Czarny Bór na skrzyżowaniu ludzkich losów

Na biograficzno-geograficznym szlaku Józefa Mackiewicza

(Ciąg dalszy. Początek w nr 4, 6-8, 10 ub. r., 2-4 br.)

Wieczór był cichy, raczej ciepły, choć od puszczy ciągnęło zwyczajną, przejmującą wilgocią. Z południa, krzykliwie kierując się na jezioro w lesie, machały skrzydłami dzikie gęsi i zniżały lot. Chłopi niby to popatrując w górę, kręcąc samosiejny tytoń, pokaszlując i spluwając przysiedli kto na zwalonych klocach drzewa, kto na kupie kamieni, podsuwając pod siebie poły kożuchów. Z wolna przychodzili do środka wsi dalej mieszkający i, od słowa do słowa, rozmowa zeszła na ranne kazanie księdza. Nie można powiedzieć, iżby je krytykowali, raczej wspominali poszczególne zdania. Między jednym a drugim pociągnięciem dymu każdy czekał, jaką inny wyciągnie ocenę. Wreszcie któryś zwrócił uwagę, że ksiądz do sekciarzy jakby to ich przyrównywał...

Nastało dłuższe milczenie.

– A cóż to sekciarze złego robią? – zapytał Żółtko głosem na pozór spokojnym. – Że samogonu nie piją? Że machorki nie kurzą?!

Olszewski wydmuchał cybuszek i przydeptał butem niedopałek. – Do kościoła nie chodzą – powiedział.

– A po co ja mam iść do kościoła?! – podchwycił tym razem już z wyraźnym podnieceniem Żółtko. – Owszem, bywało kiedyś... choćby na przykład u nas. Jeden prawosławny, jeden katolik, każdy Pana Boga chwali, i dobrze, zdawało się, czego więcej chcieć. A fest w cerkwi, jadą do cerkwi i prawosławne, i katoliki, zgodnie. Fest w kościele, także samo jadą wszyscy do kościoła, w zgodzie chrześcijańskiej. To nie! Nie spodobało się, zaczęli mówić: nie wolno! A dlaczego nie wolno?... Pójdziesz do księdza do spowiedzi, a on ciebie pierwsza rzecz pyta: „Czy czasem do cerkwi nie chodzisz?”. Pójdziesz do popa: „Czy czasem do kościoła nie chodzisz?”. Niech on zapyta, czy wódki nie pijesz, czy nie palisz, czy nie kradniesz?... A cóż to za grzech cerkiew czy kościół? Nu, w końcu, jeżeli grzech, to w takim wypadku nie chodzić ani do jednego, ani do drugiego. Po mojemu, to tak i wychodzi – zakończył.

Zaczęła się dyskusja, utrzymana w tonie powściągliwym [...] Mówili spokojnie, jeden tylko Bazyli zapalał się w atakowaniu kleru. W pewnym momencie aż zerwał się z belki, na której siedział, i zaczął ręką wymachiwać:

– Dobrze jemu dziś z ambony sekciarzy wyklinać! A czemu on z ambony sowietów nie wyklina! A? Nieboś, lęka się, nie ośmieli się, choć oni nie tylko przeciw kościołowi, ale i Bogu!...

Milczenie, które nastało, przerwał raptownie Antoni, przewodniczący sielsowietu; wstał i zawołał:

– No, dość będzie bałakać! Pogadali, starczy!

Zresztą, i bez tego napomnienia ludzie już zaczęli podnosić się z miejsc. Prawda, że późna pora... I rozchodzili się milcząc.

Z dwóch cieni, które wracały człapiąc po błocie pociemniałej uliczki aż na sam skraj wsi, jeden splunął w bok.

– Isz, kudy zahnuł.

Olszewski nie odpowiedział. Bo żeby zebrać się z myślami, to prawie nie ma jak i odpowiedzieć: księdza w tym wypadku bronić, że owszem, on w gruncie bolszewików nie przyznaje, to jakby na niego donos głosić. A odwrotnie, Bazylemu temu rację przyznać, to jakby przed całą gromadą na samego siebie donos składać...

– Jutro musić orać wyjdziesz na podeschnięte? – spytał, żeby tylko przerwać milczenie.

– Nie wiem jeszcze... Pług trzeba do kowala – odparł tamten niechętnie i dodał: Co z tego, że i zaorasz...

Olszewski kiwnął na pożegnanie głową i rozeszli się do swoich chat.

(Józef Mackiewicz „Droga donikąd”)

Nauczanie rosyjskiego z inicjatywy ks. profesora

Pierwsze szkice do wzmiankowanej powieści Józef Mackiewicz opracowywał w Czarnym Borze. Do końca życia utrwalą mu się w pamięci tamte czasy, ludzie, zdarzenia, nazwy wsi, świt i zachód o czasie moskiewskim, linia przebiegająca rojstami, która dzieliła litewską i białoruską republiki sowieckie, kierunek każdej drogi... niepowtarzalny pejzaż – wszystko, do czego już nie miał powrotu...

Z innymi myślami i odczuciami opuszczał Czarny Bór i Wilno ks. Michał Sopoćko. Żył nadzieją, że jeszcze tu wróci.

