Podziwiam cuda miejscowej przyrody

(Władysław Abramowicz)

W bieżącym miesiącu mija 100. rocznica urodzin Władysława Abramowicza, historyka, archiwisty, pisarza, publicysty i tłumacza w jednej osobie; animatora polskiego życia literackiego w powojennym Wilnie, wielkiego rzecznika polsko-litewskiego dialogu kulturowego.

Władysław Abramowicz urodził się 9 maja 1909 r. w Nowym Dworze (rejon trocki) w rodzinie kowala Eustachego i Urszuli (z Białopiotrowiczów). Jeżeli chodzi o narodowościowe rodowody rodziców, według wersji jego samego, ojciec był Litwinem, matka Białorusinką.

W 1914 r. rodzina przeniosła się do Koszedar (Kaišiadoris). W tymże roku Władysław utracił matkę. Wojna sieje kolejne spustoszenia w rodzinie, tym razem wśród braci i sióstr.

Abramowicz nie zaznał, niestety, beztroskiego dzieciństwa. W 1917 r. zaczął pobierać naukę w szkole początkowej z niemieckim językiem wykładowym. Od wczesnych lat był zmuszony zarabiać na życie. W trudnych dla rodziny chwilach oddawano go nawet do pasania bydła.

W 1922 r. umiera ojciec. Po dwóch latach od owego wydarzenia Abramowicz przyjeżdża do Wilna, gdzie, zamieszkując pierwotnie u swojego brata, pracą fizyczną zarabia na utrzymanie. W 1925 r. zostaje uczniem w zakładzie krawieckim.

Dzięki protekcji ks. Józefa Wajczunasa uczęszczał do Gimnazjum Kraszewskiego, które w 1929 r. zaświadczyło o ukończeniu przez niego siedmiu klas. W tymże roku podjął pracę w urzędzie pocztowym. W 1933 r. uzyskał świadectwo dojrzałości w Gimnazjum im. J. Lelewela. Studiował też zaocznie w Wyższej Szkole Dziennikarskiej w Warszawie.

W latach 1933-1939 pracował w wydawnictwie Znicz, w redakcji Kuriera Wileńskiego, awansując od korektora do dziennikarza, a w 1936 r. – nawet do redaktora regionalno-krajoznawczego miesięcznika Ziemia Lidzka.

Czasy niestabilności politycznej zmuszały do częstej zmiany pracy. W latach 1940-1941, niespełna rok, pracuje jako redaktor-tłumacz w litewskiej agencji ELTA.

Od jesieni 1940 r. zaczyna się dla Abramowicza lepsza passa zawodowa. Otrzymuje posadę w Bibliotece Akademii Nauk, w której od 1944 r. jest bibliografem, zaś od 1947 – kierownikiem działu rękopisów. Ćwierć wieku odda pracy w bibliotece. Jeszcze w czasie wojny wykaże się jako gorliwy, rzetelny pracownik, ratujący m. in. bezczeszczone przez faszystów zbiory wileńskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Badacze, korzystający z zasobów biblioteki, zapamiętali Abramowicza jako bardzo uczynnego człowieka, który ułatwiał im poszukiwanie cennych nieraz źródeł, udostępniał materiały również gościom zagranicznym, zwłaszcza naukowcom z Polski, co w okresie Litwy Radzieckiej urastało właściwie do rangi przestępstwa.

Jako człowiek ambitny i dociekliwy, chętny do pogłębiania wiedzy i rozszerzania kompetencji, Abramowicz w latach 1945-1951 studiował historię na Uniwersytecie Wileńskim. Ponadto był członkiem Związku Pisarzy Litwy, stał się właściwie prekursorem polskiego życia literackiego w powojennej Litwie. W 1954 r. założył przy dzienniku Czerwony Sztandar Kółko Literackie, coś w rodzaju warsztatów dla początkujących poetów. Nie zrażał się chwilowymi niepowodzeniami. Kiedy wigor twórczy młodzieży zaczął wygasać, w 1958 r. ponownie wskrzesił działalność Kółka i opiekował się nim już do końca życia.

