównej roli męskiej w produkcji Hollywoodu – thrillerze „Salt”, jaki zamierza nakręcić reżyser Phillip Noyce, a jego partnerką na planie będzie współczesna gwiazda gwiazd Angelina Jolie. Jak żartował, może nareszcie spełni się jego marzenie o Oscarze, do którego zresztą filmy z jego udziałem były nominowane aż pięciokrotnie.

W dalszej części wcale nie koturnowatej rozmowy niekwestionowany król polskiego kina, opowiedział swym fanom z dużą dozą humoru o niełatwej drodze na filmowy Parnas, o wielce dlań ważnej współpracy z Andrzejem Wajdą, który połowę swych filmów zrobił, angażując właśnie do jednej z ról Olbrychskiego, a że za całokształt twórczości zdobył Oscara, „jest on po trosze też mój” – żartował aktor. Zresztą, ów głośny reżyser, gdy otrzymał tę najdroższą ze wszystkich statuetkę, pozwolił wziąć ją do ręki filmowemu Kmicicowi ze słowami: „Weź, potrzymaj, gdyż ładny jej kawałek do ciebie też należy”.

Zagadnięty o kreacje w filmach zagranicznych, Olbrychski z dużą dozą sentymentu mówił o pracy we Francji, na Węgrzech, w Niemczech i Rosji, nie szczędził pochwał dla „rosyjskiego Spielberga” – Nikity Michałkowa-Konczałowskiego, z którym udanie współpracował przy kręceniu filmu „Cyrulik syberyjski”. Z zawartych przyjaźni szczególnie wysoko sobie ceni tę z Bułatem Okudżawą i Władimirem Wysockim. Temu ostatniemu niepowtarzalnemu bardowi poświęcił zresztą książeczkę, ukazującą 13-letnią osobistą znajomość. Puentując swe zagraniczne wojaże, gość wyznał jednak, że najlepiej się czuje w Polsce, gdy wypada grać w języku ojczystym.

Oddając należny hołd najwyżej notowanej amerykańskiej kinematografii, Olbrychski jest zdania, iż ta rodzima bynajmniej nie daje powodów do narzekań, gdyż pracuje zawodowo, widać dobrych reżyserów i aktorów. A najważniejsze, że publiczność chce oglądać polskie filmy, czego potwierdzeniem chociażby fakt, że „Pana Tadeusza” obejrzało widzów więcej niż kasowy „Titanic”. Ma też ona prawo czekać na kolejne arcydzieła, które wszak nie mogą powstawać co roku.

Końcowa część prawie godzinnej rozmowy dotyczyła wątków rodzinnych: żon i latorośli – córki oraz dwóch synów, z których żadna nie poszła jednak śladami słynnego ojca. Wyznającego zasadę, iż dobrym aktorem zostaje jedynie ten, kto potrafi połączyć talent z ogromną pewnością siebie, a zarazem z pokorą wobec cierpliwej nauki w przeświadczeniu kompletnej własnej niewiedzy.

Koniec z pytaniami bynajmniej nie znaczył końca spotkania, gdyż ten, który ma na swym koncie tak wiele wspaniałych kreacji w filmie i na scenie teatralnej, długo jeszcze rozdawał autografy i chętnie pozował do wspólnych zdjęć, nie będąc pewnym jak szybko po raz kolejny do nas zawita.

Perspektywa z jubileuszem

Za rok organizowany przez Instytut Polski w Wilnie Tydzień Filmu Polskiego czeka pierwszy jubileusz z zerem na końcu. Nadarza się zatem okazja szczególna, by zaprezentować najlepsze z najlepszych, czym się może pochwalić kino, którego filarami są m. in.: Andrzej Wajda, Jerzy Hoffman, Franciszek Pieczka, Krystyna Janda, Krzysztof Zanussi, Zbigniew Cybulski czy Daniel Olbrychski.

A zatem – do zobaczenia, biało-czerwony filmie..! I niech widz pociągnie do lokali kinowych znacznie tłumniej niż było tego roku. Bo to przecież co innego oglądać nakręcone z wielkim rozmachem obrazy na rozległym ekranie, a co innego obejrzeć je leżąc na kanapie z kasety, wtłamszone w szklane ekrany własnych telewizorów.

Henryk Mażul

Wstecz