Japońscy profesorowie w Zułowie, Wilnie, Druskienikach...

W końcu marca br. znani w Japonii naukowcy, profesorowie Koichi Inoue i Kazuhiko Sawada zwiedzili Litwę, skąd wywieźli mnóstwo wzruszających wrażeń. Głównym celem ich pobytu był Zułów – miejsce urodzin Bronisława Piłsudskiego (starszego brata Marszałka), uczonego światowej sławy, któremu poświęcili liczne prace naukowe – i dalej zamierzają to robić. Zwiedzili takoż kościół w pobliskiej Powiewiórce, gdzie Bronisław Piłsudski został ochrzczony. Ponadto – Wilno, gdzie z rodzicami i rodzeństwem mieszkał (po pożarze w Zułowie) i gdzie wraz ze starszym bratem, Józefem, chodził do gimnazjum, do tej samej klasy. Druskieniki, gdzie w tamtejszym Muzeum Miejskim znajduje się bogaty zbiór fotografii, wykonanych przez Bronisława Piłsudskiego podczas gdy przebywał on na wieloletnim zesłaniu na Sachalinie. Kowno, gdzie ojciec młodych Piłsudskich wyrabiał im „bumagi” potwierdzające rodowód szlachecki i gdzie wraz z żoną jeździł w różnych sprawach rodzinnych i gospodarczych.

Najważniejszym jednak punktem na mapie Litwy był dla nich Zułów.

Prof. Kazuhiko Sawada nigdy do tej pory na Litwie nie był. „Przez całe moje dorosłe życie marzyłem o tym, by tu przyjechać – mówił niezwykle wzruszony – przede wszystkim do Zułowa”. Natomiast dla Koichi‘ego Inoue był to już czwarty pobyt.

Prof. Koichi Inoue pierwszy raz pojawił się w Zułowie w roku 1998. Stała tu naonczas osławiona kołchozowa obora. „No i jak panu widzi się Zułów?” – zapytałam go wtedy. „Przepiękny! To nic, że zniszczony, że ta obora... Ja tu przyjechałem po to, żeby chociaż pooddychać tym samym powietrzem, którym oddychał Broniś”. „Ładne mi powietrze...” – mruknęłam. Prof. Koichi Inoue przyjechał wtedy z polskimi japonologami – prof. Alfredem F. Majewiczem i młodym doktorantem Tomaszem Wicherkiewiczem. Pamiętam, że było to w końcu lutego. Zimno, mokro, śnieg ledwo topniał na polach. Na nic nie zważał. Wraz z polskimi kolegami brnęli po kostki w błocie do odległego jeziora Piorun, gdzie się kąpali, pływali na łódkach młodzi Piłsudscy. „O! To jezioro jest rzeczywiście czerwone” – dziwili się. A nieco później prof. Koichi Inoue w różnych odstępach czasu, przyjeżdżał tu już sam. Pracował w Bibliotece AN Litwy, gdzie przechowywane są listy Bronisława Piłsudskiego, pisane z Sachalina do rodziny, rodzeństwa (głównie do ojca i starszej siostry Zuli). Owoc tej pracy – listy Bronisława Piłsudskiego wydane w Japonii, w paru tomach (tom ostatni prof. Koichi Inoue wydał obecnie – Saitama 2009). W Wilnie obfotografował, ufilmował każdy dom, w którym mieszkali Piłsudscy. Ale wciąż mu brakowało „tego Zułowa” – przyjeżdżał tu za każdym na Litwie pobytem. No i tym razem – znowu. „Odjadę i znowu tu niezadługo przyjadę” – mówił. „Oby nigdy nie było tego tu ostatniego razu” – wtórował mu prof. Kazuhiko Sawada.