Miał wielu znajomych także wśród pisarzy litewskich, z niektórymi, jak na przykład, Albinas Žukauskas czy Vytautas Sirijos Gira, przyjaźnił się bliżej.

W wyżej nazwanym kontekście tym bardziej nieoczekiwanym wydarzeniem okazała się samobójcza śmierć Władysława Abramowicza w dniu 16 listopada 1965 r. Splot niesprzyjających okoliczności: kłopoty osobiste i zawodowe nadwerężyły widocznie równowagę duchową wrażliwego człowieka, który nie potrafił zapewne żyć i pracować „na niby”.

Spoczął, jak wielu zasłużonych, na wileńskiej Rossie. Kamień nagrobny nie utrwala w pełni jego zasług, tym bardziej warto więc przypomnieć przynajmniej niektóre poczynania zaiste pracowitego żywota.

Jako twórcza osobowość objawi się Władysław Abramowicz w roku 1930, kiedy do rąk czytelnika trafi debiutancki zbiorek wierszy Świtanie myśli. Złożyły się nań wiersze o różnorodnej tematyce: miłosne, okolicznościowe, patriotyczne. Zwłaszcza te ostatnie nie potrafią czasem się oprzeć koniunkturalnemu szablonowi.

Znacznie ciekawszy w dorobku poetyckim Abramowicza jest drugi zbiorek. Już poprzez tytuł Regionalne (Wilno 1933) sam on się wpisuje w dominujący w literaturze wileńskiej lat 30. nurt literacki. Najbliższy kontekst dla nazwanego tomiku stanowią odpowiednie zbiorki takich ówczesnych regionalistów, jak: Wanda Dobaczewska, Witold Hulewicz, Tadeusz Łopalewski, Eugenia Kobylińska-Masiejewska i in.

Przywołujący lokalne motywy zbiorek jest dedykowany jednemu z „tutejszych“ dobroczyńców: Czcigodnemu Księdzu Józefowi Wajczunasowi, szczeremu miłośnikowi piękna (...).

W księdzu Wajczunasie dostrzegł Abramowicz widocznie zaiste ewangeliczną naturę, sam zresztą, jak wspominaliśmy, zaznał jego dobroci. Najistotniejszy rys osobowości księdza został ujęty w następującą strofę:

(...) Tulić do siebie wszystkich, tak jak braci,

A stać się z tego głośnym w naszej strefie,

To drugim trzeba być – księdzem Józefem –

I uwierzyć, że kiedyś – „Bóg zapłaci”.

Jak na regionalistę przystało, autor omawianego zbiorku urok krajobrazu rodzimego przedkłada nad piękno egzotycznych zakątków świata. Docenia też ludzi tutejszych, zarówno tych, z którymi przyszło dzielić „tu i teraz“, jak i tych, którzy ciałem spoczęli na zawsze, ale duchem emanują nadal, bo racja jest najczęściej po ich stronie.

W poczet regionalistów wpisuje Abramowicza także fakt, że nie zapomina on o wartościach metafizycznych, o przywiązaniu tutejszego człowieka do Boga i świątyń, które ułatwiają obcowanie z Najwyższym.

Na zbiorek złożyło się sześć cyklów wierszy. Zapewne nieprzypadkowo tomik otwiera zawierający pięć utworów cykl W Ostrej Bramie. Piszemy o poecie w maju, miesiącu maryjnym, przywołajmy więc wstępny utwór z nazwanego zestawu, napisany jeszcze w duchu zgoła modernistycznym, z dbałością przede wszystkim o artystyczne, brzmieniowe, wręcz muzyczne walory poezji:

Na modlitwę w Ostrej Bramie

Rozdzwonione dzwonią dzwony...

Śpieszy lud kupczący w chramie,

Mgłą poranku otulony –

Na modlitwę w Ostrej Bramie.