W sierpniu 1947 dotarł do Białegostoku. Został tu profesorem w seminarium. Prowadził wykłady i ćwiczenia z pedagogiki, katechetyki i homiletyki oraz seminarium naukowe obejmujące te dziedziny, a także okresowo wykłady z psychologii i historii filozofii. Później doszły jeszcze wykłady z teologii pastoralnej, teologii życia wewnętrznego i teologii wschodniej. Ponadto uczył języka łacińskiego i rosyjskiego.

Nauczanie rosyjskiego w seminarium w Białymstoku było osobistą inicjatywą ks. Sopoćki. Był przekonany o przydatności tego języka w działalności apostolskiej.

„Sam ksiądz profesor doświadczył osobiście dobrodziejstw znajomości tegoż języka, gdy stykał się z Rosjanami w czasie wojny, a potem gdy duszpasterzował pośród nich i Polaków mówiących po rosyjsku w powojennym Wilnie. Nauczanie rosyjskiego nawiązywało też do istniejącej od wielu lat w seminarium wileńskim praktyki w tym względzie. Nauka trwała jednakże bardzo krótko, bo tylko przez jeden rok i po jednej godzinie tygodniowo w grupie stworzonej z dwóch pierwszych roczników. Nie mogła więc kończyć się wystarczającą znajomością języka. Niemniej dawała podstawową orientację w nim, umiejętność czytania i pisania w odmiennym od łacińskiego alfabecie.

Ksiądz Sopoćko potrafił zachęcić alumnów do lekcji rosyjskiego motywacją duszpasterską i przykładami ze swego życia. Biorąc pod uwagę ewentualne przyszłe duszpasterstwo w tym języku, starał się zapoznać swych uczniów ze słownictwem dotyczącym podstawowych prawd wiary, nauczyć na pamięć przynajmniej wyznania wiary i pacierza. Bardziej zainteresowanych zachęcał też do indywidualnego studium, sugerując np. czytanie klasyków literatury rosyjskiej, zwłaszcza uwzględniających w swych utworach treści religijne”. (ks. Henryk Ciereszko)

Wiele czasu i trudu włożył ks. Sopoćko w opracowanie katechizmu i zbioru kazań w języku rosyjskim. Zostały one sporządzone w maszynopisie i nie doczekały się, niestety, wydania drukiem, acz miały aprobatę kościelną, której udzielił biskup siedlecki I. Świrski, dawny dziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Katechizm zawierał podstawowe modlitwy i skrót głównych prawd katechizmowych oraz szczegółowe wyjaśnienia prawd zawartych w symbolu wiary, przykazań Bożych i kościelnych, grzechu, ośmiu błogosławieństw, tajemnicy łaski, sakramentów świętych, doskonałości chrześcijańskiej realizującej się w cnotach i modlitwach, sakramentalii i obrzędów.

Nie został on jednak praktycznie wykorzystany na szerszą skalę. Posługiwał się nim jedynie sam ksiądz Sopoćko, gdy pod koniec swego życia nauczał prawd wiary grupkę osób wyznania prawosławnego, które przychodziły do jego mieszkania. Zależało mu bardzo na wydaniu drukiem swego katechizmu („Katiechiz wilenskoj Cerkwi”), który mógłby być pomocny w ewangelizowaniu na wschodzie. Niestety „Katiechiz...” pozostał w maszynopisie. Prosił więc zaufane osoby, aby przepisywały jego fragmenty i wysyłały pod wskazane przez niego adresy na Białorusi i Wileńszczyźnie.

Podobne losy spotkał zbiór kazań „Bożeje Słowo”. Opracowanie to pozostało w maszynopisie, nie mogło więc być szerzej wykorzystane.

Zaszczytne nominacje i zaprzepaszczona sprawa zbudowania kościoła Miłosierdzia Bożego

Księża, wykładający w seminarium, posiadający specjalistyczne przygotowanie w różnych dziedzinach wiedzy, wyznaczani byli ponadto do pełnienia niektórych funkcji w archidiecezji. Nominacje te uwzględniały takoż osobiste przymioty tych, których dotyczyły.

Już w tym samym roku, w którym ks. Sopoćko pojawił się w Białymstoku, kuria arcybiskupia mianowała go dyrektorem Bractwa Trzeźwości, członkiem Zespołu Misjonarzy Diecezjalnych, obrońcą węzła małżeńskiego w Sądzie Arcybiskupim. Paręnaście lat później ks. Michał Sopoćko mianowany zostanie egzaminatorem prosynodalnym i cenzorem ksiąg religijnych, oraz promotorem sprawiedliwości. Równocześnie, z własnej inicjatywy, podjął starania o rozbudowę kaplicy sióstr misjonarek św. Rodziny, co po długich perypetiach, przetargach z władzami „ludowymi” udało mu się zrealizować, a dokładniej – zbudować nową kaplicę na 500 miejsc.

Jego zatroskanie o dobro duchowe wiernych i teraz, podobnie jak kiedyś w Taboryszkach, Onżadowie, Miednikach, Warszawie, Wilnie zagrzewało go do czynu. Schorowany, sterany życiem, wiekiem (miał naonczas 70 lat) na nic nie zważał. Ożyły w nim starania, nie zrealizowane w Wilnie, zbudowania w Białymstoku kościoła Miłosierdzia Bożego. Niestety, sprawa ta upadła, i tym razem nie tylko z winy władz „ludowych”, ale kościelnych.

