Jego Wysokość SŁOWO
Wilniuki, Wilniucy, Wilnianie...
Z trzech tytułowych wyrazów tylko ten ostatni – Wilnianie – komputer uhonorował. Dwa pierwsze podkreślił na czerwono, co ma oznaczać, że albo są to formy niepoprawne, albo że nie ma ich w słowniku, w który „uzbrojony” jest mój komputer. Zresztą, z innymi komputerami chyba jest podobnie, bo po prostu tych wyrazów nie ma w większości słowników. Za chwilę przyjrzymy się im z bliska, ale już teraz stwierdźmy, że wszystkie trzy, czy są w słownikach, czy ich tam nie ma, mają długą tradycję i są używane w mowie potocznej, a także w literaturze. Na dobrą sprawę powinniśmy mówić o Wilniukach i wilniukach, Wilnianach i wilnianach, bo każda z tych form kryje inne treści. Do tytułu jednak nie dało się tego wszystkiego zmieścić.
W najbliższym czasie o Wilniukach, wilniukach, Wilnianach i wilnianach będzie się wiele mówiło i pisało w związku ze Światowym Zjazdem Wilniuków, jaki się ma odbyć w sierpniu w naszym mieście. Już dziś niektórzy nasi czytelnicy zastanawiają się, jak jest lepiej: Wilniucy czy Wilniuki? Takie właśnie wątpliwości pani Ilony Jurewicz dotarły do mnie z Niemiec drogą poczty elektronicznej.
Kim są Wilniucy? Na stronie internetowej, poświęconej temu zjazdowi, znalazłam bardzo piękne określenie, które chcę przybliżyć również naszym Czytelnikom.
Wilniuk jest pojęciem historycznym. Jest to dziecię Obojga Narodów, wytwór państwa federacyjnego, złożonego z Korony Państwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego. To ktoś, czyi przodkowie dzielnie przetrwali kolejne rozbiory państwa. Walczyli o nie w listopadowym i styczniowym powstaniach. Nie pozwolili się spacyfikować podczas I wojny światowej, przetrwali dramatyczne lata II wojny i stworzyli na Wileńszczyźnie poważny ruch oporu (AK). Nigdy nie poddali się rusyfikacji, germanizacji, sowietyzacji i nawet rozrzuceni po różnych zakątkach świata pozostali Wilniukami.
Chcąc dać pani Ilonie autorytatywną odpowiedź, zwróciłam się w tej sprawie do Poradni Językowej. Pomoc, za którą dziękuję, otrzymałam niezwłocznie. Oto, co na ten temat napisała profesor Uniwersytetu Warszawskiego Halina Karaś:
„Szanowna Pani, gwarowe określenie Polaków na Wileńszczyźnie (często też szeroko rozumianej łącznie z przyległymi dziś terenami Białorusi) – Wilniuki i w Wilnie – wilniuki – jest dobrze znane jako forma liczby mnogiej od Wilniuk i wilniuk – nazwy mieszkańca utworzonej regionalnym przyrostkiem -uk. Ponieważ gwary wileńskie nie mają kategorii męskoosobowej i ukształtowanej tak, jak w języku ogólnopolskim (podobnie zresztą jak i inne gwary w Polsce), dlatego naturalną formą gwarową jest postać Wilniuki, natomiast forma Wilniucy z końcówką –i/-y (tu –y po spółgłosce historycznie miękkiej, dziś stwardniałej) typową dla rzeczowników męskoosobowych jest rzadsza i mniej charakterystyczna dla tych gwar.
W znaczeniu ‘mieszkańcy Wilna’ zarówno wilniuki (rzadkie wilniucy), jak i wilnianie, ponieważ należą do kategorii nazw mieszkańców, piszemy zgodnie z obowiązującymi normami gramatycznymi małą literą. Natomiast w znaczeniu ‘mieszkańcy Wileńszczyzny’ Wilniuki, Wilnianie jako nazwy mieszkańców pewnego regionu, dzielnicy, prowincji (por. Małopolanin ‘mieszkaniec Małopolski’, Mazowszanin ‘mieszkaniec Mazowsza’) – wielką literą. Zapis wilnianie – Wilnianie, wilniuki – Wilniuki różnicuje zatem mieszkańców Wilna i mieszkańców Wileńszczyzny. W słownikach jednak (np. Uniwersalny słownik języka polskiego pod red. S. Dubisza, Nowy słownik poprawnej polszczyzny pod red. A. Markowskiego) została odnotowana tylko nazwa wilnianin ‘mieszkaniec Wilna’, nie ma natomiast Wilnianina ‘mieszkańca Wileńszczyzny’, nie ma też – co zrozumiałe ze względu na gwarową genezę wyrazów – wilniuka ‘mieszkańca Wilna‘ i Wilniuka ‘mieszkańca Wileńszczyzny’”.
