Ojciec festiwalu kresowego w pamięci i sercu wilnian

Odtąd – imienia Ryszarda Soroki

Złociste promienie zachodzącego słońca padają na taflę jeziora Czos. Na scenie wielotysięcznego amfiteatru niepowtarzalna atmosfera przedwojennego dworku szlacheckiego, kresowego dworku, gdzie malwy szaleją, słoneczniki cieszą swym słonecznym wyglądem, a dzbanki suszą się na płocie i zdaje się tuż-tuż kogut zapieje…

Sierpień roku 2004. Gdy widzowie już się usadowili na swych miejscach, wbrew tradycji festiwalu, zamiast „sokołów” zabrzmiały fanfary. Na scenę zaproszony został ojciec chrzestny Festiwalu Kultury Kresowej w Mrągowie Ryszard Soroko.

Wbiegł po schodach żwawo, lekkim krokiem podszedł do tych, którzy go wezwali – do członków Kapituły Orderu Uśmiechu. Już 10 lat, jak Pan Ryszard jest w gronie organizatorów festiwalu, toteż, na propozycję dziecięcych zespołów, został udekorowany Orderem Uśmiechu. Co prawda, zanim order został przypięty do klapy marynarki, musiał na oczach wszystkich widzów wypić szklankę świeżo wyciśniętego soku z cytryny i się uśmiechnąć. Tak też zrobił.

Nikt nie wiedział, że właśnie minionej nocy rozwoził swym buskiem do miejsc zakwaterowania przybyłych na festiwal dzieci z Białorusi, a gdy wracał do domu, miał wypadek. Jedynie ciemne okulary budziły podejrzenie, że coś jest nie tak. Twarz miał poważnie skaleczoną, ale żona, lekarz z zawodu, wykurowała męża w ciągu jednej doby, aż opuchlizna opadła. Szczery uśmiech Pana Ryszarda wart był podziwu. Przecież to order, który się przyznaje ludziom dobrym, życzliwym, dowcipnym i kochającym dzieci.

30 maja 2009 rok. Dzwony kościoła św. Wojciecha wydzwaniają pieśń żałobną obwieszczając, że Msza św., pożegnalna, już się rozpoczyna. Ogromne tłumy ludzi, mrągowian i mieszkańców pobliskich miast przybyły, aby pożegnać niezwykłego Człowieka, który nigdy nie zapominał, że Jego dom rodzinny – to Wilno, że Matka Boska Ostrobramska codziennie patrzyła swym łaskawym spojrzeniem na tę zacną rodzinę. Rodzina Soroków mieszkała przy samej niemal Bramie i klimat uwielbienia Matki Miłosiernej nigdy tego domu nie opuścił.

Nie opuściła Matka Boża domu Ryszarda Soroki nawet wtedy, gdy jego drugim domem stało się Mrągowo, dziś nieformalna stolica kresowa, a do tej nazwy on się w dużej mierze przyczynił.

Ileż dobroci trzeba dać ludziom, żeby tak wzruszająco, z ogromnym bólem utraty mówili o Człowieku, który odszedł? Przedwcześnie odszedł, mając zaledwie 64 lata. Jaką siłę miał w sobie ten drobnej postury wilnianin rodem i na ile bezinteresowne było jego uwielbianie Wilna, skoro wszyscy, którzy Go żegnali, na pierwszym miejscu stawiali Jego rodowód wileński i tęsknotę „do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych”, do „Tej, co w Ostrej świeci Bramie”? Tęsknotę nie cichą, lecz taką, o której jest głośno, wesoło, śpiewnie, by dusza kresowa mogła się ujawnić w całej swej okazałości…

Poznałam Ryszarda podczas jednego z pierwszych spotkań kaziukowych w Lidzbarku Warmińskim. Nie spuszczał pełnych łez oczu z występów zespołów wileńskich. Już wtedy zapoznał się osobiście z Henrykiem Kasperowiczem, Dominikiem Kuziniewiczem, Jarosławem Hajdukiewiczem, tutaj też odnalazł Annę Adamowicz. Spotkanie z tymi artystami wileńskimi przerodziło się w wielką wieloletnią przyjaźń.