Historię tę ks. Sopoćko opisze w swych „Wspomnieniach” i w „Dzienniku”.

W styczniu 1957 mieszkańcy białostockiej dzielnicy Nowe Miasto złożyli w prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej prośbę o zezwolenie na budowę kościoła przy ul. Wiejskiej. Do akcji tej włączył się ks. Michał Sopoćko. Jednakże władze dały odpowiedź odmowną. W maju 1958 mieszkańcy ponowili prośbę. Tym razem, chociaż ponownie nie udzielono zezwolenia, tłumacząc się brakiem materiałów budowlanych oraz siły roboczej do wykonania prac, zaproponowano i zezwolono na nabycie placu pod kościół oraz przygotowanie projektu. W poczynaniach tych, oczywiście nieoficjalnie, aktywnie uczestniczył ks. Sopoćko. Sam upatrzył w tej dzielnicy dwa miejsca na kościół oraz przyczynił się w kurii arcybiskupiej do wyznaczenia komisji celem wybrania jednego z nich.

W sprawie nabycia placu ks. Sopoćko odegrał ważną rolę. Udzielono mu bowiem upoważnienia ze strony kurii do przeprowadzenia zakupu placu. Nieco później dokonano transakcji, w której wyniku ks. Sopoćko nabył posesję przy ul. Wiejskiej 41 wraz z domem mieszkalnym i budynkiem gospodarczym. Zakupu zamierzał początkowo dokonać z własnych oszczędności, ale wobec przeznaczonej pewnej części na trwającą akurat w tym samym czasie budowę kaplicy przy ul. Celowniczej, pokrył jego koszta w około 40 proc., a resztę zapłaciła z polecenia wikariusza kapitulnego parafia farna, na której terenie znajdowała się nabywana posesja.

W związku z zakupem pojawiła się kwestia budynku znajdującego się na posesji, który zamieszkiwało czterech lokatorów. Wikariusz kapitulny był przeciwny jego zakupowi. Obawiał się trudności w jego administrowaniu. Ksiądz Sopoćko uważał jednak, że mimo to należy budynek kupić, gdyż poważniejszą przeszkodą może być ewentualne zakwestionowanie prawa do własności samego placu z powodu braku własności budynku. Dlatego też uznał, że wkładając koszta w całość zakupu, może potraktować kupno budynku jako jego własny akt. Wikariusz kapitulny wyraził na to ustną zgodę, co upewniło ks. Sopoćkę w tym zamiarze i z takim też przekonaniem dokonał transakcji. Miał przy tym ponadto dalsze plany co do budynku: chciał wykorzystać go na mieszkanie dla księdza i urządzenie w nim tymczasowej kaplicy, zanim udzielone zostałoby pozwolenie na budowę kościoła.

Po zakupie, ks. Sopoćko udał się z tym projektem do wikariusza kapitulnego, aby pozwolił mu na administrowanie budynkiem. Tymczasem kuria upoważniła do administracji budynkiem proboszcza parafii farnej. Ten natomiast nie podjął działań planowanych przez ks. Sopoćkę, zmierzających do urządzenia kaplicy i mieszkania dla księdza. Zakwestionował ponadto przydatność placu pod budowę, motywując to nieodpowiednim ukształtowaniem terenu oraz niewystarczającą szerokością placu. W odpowiedzi ks. Sopoćko zamówił wstępny projekt kościoła i plebanii, z którego wynikało, że istniejące warunki terenowe nie mogą stanowić przeszkody dla planowanej budowy.

Projektowanej świątyni ks. Sopoćko chciał nadać tytuł Miłosierdzia Bożego. Niestety, nie udało mu się tego planu zrealizować. Przekazanie zakupionego placu i budynku pod zarząd parafii farnej pozbawiło go możliwości dalszego bezpośredniego działania. Odpowiedzialni zaś za plac nie podjęli dalszych starań o zezwolenie na budowę i cała sprawa upadła.

Przychylne stanowisko prymasa kard. A. Hlonda

Ksiądz Sopoćko przyjeżdżając do Białegostoku i tworzonego pod naciskiem władzy „nowego” państwa polskiego, zastał w jego granicach szerzące się już od wojny nabożeństwo do Miłosierdzia Bożego. Znano je w Białymstoku, gdyż miasto związane było z Wilnem poprzez diecezję. W Krakowie nabożeństwo szerzone było przez siostry ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. W Warszawie, tragicznie doświadczonej kataklizmami wojny, również modlono się do Miłosierdzia Bożego. Polska ludność przesiedlona z Wileńszczyzny na tereny zachodniej Polski „zabrała” ze sobą nabożeństwo, którego uczyła się w czasie wojny w Wilnie.

To, co rozwijało się w ramach prywatnej, oddolnej i spontanicznej pobożności wiernych, nie miało naturalnie jeszcze kościelnego potwierdzenia. Prymas, kardynał August Hlond, znał sprawę rodzącego się nabożeństwa i motywy wprowadzenia święta Miłosierdzia Bożego, gdyż ks. Sopoćko zwracał się z tym do niego jeszcze przed wojną. Zachęcał też od początku ks. Sopoćkę do opracowania traktatu teologicznego. Tenże traktat, opracowany przez ks. Sopoćkę w czasie jego ukrywania się w Czarnym Borze, rozesłany w czasie wojny z Wilna, dotarł też do kardynała A. Hlonda. W 1946 kardynał Hlond przesłał go do Rzymu, do Kongregacji św. Obrzędów. Następnie wydał go drukiem w Warszawie, w 1947.

