„Litwo! Ojczyzno moja! (…)” – białe czy czarne?

„Kiedy przyjechałam do Wilna, byłam pełna dobrych myśli… Chciałam poczuć się jak w domu” – mówi dwudziestoletnia studentka z Polski. Ale kto by pomyślał, że optymizm młodego człowieka może zostać zduszony jeszcze w zarodku.

Kiedy decydujemy się na wyjazd do obcego kraju, mamy nadzieję, że ludzie (przynajmniej jakaś ich część) będą nam przychylni, a środowisko, w którym się znajdziemy, szybko nas zaakceptuje. I mniejsza o to, czy wyjeżdżamy na studia, praktyki, czy do pracy – najważniejsze jest to, że mamy chęć poznania obcej kultury, wtopienia się w jej klimat. I tu się kończy sielankowa wizja pobytu. Kończy, nim się jeszcze na dobre zaczęła. Bynajmniej nie zamierzam krytykować wszystkiego, co jest na ziemskim kontynencie, chcę przytoczyć jeden przykład – bliski nam wszystkim. Przykład relacji polsko-litewskich, bądź, jak kto woli: litewsko-polskich, ale nie na gruncie politycznym, lecz społecznym.

Lietuva, Lithuania – niewielkie państwo na północnym wschodzie Starego Kontynentu, które niecałe dwadzieścia lat temu odzyskało niepodległość, samodzielnie zaistniało na arenie europejskiej. Wydawałoby się, że coś tak młodego powinno pozytywnie reagować na obcokrajowców – chociażby z tak prozaicznego powodu jak pieniądze. Ale, niestety, jest odwrotnie. Zarówno ci zamieszkujący, jak też przyjezdni nie są tutaj traktowani z dobrocią serca. Nie twierdzę, że każdy Litwin bądź Litwinka jest negatywnie nastawiony do cudzoziemców czy konkretnej narodowości. Nie mogę również powiedzieć, że panuje tutaj wszechobecna tolerancja.

W XXI wieku każdy (może jednak pozostanę przy ‘prawie każdy’) śmiało mógłby stwierdzić, że człowiek w dzisiejszych czasach jest przede wszystkim kosmopolitą, bez ograniczeń szukającym szczęścia, swojego miejsca w otaczającym go świecie. Lecz są miejsca, gdzie wciąż jest się postrzeganym przez pryzmat pochodzenia, przynależności państwowej. I jedno z takich miejsc – moim zdaniem – to właśnie Litwa.

Moja znajoma po przyjeździe do Wilna zaobserwowała, że tutejsze podejście do ludzi jest podobne do tego, jakie panuje w Rosji. Nie wiedziałam, o co jej chodzi, więc wytłumaczyła mi, na czym polega zbieżność. Rosjanie mówią: „My i reszta świata, my i Europa”, natomiast na Litwie jedno z pierwszych pytań, jakie się słyszy w swoim kierunku, dotyczy pochodzenia (mówi ono samo za siebie). Oczywiście, różnica między oboma krajami jest spora, ale aluzja – taka sama. Albo jesteś jednym z nas, albo obcym = nieproszonym gościem. Znak równości postawiłam celowo, ponieważ odniosłam wrażenie, że niekiedy tutejsi mieszkańcy nie rozgraniczają tego.

Jeden z polskich poetów, Czesław Miłosz, dostrzegł tę samą prawidłowość, co moja znajoma: „ (…) przyjeżdżając do Wilna zawsze mam wrażenie, że trzeba tutaj chodzić jak po cienkim lodzie i że nie wystarczy tutaj być człowiekiem, bo każdego natychmiast zapytają, czy jesteś Litwinem, czy Polakiem, Żydem, czy Niemcem, jakby ponury wiek dwudziesty, wiek etnicznych podziałów, trwał tu nadal w najlepsze (…)”. Jestem w Wilnie dość krótko, ale jednocześnie zbyt długo, stąd panująca tutaj atmosfera zaczyna coraz bardziej mnie razić.

Na każdym kroku w Republice Litewskiej polską mniejszość narodową spotykają nieprzyjemności; nie tylko ze strony władz rządzących, ale również ze strony społeczeństwa. Jest ona ignorowana, lekceważona, a jej prawa – notorycznie łamane, nie jednorazowo zresztą. Można o tym przeczytać w wydawanych na Litwie polskojęzycznych tytułach prasowych; stało się to tematem wszechobecnym, żeby nie powiedzieć naturalnym.

