Podglądy

Stryczek z ręki wypada

W kraju powiało humorem cokolwiek wisielczym. I nie dziwota. Tuż przed wyborami do Parlamentu Europejskiego oglądałam w niemieckiej telewizji reklamowy spot o krajach unijnych. Otóż, niemieccy obywatele skarżyli się, że nie za wiele wiedzą o naszym nowym drużnym sojuzie. No, więc zaaplikowano im wiedzę w pigułce. Po jednym zdaniu o każdym z 27 krajów członkowskich – kto w czym w UE przoduje. Plus ilustracja – rysuneczek.

Nie wszystko pamiętam, ale leciało to jakoś tak: Irlandia posiada najwyższy spośród krajów UE poziom życia, ale najbardziej zadowoleni z tego życia są Duńczycy. Najmniej – Bułgarzy. Brytyjczycy wiodą prym w otyłości. Niemieckie chłopy uchodzą za najbardziej pożądanych kandydatów na mężów. Polacy produkują najmniej śmieci. Najwyższa dzietność jest we Francji, za to Łotysze nijak nie chcą się rozmnażać etc. etc. A cóż my? – zastanawiałam się gorączkowo czekając na kolej Litwy. Doczekałam. Aż mnie zmroziło. Przodujemy w samobójstwach. A na naszym obrazku widniały trzy gustowne szubieniczki z wesoło dyndającymi wisielczykami. Rączki luzem, nóżki luzem, łebki na bok. Zgroza!

Moje uczucie patriotyzmu zostało mocno zranione. Mam też wrażenie, że odkąd wyemitowano ten spot, niemieccy sąsiedzi spoglądają na mnie z troską. Może zastanawiają się, czy aby któregoś dnia nie zadyndam we wspólnej mieszczącej się w suterenie pralni? Zgodnie z narodową tradycją.

To prawda, że naszym obywatelom bliżej ostatnio do zadyndania niż do śmiechu. Kryzys kłuje, bodzie i pożera. Tymczasem władcy naszego VAT-u, akcyzy i innych podatków uparli się, by obywateli rozśmieszać. Może to i słusznie, gdy całe ciało podryguje ze śmiechu, trudno stosowny węzeł na stryczku zapętlić. A wisielczych żartów nam władzodzierżcy, media i tzw. moralne autorytety nie szczędzą.

Oto przewodniczący współrządzącego Związku Liberałów i Centrum, poseł Arturas Zuokas proponuje wprowadzić dla polityków 100 litów kary za użycie słowa „kryzys”. No, bo wywołuje ono wilka, znaczy się ten „kryzys”, z lasu. Zuokas uważa, że trzeba zastąpić je eleganckim wyrazem „wyzwanie”. Czyli, stłucz pan termometr, a nie będziesz miał gorączki. Cha, cha, cha... I już jakiemuś niedoszłemu wisielcowi pętla nie wyszła. Kocham Zuokasa za niebanalne poczucie humoru. Proponowałabym tylko zamiast słowa „polityk” używać wobec niego określenia „kozia bubka”. Bo taki z niego polityk jak z koziej bubki landrynka. Na amatora.

Okazało się, że i sam premier Andrius Kubilius, choć fizys ma ponurą jak płyta grobowa, to też dowcipniś, że boki zrywać. Pod względem poczucia humoru zdystansował „kozią bubkę” o kilka końskich łbów. Na posiedzeniu rządzącej koalicji obwieścił otóż: „Zuokas, bodajże, zaproponował karać posłów za słowo „kryzys”, no więc chcę oznajmić, że kryzys skończy się 21 czerwca”. Koledzy proroctwo nagrodzili owacjami. Cała Litwa zatrzęsła się ze śmiechu. Znów kilka pętli zasupłało się w udaremniający suicyd martwy węzeł.