Prymas już od początku był przychylnie nastawiony do całej tej sprawy. Toteż już niebawem po przyjeździe do Białegostoku ks. Sopoćko pojechał do Warszawy, by się z nim spotkać. Spotkanie odbyło się w sierpniu 1947. Prymas poinformował ks. Sopoćkę o przedstawieniu w imieniu Episkopatu Polski sprawy kultu Miłosierdzia Bożego w Kongregacji św. Obrzędów, która autorytatywnie zadecyduje o kulcie. Wręczył mu ponadto świeżo wydany przez siebie traktat autorstwa ks. Sopoćki „De Misericordia Dei deque eiusdem festo istituendo” z dedykacją: Czcigodnemu Autorowi, życzliwy Wydawca – 23 sierpnia 1947 r., oraz poprosił o napisanie sprawozdania z pobytu w czasie wojny na Wileńszczyźnie.

Rozczarowanie broszurką o. J. Andrasza i obrazem Hyły

W tym samym czasie ks. Sopoćko dotarł także do domu sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej w Warszawie. Tam przełożona domu pokazała mu nowo wydaną broszurkę autorstwa o. J. Andrasza (kierownika duchowego s. Faustyny Kowalskiej w Krakowie) pt. „Miłosierdzie Boże, ufamy Tobie”. Pojawienie się tej pozycji ucieszyło początkowo ks. Sopoćkę, ale po jej przejrzeniu zrodziły się w nim zastrzeżenia co do przedstawionych w niej niektórych interpretacji.

Przede wszystkim nie mógł się zgodzić z wyjaśnieniem treści obrazu Najmiłosierniejszego Zbawiciela. Zauważył również brak uwzględnienia pokuty jako warunku otrzymania miłosierdzia. Uznał ponadto, iż zbędne było ujawnienie jego – Sopoćki – nazwiska w tekście broszurki. Wtedy też zapewne rozmawiał z siostrami na temat obrazu Jezusa Miłosiernego w krakowskim klasztorze, namalowanego w czasie wojny przez Adolfa Hyłę oraz o szerzonym przy nim nabożeństwie.

Na podstawie „Wspomnień” i „Dziennika” ks. Sopoćki pisze ks. Henryk Ciereszko:

„Jeszcze przed rozpoczęciem październikowych wykładów w seminarium udał się [ks. Sopoćko] z odwiedzinami do Osińskiej i Naborowskiej, o których wiedział, że po opuszczeniu Wilna dotarły aż do Wrocławia. Podróż swą odbył przez Kraków. Zależało mu najprawdopodobniej na odwiedzeniu klasztoru sióstr w Łagiewnikach i nawiedzeniu znajdującego się tam, na zakonnym cmentarzu, grobu s. Faustyny. Wtedy też po raz pierwszy zobaczył obraz Jezusa Miłosiernego, znajdujący się w przyklasztornym kościele. Tak jak zakwestionował interpretację treści obrazu przedstawioną przez o. Andrasza, tak teraz krytycznie odniósł się do samego wizerunku postaci Jezusa ukazanej na obrazie. Hyła bowiem namalował obraz jedynie na podstawie opisu „Dzienniczka” s. Faustyny, do którego dodał swą artystyczną interpretację, a ta nie była zgodna ze wskazaniami pochodzącymi od siostry, znanymi ks. Sopoćce z jej osobistego przekazu. Ksiądz Sopoćko udał się więc do malarza i starał się nakłonić go do wprowadzenia korekt w namalowanych przez niego obrazach, ten bowiem po wykonaniu obrazu do kościoła klasztornego w Łagiewnikach namalował jeszcze inne, podobne do pierwowzoru. Artysta jednak nie przyjął kierowanych do niego uwag”.

Nieprzyjazny klimat wokół kultu i obrazu

Od początku lat 50. dało się zauważyć coraz powszechniejsze umieszczanie obrazów Miłosierdzia Bożego w kościołach. Czyniono to zawsze za zgodą miejscowych biskupów ordynariuszy. Byli jednakże i tacy, którzy zachowywali rezerwę, a nawet nie zezwalali na szerzenie kultu czci obrazu. Ksiądz Sopoćko pisał w tej sprawie do prymasa Stefana Wyszyńskiego, prosząc o podjęcie jej na forum episkopatu celem wyjaśnienia zastrzeżeń i wątpliwości oraz usunięcia przeszkód w szerzeniu kultu. Zarzuty skupiały się wokół stwierdzeń, że kult i obraz wywodzą się z niepotwierdzonych objawień. Jakoś nie chciano zauważyć, że ks. Sopoćko w swych publikacjach od początku podawał niezależnie od objawień s. Faustyny, biblijne, teologiczne i pastoralne motywy przemawiające za kultem.

Ogólnie klimat wokół sprawy kultu stawał się coraz bardziej nieprzyjazny. Podobnie odnoszono się do obrazu, łącząc go wyłącznie z objawieniami siostry Faustyny. W 1953 roku Episkopat Polski podjął decyzję, aby obrazy jako pochodzące z niepotwierdzonych objawień, usuwać powoli z kościołów, a zwłaszcza z ołtarzy. Niektórzy ordynariusze zaczęli faktycznie wydawać zarządzenia nakazujące usuwanie obrazów ze świątyń.