Po przyjeździe do Wilna sięgnęłam po jedną z takich gazet i nie mogłam uwierzyć, że w tak wielu sprawach jesteśmy tutaj dyskryminowani. Lecz z czasem, z coraz większą liczbą przeczytanych na ten temat artykułów i z bagażem sytuacji, jakie mnie spotkały, doszłam do wniosku, że Polacy mieszkający w RL nie mają łatwego życia. Usuwanie napisów informacyjnych w języku polskim, próby zamknięcia polskich szkół czy lituanizowanie polskich imion i nazwisk – lista uszczupleń jest bardzo długa i ukazuje absurdalność litewskiego rządu, łamiącego skądinąd unijne prawo przysługujące mniejszościom narodowym.

Społeczeństwo również nie pozostaje w tyle. Znaczna jego większość zachowuje się tak, jakby znajomość języka litewskiego, podczas nawet turystycznego pobytu tutaj, powinna być czymś ewidentnym i niezbędnym. Oczywiście – można być nieufnym wobec obcokrajowca, ale żeby od razu dyskredytować go z powodu nieznajomości tego języka.

Reguła tego zachowania jest niezwykle prosta: dopiero w momencie używania języka litewskiego, a właściwie próby tego, cudzoziemiec ma szanse uzyskać jakąkolwiek pomoc od tutejszego. Wszakże powszechnie wiadomo, że to nie powinno działać w ten sposób, bo przecież, co z tego, że np. student z Polski z trudem zapyta o drogę po litewsku, skoro i tak nie zrozumie odpowiedzi. Litewski nie jest językiem międzynarodowym! – tak ciężko to pojąć!?

Żeby podkreślić bezsens rozumowania litewskiej społeczności, można dodać, iż mimo stojącej w miejscu niechęci do wszystkiego co polskie, napędza ona polską gospodarkę. W jaki sposób? – pada pytanie. Odpowiedź jest banalna – poprzez comiesięczne zakupy w przygranicznych polskich miastach, gdzie ceny są po prostu znacznie niższe.

W podjętej przeze mnie decyzji o wyborze Litwy na docelowy kraj wymiany międzyuczelnianej, dostrzegłam możliwość dotarcia do swoich korzeni. Byłam dokładnie taka sama, jak wspomniana już dwudziestoletnia studentka. Także i moje podejście okazało się złudzeniem. Przez myśl mi nie przeszło, że właśnie tutaj, fakt, iż mam w sobie litewskie korzenie, stanie się skrzętnie ukrywaną tajemnicą. Pośród tych ludzi nie ma czegoś takiego jak półśrodki – „półpochodzenie”. A przekładając to na sytuację polskiej mniejszości: „na Litwie nie ma żadnych Polaków, są tylko spolonizowani Litwini”, bo w końcu „Litwa jest dla Litwinów”.

Ich podejście, słowa, jakie kierują w polską stronę, potwierdzają to, o czym już wspomniałam, że albo jest się stąd, albo się do nich nie należy. Ale przecież trudno o człowieka, który nie miałby w rodzinie kogoś innej narodowości (Polaka, Żyda, Rosjanina czy Francuza), trudno o ludzi tzw. „czystej krwi”.

Ksenofobiczny, nacjonalistyczny i ograniczony stosunek do autochtonów polskiego pochodzenia (i nie tylko) – to wyłącznie jedna strona medalu. Niestety, o wiele bardziej widoczna i rzucająca negatywny cień na Litwę. Co mogę potwierdzić na podstawie własnego doświadczenia – sama na początku skupiłam się na czarniejszym ujęciu ludności litewskiej, co zaowocowało nienajlepszym pierwszym wrażeniem – po części mylnym, co mogę przyznać już teraz. Mieszkają przecież tutaj również ludzie, którzy na słowo w języku polskim lub innym nie „uciekają” z przerażonymi oczami, nie robią groźnych min czy też nie przyjmują postawy ignorantów. Owszem, ciężko w to uwierzyć, kiedy z każdej strony „atakują” nas nieprzyjazne twarze przechodniów albo odburkująca pani w sklepie, zapytana o coś w innym niż litewski języku.

Reputację tego narodu ratują ludzie młodzi – otwarci na nowe, nieznane, a także ci, którzy mają polskie korzenie lub ich rodziny są w jakiś sposób związane z Polską. Są to ludzie niebywale pozytywnie reagujący na osoby innego pochodzenia; chętnie wdający się w konwersację, udzielający pomocy, kiedy są o nią poproszeni. Sama spotkałam się z tym parokrotnie i muszę przyznać, że niesamowicie poprawia to nastrój, a tym samym – również pobyt.