Mówił mi wówczas, że to bogactwo kultury kresowej, kultury Ziemi Wileńskiej trzeba jak najszerzej upowszechniać. Jeszcze nie mówiło się głośno o Kresach jako krainie wartej popularyzacji, ale on już miał swoje małe Kresy w Mrągowie - swoją niewielką restaurację nazwał „Kresową”, gdzie dania wileńskie – kiszka ziemniaczana, kołduny według przepisów przywiezionych z domów wileńskich czy cepeliny podawano jako największy rarytas.

Tego jednak było zbyt mało. Gdy rozpoczęły się pielgrzymki do Ostrej Bramy, On jako jeden z pierwszych zbiera dobrych znajomych, przyjaciół i wyrusza z nimi do Wilna, zarażając tym miastem wielu mrągowian. To on specjalnie przyjeżdża na największe imprezy kulturalne, jak Festiwal Kultury Polskiej „Pieśń znad Wilii” czy Festiwal „Kwiaty Polskie”, gdzie również wyłapuje zespoły dla swej, wypieszczonej w sercu imprezy. I wpada na pomysł, że współorganizatorem „kresówki” po stronie wileńskiej ma być dyrektor Centrum Kultury Polskiej na Litwie im. St. Moniuszki Apolonia Skakowska.

Był wówczas prezesem Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej w Mrągowie i to tam zgłosił swój pomysł organizacji dużego festiwalu kresowego. Uzyskał poparcie rodaków, ale trzeba było jeszcze przekonać do tego władze miasta. Przywiózł więc na „Kwiaty Polskie” panią burmistrz Otolię Siemieniec, która, mimo że nie jest kresowianką, została zauroczona naszą, zachowaną przez lata duchowością polską, wyrażoną w pieśni i tańcu.

Gdy już decyzja na szczeblu miasta zapadła, rozpoczęła się trudna droga poszukiwania polskich zespołów na Białorusi i Ukrainie. Oraz... poszukiwanie pieniędzy na realizację tego cudownego pomysłu. To właśnie Ryszard, jako człowiek uparty, nie opuszczając rąk nawet wtedy, gdy na wysokich szczeblach otrzymywał odmowę, brnął dalej.

Pamiętam, jak przeżył niczym osobistą porażkę wiadomość, że Senat RP na tę – jeszcze nieznaną imprezę – pieniędzy nie dał. Poszedł na desperacki krok – sprzedał swoją ulubioną łódź motorową, by własne pieniądze przekazać na dobry początek sprawy. A że będzie to sprawa ważna, nie wątpił. Widocznie dobre intencje człowieka zostają usłyszane wyżej, gdyż w ostatnich dosłownie dniach znalazł się hojny sponsor – II Program Telewizji Polskiej z jej ówczesnym dyrektorem Niną Terentjew.

Przez dziesięć lat był bezpośrednim organizatorem Festiwalu, a stanowisko starosty powiatu mrągowskiego sprzyjało tej sprawie. Gdy przyjeżdżali kresowiacy, na te kilka dni był całkowicie pochłonięty tylko nimi. Nie da się zapomnieć jego serdecznego powitania z każdym niemal artystą, jego szczerego uśmiechu, jego czuwania nad wszystkimi. Ktoś zachorował? To przecież żona Alina jest do dyspozycji kresowiaków, o czym się przekonałam osobiście – wystarczyło jednego dnia, gdy po bardzo wysokiej gorączce, wywołanej anginą, zawdzięczając pani doktor, stanęłam na nogi.

Cała rodzina Ryszarda była zaangażowana do festiwalowych przeżyć. Włącznie z maleńką wnuczką Emilką, rówieśniczką pierwszego festiwalu. Ale już na piątym z kolei brała udział niczym maskotka festiwalowa, z ogromnym przejęciem recytując wiersz dla kresowiaków.