W tej sytuacji ks. Sopoćko napisał 13 września 1953 list do prymasa S. Wyszyńskiego, w którym starał się przekonywać go o potrzebie wprowadzania obrazów do świątyń, aniżeli ich usuwanie. W maju 1954 podobne pismo wystosował do przewodniczącego Episkopatu Polski, ordynariusza łódzkiego M. Klepacza oraz do ordynariuszy diecezji. Upraszał też biskupów o zaopiekowanie się obrazami i czuwanie nad ich poprawnością, gdyż dotychczasowe zaniedbania w tej kwestii doprowadziły do wielkiej dowolności w malowaniu obrazów. Na poparcie swej prośby dołączył do pisma obrazki reprodukowane z obrazów istniejących za granicą, posiadających „Imprimatur” tamtejszych biskupów. Ponadto, załączył także adresatom odpis „Dzienniczka” s. Faustyny, prosząc przewodniczącego Episkopatu Polski o urzędowe zbadanie jego treści, natomiast biskupów – o ocenę tejże.

Konkurs na nowy obraz

Te wszystkie petycje nie przyniosły większego odzewu. Ks. Sopoćko podjął jeszcze jedne, bardziej konkretne działania odnośnie obrazu. Zwrócił się mianowicie do biskupa przemyskiego Franciszka Bardy, który na forum Episkopatu przeprowadził krytykę dotychczasowych obrazów z punktu widzenia ich liturgicznej i artystycznej wartości, po której to krytyce zapadła decyzja o usuwaniu ich z kościołów. Zyskując zrozumienie biskupa Bardy dla swych interpretacji o możliwości niezależnego od objawień s. Faustyny traktowania obrazu, ks. Sopoćko zdecydował się za jego poradą doprowadzić do namalowania nowej wersji obrazu.

W maju 1954 za wiedzą i przyzwoleniem biskupa Bardy ks. Sopoćko postarał się o zorganizowanie konkursu na nowy obraz. U artystów malarzy zamówił obrazy i powołał komisję do ich oceny. Kilku z nich nie przyjęło zamówień, w tym i Adolf Hyła. Pozytywnie zaś odpowiedzieli Tadeusz Okoń, Antoni Michalak i Ludomir Sleńdziński. 29 czerwca 1954 zwołane zostało w Krakowie posiedzenie komisji, w skład której weszli historycy sztuki oraz teologowie. Przedstawiono tylko dwa projekty obrazów: Antoniego Michalaka i Tadeusza Okonia, gdyż Ludomir Sleńdziński nie zdążył przygotować swego projektu.

Komisja pozytywnie przyjęła projekt Michalaka, czyniąc jednakże pewne uwagi, które miałyby być uwzględnione przy malowaniu. Natomiast projekt Okonia uznała za zbyt przypominający obrazy Hyły, od których, jak zanotowano w protokole, „należy odstąpić, gdyż nie odpowiadają wymaganiom sztuki kościelnej i nie harmonizują z liturgią Niedzieli Przewodniej”. Teolog, ks. Ignacy Różycki dodał jeszcze następujące zastrzeżenie: „Uznając projekt p. prof. Michalaka jako jedynie godny realizacji, należy jednak dążyć do tego, by związek z objawieniami s. Faustyny został jeszcze bardziej w realizacji osłabiony”.

2 września 1954 doszło w Krakowie do oceny spóźnionego obrazu autorstwa Ludomira Sleńdzińskiego. Nowa komisja wydała bardzo pochlebną ocenę obrazu. Uznano, że obraz – z racji wiernego oddania sceny zjawienia się Jezusa Apostołom oraz z uwagi na promienie oznaczające krew i wodę, symbolizujące rodzące się z boku Chrystusa Kościół z sakramentami oczyszczającymi duszę (chrzest i pokuta) i życiodajnymi (Sakrament Ołtarza i inne) – można uznać za poglądowy komentarz liturgii Niedzieli Przewodniej. Od strony artystycznej oceniono obraz wysoko i stwierdzono, że nie budzi on żadnych zastrzeżeń. Pod względem dogmatycznym zaś uznano go za zgodny z nauką z przepisami Kościoła. W opinii komisji odpowiadał on też wymaganiom liturgicznym i nawiązywał do liturgii Niedzieli Przewodniej. Zaznaczono też dodatkowo, że w przeciwieństwie do dotychczasowych obrazów tego typu – ten nie budzi wątpliwości.

Obraz Sleńdzińskiego przedstawiono ponadto Komisji Głównej Episkopatu Polski; wydała ona orzeczenie, w którym zaaprobowała obraz, jednakże uznając, że może być on „dopuszczony (ale nie w ołtarzach) przez biskupów, o ile na to się zgodzą”. To ośmieliło ks. Sopoćkę do bezpośredniego zwrócenia się do biskupów ordynariuszy, by udzielili pozwolenia na zawieszanie w kościołach obrazów malowanych według ujęcia Sleńdzińskiego. Większość z nich ustosunkowała się pozytywnie do jego petycji.