A czego warta jest błyskotliwa i prześmieszna replika ministra od opieki socjalnej Jonasa Dagysa, który samotnych rodziców nazwał „zrzędami”. Już dawno się tak nie uśmiałam. Bo i prawda, że każda samotna matka (i ojciec też) – to przeważnie „zrzęda” i „smęda”. Zamiast pokazywać światu pogodne oblicze, gdera i marudzi, jak to ciężko jest samotnie wychowywać „zrzędzięta”. A przecież sama (lub sam) sobie winna (-y). Trza było pilnować chłopa (ew. kobity) lub nie puszczać się z byle chłystkiem (czy latawicą).

Bo trzeba wiedzieć, że wg ministra Dagysa, pełnowartościowa i warta wspierania rodzina, to tylko taka, gdzie są: mamuś, tatko i grzeczne, ładne dziatki. Półrodziny „zrzędów” i „zrzędziątek” – to margines. Zamiast więc łamać sobie głowę, jak im pomóc, minister zamierza powołać ambasadorów zdrowej rodziny. Będą to ludzie ze świecznika, którzy zaprezentują pospólstwu, jak takie stadło powinno wyglądać.

Aż trudno w tej sytuacji uwierzyć, że ten sam żartowniś Dagys u schyłku minionego roku zapowiedział: „będziemy dążyli do tego, by w 2050 roku liczba mieszkańców Litwy sięgnęła 4 milionów”. Taki ambitny czy oszalały reproduktor? Obawiam się, panie ministrze, że jak „zrzędy” nie pomogą, to z tych planów nici. A może pan myśli, że ludzie mogą się rozmnażać metodą pączkowania, a odżywiać ględzeniem panu podobnych? Cha, cha, cha... Ja tylko próbuję dowcipkować na poziomie kubiliusiarni.

Bo gdyby na wszystko co wygadują nasi rozśmieszacze spojrzeć serioźnie, wypadałoby zaapelować: albo zmieńcie, panowie, dealera, albo bierzcie tylko pół porcji! Jak tu nie podejrzewać, że niektórzy politycy „biorą” i to nie tylko łapówki, skoro co godzina, to sensacja na poziomie narkotykowych halucynacji. W tych halucynacjach wyraźnie przoduje premier. No, bo czy będąca w przytomności umysłu osoba zaliczyłaby wyborczy sukces bezpartyjnej prezydent-elekt w poczet sukcesów własnej partii. Andrius Kubilius zaliczył.

Na niedawnym zjeździe Związku Ojczyzny-Litewskich Chrześcijańskich Demokratów tak oto zsumował poparcie, jakie ma w kraju jego partia: „Przypomnę zwykłe liczby: ponad 240 tysięcy głosów oddanych na nas (w minionych wyborach parlamentarnych) i około miliona na popieraną przez nas kandydatkę, a teraz już prezydent Dalię Grybauskaite”.

Kalkulacja prosta jak w mordę strzelił. I śmiała. Nasuwa się tylko pytanie, a gdzie głosy oddane na Baracka Obamę? Dlaczego pan, panie premierze, o nich zapomniał i swojej partii nie doliczył?

Uwielbienie Andriusa Kubiliusa dla własnej partii i siebie-genialnego jeszcze bardziej wzrosło po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Odtrąbił wielki sukces, bo ZO-LChD zdobył aż 4 euromandaty.

„Zaufanie, jakie zostało nam okazane, oznacza, że rząd podąża właściwą drogą!” – obwieścił rozradowany. Zastanawiam się: jedzie na prochach czy udaje, że ciepły deszcz pada? Wszak każde dziecko wie, iż nasi obywatele chadecko-konserwatywne rządy oceniają na równi z pandemią świńskiej grypy. Oddelegowali aż czwórkę z was do PE, cholery, byście zeszli im jak najdalej z oczu. Wyborca wie, że tam mocno nie narozrabiacie, nie pozwolą wam, a tu bez was będzie bezpieczniej i spokojniej. Jak było za poprzedniej kadencji bez Vytautasa Landsbergisa.