Tak więc o mieszkającym w Ejszyszkach, Suderwie czy Trokach Janie Kowalskim nasi rodacy, mieszkający poza Litwą mogą powiedzieć, że jest on Wilniukiem, czy Wilnianinem. Jeśli jednak Jan Kowalski mieszka w Wilnie, nazwą go wilniukiem albo wilnianinem. Jednak i tu sprawa nie jest taka prosta. O ile wilniuk oznacza przede wszystkim Polaka-wilnianina, o tyle wilnianinem jest nie tylko Polak, lecz każdy, kto mieszka w tym mieście, bez względu na narodowość. Podobnie rzecz się ma z Wilnianami i Wilniukami. Tyle że tu, na Litwie określeń Wilniuki i Wilnianie wobec mieszkańców innych miejscowości nie używamy. Mówimy o ejszyszczanach, suderwianach, troczanach (mieszkańcach miasta) i Ejszyszczanach, Suderwianach, Troczanach (mieszkańcach rejonu).
Z tymi Wilniukami jest jeszcze jeden problem. Rodzaj żeński. O ile od wilnianina bez trudu da się utworzyć wilniankę, o tyle od wilniuka rodzaju żeńskiego utworzyć raczej się nie da. Potencjalna forma wilniuczka nie jest używana. W pewnym sensie określenie wilniuk jest formą zbiorową, która ogarnia i kobiety, i mężczyzn, więc wszyscy jesteśmy po prostu wilniukami.
Mam w zanadrzu pewną ciekawostkę w związku z wilniukami. Chodzi o jeszcze jedną postać tego wyrazu: Wilniacy. Natrafiłam na nią w jednym z tekstów profesora Jana Miodka. Ale w innych źródłach również. Oto Aleksander Markowski w Tygodniku Katolickim w rubryce Zapomniana piosenka gdzieś pod sercem ukryta zamieszcza Pieśń 5. Brygady Wileńskiej Armii Krajowej „Łupaszki” Zygmunta Szendzielarza. Śpiewano ją na melodię pieśni My, pierwsza brygada. Oto pierwsza zwrotka i refren:
Nie formowano nas w koszarach,
Nie zdobił nas żołnierski strój,
Nie spaliśmy na ciepłych narach,
Ale od razu poszli w bój.
My – to Kresowiacy, chłopacy wilniacy
Idziemy śmiało w bój
Za polską cześć, za honor swój!
My – to Kresowiacy, chłopacy wilniacy
Walczymy cały czas,
Choć mało nas, choć mało nas!
Formy wilniak, wilniacy są pod względem słowotwórczym bliższe potocznej polszczyźnie (por. warszawiak – warszawiacy, krakowiak – krakowiacy) niż nasze regionalne z przyrostkiem –uk wilniucy, wilniuki. Może i bliższe polszczyźnie, jednak my tu, na Wileńszczyźnie, czujemy się właśnie Wilniukami, a i dawni Kresowiacy, których losy rozrzuciły po świecie i których już wkrótce będziemy serdecznie witać – również Wilniukami się czują.
Tak więc wszystkie wymienione wyżej formy mają prawo obywatelstwa w naszej regionalnej potocznej polszczyźnie i nie stwarzają żadnych trudności. Inaczej jest, kiedy chodzi o słowo pisane. Ten fakt, że gwary wileńskie nie mają kategorii męskoosobowości (te wilniuki przyjechali), o czym, między innymi, pisała profesor Halina Karaś, wymaga od piszącego pewnego wyczucia językowego i umiejętności łączenia języka ogólnopolskiego z elementami gwarowymi. Nie nastręczą nam trudności męskoosobowe formy wilniucy i wilniacy. Zgodnie z zasadami językowymi napiszemy, że nasi kochani wilniucy (wilniacy) przyjechali. Jednakże pozbawiona męskoosobowości forma wilniuki wymagałaby i określeń, i orzeczenia również w formie niemęskoosobowej, a więc: nasze kochane wilniuki przyjechały. Jeśli kogoś te formy żeńskorzeczowe szokują, przypominam przykład, który kilkakrotnie podawał profesor Miodek w „Ojczyznach-polszczyznach”: Nasi chłopcy wygrali mecz, ale Nasze chłopaki wygrały mecz.
Tyle na temat Wilnian i wilnian, Wilniuków i wilniuków, a także rzadziej spotykanych, lecz również mających prawo obywatelstwa w języku Wilniakach i wilniakach. Nadal jednak pozostajemy przy „wileńskim” temacie. Rezygnujemy dziś z tradycyjnego już zaglądania do Poradni Językowej. Zamiast tego przypomnijmy to i owo z naszej, Kresowiaków, mowy. Ta mowa dziadów, autochtonów tych ziem, podobnie jak i język ogólnopolski, zasługuje na szacunek. Tym, którzy się z niej wyśmiewają, przypomnijmy, że dialekt północnokresowy wywarł wpływ na ogólnopolski język literacki od połowy XVIII do pierwszych dziesięcioleci XIX wieku oraz w dwudziestoleciu międzywojennym. W sferze jego oddziaływania znajdowali się: Tadeusz Kościuszko, Adam Mickiewicz, Stanisław Moniuszko, Józef Piłsudski oraz cały krąg wileńskiej inteligencji, związanej z Uniwersytetem Stefana Batorego oraz wileńskim „Słowem”. Był to język Filomatów i Filaretów. Po przeprowadzonych w latach 1944-1946 i 1955-1959 repatriacjach ludności polskiej, a zwłaszcza inteligencji, która była głównym nośnikiem kulturalnego dialektu północnokresowego, pozostała chłopska ludność polska, mówiąca gwarami ludowymi tego dialektu. Dziś nowa warstwa inteligencji wytworzyła na bazie tych gwar język kulturalny, zbliżony do wzorca ogólnopolskiego. Jednakże w rejonach wciąż żywe są ludowe gwary dialektu północnokresowego.