Prof. Kazuhiko Sawada wydał prace o związkach Bronisława Piłsudskiego z japońskimi rewolucjonistami, intelektualistami, o współpracy i przyjaźni Bronisława Piłsudskiego z japońskim pisarzem Ftabatei Simei („Bronisław Piłsudski in Japan”, Saitama 2008). Razem z prof. Koichi Inoue wydał także w bieżącym roku 2009 obszerny komentarz dra Witolda Kowalskiego (ciotecznego wnuka Bronisława Piłsudskiego) do „Moje curricum vitae” Bronisława Piłsudskiego.

Ze wspomnień (i doznań) młodego Bronisia

Nigdzie nie publikowany do tej pory Dziennik młodego Bronisława Piłsudskiego! Setki kartek! Czy zostanie kiedyś wydany? I kto miałby to wydać? Przymierza się „do tej sprawy” prof. Koichi Inoue.

Niżej – cytuję fragmenty. (Tak się szczęśliwie, dzięki Japończykom składa, że trafiają oto na łamy wileńskie...).

Rok 1882. Sobota, 23 lipca. Ojciec, Broniś, Ziuk, młodsze rodzeństwo są w Zułowie. Czekają na przyjazd matki z Wilna.

I dziś Ziuk nie chciał wstawać gdy go budziłem, choć wczoraj dlatego nie uczył się. Odradzili mi wielu posyłać po mamę koni, myśląc, że napewno nie przyjedzie, bo ciocia niby pisała, że konie przysyłać nie będą bez zawiadomienia. Ale ja wziąłem ze swirna koni i po 2 garncy owsa, po zjedzeniu 3 jajek naprędce, pojechałem. Dziś zanosi się na pogodę, niebo jasne. Nagrodzkiego podwiozłem do Mery, do jego zaścianku. Stefek, jego syn sam teraz gospodarzy i ojciec z niego rad. Czytałem w drodze cały czas i w Podbrodziu do przyjścia pociągu. Zinio [Kazimierz – młodszy brat – uw. A.A.B.] i dziś pojechał karami, chce wieźć koniecznie. Dziś na szczęście przyjechali wszyscy. Ja ani byłem rad, tak jakoś obojętnie przyjąłem. Znowu zaczynam chorować, zły jestem i głowa boli i cały organizm nie swój. Nic mię już rozruchać nie może. Mama opowiadała, ja słuchałem, ale bez ciekawości. Tatko z p. Popławskim pojechali karami, a ja z Zinio [Kazikiem], z Zulą i mamą w karecie, a Anusia służąca na kozłach. Deszcz w drodze spotkał nas i do tego tęgi, tatko tylko zmoczył się. Uciekać zaczynam od wszystkich. Mama koniecznie chce mnie rozruchać, nierada, że nie zajmuję się gospodarstwem, będzie teraz, jak mówiła, mię posyłać wszędzie i takim sposobem mam wciągnąć się. Zulę już okrzyczałem. Mówiła, że Walerek ma do nas żal, więc i smolnąłem jej. Niech sobie ma, popadł w zły czas, bo mając w dzień parę godzin wolnych, nie bardzo życzyłem sobie nieprzyjemnie je spędzać, bo on koł a nie człowiek, tak go trudno rozruchać i rozgadać się z nim. [...] Myślałam, że mama siedzi z powodu różnych intryg babuni, prawie tak i było. Babunia Piłsudska wyjechała już, raz zapóźniła się, więc i mama nie przyjechała, a wczoraj coś przeszkodziło, nie wiem co. Mamie powiedziałem, że gdyby były dobre chęci, to mama przyjechałaby, mama odpowiedziała, że czasami rzeczy są ważne. Rozdrażniony jestem, ale bardzo się powstrzymuję, uciekam od ludzi, a gdy się ochłodzę, powracam. Z rana kąpałem się niby, chłopcy ciągnęli wieczorem, ale nie zgodziłem się i brudna woda i Mera teraz głęboka, gdzie było mniej jak po kolana, teraz prawie po szyję. Kolację zjedli dziś beze mnie, ja wówczas pisałem i za późno przyszedłem. Mało dziś zupełnie jadłem, przy herbacie także nic. Po herbacie wszyscy siedli koło mamy i gadali razem, a ja sam chodziłem po pokoju i djabeł wie o czem myślałem; niby o tem co gadali, a ja słyszałem niby o niczem, jednym słowem, ja byłem i uciekałem od wszystkich. [...] Ziuk namyślił się dzisiaj iść wcześnie spać, więc poszliśmy, tu graliśmy jeszcze z godzinkę w bezika na sekundy milczenia.