 

Rozdzwonione dzwony dzwonią...

Lud kupczący w chramie śpieszy

Tam – gdzie od spodlenia broni

Matka Święta – i pociesza...

Rozdzwonione dzwony dzwonią. (...)

Kolejne utwory wkraczają w konwencję bardziej realistyczną, są to niemal obrazki, utrwalające pątników, którzy z różnych okolic Wileńszczyzny śpieszą do Ostrej Bramy:

Parobcy i pastuszkowie

Jadą końmi, dążą pieszo...

Barwne chusty, siwe głowy

– Do jednej przystani śpieszą. (...)

Nie został ominięty nawet żebraków szpaler posmużny, obrazek nie tylko dla międzywojnia charakterystyczny, nadal, niestety, aktualny.

Niedużym cyklem wierszy rządzi określony porządek. Pamięć o celu pielgrzymowania prowadzi do tego, że ostatni wiersz cyklu płynnie przekształca się w modlitwę; motyw lokalny (obraz świątyni ostrobramskiej) przeistacza się w sakralny i uniwersalny:

(...) Głębinę duszy otwiera

Każdy modlący się człowiek

I na Majestat spoziera...

A gdy modlitwa jest szczera –

Łza cicho spływa spod powiek...

 

Kiedy duch w przestrzeń odpłynie,

Królowo świata i Pani,

Prosimy, przyjdź na spotkanie

W ostatniej śmierci godzinie!...

Piękno rodzimego pejzażu – nieodłączny, najczęstszy składnik poezji regionalnej – ewokuje złożony z dziewięciu tekstów cykl Jezioro Galwe. Podziwiający tytułowe jezioro poeta nie kamufluje swoich pozytywnych uczuć, swojego zauroczenia otaczającym krajobrazem:

Na przepasaną tęczą zieleń wody

Rzucam spojrzenie z odległej przestrzeni,

Stojąc na stosie omszonych kamieni,

Podziwiam cuda miejscowej przyrody,

Tonącej w pełni rajskiego uroku.

 

Jezioro Galwe rozlane szeroko,

Lśniące w okrasie dziewiczej urody,

W ospałych plazmach, w lawinie uwodzi,

Kiedy przecudne z fal czyni pochody.

 

Patrzę jak w słońcu rozedrgane fale

Pną się, srebrnemi majaczą piersiami...

Trzcina ciężkiemi wita je hełmami,

Trwając w powiewnej przegięcinie stale.

„Tutejszość” owego cyklu wynika nie tylko z racji tego, że jest on peanem na cześć ojczystej przyrody. W miarę wyrobiony słuch literacki rozpozna w tym wierszu także echa poetyki Mickiewiczowskiej (ballady Sonety Krymskie). Abramowicz rozwija także na swój sposób refleksje, które mniej więcej o stulecie wcześniej zabrzmiały przecież w Panu Tadeuszu. W trzecim wierszu cyklu czytamy co następuje:

Mówią, przepiękne są włoskie jeziora

Ba, nawet wielbią je obcy poeci!

Podobno, gdy wieczorna spada zmora,

Z oparów wody cudna Aurora

Spotyka swego kochanka stuleci.

Lecz większych we mnie uwielbień nie wznieci

Żadna kraina, ni mądrość doktora;

Bowiem dla Matki–Litwy, dla Jej dzieci,

Kwiat duszy mojej bujnie się rozkwieci –

I kwitnąć długo będzie – do wieczora.

 

A więc tem samem i włoskie tercety,

Chociaż z oktawą wrosły w jedno mienie,

Czerpiąc z okolic ojczystych natchnienie:

Obce dla duszy Litwina-poety.

Postawa zakochanego w swojszczyźnie regionalisty przeziera z niejednej strofy poety, który, gdy myśl mu podrzuci jakieś egzotyczne realia, typu: Prawda, tu nie ma ponętnych gondoli..., zaraz siebie perswaduje, twierdzi, że jest dumny z prostej wiejskiej łodzi.

