Oświata

Pobożne chęci i realia

Tegoroczna matura i start na studia były, jak rzadko dotąd, nerwowe. No, może ta atmosfera da się porównać z rokiem, kiedy wprowadzono egzaminy państwowe. Jednak wówczas chodziło jedynie o nowy system oceny wiedzy. Tego roku zaś ta ocena nabrała konkretnej „ceny” i, trzeba powiedzieć, wcale niebagatelnej. Reforma oświaty, „błogosławiona” przez Sejm tuż przed maturą, wprowadziła tegorocznych absolwentów w długotrwały trans – no, bo na dokładkę fundnięto już w toku trwania egzaminów maturalnych zmiany w ich uznawaniu. Niespodzianek więc nie zabrakło. Tegoroczni kandydaci na studia mieli do podziału 11 tys. nieodpłatnych miejsc na uczelniach uniwersyteckich i 10 tys. w kolegiach.

Przypomnijmy sobie, że reforma m. in. miała na celu wyregulować napływ studentów na poszczególne, tzw. modne kierunki; zweryfikować popularność i konkurencyjność uczelni oraz zlikwidować dysproporcje, jakie mamy w kraju w kwestii podejmowania studiów uniwersyteckich na poziomie kolegiów i nauki zawodu. Tu warto odnotować: w świecie podejmujący naukę młodzi ludzie dzielą się w ten sposób, że tylko około 30 proc. udaje się na studia uniwersyteckie, reszta zaś – dzieli się mniej więcej po równo między kolegia i szkoły zawodowe.

Nawet bez głębszej analizy, uwzględniając jedynie ilościowe wskaźniki, możemy stwierdzić: tych zadań reforma nie spełniła. Zawiodła w kwestii modnych kierunków i wyboru kolegiów. Co prawda, wykazała jakie uczelnie nie są konkurencyjne. Ale, z wyjątkiem kilku kolegiów, żadna z „trafionych w niełaskę” uczelni nie przebąkuje o likwidacji czy też łączeniu z pokrewnymi. Paradoks, ale ich rektorzy mówią o tym, że teraz dopiero – z mniejszą (minimalną!) liczbą studentów – można będzie podnieść jakość studiów. Milczą wprawdzie, czy z tym „narybkiem”, jaki otrzymali, da się to zrobić. Ale czy państwo stać na utrzymanie „elitarnych” uczelni dla kilkuset studentów? Cóż, to już prerogatywa państwa, które w dobie kryzysu musiałoby wykorzystać niezbity argument – brak studentów – i uczelnie takie w najlepszym wypadku zreorganizować.

Ministerstwo Oświaty i Nauki przyznało tego roku dla uniwersytetów 3100 tzw. koszyczków dla nauk socjalnych, zaś w kolegiach 3700. Druga najliczniejsza grupa – to kierunki techniczne: na uniwersytetach 2900, zaś w kolegiach aż 4200 miejsc nieodpłatnych; kierunki humanistyczne i biomedycyna dostały na uniwersytetach po 1300 miejsc, zaś w kolegiach odpowiednio 200 i 1400. Niestety, na kierunki techniczne chętnych zabrakło i jeżeli na uniwersytetach udało się te luki wypełnić w drugim rzucie przyjmowania studentów (o wolnych 270 miejsc ubiegało się prawie 4 tysiące chętnych), to w kolegiach, w których po pierwszej turze pozostawało 2 tysiące wolnych koszyczków, aż 1339 miejsc pozostało wolnych. Należy dodać: na kierunkach technicznych. Młodzi ludzie woleli wybrać płatne studia uniwersyteckie, niż „darmowe” w kolegiach.