Niedziela 24 lipca

Obudziłem Ziuka o 7-ej, miał uczyć się, ale nie chciał wstawać. Przeleżałem do 9-ej i gdy odzienie czyste przynieśli, wstałem, tam jeszcze noc była. Zaczęli powoli wykopywać się. Ja cały ranek byłem osobno. Z Zulą ani słowa nie przemówiłem, i nie witam się, ani z nią, ani z ciocią, Ziuk za to im wystarcza. Ciągle teraz dziwaczą się, krzyki, śmiechy tęgie ciągle dają się słyszeć. Ciocia o Ziuku tylko i mówi. W pierwszym dniu pokazywała się niby zazdrość, a teraz tylko pogardzam nimi. Do obiadu zajmowałem się lekturą i chodziłem niby kąpać się z chłopcami. Adaś [młodszy brat – uw. A.A.B.] niby podpływuje parę kroków, a mnie bardzo trudno, niewiadomo czemu do tego jestem lękliwy, bo trzeba tylko trochę więcej śmiałości, a pójdzie dobrze. Jak mama teraz jest, to obiady pyszne, najedliśmy się do syta i zostało jeszcze na półmisku. Przy obiedzie była historyjka. Ja chciałem wziąść ogórki, a tu Zula „usłużna” podaje mi talerz, ale trzyma tuż koło siebie, tak że musiałem jeszcze wstawać, by dostać, więc łupię jej, że cóż to, łaskę mi robi, wolałaby zupełnie nie podawać, może i dodałem, nie pamiętam. Więc mama poczekawszy parę minut zaczyna: „jak to niektórzy zawsze są gburami i szorstkiemi, musi być od natury, bo i obejście się z nimi delikatne nic a nic nie pomaga”. Ja niby to słuchałem, ale rezonu nie traciłem i jadłem dalej z apetytem, tak, jakbym tego do siebie nie przyjmowałbym. Ciocia nawet potwierdziła to tak: „yhy, tak”. Ja tymczasem nie widzę żadnego obejścia się zemną, jak ja od nich stronię, tak oni również odemnie. Łażą gdy czego trzeba. Mordamenty! Oni mnie zgubią: bo niby mnie pysznie znają, a nie umieją obchodzić się zemną. Ja siebie zatruję, to czuję. Czem dalej, tem gorzej. Każde widzenie się w oficynce z kompańją ich dręczy mię i psuje krew. Ja wiem, że te gderaniny i kolące gadaniny pochodzą od zamknięcia się w sobie. Zawsze i wszędzie sam myślę, patrzę, czasami źle, czasami i dobrze. Czuję, że wielu coraz mniej lubię, mogą być gorsze skutki nawet. I muszę później im podziękować serdecznie za to, czem wówczas będę i będzie to dzieło ich roboty. Czego chcą, to będą mieli. Herbaty prawie nie piłem, chodziłem sam po dziedzińcu, borku, ogrodzie. Jeździłem konno na Kobylince, młodej siwce, z Kubickim na pasieki, tam na 11 rezach nażętego żyta 74 kopy. Po drodze zbieraliśmy burowiki, pięknych 7 znaleźliśmy i w ręku wieźliśmy. Powoli jechaliśmy całą drogę. U Wołejki wzięliśmy koszyk i tak do domu odwieźliśmy. [...] Kubicki całą drogę opowiadał mi o różnych tutejszych historjach. Jak tylko co przed naszym przyjazdem przyjechał Jan na ogierach zmęczonych strasznie i jechał tu od Czyża galopem, tatko to widział, powrócił koło ósmej. Tatko posłał dowiedzieć się, gdzie siedział i upił się, a tymczasem chciał go wyłupić, ale Szulc nie radził pijanego bić, wykrzyczał tylko