Chociaż ten na dłużej spławić się nie daje. Nawiedza kraj jak jaka pandemia, a za każdym powrotem na ojczyzny łono nie zaniechuje pyskówki z przebrzydłymi Ruskimi. No, i wciąż szczuje na nich kolegów-polityków. Bardzo się tym Dima z Wołodią martwią, bo żesz jak my tak na nich hukniem i tupniem, to ich potem nie wpuszczają na światowe salony... Eeee, takie tam marzenie.

Ale ostatnio guru konserwatystów ma poważne zmartwienie. Coraz częściej słyszy głosy (niektórzy wielcy tak mają), że dość już tej wojny podjazdowej z Rosją, bo uzależniona od rosyjskich nośników energetycznych litewska gospodarka na tym cierpi. A i prezydent-elekt Dalia Grybauskaite walnęła nieopatrznie, że może czas się przestać z Rosją czubić, podobnie jak zajmować się problemami Ukrainy, Gruzji czy Białorusi. Zasugerowała, że dałoby to nam sposobność skoncentrowania się ociupinkę na problemach własnego kraju.

Tetušis zapiał z oburzenia. I pouczył blond-prezydentkę: „Tam, gdzie nasza polityka była mało odważna, naprawdę potrzebne są zmiany, ale tam, gdzie jest kontynuacją polityki Sajudisu „za naszą i waszą wolność”, tam trzeba wspierać tych, którzy dążą do wolności”. A wobec kogo nasza polityka była zawsze za mało odważna? Wiadomo, wobec Rosji. Tak przynajmniej patriarcha kubiliusiarni zawsze twierdził. Dobrze, że już od dawna nikt się specjalnie nie przejmuje tym, co on plecie. Inaczej, w ramach zmieniania nieśmiałej polityki na odważniejszą, wypadałoby co najmniej wytoczyć Rosji wojnę.

Vytautas Landsbergis ma jeszcze jeden frasunek. Odtąd będzie musiał zasiadać w Parlamencie Europejskim z hersztem tych, u których nie udało mu się, pomimo licznych prób, odbić Wileńszczyzny. Z prezesem Akcji Wyborczej Polaków na Litwie Waldemarem Tomaszewskim. „Svieto pabaiga!” Nosiciel Karty Polaka pod jednym dachem z niespecjalnym Polaków lubicielem. W dodatku wyborcy AWPL byli tak bezczelni, że wywindowali swoją partię na 5 miejsce wśród 15 kandydujących (9 nie zdobyło ani jednego mandatu). I czyż to nie hańba, że podczas gdy w tych wyborach z kretesem przepadły współrządzące partie pajaców Valinskasa i Zuokasa, skromna AWPL się załapała i to z wynikiem 8,46 proc. poparcia (podczas gdy Polacy na Litwie stanowią zaledwie 6,7 proc. ludności)?

Nie dziw, że niektórzy Litwini poczuli się tym nie mniej obrażeni niż guru konserwatystów. I przyszli mu w sukurs. Poszczególne media walą w AWPL i Tomaszewskiego jak w bęben. Ktoś porachował, że jego mandat kosztował partię najdrożej, dodając jednak z rozczarowaniem, że AWPL wysupłała tę kwotę „nie z kieszeni darczyńców tylko z własnej”. Ktoś inny ogłosił mściwie w nagłówku, że filozof Leonidas Donskis zdobył, widzisz, więcej głosów niż Waldemar Tomaszewski. I co z tego? – pytam się nieco tą sensacją ogłupiona. Zdobył i niech się chłop cieszy. Mało to jest takich, którzy zdobyli mniej głosów niż Tomaszewski? Ale ich jakoś nikt nie wymienia.