Młodzież uparcie preferuje prawo i zarządzanie, chociaż giełdy pracy alarmują, że właśnie ci specjaliści już od kilku lat nie dostają zatrudnienia od ręki. Paradoksalne, ale w XXI wieku nie cieszą się wśród absolwentów na Litwie popularnością takie kierunki jak informatyka i elektronika. Brak wystarczającej liczby chętnych sprawia, że dostają się na nie dość słabi maturzyści. W wyniku – ogromne odsiewy już po pierwszym semestrze. Prawda, tego roku odrodziła się popularność medycyny. Czy jednak nie dlatego, że naszych lekarzy z otwartymi ramionami witają takie kraje jak Norwegia, gdzie zarówno wyposażenie szpitali jak i wynagrodzenie są o niebo wyższe od tych w kraju.

Tego roku w scentralizowanym przyjmowaniu na studia brały udział 44 uczelnie: 20 uniwersyteckich i 24 kolegia. Do uniwersytetów trafiło na nieodpłatne studia ponad 11,5 tys., zaś do kolegiów – ponad 8 tys. studentów. Niewykorzystane koszyczki z kolegiów wracają do państwa. Ogółem na studia tego roku przyjęto około 37 tysięcy absolwentów. Najpopularniejszą uczelnią nadal pozostaje Uniwersytet Wileński, który dostał aż ponad 3 tys. koszyczków. Na drugim miejscu plasuje się Wileński Uniwersytet Techniczny im. Giedymina (prawie 2 tys.), dalej Kowieński Uniwersytet Techniczny (ponad 1500 koszyczków). Pozostałe uniwersyteckie uczelnie dostały praktycznie o tysiąc nieodpłatnych miejsc mniej.

By uzmysłowić sobie, jaki spadek dotknął poszczególne uczelnie, przyjrzyjmy się Wileńskiemu Uniwersytetowi Pedagogicznemu. Tego roku na finansowane przez państwo miejsca na pierwszy rok studiów przyszło ledwie ponad 500 studentów, zaś w ubiegłym roku było ich aż 1343. Tu zajrzyjmy na nasze „polskie podwórko”. Polonistyka uzyskała siedem koszyczków, co procentowo plasuje ją wcale nie najgorzej. Prawie tyleż studentów wyraziło chęć na studia płatne. Prawda, będą mogli się ubiegać o zmniejszenie ich kosztów (możliwa jest około 50-procentowa zniżka). I, jak się mówi w kuluarach katedry, możliwe jest dofinansowanie studentów ze strony zaprzyjaźnionych uczelni z Polski. Niepewny los czeka natomiast polonistykę na Uniwersytecie Wileńskim. Z roku na rok uszczuplana i zmieniająca „oblicze”, w jakiej postaci zaistnieje w tym roku akademickim, już najbliższy czas pokaże.

Wśród kolegiów są też takie, które potrafiły przyjąć nawet o kilkanaście procent więcej studentów. Najwięcej nieodpłatnych miejsc potrafiło zgarnąć Kolegium Wileńskie (1756), tuż za nim – Kowieńskie Kolegium (1699) oraz Kłajpedzkie Kolegium Przedsiębiorczości i Technologii (580). Jednak ponad 20 kierunków w kolegiach nie zebrało dostatecznej liczby studentów. Oczywiście, stało się tak przede wszystkim dlatego, że wykształcenie uniwersyteckie większość kandydatów wyżej sobie ceni. Jednak niemałe znaczenie miało też to, że najpierw były ogłaszane wyniki wstępujących na wyższe uczelnie uniwersyteckie, a potem dopiero - do kolegiów. I było tak, że przyszły student, który miał wpisane na pierwszym miejscu w szeregu pożądanych kierunków – kolegium, a wyniki matury pozwalały, stawał się studentem uniwersytetu, chociaż wpisywał go na listę np. jako 3 czy 4 w kolejności. Listy wstępujących musiałyby być publikowane w tym samym czasie.

