Jej szczęście ma wiele imion…

„6 września spotkałam już 85. jesień mego życia. Czuję się względnie dobrze, mam jeszcze chęć do życia i wiele pomysłów do urzeczywistnienia. Wydaje się to trochę dziwne, prawda?

Od 12 roku życia zaczęłam pisanie pamiętnika. Później były to notatki z okazji różnych wydarzeń i przeżyć. Pisałam z potrzeby wewnętrznej, dla siebie. Dużo się z tego zachowało i teraz mam jakby „obrazki” ze swego życia. Przyznam się, że od czasu do czasu zaglądam do tych zeszytów z przyjemnością i dowiaduję się czegoś ciekawego o sobie samej.

Wspomnienia, wspomnienia… podobno są oznaką starości. Ale jakże przyjemne są powroty do dzieciństwa i młodości!

Jestem prawdziwą, najprawdziwszą wilnianką. W Wilnie się urodziłam, w Wilnie mija całe moje życie z jego blaskami i cieniami.

Wilno – to moje ukochanie. Nie wyobrażam sobie rozstania z nim i dlatego nie opuściłam go. Uważam to za szczęście. Taki los przypadł niewielu wilnianom z mego pokolenia…

Kiedy przed dziesięciu laty świętowałam jubileusz 75-lecia, napisałam w pamiętniku dziękczynną modlitwę. Ten zapis jest prawdziwy, a dla mnie dziś również aktualny, więc może go zacytuję:

„O Panie mój, Jezu Najsłodszy, Matuchno Najmilsza, dzięki Wam składam za wszystkie przeżyte lata. Za radości i smutki, za wszystko dobre i złe co mnie spotkało.

Dzięki Ci, Panie, za wszystko! Jestem szczęśliwa, że doczekałam takiego wieku we względnym zdrowiu i pogodzie ducha, jeszcze zdolna do wysiłku fizycznego i umysłowego. Iluż to moich Bliskich, Przyjaciół i Znajomych odeszło do wieczności, iluż nie dożyło do moich lat!

Dzięki Ci, o Najłaskawszy Panie, za moich Kochanych Rodziców, którzy dali mi życie i szczęśliwe dzieciństwo. Bądź łaskaw mieć ich w Swej opiece… Wierzę, że są w Niebie, oglądają Twój Tron Niebieski i Twoje Oblicze. Pozwól mi, Panie, abym i ja dożyła wieku i też stanęła przed Tobą, aby wiecznie się cieszyć razem z Nimi.

Dzięki Ci, Jezu Najsłodszy, za wszystkie dary, jakimi byłam osypana w ciągu życia.

Przez Chrzest święty zostałam córką Twego Kościoła Chrześcijańskiego, przyjęłam sakrament Komunii Świętej, Bierzmowania, sakrament Małżeństwa.

Dzięki Ci, Jezu, za dar i łaskę Macierzyństwa. Miałam szczęście urodzić dwoje zdrowych dzieci, które kocham przez całe życie.

Miałam też szczęście mieć Męża – człowieka mądrego i szlachetnego, któremu byłam wierna przez wszystkie lata naszego wspólnego życia.

Miałam szczęście doczekać aż trojga wnucząt, które są prawdziwą radością.

Dziękuję Ci, Panie, za ratowanie mnie w trudnych chwilach. Kiedy nie dopisywało zdrowie, groziło niebezpieczeństwo – mogłam dzielić los dziewcząt wywiezionych na przymusowe roboty do Niemiec, trafić do sowieckich łagrów – od wszystkiego uratowałeś mię, Panie, wszystko to mnie ominęło.

Dałeś mi, Ojcze Niebieski, mocny charakter: umiem być wytrwała i silna w chwilach próby, nie załamałam się. Mogę dodać otuchy i zachęty innym. Nie opanowały mnie zwątpienie i pesymizm.

Pozwoliłeś mi też wytrwać w wierze – naszej świętej katolickiej. Nigdy Ciebie, Jezu, nie zaparłam się. Zawsze w naszym domu zachowane były tradycje, obchodziliśmy święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy.

Błagam Cię, pozwól mi jeszcze dokonać tego, co nie zostało dokonane. Tobie te sprawy zawierzam”.

Dziś, po dziesieciu latach, dopisuję jeszcze: „Dzięki Ci, Panie, za szacunek i miłość, jaką byłam przez całe życie otoczona ze strony Najbliższych, Przyjaciół, Znajomych – Tych, którym również dawałam i daję swoje serce”.