Dekret z 1958 i Notyfikacja Kongregacji Świętego Oficjum z 1959 o objawieniach s. Faustyny i wywodzącym się z nich nabożeństwie

Po wizycie prymasa S. Wyszyńskiego w Rzymie w 1957 roku i po zasięgnięciu u niego informacji w sprawie starań o aprobatę kultu Miłosierdzia Bożego, ks. Sopoćko żył nadzieją, że przygotowywany dekret zezwoli na kult Miłosierdzia Bożego, ale bez związku (przynajmniej na razie) z objawieniami s. Faustyny, względnie zabroni szerzenia wiadomości o tych objawieniach. Stało się inaczej. Zwieńczenie badań Kongregacji Świętego Oficjum w formie postanowienia zawartego w dekrecie tejże Kongregacji nastąpiło na jej posiedzeniu plenarnym w dniu 19 listopada 1958. Dekret ten został zachowany w aktach Kongregacji. Zawarte w nim ustalenia przekazane zostały natomiast do wiadomości, jeśli chodzi o Polskę, prymasowi S. Wyszyńskiemu z zaleceniem, by przedstawił je biskupom ordynariuszom.

Pismo adresowane do prymasa Wyszyńskiego, datowane dniem 28 listopada 1958, zawierało następujące informacje i wskazania: 1. Nie należy obstawać przy nadprzyrodzoności objawień s. Faustyny; 2. Nie powinno się ustanawiać jakiegokolwiek święta Miłosierdzia Bożego; 3. Zabrania się rozpowszechniania obrazka i pism, przy pomocy których propaguje się nabożeństwo w formie zaproponowanej przez s. Faustynę; 4. Pozostawia się do roztropności biskupów stopniowe usuwanie, przy zachowaniu ostrożności, obrazów namalowanych według wizji s. Faustyny, umieszczonych na ołtarzach, ewentualnie zamieniając je innymi, które w sposób poprawny przybliżają koncepcję Bożego Miłosierdzia; 5. Należy udzielić bardzo poważnego napomnienia (gravissimum monitum) ks. Michałowi Sopoćce, nakazując mu, aby zaprzestał obrony i propagowania tych objawień i nabożeństwa, o którym wyżej mówiono.

Oficjalna wypowiedź Stolicy Apostolskiej, przekazana do powszechnej wiadomości, opublikowana została w formie Notyfikacji Kongregacji Świętego Oficjum w „Acta Apostolicae Sedis” pod datą 6 marca 1959. Ukazała się też informacja w „L‘ Osservatore Romano” z 7 marca 1959, powtarzająca tekst Notyfikacji.

Notyfikacja była w pewnym sensie złagodzoną formą orzeczenia dekretu Kongregacji. Obwieszczone w niej było, że Kongregacja Świętego Oficjum zbadała widzenia i objawienia s. Faustyny Kowalskiej ze Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, zmarłej w Krakowie w 1938 roku i postanowiła, że: 1. Należy powstrzymać się od rozpowszechniania obrazów i pism, które przedstawiają nabożeństwo do Boskiego Miłosierdzia w formach przedłożonych przez siostrę Faustynę; 2. Pozostawia się roztropności biskupów polecenie usuwania wspomnianych obrazów, które zostały już wystawione do kultu.

Ksiądz Sopoćko przyjął to orzeczenie ze spokojem. Zdarzenie to wskazywało na spełnienie się przepowiedni s. Faustyny o trudnościach, a nawet jakby załamania się zleconego jej dzieła. W liście do s. Benigny Naborowskiej z 2 stycznia 1959 pisał: „W zasadzie nic się nie zmieniło, albowiem już od r. 1953 ja kult Miłosierdzia Bożego oparłem na Piśmie św., liturgii i nauce Kościoła, nie wspominając nic o siostrze Faustynie. [...] Teraz już o siostrze Faustynie i jej objawieniach mówić nie wolno”. W następnym liście do tejże adresatki (z dnia 12 marca 1959) pisał: „Musimy podporządkować się decyzji św. Oficjum i całkowicie zastosować się do zarządzania władz”.

Obraz (obrazy) nie pod wpływem objawień s. Faustyny

W 1966 roku ks. Sopoćko zwrócił się z prośbą do Ludomira Sleńdzińskiego o namalowanie dwóch obrazów według wersji, jaką artysta przyjął w swym pierwszym obrazie zatwierdzonym przez Komisję Główną Episkopatu w 1954 roku. Miały to być obrazy mniejszego formatu, ukazujące, jak ich pierwowzór, scenę zjawienia się Jezusa Apostołom po swym zmartwychwstaniu w Wieczerniku. Ks. Sopoćko zamierzał przedstawić je władzom kościelnym do zatwierdzenia jako modele wzorcowe, według których należało promować ideę Miłosierdzia Bożego.

Realizację swego planu ks. Sopoćko rozpoczął od szukania poparcia u arcybiskupa krakowskiego Karola Wojtyły, który w 1965 wszczął proces informacyjny s. Faustyny. Najpierw, przesyłając życzenia wielkanocne ks. Sopoćko prosił abp. Wojtyłę, aby swym autorytetem wpłynął na aprobatę obrazu, gdyż – jak motywował – do kultu obrazu, czyli uciekania się do Miłosierdzia Bożego wzywają między innymi zaistniałe trudności i przeciwności w realizacji obchodów 1000–lecia chrześcijaństwa w Polsce.