Mamy więc dwie strony medalu: jedną zaśniedziałą, a drugą – lśniącą. Którą wybierzemy? Takie pytanie, niestety, nigdy nie padnie. Nie mamy wyboru, którą chcielibyśmy oglądać. Medal (państwo) – to nie jabłko: nie możemy odciąć zgniłego kawałka.

W każdym społeczeństwie są ludzie, których można przyrównać do którejś z części jabłka albo medalu. Na swojej drodze spotykamy rasistów, autokratów, konformistów (symbol śniedzi) oraz ludzi pełnych tolerancji, otwartych na innych. Nie jesteśmy w stanie ominąć którejś z kategorii. Nie ma również sensu robienie selekcji; to nie sprawdza się w tej części ludzkiego życia. A nawet jeśli, to czy aby nie odebralibyśmy sobie drogi do różnorodności, nowych doświadczeń poprzez zasklepienie się w ulubionym i w stu procentach zaakceptowanym przez nas światku? Jest to kwestia, którą każdemu z nas bardzo łatwo ocenić.

Nieważne, gdzie mieszkamy, zechcemy pojechać czy się przeprowadzić. Zawsze na ulicy, w pracy, szkole będą nas mijać ludzie, którzy nie chcą bądź nie potrafią zaakceptować napływu innych do swojego kraju. Nie możemy tego uniknąć ani zmienić, więc po co w ogóle zawracać sobie tym głowę i przejmować się pejoratywną reakcją takich ludzi? Kolejne pytanie, na które odpowiedzieć można jedynie poprzez indywidualną ocenę sytuacji, poglądów.

Według mnie „proste” życie, także na Litwie, nie toczy się (i nie powinno) wokół opinii innych ludzi, wyszukiwania w każdym detalu negatywów. Przecież od dziecka wpaja się każdemu z nas, że mamy prawo do własnych poglądów, przekonań, bycia dumnym z tego, kim się jest, oraz do tego, że nasza ojczyzna jest tam, gdzie czujemy się najlepiej. Wydaje mi się również, że nie wyjeżdża się, by uciec od ludzi, zamknąć się w swoim świecie (poza drobnymi wyjątkami) – wręcz przeciwnie. Poszukuje się spokoju, lepszych alternatyw, przygód, ma się nadzieję na poznanie życzliwych ludzi (chociażby garstki).

I właśnie dlatego, nie wolno nam oceniać otoczenia „po okładce”, ulegać nierzadko złudnym pierwszym wrażeniom. Naturalnie, czasem można się sparzyć, ale w końcu uczymy się na błędach, kroczek po kroczku. Każdy zasługuje na szansę i nie chodzi nawet o drugą, lecz o możliwość asymilacji w środowisku, jakie się wybrało, bez przechodzenia ścieżki dyskryminacji, upokorzenia, a niekiedy – odrzucenia. Nie dajmy się zwariować – jest XXI wiek. Czas skończyć z segregacją rasową i narodowościową. Jesteśmy Europejczykami, więc zachowujmy się jak na Europejczyków przystało. Nie wstydźmy się brać przykładu z innych kontynentów (np. Ameryki), gdzie stan rzeczy, jaki panuje na Litwie, zniknął tak dawno temu, że już nawet nie pamięta się, kiedy konkretnie.

Artykuł ten jest jedynie subiektywnymi odczuciami „osoby trzeciej”, aczkolwiek opartymi na wielu relacjach. Nie jestem Polką na stałe mieszkającą w Republice Litewskiej, zatem wiele sytuacji, z jakimi boryka się tutejsza polska mniejszość (swoją drogą, najliczniejsza w tym kraju), nie dotyczy mnie bezpośrednio. Ale polskie pochodzenie sprawia, że czuję z tymi ludźmi niezwykłą więź duchową, powodującą, że odbieram skutki litewskiego zachowania równie mocno jak oni. Chciałam ukazać w nim jeden z kroków milowych, jaki napotykają na swojej drodze wędrowcy (myślę, że to najlepsze określenie). Wędrowcy z każdego zakątka świata i udający się do każdego możliwego kawałka ziemi. Posłużyłam się przykładem Litwy, ponieważ miejsce to jest mi prywatnie najbliższe. Spędziłam tutaj cały studencki semestr, podczas którego zauważyłam ogromny rozrost miejscowej niechęci do owych podróżników (nie tylko zresztą polskiego bądź rosyjskiego pochodzenia) oraz minimalny wkład w to, aby tę sytuację zmienić.

Edyta Kimbort

Wstecz