Kiedy umawiałam się z panią Janiną Gieczewską na rozmowę z okazji jej pięknego jubileuszu, nie wiedziałam, o czym tym razem będziemy rozmawiały. Już pisałam o pani Janinie przed 18 laty, w jakże przełomowym i niełatwym 1991 roku. Została bohaterką „Portretów wilnian” – ponieważ ta rodowita wilnianka, jak sama o sobie mówi: „prawdziwa, najprawdziwsza” od razu, od nawet nie zarania, a dopiero jutrzenki tzw. „odrodzenia” włączyła się do społecznej pracy właśnie na rzecz tego „odrodzenia”. Powstawanie Stowarzyszenia Społeczno-Kulturalnego Polaków na Litwie, praca w Zarządzie Miejskim Związku Polaków na Litwie, zakładanie Fundacji Kultury Polskiej im. Józefa Montwiłła i Wileńskiego Towarzystwa Dobroczynności oraz praca w Polskiej Sekcji Wileńskiej Wspólnoty Więźniów Politycznych i Zesłańców, którą założył w 1989 roku mąż pani Janiny – śp. Romuald Gieczewski. Stąd jest doskonale znana w środowisku wileńskim, polskim.

Minęły prawie dwa dziesięciolecia, nie będziemy powtarzały tych lat. Powiedzmy krótko: pani Janina nadal jest czynna. Od śmierci męża przejęła jego działalność w Polskiej Sekcji WWWPiZ. Wkrótce będzie ta Wspólnota obchodziła 20-lecie swego istnienia i wtedy o tym nadarzy się okazja, by porozmawiać.

Poproszona o spotkanie pani Gieczewska ledwie zdołała wykroić czas pomiędzy dwoma kolejnymi wyjazdami do Polski i rodzinnymi obchodami swych urodzin. Przyniosła na to spotkanie swoje zdjęcia, pamiętniki, w których jest właśnie tekst „Modlitwy”, może nieoczekiwanie dla siebie samej, bo wcale nie jest osobą skłonną do intymnych zwierzeń. Kiedy tak się przyglądałam tym zdjęciom, z pozwolenia pani Janiny, czytałam urywki z pamiętnika nastolatki i słowa dojrzałej kobiety skierowanych do Stwórcy, nagle zrozumiałam: mam przed sobą życie kobiety szczęśliwej!

Oto mała, dwuletnia dziewczynka z ładnie przyciętymi włoskami w białej, pięknej sukieneczce na krześle u fotografa – ufna, dziecięca twarzyczka. Obok zdjęcia rodziców: Franciszki i Jana Tumaszów, ludzi, którzy pobrali się w dojrzałym wieku i przeżyli ze sobą ponad 50 lat, odchodząc jedno po drugim. Pani Janina miała szczęście – kochający i kochani rodzice opuścili ją, kiedy sama już była w dojrzałym wieku. Szczególnie serdeczna przyjaźń łączyła ją z mamą, która nie pracowała, prowadziła dom. Ojciec był kolejarzem i potrafił zarobić na w miarę dostatnie życie dla rodziny. A propos pracy ojca na kolei. Rodziny kolejarzy miały przywilej: darmowe bilety do dowolnego zakątka kraju. Mama korzystała z tego, bo lubiła świat, ludzi, więc wybierały się podczas szkolnych wakacji z córką na zwiedzanie.

W pamiętniku nastolatki znajdujemy szczegółowe, napisane barwnym i poprawnym językiem opisy podróży do Warszawy, Poznania, Krakowa, Wieliczki, Częstochowy, Torunia, Gdyni… Skrupulatnie wpisane obserwacje ludzi i zwiedzanych miejsc: przed oczyma jak w kalejdoskopie przewija się życie II Rzeczypospolitej na dwa lata przed wojną.

A oto dwunastolatka, uczennica Szkoły Powszechnej nr 20 w szkolnym mundurku – skupiona, pogodna twarz pilnej uczennicy. I wpis w pamiętniku z roku 1937. Wydarzenia z trzech dni: „15 lutego. Nasz szkolny chór śpiewa w radio. 17 lutego. Idziemy z mamą do teatru na Pohulance na „Poskromienie złośnicy” Williama Shakespeare. Przedstawienie poprzedzi prelekcja prof. Kwiatkowskiego. 23 lutego. Idziemy do kina „Mars” na odczyt p. Korabiewicza, który wrócił z podróży do Azji…”. Jest rok 1937 i moja rozmówczyni ma trzynaście lat.

Nie sposób nie zatrzymać się na artystycznym zdjęciu, wykonanym w zakładzie Bronisławy i Edmunda Zdanowskich, mieszczącego się przy ulicy Wileńskiej. Może ono służyć jako ilustracja słów ze szlagieru Ordonki: „O czym marzy dziewczyna, gdy dorastać zaczyna, kiedy z pączka przemienia się w kwiat” … Młodziutka Janeczka ma wspaniałe warkocze i piękną sukienkę. Kierowniczka zakładu, pani Zdanowska każe jej przyjść następnego dnia z kwiatami słonecznika, bo chce jej zrobić artystyczne zdjęcie. Miało ono być wystawione w oknie zakładu, ale… wybuchła wojna.

Wpis w pamiętniku z drugiej połowy sierpnia 1939 roku. Janka powraca z Druskienik, od swojej chrzestnej mamy. Szczegółowo opisuje pobyt w pięknym kurorcie i powrót do domu w atmosferze nasiąkniętej gorączką zwiastującą wojnę.