tęgo. A to stolarz któren jeździł razem z nim namówił go i pili trzy razy, w Podbrodziu, w Powiewiórce i Merze i zajeżdżali do Janowicza jeszcze. Chciał wjechać w górę merską bez drogi i łupił koni, póki nie przewróciły się. 2 worki krochmalu przywiózł podarte. Panna Chmielewska pojechała z Mendelem do Boloszy, tam siostra jej Wołejkowa trzyma w arendzie, nocować będzie. Przed herbatą przyjechała Laskowska, która jeździła z dziewkami zbierać maliny, ale bardzo nędzne. Ja siadłem jeść czernicy i herbaty jeszcze nie było. Z Podbrodzia przywieźli list od państwa Rossochackich. Julcia i Wandzia piszą, zapraszają nas do Mikszów na 26, a do siebie na 28, nas, ale bez Heli [najstarsza siostra Piłsudskich – uw. A.A.B.], o niej i wzmianki nawet nie ma, nie lubią Helę, nigdzie jej nie pokazują. Ot i historja. Teraz znowu oberwałem od mamy za to, że zacząłem mówić, że bez chytrości żyć na świecie nie można. Mama odpowiada: „każden ma swoje przekonanie i nikomu nie trzeba swego narzucać; nigdy nie trzeba być mentorem całego świata, i ja, matka dzieci...” aż tu weszła pani Popławska i przeszkodziła. Wkrótce wyszedłem czytać, a później pisałem trochę. Przyszedłem na herbatę późno, już po kolacji, wypiłem szklaneczkę czystą siedząc daleko na szarym końcu. Mama, jak często robi, nos zadarłszy patrzała często na mnie, ja udawałem, że nie widzę, ale nos, zdaje się, jeszcze wyżej zadzierałem. Poswawoliłem w swoim pokoju ze służącemi, zasiedziały się tam, bo deszcz padał. Marjanna bestja coś trudno poddaje się, a do niej mam największy gust. Chodziłem choć po deszczu za browarem i po powrocie do domu czytałem „Słowo”. Wkrótce Ziuk przyszedł do mnie i poszliśmy spać. Tu pół godziny pewnie rozmawialiśmy z sobą o Wilnie, o pannach. Ziuk już chce wybierać na miejsce Zosi i Stefci. Ja przedstawiałem mu Marynię Kozłowską, prawie że się zgodził.

...Zosia, Stefcia o „magnetycznych oczach” – to wybranki serca Bronisia. Ale i w tych konkurach Ziukowi udawało się ubiec starszego brata. Niezwykle interesujące są opisy tych miłosnych podbojów. Panienki mieszkały w Wilnie, odwiedzanie ich w domach nie zawsze bywało zręczne ze względu na czujne ciotki, które nie spuszczały „z tych swawolnic” oka. Toteż najchętniej Broniś z Ziukiem polowali na nie na tradycyjnym naonczas deptaku, którym była ulica Wielka. Mieli też szanse, by chociaż na chwilę spotkać się z nimi po mszy w kościołach: w Katedrze, w św. Janie, u Bernardynów, Dominikanów, Ostrej Bramie...

Profesorowie z Japonii nie omieszkali takoż zwiedzić te wszystkie przybytki Boże. „Wspaniała architektura, i co najważniejsze – Broniś tutaj był...” „Piękne miasto, ale uczuciowo najbliższy jest... Zułów!”.

...26 marca 2009. Pogoda tego dnia w Zułowie niezbyt sprzyjała zwiedzaniu. Ziąb straszliwy, wiatr... Nie sposób ich było „od tego” Zułowa oderwać...

Alwida A. Bajor

Wstecz