Jak bardzo żywe? By się moi Czytelnicy o tym przekonali, sięgam po prawdziwe źródło wiedzy w tym zakresie – Słownictwo polszczyzny gwarowej na Litwie autorstwa Janusza Riegera, Ireny Masojć i Krystyny Rutkowskiej. Oto kilka perełek z tego słownictwa.
Wyobraźmy sobie kumoszkę z jakiejś wsi na Wileńszczyźnie, która, jak to kumoszka, lubi połachać (poplotkować, pogadać) o swoich sąsiadach.
Te nasze sąsiady, które koło lasonka (lasku) mieszkajo, to dobre ludzi. Kaźmierz, gospodarz, znaczy się, to akuratny (porządny) człowiek, horuszczy (nie bojący się ciężkiej pracy). Dzieciuki ichne też zawsze byli horuszcze. Ale ta Kaźmierzowa to nijak do swego dziada (męża) ni pasuji. Sama taka harhara (wielka, niezgrabna) jak wyżyni, tak grubini, nieudałota (niedołęga), miała takiego bździka (hysia), że cały czas gadała o swoim haniebnie (bardzo) pięknym twarzu. Wszystkim machlowała (kłamała, oszukiwała), że robotna. Nie powiem, swojego tego żyrkiego, abłauchatego parsiuka (prosiaka z wielkimi uszami, o dobrym apetycie) karmiła, ale innej żywioły (inne zwierzęta) to Kaźmierz patrzał (doglądał), poszor (karmę) do gumna (stodoły) przywoził. Żeby nie on, to żywiole byłby anumlik (koniec, śmierć). Kaźmierzowa dzieciuków od maleńkości (od małego) łupiła dziażko (biła pasem) a nie patrzyła (nie zwracała uwagi), że wypeckane, murzate (wybrudzone, umorusane). Ta ichna (ich) dziwczyna, Lodzia, taka cybata dyłda (chuda, wysoka), chodziła w sukience jak odymaczka (ścierka, używana przy wyciąganiu saganów z pieca), a Stasiuczek to majtki (spodnie) miał zawsze na jednej szlejce (szelce). Jak pamientam, dzieciuki czensto sznirpali (pociągały nosem, cicho popłakiwały) z zimna. Nawet w zołkie (chłodne, przenikliwie wilgotne) dni chodzili bose, choć to było obojentnie (niebezpiecznie) dla zdrowia. Wszystkie sąsiady im spohadali (współczuli). Ale Bożeńka dał, że i Lodzia, i Stasiuczek wyrośli na akuratnych (porządnych) ludzi, nie na jakich tam badziniów (badzinia – włóczęga, ladaco, również kobieciarz). Przy takiej babie (żonie) ten biedny Kaźmierz wyglondał jak dziamuk (prostak, nieokrzesany wieśniak). Bywało, czy to mrozy, czy odliga (odwilż), on w tym samym odzieniu (ubraniu), w koszuli z dzierugi (płótna samodziałowego). Nawet do kościoła chodził w roboczej paltówce (marynarce). Nigdy kościumu (garnituru) ani kościelnych majtków (wyjściowych spodni) nie miał.
Ale okolice u nas co pienkne, to pienkne. Zapraszami. W lasonku rosno lisiczki (kurki), podbrzozowiki (koźlarze), mochowiki (zajęcze borowiki), ryżyki (rydze), a i wałnuszki (fałszywe rydze) wygotowawszy możno solić. A już jak ładnie czymborek (tymianek) u nas kwitnie, to jak nigdzie. I herbata czymborkowa lepsza od tych wszystkich przywoznych (przywożonych).
Tę gawędę podwileńskiej kumoszki ułożyłam przy pomocy wspomnianego wyżej Słownika polszczyzny gwarowej na Litwie. Ale też posługiwałam się własną pamięcią. Prawie wszystkie te gwarowe wyrazy znam z dzieciństwa. Takim językiem moja babcia opowiadała nam bajki, podania, klechdy i legendy, których znała niezliczoną ilość. Może naszym kochanym Wilniukom, którzy się tu jak ptaki z daleka do rodzinnego gniazda zlecą, ta gwara ojczyste strony przybliży?
Łucja Brzozowska