Następnie w maju przesłał abp. Wojtyle opis historii obrazu i własnych starań o jego aprobatę, z wyjaśnieniem swego odniesienia do sprawy objawień s. Faustyny, które pozwala traktować propagowany obraz jako niezależny. Jednocześnie prosił abp. Wojtyłę o zaopiekowanie się dwoma przygotowanymi obrazami, wiernymi kopiami prototypu Sleńdzińskiego oraz o przedłożenie ich do zatwierdzenia przez Stolicę Apostolską. Jeden z nich miałby pozostać w Rzymie, natomiast drugi, przywieziony do Polski, byłby wzorem do malowania obrazów Miłosierdzia Bożego w kraju.

Jaka była odpowiedź abp. Karola Wojtyły?

Pisze ks. Henryk Ciereszko:

W odpowiedzi Arcybiskup już na początku czerwca poprosił listownie ks. Sopoćkę o dodatkowe wyjaśnienie co do jego zaangażowania w szerzenie nabożeństwa do Miłosierdzia Bożego oraz historii obrazu, między innymi z powodu przekazanej mu przez Postulatora w procesie informacyjnym s. Faustyny relacji, która była odmienna od stanowiska ks. Sopoćki. Postulator sugerował bowiem jakoby ks. Sopoćko szerzył kult Miłosierdzia Bożego pod wpływem objawień s. Faustyny, choć ten zaznaczał, że tego nie czynił. Starał się też [Postulator] przekonywać do obrazu wykonanego przez A. Hyłę, a krytykowanego przez ks. Sopoćkę. Swe stanowisko argumentował [Postulator] rozwijającym się kultem tegoż obrazu i jego rozpowszechnieniem się w Polsce i w świecie. Zastrzeżenia zaś do obrazu wniesione przez biskupów wynikły, jego zdaniem, z błędnej interpretacji kolorów promieni na obrazie (które miałyby przypominać polskie barwy narodowe), wyrosłych z odczuć wiernych czczących obraz w czasie wojny, dostrzegających w nim i modlitwach do Miłosierdzia Bożego nadzieje na odzyskanie wolności. Cześć dla obrazu pędzla A. Hyły nie zmniejszyła się mimo zakazu Stolicy Apostolskiej, a jego krytyka ze strony ks. Sopoćki zmierzająca – zdaniem Postulatora – ubocznie do zastąpienia go przez obraz Sleńdzińskiego, może doprowadzić do zaniku kultu Jezusa Miłosiernego. Stąd ostatecznie sugerował on [Postulator] Arcybiskupowi, aby odmownie odpowiedział na prośbę ks. Sopoćki co do aprobaty i rozpowszechniania obrazów Sleńdzińskiego.

Szczególne zainteresowanie abp. Karola Wojtyły obrazami trzech autorów

Na zapytanie abp. Wojtyły, do którego dołączony był odpis pisma Postulatora, ks. Sopoćko odpowiedział dopiero na początku października, jako że w czerwcu był nieobecny w Białymstoku, a list odnalazł dopiero po wakacjach, w seminarium duchownym. W międzyczasie, w lipcu tegoż roku, przywiózł do Warszawy obrazy namalowane przez Sleńdzińskiego i przekazał je biskupowi B. Dąbrowskiemu z prośbą o przedstawienie ich na Konferencji Episkopatu.

Ten zasugerował mu, ażeby przygotował podanie do biskupów, objaśniające treść obrazu oraz wskazujące ich przeznaczenie. Idąc za tą radą ks. Sopoćko wystosował pod datą 1 sierpnia 1966 prośbę do Konferencji Episkopatu i złożył ją na ręce prymasa Stefana Wyszyńskiego. W dniu 31 września tegoż roku ks. Sopoćko odnotuje w swym „Dzienniku”: Konferencja Episkopatu. Sprawa przyjęcia obrazu jest wątpliwa, ale polecam wszystko Miłosierdziu Boga, którego wola jest miłosierdziem. A w dniu 2 września zapisze: Dowiedziałem się, że na Konferencji Episkopatu sprawa obrazu Najmiłosierniejszego Zbawiciela wcale nie była poruszana. Wola Boża.

Pokorny i uparty ks. Sopoćko zgadzał się z wolą Bożą, ale i nie czuł się bynajmniej zwolniony od dalszych zabiegów u władz kościelnych. W odpowiedzi abp. Wojtyle, a pisał ją 6 października – już po niespełnionych oczekiwaniach przyjęcia obrazu przez Episkopat na Konferencji – ponownie prosił abp. Wojtyłę o poparcie swej prośby w Episkopacie.

Na temat pisma Postulatora przedstawionego Arcybiskupowi wyjaśniał jeszcze gruntowniej, niż w pierwszej prośbie z maja 1966, w czym wyraża się w obrazie Sleńdzińskiego owo rozdzielenie kultu Najmiłosierniejszego Zbawiciela od objawień s. Faustyny. Na podstawie konkretnych danych wskazywał nieprecyzyjność posiadanych przez Postulatora informacji na temat historii kultu i obrazu. Jeszcze raz stanowczo podkreślił, że swej działalności na rzecz szerzenia nabożeństwa i obrazu nie opierał na przeżyciach s. Faustyny, lecz stały się one jedynie okazją do wgłębienia się w studium o prawdzie Miłosierdzia Bożego.