Dziś festiwal kresowy w Mrągowie nabrał ogromnego rozmachu. Patronują mu wysokie osobistości; Senat, niech skromnie, ale pomaga finansowo; wśród honorowych gości – posłowie, senatorowie, wysocy urzędnicy województwa warmińsko-mazurskiego; przybywają tu po łyk czystego kresowego powietrza przedstawiciele organizacji polskich niemal z całego świata. I chociaż w ostatnich latach Ryszard Soroko nie był tą pierwszą osobą wśród organizatorów, jednak ludzie doń nadal lgnęli, bo sam nie był do tej imprezy i ludzi obojętny.

Lgnęli być może dlatego, że wdzięczna pamięć nie pozwala zapomnieć, że to on odnalazł dla Polski Dominika Kuziniewicza, czyli Wincuka, że to on Heńkowi Kasperowiczowi dodawał otuchy, gdy mawiał, że jego dopiero powstały zespół „Zgoda” ma ogromną perspektywę, to on dla kapeli „Drużbanci” zorganizował takie występy po całej Polsce, że chłopakom się nie śniło – cały rok występowali w Domu Polonii w Pułtusku lub w ośrodkach rekreacyjnych jednego z najbogatszych ludzi Polski – „U Niemczyckiego”. Nie zapomną „Drużbanci” występu przed Polonią angielską, wśród której był sam prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski.

Te dobre czyny Ryszarda Soroki można mnożyć nieskończenie. Bo tyleż wspomnień mogą mieć artyści polskich zespołów Białorusi, Ukrainy, a nawet z dalekiego Irkucka, gdyż stamtąd też, pokonując tysiące kilometrów, przybywali artyści-Polacy.

„Odtąd festiwal kultury kresowej będzie nosił Twoje imię – imię Ryszarda Soroki” – zapewnił obecny starosta powiatu mrągowskiego Dominik Tarnowski podczas smutnych chwil pożegnania. Czterech księży, znanych rodzinie Soroków od lat akademickich, nie szczędziło słów uznania. „To On sprawił, że uwierzyłem w siebie” – takie słowa duszpasterza dziś wiele znaczą.

„Twoje ukochane Wilno płacze na wieść o Twoim odejściu” – mówiono w świątyni, w której, zawdzięczając również śp. Ryszardowi, ludzie mogą się modlić przy obrazie Matki Boskiej Ostrobramskiej oraz Jezusa Miłosiernego, bo to On te obrazy sprowadził z Wilna – do kościoła i do swego domu. To z Jego pomysłu poeci kresowi mogą czytać swoje wiersze w tej świątyni. I to trwa do dziś.

Pomysłów miał bardzo wiele. Jak sprowadzenie na „kresówkę” restauracji wileńskiej, jak przejazd artystów ulicami Mrągowa bryczkami, zaprzężonymi na wzór kresowy, jak organizowanie pleneru plastyków wileńskich, których prace były wystawiane później na aukcji na rzecz potrzebujących pomocy.

Nie wszystkie te pomysły żyją do dziś. Żyje natomiast serdeczność imprezy, która emanowała od Ciebie, Ryszardzie, żyje jej dusza kresowa, a przecież o to Ci najbardziej chodziło.

Znane to powiedzenie, że prawdziwy mężczyzna powinien zbudować dom, wychować syna i posadzić drzewo. W życiu Ryszarda Soroki wszystko to się spełniło. A ponadto – stworzył to, co zapewne wejdzie do najnowszej historii Kresów – Festiwal, gdzie mogą się spotkać ludzie, którzy w polskości trwają od lat i, zawdzięczając również temu festiwalowi, będą trwać nadal.

A Twoje imię będzie nam przypominać Człowieka, który był pomysłodawcą i duszą tych spotkań.

Krystyna Adamowicz

Wstecz