W świat poleciały też trwożne depesze-ostrzeżenia w stylu: „Wśród litewskich europosłów są: jedyny w Europie były prezydent usunięty z urzędu w procesie impeachmentu (Rolandas Paksas), polityk będący w kręgu zainteresowania prokuratury (Viktor Uspaskich) i posiadacz Karty Polaka (Waldemar Tomaszewski)”. No, cóż za zbiorowisko degeneratów! Zabrakło tylko zabójcy, maniaka-podpalacza i gwałciciela. Ale cała Europa pewnie i tak narobiła w gacie na wieść, jaki to zbrodniczy element Litwa deleguje do Strasburga. W tym – kto by się spodziewał – najgorszego. Posiadacza Karty Polaka!

Państwowa Inspekcja Języka Litewskiego też zapowiedziała, że AWPL nie przepuści. „Niebawem ustalimy winnych złamania administracyjnego prawa i wręczymy im stosowny protokół – oznajmił radośnie wiceszef Inspekcji Arunas Dambrauskas. – Naruszyli bowiem podczas kampanii wyborczej Ustawę o języku państwowym”. Aż się strwożyłam na myśl, jakie to zakazane treści AWPL przemycała wyborcom w niepaństwowym języku? I co jej tym razem odbiło? Wszak nigdy nie zaniedbuje wydania wyborczych plakatów w państwowym języku. Okazało się, „że (...) na publicznym napisie – plakacie wyborczym do PE – nazwiska kandydatów były wpisane polską i rosyjską czcionkami”.

Mater Deus Dolorosa! Naprawdę tak było! Toż zbrodnia to niesłychana! Państwowa Inspekcja Języka Litewskiego pewnie się ograniczy do mandatu, ja bym proponowała zainteresowanie tą sprawą prokuratury. I do tiurmy tego przestępcę, który wpadł na pomysł wpisania na plakacie polskich nazwisk po polsku, a rosyjskich po rosyjsku. Bo co to będzie z naszym państwowym językiem, jak każdy zacznie dopuszczać się takich igraszek z nielitewskimi, choć własnymi, nazwiskami?

A serio to... Panie Tomaševskis, jak już będziesz pan w tym Strasburgu, opowiedz innym, jak tu u nas kabaretowo. Ratuj przed zakutymi łbami!

No, i co. Pośmieliście się sobie troszeczkę, obywatele? Stryczki wam z rąk powypadały. No, to na zakończenie o smutnym.

W związku z panującym w kraju „wyzwaniem” nie powstanie inne wyzwanie – pierwsza litewska filmowa megaprodukcja. O tym, że z rodziną to najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Ściślej mówiąc – planowana z rozmachem za ciężką państwową kasę epopeja pt. „Grunwald – Dzień Żelaza” zamieni się w krótki 20-minutowy propagandowy filmik, bo rząd kasy poskąpił. Jaka szkoda. Film miał opowiedzieć niezakłamaną historię bitwy pod Grunwaldem. Zamierzano w nim pokazać, jak to 15 lipca Roku Pańskiego 1410 książę Witold (wraz z rycerzy-Litwiny) spuścił Krzyżakom łomot.

Wg litewskiej wersji, w tym czasie jego kuzyn – renegat król Jagiełło (wspólnie z rycerzy-Polaki) tylko mu w tłuczeniu von jungingenów zawadzał, a tak naprawdę to go tam w ogóle nie było. Podobnie jak i rycerzy Polaków. A jeżeli przypadkiem był, to warcholił się pewnie i obcyndalał (wraz z polską częścią rycerstwa). Mógł na przykład upijać się w trupa, macać dziewki czeladne i wszczynać burdy kuzynowi. Już widzę te sceny, jak wieczorami wpada do namiotu wielkiego dowódcy i genialnego stratega księcia Witolda, by zawracać mu gitarę pijackimi natręctwami: „Ar tu mane, broli, aplamai gerbi?!” Żal mi, że nie obejrzę tego na dużym ekranie. Dziwię się tylko, po co litewski rząd do współpracy przy realizacji tego filmu zamierzał zapraszać m. in. twórców z Polski. Mieli stworzyć trudne kreacje jednocześnie obcyndalających się i nieobecnych pod Grunwaldem Polaków? Cha, cha, cha...

Lucyna Dowdo

Wstecz