Nie doczekały się wielu chętnych na studia z koszyczkami prywatne uczelnie. Jak już pisaliśmy, Wileńska Filia Uniwersytetu w Białymstoku nie mogła „zbierać” koszyczków, bowiem jest filią uczelni zagranicznej. I chociaż w trakcie rekrutacji młodzież, oczywiście, miała nadzieję na nieodpłatne studia na innych uczelniach, to jednak już tego roku na kierunku ekonomiki w Wileńskiej Filii był konkurs. Postanowiono raczej nie uwzględniać tych kandydatów, którzy mają z matematyki gorszy stopień niż „7”. Liczba chętnych była wyraźnie wyższa niż miejsc (90), przyjęto o kilkunastu studentów więcej. Inny obraz jest na kierunku informatyki. Chociaż absolwenci tej dyscypliny raczej nie znają pojęcia „bezrobocie”, wszystkich miejsc nie udało się wypełnić.

Jak już pisaliśmy powyżej, jest to litewska „norma”: młodzież nie wybiera kierunków technicznych, matematyczno-fizycznych. Dziekan Filii, profesor dr hab. Jarosław Wołkonowski zaznaczył, że obserwuje tendencję coraz słabszego przygotowania maturzystów z matematyki. Jak poinformował, z 54 studentów na poprzednim roku studiów zostało tylko 18. W zasadzie z powodu niedostatecznej wiedzy z matematyki (no, i chęci do poważnej pracy). Przyznajmy gwoli sprawiedliwości, że ta „niewiedza” matematyczna dotyczy nie tylko polskich szkół. Co roku matematycy ubolewają, że coraz niżej jest opuszczana poprzeczka egzaminów państwowych z tego przedmiotu. Jest tak, że na ogólnym, bardzo słabym tle, zdają egzamin młodzi ludzie, którzy bez wątpienia musieliby go oblać.

Co do polskich szkół, to należy przyznać, że przedmioty ścisłe w bardzo wielu z nich nie są wykładane na należytym poziomie. Czy to odczuwa się brak kadry, czy ogólne dość powierzchowne wymagania – należałoby przeanalizować w wybranych szkołach. Przypomnieć tylko warto, że w czasach sprzed odrodzenia, absolwenci polskich szkół akurat mocni byli w dyscyplinach ścisłych i stanowili gros studentów w ówczesnym Wileńskim Instytucie Inżynierów Budowlanych, Kowieńskim Instytucie Politechnicznym, wydziałach fizyki i matematyki. A w szkołach krążyły legendy o „twardzielach” – matematykach, którzy humanistom po nocach śnią się do dziś. Tracimy wyraźnie pozycje w dorobieniu się inteligencji technicznej, mającej obecnie naprawdę niezłe perspektywy. A uwzględniając fakt, że nadal jesteśmy w pozycji autsajdera w liczbie osobników z wyższym wykształceniem w skali kraju, ten stan musi zaciekawić społeczność szkolną.

Najgorsze, co towarzyszyło tegorocznej maturze i startowi na studia – to niewiadoma. Np. dotyczyła ona kierunków tzw. „twórczych”. Tam tego roku preferowano nie wyniki ze sprawdzianów, ale o wszystkim decydowała matura. No, i w efekcie studentami zostali dobrzy uczniowie, ale wcale nie oznacza to, że będą z nich dobrzy aktorzy, malarze…

Wielką też niewiadomą dla ponad 17 tysięcy chętnych studiowania na odpłatnych miejscach pozostaje system kredytowania. Do dziś (15 VIII 2009) nie jest jasne, które banki podejmą się udzielania kredytów i najważniejsze – z jakimi odsetkami. O obiecywanych na początku lata 6-6,5 proc. nic nie słychać.

Na odbytym spotkaniu studentów z panią prezydent z okazji Międzynarodowego Dnia Młodzieży 12 sierpnia, głowa państwa od razu uprzedziła, że nie będzie komentowała sytuacji z kredytami, bowiem akurat trwają na ten temat rozmowy pomiędzy Ministerstwem Finansów i bankami.