Litwa, ów Kraj Jezior, jak zapewniają poeci, zachęca do odbywania wodnych podróży. Na ich trasie dochodzi do przewspaniałego nieraz splotu uroków natury z tajemnicami historii, co usposabia romantycznie wrażliwego turystę:

Płynąć, o płynąć po srebrnej topieli

To rozkosz istna, nieuchwytna nuta

W pogodny wieczór majowej niedzieli,

Gdy pierś jeziora, końcem łodzi pruta

Półkolem wieńców drogę ci wyścieli.

 

Czyżbyśmy dłużej cenić nie umieli?...

Wszak tajemnica wieków tchem wypluta

Zostawiła w spuściźnie po kądzieli

Synom – a myśmy oczy swe zamknęli,

Aby nie dojrzeć sylwetki Kiestuta.

 

Nad ruinami wieżyc i zamczyska

Mgły szare krążą w obłędnym uporze

Lecz zamiast księcia idzie poprzez zboże,

Z mgły się wyłania tylko – odaliska!

Pejzaż trockich jezior mieni się wieloma barwami, tym bardziej, że jest postrzegany o różnych porach doby, na przykład, wieczorem (jak w powyższym wierszu) bądź wczesnym rankiem, jak poniżej:

Mnie, siedzącego na małym kurhanie,

Widzisz zapewne – stare, Trockie morze?...

Spokojne wody twojej falowanie

Szepcze mi jakieś tajemne wyznanie

Minionych wieków o przedzornej porze...

 

Przed nami oto krwawią się już zorze,

Otwiera swoją źrenicę przedranie –

I na pobliskim widnieje ugorze,

Jak niestrudzony rolnik skiby orze, –

Z dala odzywa się kogutów pianie...

 

Srebrzysta wkrąg się rozłzawiła rosa,

O brzeg niezmiennie biją fal arkady...

Znienacka wykradł się wątek ballady

I wzbił się razem z skowronkiem w niebiosa.

Obraz kurhanu, który się pojawił w powyższym tekście, może stanowić tu pomost, przejście do cyklu Nad mogiłami. Dla wcześnie osieroconego poety pobyt na ojcowiźnie jest dobrą okazją do odwiedzenia grobów rodzinnych. To, z kolei, sprzyja snuciu refleksji o przemijaniu, wywoływaniu duchów przeszłości, prowadzeniu rozmów z najbliższymi, zwłaszcza z rodzicami. Głębsze emocje, poważne myśli zostały tym razem włożone w dostojną formę sonetu:

Jak rychło uleciały wstecz odległe lata –

Tylko kłęb wspomnień został chaosem przyćmiony.

Kiedy myślę o ścieżkach wiodących w te strony,

Wówczas myśli osnowę wspomnienie przeplata.

 

Matko moja, wiem przecież z opowiadań brata,

Gdy siadały na dachu sowy, czy też wrony

I przeraźliwym głosem błagały obrony,

Płonącego w pożodze nieustannej świata,

 

Mówiłaś nam półgłosem, pełna rezygnacji,

Że powinnaś już wkrótce pożegnać się z życiem.

Dzień ów upłynął dawno, odległy, daleki...

 

Choć młodsi byli pod opieką starszych braci,

Jednak już bezzwiązalne nadeszło rozbicie

Od chwili, gdy śmiertelne zamknęłaś powieki.

Odejście najbliższych, śmierć rodziców nadwątliła, jak widać, fundamenty w miarę ustabilizowanego świata, czemu daje też wyraz w kolejnym sonecie:

Spłonęła lampa, znikły w nocy drogowskazy

Matko moja, zostaliśmy w losu udręce...

Zmieniły się ludzkie serca, zmieniły się realia zewnętrzne. Odwiedzający groby rodzinne pragnie podzielić się z matką swoimi spostrzeżeniami:

Matko kochana teraz inne czasy!

Nie tak, jak dawniej: od mórz do stolicy

Rosły pogańskie, pełne tajemnicy,

Stuletnie, niczem nie zachwiane lasy.