Gdy zaś chodzi o zarzut rzekomego dążenia do usuwania obrazów Hyły i innych artystów ze świątyń, pisał, że zależy mu, aby zostały one poprawione zgodnie ze wskazówkami s. Faustyny, których on, ks. Sopoćko, jest jedynym świadkiem. Brak reakcji (pisał dalej) na niewłaściwe interpretacje wyraźnie widoczne w tych obrazach, byłby z jego, ks. Sopoćki strony sprzeniewierzeniem się prawdzie i zadaniu, które do niego należy.

Konferencja Episkopatu odbyła się 21 listopada 1966. W międzyczasie abp Wojtyła, po otrzymaniu wyjaśnień od ks. Sopoćki, zainteresował się sprawą obrazu i zażądał od ks. Sopoćki przedłożenia ocen rzeczoznawców co do trzech obrazów: Kazimirowskiego, Sleńdzińskiego i Hyły.

W końcu listopada 1966 ks. Sopoćko przesłał abp. Wojtyle odpisy protokołów komisji oceniającej obrazy Kazimirowskiego oraz Michalaka i Okonia (protokół z oceny obrazu Sleńdzińskiego wysłał był Arcybiskupowi już wcześniej – w maju). Obraz Hyły nie był oceniany odrębnie, a tylko pośrednio przy ocenie obrazu Okonia. Komisja zaznaczyła jedynie: „Obraz p. Okonia zbyt przypomina obrazy p. Hyły, od których należy w myśl założenia odstąpić”. Dlatego w obecnej odpowiedzi Arcybiskupowi, ks. Sopoćko już od siebie dodał, że powodem tego orzeczenia komisji co do obrazu Hyły, był nielicujący z obrazem przeznaczony do kultu feminizm oraz brak zharmonizowania z liturgią Niedzieli Przewodniej. Dopowiedział również, że wielokrotnie prosił Hyłę o wzorowanie się na prototypie Kazimirowskiego. Hyła jednakże nie zastosował się do jego próśb.

Biskupi nie powzięli żadnej decyzji...

W tym samym czasie, w końcu listopada 1966, ks. Sopoćko poprosił prymasa Stefana Wyszyńskiego o spotkanie. Sprawa przyjęcia obrazów, wniesiona jeszcze w sierpniu tegoż roku, do tej pory nie doczekała się rozwiązania, więc ks. Sopoćko liczył, że może w bezpośrednim spotkaniu z Prymasem uzyska oczekiwane rozstrzygnięcie.

Spotkanie odbyło się 9 grudnia 1966. Pod tą datą ks. Sopoćko w swym „Dzienniku” zapisze: Dziś byłem na audiencji u J. Em. Prymasa w sprawie obrazów Najmiłosierniejszego Zbawiciela. Biskupi na Konferencji 21 listopada nie powzięli żadnej decyzji.

Pisze ks. Henryk Ciereszko:

„Zamiary ks. Sopoćki nie zostały ostatecznie zrealizowane. Obrazy nie były wykorzystane do propagowania wizerunków Jezusa przybliżających ideę Miłosierdzia Bożego. W 1967 roku ks. Sopoćko przesyłając abp. Wojtyle gratulacje z okazji mianowania go kardynałem, jeszcze raz zwrócił się do niego z prośbą o posłuchanie w sprawie obrazów. Do spotkania doszło w czerwcu, w Warszawie podczas trwającej tam Konferencji Episkopatu. Kardynał jednakże nie przyjął prośby ks. Sopoćki o zaopiekowanie się obrazem”.

Wielki wysiłek i trud ks. Sopoćki włożony w sprawę promocji obrazu Najmiłosierniejszego Zbawiciela autorstwa Ludomira Sleńdzińskiego, dzieła spełniającego przecież teologiczne i artystyczne wymogi stawiane kultowym obrazom, ostatecznie więc nie powiodły się. Obraz Sleńdzińskiego, zatwierdzony przez Komisję Główną Episkopatu w 1954 roku, nie upowszechnił się jako wzorcowy dla wyrażenia idei Miłosierdzia Bożego. Spowodowały to okoliczności związane z zakazem Stolicy Apostolskiej z 1959 roku, który wpłynął na brak zainteresowania biskupów przedstawianymi im kopiami tegoż wizerunku.

Najbardziej rozpowszechnianym, najpopularniejszym pozostawał (i wciąż pozostaje) feministyczny obraz pędzla Adolfa Hyły (w ostatecznej wersji Hyła usunął namalowane na nim kwiaty).

...A jednak, a mimo to – obrazy Sleńdzińskiego znalazły w końcu swe miejsce w kościołach. Zanim to się stało, długo, bardzo długo wędrowały po Polsce. Z miasta do miasta, z kościoła do kościoła, z rąk do rąk; wracały takoż do ks. Sopoćki.

Wędrujący „Jezus Najmiłosierniejszy Zbawiciel” Ludomira Sleńdzińskiego i wędrujący „Jezus – Król Miłosierdzia” Eugeniusza Marcina Kazimirowskiego – to historia z rzędu nieodgadnionej tajemnicy...

(Cdn.)

Alwida A. Bajor

Wstecz