Przedstawiciele młodzieży pragnęli zwrócić uwagę pani prezydent na to, że zasady wolnego rynku, które próbowano tego roku zastosować w trakcie przyjmowania na studia, nie mogą być panaceum w tej dziedzinie. Młodzież przyznała, że takie podejście pozwoliło dostrzec wszystkie minusy reformy oświaty. I przede wszystkim jest to nadal nierozwiązany problem jakości studiów. Otrzymane koszyczki uczelnie prawdopodobnie będą starały się utrzymać za wszelką cenę, co wcale nie rokuje należytych wymagań. Nadal pozostaje owczy pęd na uczelnie o statusie uniwersytetów bez uwzględniania potrzeb rynku pracy. Z kolei brak konkurencji w kolegiach doprowadzić może do tego, że w jednym audytorium zasiadać będą młodzi ludzie, którzy świadomie wybrali dany kierunek, jak i ci, którzy wstępowali „byle gdzie”.

Reforma wymaga korekty w tych kwestiach. Nie wiadomo też, jak się sprawdzą inne jej założenia: zmiana statusu uczelni, ich zarządzania. Czy uda się naprawiać usterki w trakcie „jazdy”, czyli nauki, i czy nie doprowadzi to do „wykolejenia” pociągu pod nazwą „studia”, możemy jedynie rozważać. Co jest już dziś wiadome: najlepsi, to znaczy ci, co złożyli maturę na „setki”, zwycięzcy olimpiad międzynarodowych, a i inni bardziej mobilni młodzi ludzie wyjechali na studia za granicę. Nie czarujmy się, dla tych, kto chce na poważnie związać swą przyszłość np. z badaniami naukowymi, teoretyczną nauką, jeszcze długo, a może raczej już na zawsze, na Litwie nie ma pola do popisu. Taka jest obiektywna prawda. Zamykać na nią oczu nie ma sensu. Raczej warto mówić o tym, co należy zrobić, by ci, co pojechali za granicę nie za chlebem, ale „po wiedzę”, zechcieli w przyszłości coś zrobić dla swego ojczystego kraju, a nie tylko powrócić tu jako emeryci, wiedzeni sentymentem do kraju dzieciństwa.

Nie będzie ten sezon polityczny widocznie łatwy dla Ministerstwa Oświaty i Nauki oraz ministra Gintarasa Steponavićiusa, który bardzo nonszalancko odniósł się do reformy w swoim resorcie, z wprost rozbrajającą naiwnością przyznając niejeden raz, że „o tym nie pomyślałem, nie pomyśleliśmy”. To nie są odpowiednie sformułowania dla resortu „oświaty i nauki”. Jak się jest na takim stanowisku, to trzeba najpierw długo myśleć, rozważyć wszystkie „za” i „przeciw”, zanim podejmie się decyzje, bo dotyczą one akurat sprawy często nieodwracalnej: ukierunkowania losów ludzkich.

M. in. tego roku naprawdę ogromne szkody wyrządzono tzw. młodzieży artystycznie uzdolnionej, bo wiadomo, że artysta (plastyk, aktor, ba, nawet pisarz) nie zawsze kojarzy się ze wzorowym świadectwem. Kuriozalny zaistniał wprost fakt, kiedy to do nabieranej mniej więcej co 7 lat grupy aktorów dla rosyjskiego teatru trafili nie ci, którzy zdobyli najlepsze oceny z mistrzostwa aktorskiego, ale prymusi z litewskiego, który stał się dla nich jednym z obowiązkowych egzaminów. Kandydaci składali go niekiedy przed dobrych kilku laty, często nawet dawniej, a po ogłoszeniu nowych warunków nie mieli już możliwości na przezdanie egzaminu od nowa.

No, ale my żyjemy jeszcze widocznie według zasad „wielkiego brata”, który towarzyszył nam przez ponad pół wieku (a za 20 lat nie potrafiliśmy się go pozbyć), że pojedynczy człowiek jest niczym wobec „interesów” resortu, państwa. Młodzi ludzie – ambitni i zdolni – będą preferowali drogę z biletem w jedną stronę – z kraju. Są niecierpliwi, nie chcą czekać kolejne pół wieku na ugruntowanie nowych zasad, kiedy to człowiek, a nie mistyczne „interesy”, jest najważniejszy.

Janina Lisiewicz

Wstecz