O zmienionym „dzisiaj” mówi także zamykający cykl sonet VII:

Obecnie prawie cały świat zmieniony.

Kto ma w kieszeni, zamiast chodzić krokiem,

Może, gdy zechce odpłynąć obłokiem.

Są autobusy, radia, telefony... (...)

 

Gdzie stała kiedyś naszych schronisk strzecha

Czekałem, może znany głos zawoła...

Niestety, – nawet nie słyszałem echa.

Owa naszych schronisk strzecha albo ojców moich gród, jaki spotkamy w innym tekście, stanowi miejscowość Gegużyn – bohater kolejnego cyklu wierszy. Jest to znowu okazja do snucia wspomnień:

Cichy szmer ciemnych Wilji wód,

Kołysze do snu ojców gród.

Wśród nocy letniej i wśród drzew

Gwiezdną zapala lampę Bóg...

A ciepły, wonny wiatru wiew

Przekracza moich wspomnień próg. (...)

I tym razem nie obejdzie się bez, wtopionych bezpośrednio w tekst, reminiscencji Mickiewiczowskich:

(...) W zielonych sosen umieszczony kole

Ciemnych, jak bór mickiewiczowskich Płużyn

Spowity w mrokach letniego wieczoru

Wspólnie ze szmerem stuletniego boru

Usypia na noc uroczy Gegużyn. (...)

Do przywoływanych obrazów Gegużyna wkradają się takie realia litewskie, jak, powiedzmy, „ruta”, „bursztynowa pszenica”, „dajny”:

Piaszczysta droga – grunt nieurodzajny,

Żółtokwitnący brzegiem łubin rośnie –

Sumiaste, stare zielenią się sosny

Wplątane w echo prześpiewanej dajny...

Na przeżywanie krajobrazu lokalnego wielki wpływ mają wtopieni weń ludzie: i ci, co odeszli, i ci, z którymi ma się jeszcze szczęście obcować. Dla poety taką osobę, która jakby jest żywą więzią z krajobrazem rodzimym, ze zmarłymi rodzicami, stanowi siostra. To jej poświęcony jest cykl Do siostry Lońci.

Cykl, tym razem jedenastu wierszy, odtwarza atmosferę spędzanych u siostry wakacji:

Me nozdrza pełne są zapachu ruty –

Dziwię się nieraz – wszakżem już za wiechą...

A jednak słyszę, jak pieją koguty

I wiejskich dziewcząt pieśń ludowej nuty,

Ściga mnie swojem nieśmiertelnem echem.

 

Jeśli świat ze mnie nie uczyni łotra

I podłej w życiu nie spotkam kobiety,

To Ci potwierdzam tu słowem poety,

Że z czasem będę podobny do Piotra...

Ścieżka, wiodąca do świętości, okazuje się jednak wąska i zawiła. W drugiej części cyklu rozlega się, niestety, echo jakiegoś nieporozumienia między bratem i siostrą. Poeta, przynajmniej w tworzonych przez siebie wersach, liczy na odmianę sytuacji, pokładając nadzieję w Bogu:

Czekam, cierpliwie, aż Bóg zmienić raczy...

Wszak przyjdzie kiedyś czas pomyślnej doli. (...)

Nie pierwszy to poeta i nie pierwszy raz, rozczarowany w ludziach, odwołuje się do Najwyższej Instancji.

Najmniej „regionalny” w omawianym zbiorku jest ostatni cykl – Przemiany Fetysza. Jego minorową aurę dość jednoznacznie objaśnia, nieobca, niestety, dla wielu też dzisiaj, sytuacja podmiotu:

Żyję dziś – niepotrzebny człowiek bezrobotny.