Wojna przerwała naukę w IV Państwowym Liceum i Gimnazjum im. Elizy Orzeszkowej. Mogła się zapisać do litewskiego, ale tego nie zrobiła. Wymuszoną przerwę w nauce zastąpiła nauką w Instytucie Germanistyki, który działał przy ulicy Wielkiej. Tam uczyła się niemieckiego, angielskiego i francuskiego. Uczyła się też robienia kapeluszy w pracowni Krystyny Kuleszanki przy ul. Dominikańskiej, bo chciała w przyszłości zostać modystką. Bo chociaż była wojna, to jednak wilnianki nosiły kapelusze…

Młodzież w czasie okupacji niemieckiej była narażona na wywiezienie na roboty do Niemiec. By uniknąć wywózki, starano się o fałszywe papiery. Janinę uratowało zaświadczenie lekarskie o złym stanie zdrowia, wystawione przez doktora Stanisława Fedosewicza, który uratował w ten sposób wiele młodych osób.

Chociaż wojna była długa i przyniosła tyle nieszczęść i zmian, jednak i ona się skończyła. Znów w Wilnie, chociaż już nie polskim i obcym ideologicznie, otwierano szkoły. Janina wstąpiła do V Gimnazjum Żeńskiego przy ul. Ostrobramskiej. W siódmej klasie były 52 uczennice. W następnym roku już utworzono klasą koedukacyjną i miały kilku chłopaków. Oto zdjęcie, na którym ósemka wesołych, sympatycznych dziewcząt jest tuż przed maturą. Z tej ósemki jedynie Janina pozostała w Wilnie. Koleżanki wraz z rodzinami wyjechały do Polski. Miasto zmieniało swe oblicze, stawało się coraz mniej polskie.

Jednak życie ma swoje prawa. Czas na studia. Zdjęcie nad morzem – młoda dziewczyna z czarującym uśmiechem z rozpuszczonymi włosami sięgającymi kolan – beztroskie studenckie wakacje w Połądze. Janina jest studentką slawistyki na Uniwersytecie Wileńskim, jej specjalność – to język rosyjski i literatura. To już nie jest polska uczelnia: wykładowcy, a i większość studentów wyjechali wraz z Polską, której granice brutalnie przesunięto. Spotyka tu litewskich inteligentów Wincasa Mykolaitisa-Putinasa, Balysa Sruogę, Liudasa Girę…

Janina jest wzorową studentką i na celująco broni pracę dyplomową. Promotor poleca ją do pracy w dopiero co powstałej Redakcji Podręczników Szkolnych przy Wydawnictwie Literatury Pedagogicznej. To pierwsze i jedyne jej miejsce pracy – najpierw filia Wydawnictwa w Wilnie przy ulicy Sierakowskiego, po latach Wydawnictwo zostaje przemianowane na „Šviesa”. Pani Janina oddaje mu 30 lat swego życia, awansując od redaktora do starszego redaktora i kierownika.

Na zdjęciach młoda pani redaktor jest elegancka i poważna.

Większość oglądanych przez nas zdjęć jest w zwiększonym formacie. Pani Janina tłumaczy, że to mąż wszystkie jej zdjęcia powiększał, a nawet robił z nich ogromne portrety. Mąż też lubił sam ją fotografować.

Ze zdjęć patrzy na nas kochana, miła kobieta, promieniująca radością życia, macierzyństwa, kobiecego szczęścia.

Męża poznała pani Janina w 1953 roku. Też mieszkał w okolicy Rossy. No, i była to miłość… tak, właśnie, od pierwszego wejrzenia. Już po pewnym czasie Romuald wyznał, że gdy zobaczył ją stojącą w drzwiach pokoju „piękną niczym motyl”, wiedział, że to jest ta dziewczyna na całe życie… Po roku się pobrali.

Zdjęcia, zdjęcia… Oto cała rodzina jeszcze razem: oboje z mężem, syn Jerzy i córka Ewa. Niestety, dziś już nie ma Jurka, nie ma też męża. Ale są inne zdjęcia, gdzie są wnukowie, dzieci Ewy: Danuta – mężatka (mąż Robert i synek Gabriel); maturzystka Emilia i Jakub. Jest też zięć – Wytas. Tworzą zgodną, zgraną rodzinę.

Praktycznie nie muszę zadawać Jubilatce pytania, czy jest szczęśliwa, zadowolona z tych lat, które ma za sobą. Zdjęcia i słowa „Modlitwy” są na to odpowiedzią. Mam przed sobą dopisek pani Janiny skierowany do mnie, ale pozwolę go sobie zamieścić: „Chcę i umiem widzieć piękno życia, cieszyć się i zadowalać małym. W życiu kobiety wszystkie okresy są piękne, tylko trzeba w każdym z nich siebie odnaleźć”. No, cóż, wiarygodność tych słów potwierdza życie Jubilatki!

Janina Lisiewicz

Wstecz