I znowu nadzieję niesie dopiero wkroczenie w sferę sacrum. Znajdująca się w polu widzenia poety przydrożna kapliczka zmienia niewesoły bieg myśli, pomaga nieco przytłumić własne bóle i cierpienia:

Od ziemskiej burzy pewnie cudem ocalała

Jak wieczór we mgle szarej w bezkształt pochylona

Błysnęła na rozstajach dróg – kapliczka mała,

A w niej cisza najczulszych aryj niezmącona

Ogarnęła mą postać i duszę owiała.

Zbawiciela obecność czuć można w pobliżu...

To Ty – jedyny Królu mój, bo z własnej Woli –

W zbolałym, ludzkim kształcie, wylany ze spiżu.

Widzę Twoje ramiona na kamiennym krzyżu

I powiadam, że więcej mię już nic nie boli. (...)

Zbiorek Regionalne okazał się ostatnim opublikowanym tomikiem wierszy Abramowicza. Być może zniechęcony brakiem należytego odzewu ze strony krytyki literackiej, a może zaprzątnięty już nieco inną sferą działalności po opublikowaniu dwóch zbiorków lirycznych, Abramowicz zamilkł jako poeta.

W 1935 r., tym razem w Nowogródku, autor „Regionalnego” opublikował Wybór najmłodszej poezji litewskiej. Złożyły się nań wiersze 25 autorów, dobrane, czego nie ukrywa sam pomysłodawca, dość przypadkowo. Antologia jest jednak ważna chociażby dlatego, że w Polsce po roku 1918 była pierwszą tego rodzaju inicjatywą. To po pierwsze. Po drugie, pomimo nieco przypadkowego wyboru, w książce znalazły się m. in. wiersze takich znaczących pisarzy litewskich, jak Kazys Boruta, Salomea Neris, Bernardas Brazdžionis, Teofilis Tilvytis i in.

Na antologię zareagowano już bardziej burzliwie niż na twórczość oryginalną autora Świtania myśli. Zarzucano tłumaczowi albo zbytnią dosłowność przekładu, albo odstępstwo od „ducha utworu”, a zwłaszcza niski poziom artyzmu. Trudno się nawet z tymi opiniami, przytaczanymi m. in. w artykule M. Jackiewicza Wileńscy popularyzatorzy poezji litewskiej, nie zgodzić. Antologia zawiera niemało mankamentów, pamiętajmy jednak o pionierskości i niezbędności tego dzieła.

Nie wkraczam już w obszar innych przekładów, jak też bogatej publicystyki Abramowicza. Zainteresowanych odsyłam do powstającej właśnie w Katedrze Filologii Polskiej i Dydaktyki WUP rozprawy magisterskiej Wiktorii Alipenkowej Władysław Abramowicz. Zarys monograficzny. Zaznaczmy jedynie, że publicysta napisał sporo artykułów i broszur, poświęconych historii, kulturze, literaturze polskiej i litewskiej, jak też kulturom ościennym. Używając współczesnego języka, można by mówić o swego rodzaju multikulturowym dorobku autora, tym bardziej, że pisał w języku polskim, litewskim i rosyjskim.

Oczywiście, prace publikowane w powojennej Litwie mogą dziś razić swoim uzależnieniem od ówczesnej koniunktury politycznej. Jednakże dojrzały i wyrozumiały czytelnik oddzieli, miejmy nadzieję, ziarno od plew i dojrzy w osobie Władysława Abramowicza niestrudzonego rzecznika pojednania polsko-litewskiego. Oba języki, obie kultury splotły się w nim samym w harmonijną całość, tworząc, godną pozazdroszczenia, nierozerwalną symbiozę polsko-litewskiej dwójjedni.

Abramowicz zasługuje, bez wątpienia, na pamięć w Wilnie. O przywiązaniu do wielokulturowego miasta świadczy też fakt, że jednym z jego niezrealizowanych zamierzeń miała być książka Wilno w literaturze. Przyśpieszona śmierć przerwała szlachetny zamiar, nie przekreśliła jednak godnego uwagi pomysłu ani innych pierwiastków duchowych, którymi do dzisiaj emanuje dzieło tego człowieka.

Halina Turkiewicz

Wstecz